Rozdział 39

Z głębokiego snu wybudza mnie cisza. Tak, dokładnie. Fakt, że nie słyszę warkotu silnika mocno mnie zastanawia, i właśnie to jest powodem mojej pobudki. Nie muszę zmuszać się, żeby otworzyć oczy, gdyż zaciekawienie jest silniejsze ode mnie. Momentalnie rozbudzam się, kiedy orientuję się, że faktycznie stoimy i wcale nie jest to żadna stacja, jak poprzednimi razy.

— Gdzie... — szybko urywam swoje pytanie, gdy spostrzegam, że jestem sama w samochodzie.  Rozglądam się po okolicy. Naprzeciw mnie stoi mały, drewniany domek w jasnych barwach. Wygląda dość staro, choć trzyma się całkiem nieźle, jednak widać, że od dłuższego czasu stoi tu pusty, nieużytkowany. Odwracając głowę w inną stronę dostrzegam kilka, gęsto rosnących drzew, a niedaleko od nich mały staw. Przypomina on wędkarski, ciekawe czy są w nim jeszcze ryby.

Moje rozmyślenia przerywa donośny huk. Podskakuję przestraszona na swoim siedzeniu, lecz dopiero po chwili orientuję się, że to dźwięk mocnego zamykania bagażnika. Patrząc w lusterko dostrzegam Lucasa, wyjmującego nasze bagaże. Nie ociągając się dłużej wychodzę z samochodu. Raz jeszcze rozglądam się dookoła, napajając się widokiem. Nabieram w płuca rześkiego powietrza i podchodzę do mężczyzny.

— O, wstałaś — zauważa, chwilowo na mnie patrząc.

— Gdzie jesteśmy? — Macham rękoma na domek, a mój wzrok cały czas skupiony jest na mężczyźnie.

— A, to domek moich rodziców — mówi, podając mi jedną z walizek. — Weźmiesz? — Biorę od niego przedmiot,  przyglądając się budynkowi. — Przepisali mi go — dokańcza, prowadząc mnie do wnętrza. Lucas odkopuje klucz, który został schowany przed światłem dziennym w dużej doniczce. Niezły pomysł.

Stawiam walizkę pod ścianą w przedpokoju, a mężczyzna robi to samo. Po dokładniejszym wejściu do środka, Lucas staje w bezruchu. Obserwuje każdy zakamarek budynku, jakby szukając czegoś, przypominając sobie dawne chwile. Widzę jak przymyka oczy, mocno zaciskając powieki. Coś bardzo go męczy, ale dobrze wiem, że nie da sobie z tym pomóc. Mężczyźni już tak mają, wolą dusić w sobie twierdząc, że albo dadzą sobie radę, albo, że to nic ważnego. W tym czasie stoję za nim niczym jego cień, nie ruszając się ani na krok. Nie chcę popsuć mu tej chwili, pewnie dawno nie był, a przynajmniej o tym świadczy jego zachowanie. Przenoszę ciężar z lewej nogi na prawą, gdyż ta pozycja robi się dla mnie niewygodna. Atmosfera między nami jest dość niezręczna. Podczas przekładania nóg niefortunnie uderzam jedną z nich o, stojącą obok, walizkę. Przełykam głośno ślinę, kiedy Lucas odwraca się do mnie zaalarmowany hałasem.  Przeciera oczy pośpiesznie i odchodzi kilka kroków ode mnie.

— Chodź, oprowadzę cię. — Ręką robi bliżej nieokreślony ruch i zachęca mnie do wejścia dalej.

Przechodząc po samym korytarzu mogę stwierdzić, że dom jest zapuszczony. Na rogach ścian dostrzegam dorodne pajęczyny, a gdzie indziej spore zgromadzenie kurzu. Dobrze, że nie mam alergii. Ciekawe, jak dawno ktokolwiek tu był. Przecież oprócz Lucasa chyba ma tu wstęp jeszcze jakaś inna rodzina, prawda?

— Tutaj jest salon, a zaraz obok wnęka kuchenna — mówi, a ja patrzę w tym kierunku. Pomieszczenie jest w całości wykonane z drewna, łącznie z meblami. Materiał wykonania nadaje domkowi lat, ale także niesamowitego, przytulnego wystroju. Idąc dalej mijamy dziwne obrazy ścienne, no nie powiem, rodzice Lucasa byli dość wymaganymi ludźmi. — Tutaj jest łazienka. — Wskazuje na małe pomieszczenie przed nami. Oh, do dużych to ona nie należy. — A sypialnia... Sypialnia jest tutaj. —  Bierze głęboki wdech, a drżącą ręką uchyla skrzypiące drzwi.

Wnętrze utrzymane jest w kolorach ciemnych, co jest przeciwnością reszty domku. Znajduje się tutaj duże łóżko, a na przeciwległej ścianie jest komoda, nad nią wisi kilka ramek że zdjęciami. Podchodzę do nich bliżej, chcąc przyjrzeć się fotografią.

