Rozdział 17

Perspektywa Lucasa

Davina od momentu zjedzenia tej pieprzonej babeczki straciła jakiekolwiek zahamowania. Robi to, co żywnie się jej podoba. Biega po całym sklepie, udając chuj wie co, chyba jakiś samolot tym razem. Czuję się jakbym był tutaj z dzieckiem. To, że posypka tej cudownej babeczki nie jest tym na co wygląda, to rzecz jasna. Nie uwierzę, że jej zachowanie wynika od nadmiaru cukru.

— Skąd macie te babeczki? — Zwinnie podchodzę do lady i pytam ekspedientkę, która wydaje się być zaskoczona zachowaniem Daviny. Kiedy staję naprzeciwko niej kobieta robi się bardzo spięta.

— Ja... nie wiem czemu tak... — zaczyna kobieta, ale szybko przestaje. Zdaje się, jakby właśnie coś sobie przypomniała. — Niedawno była dzisiaj dostawa od innego dostawcy.

— Nie znacie go? — Już mamy pewien trop. Kątem oka zerkam w bok, gdzie właśnie zauważam podskakującą Davinę.

— Nie, pierwszy raz był dzisiaj. — Kobieta kręci przecząco głową. — Wiem jedynie, że był dość młody... może w moim wieku... średniej postury. Więcej nic nie wiem... — opowiada ekspedientka, a ja uważnie jej słucham, dopasowując rysopis do postaci, lecz nic nikt nie przychodzi mi do głowy.

— Kolor włosów, jakieś tatuaże?

— Nic nie wiem... miał kaptur na głowie — odpowiada, biorąc głęboki wdech. Widać, że stresuje ją ta rozmowa. Ewidentnie więcej się od niej nie dowiem.

— Dobra — mówię, tym samym odchodząc od kobiety. Chłopaki muszą bardziej zbadać tę sprawę. Nie możemy czuć się bezpiecznie w tej okolicy.

Rozglądam się uważnie w poszukiwaniu mojej małej zguby. Na szczęście szybko ją odnajduję, chyba każdy doskonale ją obserwuje. Podchodzę do niej szybkim krokiem i chwytam pod rękę.

— Ej! Co ty robisz! — Jej krzyki słyszalne są w całym centrum.

— Uspokój się. Jedziemy do domu — odpowiadam, próbując choć trochę okiełznać sytuację.

— Nie przejmowałeś się mną w ogóle! A teraz przychodzisz i chcesz mnie zabrać! — Davina wyrywa się na wszystkie strony, tym samym głośno wyrażając swoje zdanie. Zupełnie nie rozumiem jej dziwnego zachowania. Dlaczego akurat do mnie ma jakieś pretensje? Doskonale wiem, jak zachowuje się człowiek po tego rodzaju narkotykach i nigdy nie miałem takiej sytuacji. Postanawiam ignorować jej emocjonalne zachowania. Zaciągam ją do samochodu i zapinam pasami.

— Nie możesz tak! To porwanie! — Dziewczyna szarpie się z pasem na wszystkie strony, ale coś jej to nie wychodzi. Pospiesznie wsiadam do samochodu i blokuje drzwi, to tak na wypadek, gdyby coś głupiego wpadło jej do głowy. Nie mam nastroju jeszcze użerać się z nią. Ta sytuacja bardzo mnie zdenerwowała, dlatego chcę jak najszybciej znaleźć się w domu i móc zająć się sprawą jak należy.

Kiedy wjeżdżamy na teren mojej posesji zauważam, że oczy Daviny nieco się zamykają. Widocznie jest zmęczona, pewnie narkotyki przestają działać. Parkuję auto w garażu, po czym wyciągam dziewczynę z jego wnętrza.

— Dam radę iść — dociera do mnie jej bełkot, ale olewam to. Potrzebuję szybko zająć się sprawą, a nie patrzeć jak ledwie idzie na górę. Zanoszę ją prosto do łóżka, gdzie może iść smacznie spać. Przynoszę jej szklankę wody, mam nadzieję, że to pomoże jej wrócić do normy.

— Pij. — Podaję jej naczynie, lecz ona nie bardzo jest do tego przekonana. — Pomoże ci to — dodaję, co skutkuje, ponieważ dziewczyna chwyta szklankę i przybliża ją do ust. Dopiero teraz przypominam sobie o jej chorym boku. Muszę go wysmarować maścią.

— Zdejmij bluzkę — mówię, odstawiając puste naczynie na stolik obok. Dziewczyna bez wahania pozbywa się części garderoby. Jak widać podoba jej się ten pomysł. Szukam maści po kieszeniach, a kiedy wreszcie ją odnajduję z powrotem zerkam na Davinę. Tym razem jest nie tylko bez bluzki, ale także spodni i skarpetek. Dlaczego ona się przede mną rozbiera? Te narkotyki serio źle na nią wpływają.

— Mówiłem tylko bluzkę...

— Ale myślałeś też o reszcie — stwierdza pewna siebie. Dziewczyna wstaje z łóżka i w samej bieliźnie podchodzi do mnie. Nie ukrywam podoba mi się ten widok, ale wiem, że nie mogę do niczego się posunąć. I choć ciężko muszę być twardy. Silny, silny... nie twardy!