Dotykam koniuszkami palców zakurzonych szkieł, tym samym ścierając z nich brud. Zdjęcia przedstawiają rodzinę, co więcej, to rodzina Lucasa. Jego rodzice wyglądają na ludzi eleganckich, takich nie spotkasz w barze szybkiej obsługi. Widać, że lubili mieć władzę. Nic dziwnego, że Lucas jest taki władczy i stanowczy, geny robią swoje.

— To twoi rodzice? — pytam jedynie dla zwrócenia uwagi. Mężczyzna podchodzi do mnie i również przygląda się ramkom.

— Tak — odpiera w końcu na westchnieniu.

Nagle Lucas klaszcze w dłonie, przez co wydają charakterystyczny, głośny dźwięk. Podskakuję na ten niespodziewany gest i gwałtownie odwracam się w jego kierunku.

— Musimy uzupełnić lodówkę — mówiąc to nawołuje mnie gestem ręki, abym szła za nim j wychodzi z pomieszczenia. No, tak. W końcu nikt tu nie przebywał od bardzo dawna, skąd miałoby tu być jakiekolwiek jedzenie.

Jednak, kiedy szukam mężczyzny okazuje się, że siedzi w salonie na kanapie. Podchodzę do niego, uważnie się mu przyglądając.

— To nie jedziemy?

Lucas podnosi na mnie wzrok, lecz nie trwa to długo. Chwilę później ponownie go spuszcza swoje stopy.

— Ostatni raz tu byłem, jak jeszcze rodzice żyli — wyznaje, a ja już wiem co takiego go męczy. Wspomnienia. To dręczące dranie. Zajmuję miejsce obok niego. — Byłem tu wtedy z nimi. Pamiętam, jak ojciec łowił ryby w stawie przed domem. I choć był to kawał chuja, to i tak, kurwa, za nim tęsknię. — Jego pięść znacznie uderza w szklany stolik. Aż dziwne, że się nie  potłukł. Tyle lat stoi i nadal wytrzymały.

— Ej, spokojnie. — Próbuję go przytulić do siebie, ale skutecznie mnie odpycha i kolejny raz się zamahuje, lecz tym razem wygląda to, jakby na mnie. Przełykam głośno ślinę przestraszona, a serce chwilowo mi zamiera. Nie wiem co mu wpadnie do głowy, a jednak ma trochę siły. Nie mam z nim żadnych szans. Lucas, widząc moje zachowanie, uświadamia sobie co takiego robi. Momentalnie opuszcza ręce i sam przyciąga mnie do siebie.

— Przepraszam, nie chciałem — wyznaje. Wspomnienia źle na niego działają, a czas spędzony w tym miejscu jedynie je nasila. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Jego oczy są mokre, widzę jak potajemnie wyciera łzy, którym udało się wydostać spod jego powiek. — Ponosiło mnie — szepcze w moje włosy, a jego uścisk nie słabnie. Przytakuję głową, lecz nie jest w stanie tego zauważyć. Przymykam swoje oczy, zatracając się w chwili jaka jest mi dana. Jest mi tak przyjemnie, mogłabym tak trwać wiecznie.

Jednak los nie daje mi wystarczająco nacieszyć się momentem i sprowadza do nas niezapowiedzianych gości. Rozległe pukanie roznosi się po domku, przez co musimy zaprzestać swoje poczynienia. Wcale nie jestem z tego faktu zadowolona, zresztą Lucas także wydaje się być zły, a potwierdza to jego mamroczenie pod nosem. Z przekąsem podnosi się i zmierza do drzwi, by sprawdzić kogo los przywiał.

— Czego tu chcecie? — Słyszę jego oschły głos i już wiem, że jego rozmówca ma przejebane. Jestem zaciekawiona osoby, znajdującej się po drugiej stornie, dlatego również podchodzę do drzwi. Moim oczom ukazuje się troje dzieci, chłopców.

— Ten dom jest przecież opuszczony — mówi jeden z nich, a w jego głosie mogę dostrzec nutkę strachu. Oh, tak. Ten dom musiał wystarczająco długo być opustoszały.  — Nigdy tu nikogo nie widziałem...

— To już widzisz — urywa Lucas. — Nie bez powodu jest tu tabliczka z napisem teren prywatny — chrząka naburmuszony. — Mam wezwać policję?

— Przepraszamy, już sobie idziemy. — Chłopcy spoglądają po sobie, po czym pospiesznie opuszczają posesję. Trochę jest mi ich żal, przecież nic wielkiego nie zrobili. Od dawna dom stał pusty, a to jedynie przyciąga takie dzieciaki. Ciekawe czy on, jako dziecko, nigdy nie wszedł na teren prywatny.

— Daj spokój, to tylko dzieci — mówię, kiedy mężczyzna zamyka drzwi. — Chodźmy lepiej na zakupy, głodna jestem.  —  Wzdycham na myśl o dobrym jedzeniu. W mojej głowie już rodzą się plany na temat dzisiejszego obiadu. Zakładam swoją kurtkę i czekam na Lucasa na ganku.