— Lepiej się połóż... — zalecam dobrze, gdyż wiem, że mogę się nie pohamować. Widok Daviny paradującej przy mnie w samej bieliźnie, w dodatku dość skąpej, pobudza mojego przyjaciela. No cóż poradzę, jestem tylko facetem!

— Oj, nie mów, że ci się to nie podoba — mówiąc to, dziewczyna wskazuje na swoje zgrabne ciało. Oh, przez te narkotyki jest zbyt pewna siebie. Zapamiętać: nigdy nie podawać jej prochów.

— Davina... musisz się położyć — nalegam, lecz ona nic sobie z tego nie robi. Jakby w ogóle mnie nie słyszała. Dziewczyna podchodzi do mnie, a jej ręce owijają się wokół mojej szyi. Tego już za wiele. Chwytam ją w pasie i zanoszę na łóżko. Davina wzdycha zrezygnowana, lecz odpuszcza.

— Muszę wysmarować ci bok — oznajmiam, po czym zabieram się do roboty. Nie owijam w bawełnę, ponieważ mam obawy co do jej grzecznego leżenia. Kiedy dotykam jej rozgrzanego ciała zimną mazią dziewczyna wzdryga się gwałtownie, po czym wypuszczam powietrze z ulgą. Kończąc zerkam na Davinę, chcąc oznajmić jej, że moja praca skończona, dostrzegam jak dziewczyna smacznie śpi. Nie będę jej już budzić. W duchu cieszę się, że wreszcie zasnęła.

Cichutko opuszczam pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi. Nareszcie mogę zająć się tym, co mnie korci od dłuższego czasu. Pospiesznie skręcam do gabinetu i automatycznie włączam komputer. Muszę dowiedzieć się kto to był i dlaczego trafił akurat na nas. Nie sądzę, aby był to zwykły zbieg okoliczności. Wyciągam swój telefon i wybieram numer do zaufanego źródła informacji.

— Potrzebuję twojej pomocy — mówię bez owijania w bawełnę. — Sprawdź kamery z centrum handlowego na obrzeżach miasta z dzisiaj w godzinach wieczornych — wypalam jak z automatu, a po drugiej stornie słyszę odpowiedź akceptacji.

— Daj mi piętnaście minut — po tych słowach połączenie zostaje przerwane. Odkładam komórkę na biurko, a moje łokcie lądują na jego wierzchu, podtrzymując mą głowę. Chowam twarz w dłoniach, a chwilę później ciągnę się nerwowo za końcówki włosów.

Nie będę siedział jak słup i czekał na telefon od Leo, muszę działać. Ta bezczynność doprowadzi mnie do szaleństwa. Włączam odpowiedni program na komputerze i zaczynam szperać w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji o sprawcy. Rzadko kiedy się tym zajmuję, raczej mam zaufanych ludzi od tego. Nie zdążam nawet dobrze zapoznać się z danym programem, kiedy moja komórka zaczyna wibrować. Zerkam przelotnie na wyświetlacz, po czym odbieram połączenie.

— Słuchaj... na kamerach widać, jak wokół centrum grasują ludzie z Ultimate. Na jednym z ujęć dopatrzyłem się, jak ktoś od nich wchodzi do środka z paczką słodkości... nie wiem, chyba babeczki — tłumaczy poważnie Leo. Bingo.

— Prześlij mi te materiały, ok.? — polecam, po czym słyszę potwierdzenie z jego strony. Tym razem to ja kończę połączenie. I tu was mam, skurwiele.

Na nagrania od Leo nie muszę długo czekać. Zostają przesłane mi w trybie natychmiastowym. Współpraca z nim to czysta przyjemność. Uważnie oglądam każde z filmów, wpatrując się w osoby, wskazane przez Leo. Stopklatka, następnie przybliżenie postaci... faktycznie, to ludzie od Ultimate. Robię poważną minę, ale we wnętrz wcale nie jestem taki opanowany. Wszystko we mnie buzuje, mam ochotę rozwalić połowę swojego domu. Jedyne co nadal mnie powstrzymuje, to śpiąca nade mną Davina. Dlaczego mieliby jej zaszkodzić? Czekaj, czekaj... to idealny sposób, aby zaszkodzić nie jej, ale mi. W tym mieście nie jesteśmy już bezpieczni. Musimy jak najszybciej je opuścić, przynajmniej na jakiś czas. Trzeba przeczekać burzę gdzieś indziej. Gdzieś, gdzie będzie spokojniej. Wrogowie, to wciąż wrogowie. Oni nie wybaczają, a tym bardziej nie odpuszczają. Zemsta jest słodka, lecz tym razem nie mam zamiaru ingerować w ich działania. To zbyt poważna walka, abym pozwolił sobie na wciąganie w nią Daviny, niepotrzebnych osób trzecich. To spór między nami, a nimi. Jedno jest pewne.

Z rana wyjeżdżamy

______________

Słów: 1277

______________

Wybaczcie za tak długi postój z pisaniem, ale jestem w ciąży i jak wiadomo nie zawsze bywa kolorowo. :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top