~*~

Po skończonych zakupach z powrotem wracamy do domu. Nasze ręce dźwigają ciężkie torby z produktami. Musieliśmy zrobić większe zapasy, w końcu tutaj kompletnie nic do jedzenia nie było, a pewnie pobędziemy tu jeszcze trochę.

— Powkładasz do lodówki? — Dociera do mnie głos gdzieś z przedpokoju.

— Jasne — odpieram tylko i zabieram się za wyjmowanie rzeczy. 

Po domu ponownie rozlega się donośne pukanie. Słyszę wiązankę przekleństwa, która wydobywa z ust Lucasa.

— Jak to znowu te dzieciaki, to im nogi z dupy powyrywam! — Jego kroki rozbrzmiewają w całym domku, przez co dokładnie wiem gdzie się znajduje.

— Lucas! To jednak prawda! — Dociera do mnie całkiem inny głos. Kończę robić swoją czynność i zacieram ręce. Podchodzę bliżej framugi, aby lepiej się rozeznać. — Tak dawno cię nie widziałem!

— Kopę lat... — mówi zamyślony Lucas. Widać, że jest mocno zaskoczony. Nikt się tego nie spodziewał.

— To co, męski wieczór?

— Jasne! Ale muszę ci kogoś przedstawić. Wejdź. — Moje serce podchodzi do gardła  na jego słowa. Wiadomo, że chodzi mu o mnie. Jakoś dziwnie się skrępowałam na myśl o poznawaniu znajomego Lucasa. Nie będę przecież tu tak stać! Wchodzę do salonu i siadam na kanapie. Robię to w taki sposób, żeby wyglądało to naturalnie.

— To moja dziewczyna, Davina. — Wskazuje na mnie, a w oczach jego gościa zapalają się iskierki. Wstaję pośpiesznie, wykazując się kulturą. — Davino, to mój dawny przyjaciel, Rayan.

Podajemy sobie dłonie w celu zapoznania się. Mam moment, żeby się mu przyjrzeć. Wygląda na starszego od nas, mogę to powiedzieć patrząc na rysy twarzy czy chociażby wyrzeźbioną budowę ciała. Z pewnością nie leniuchuje w domu przed telewizorem.

Siadamy wszyscy na kanapie, a mężczyzn natychmiastowo porywa głęboka rozmowa. Wyłączam się na ten moment. Jakoś nie mam chęci słuchać ich pogaduszek, odwrotnie byłoby podobnie. Faceci mają swój świat, a kobiety swój i nie warto tego mieszać.

Dopiero teraz orientuję się, że w rogu pokoju stoi cała zgrzewka piwa. Pewnie przyniósł to jego kolega, a ja nawet się nie spostrzegłam. Oni już mają swoje taktyki...

— Jasne! Dawaj piwko! — Te słowa sprawiają, że zerkam zaciekawiona na swojego partnera. W momencie kiedy gość zabiera piwa, aby je schłodzić, a inne otworzyć wykorzystuję moment i zagaduję do Lucasa.

— Będziecie pić?

— Tak, właśnie tak. A co, nie mogę? — Prycha mężczyzna, spoglądając na mnie  z politowaniem.

— Tego nie powiedziałam — bronie się, gdyż wcale nie o to mnie chodziło. — Po prostu pytam.

Kiedy wraca Rayan spostrzegam w jego dłoniach dwa, otworzone piwa w szkle. Na ten widok i mnie robi się ochota na coś z procentami.

— A mnie to już nie poczęstujesz? —zauwazam, udając oburzoną. Na jego twarz wkrada się cwaniacki uśmiech, po czym ponownie znika w głębinach domku, by chwilę później móc podać mi butelkę.

— Powiedzcie mi, jak się poznaliście? — Ciekawość bierze górę. Poprawiam się na swoim miejscu i patrzę na obu mężczyzn wyczekująco.

— My znamy się od dziecka — wyznaje mój partner z ogromnym uśmiechem na twarzy.

— Też jesteś gangsterem? — pytam z nutką ironii, lecz nikomu poza mną nie jest do śmiechu. Czemu?

— Nie — odpowiada Rayna, a ja przez chwilę zastanawiam się czy w ogóle dobrze zrobiłam zaczynając ten temat. A jak on nie wie, że jesteśmy w gangu i nas teraz wyda? — Lucas, o czym ona mówi? Jakie gangi?

Mój chłopak patrzy na mnie złowrogim spojrzeniem, a ja momentalnie kulę się na kanapie. To narobiłam...

— To wariatka, nie słuchaj jej. — Lucas macha na mnie ręką, co wywołuje u mnie fale rozczarowania. Nie tego się spodziewałam po nim.

— Nie jestem wariatką — protestuję, lecz nikt mnie nawet nie słucha.

— Wiesz co, skoro taki z ciebie wielki gangster, to pokaż co potrafisz! — Momentalnie Rayan wstaje i rzuca się na Lucasa. W mojej głowie pojawiają się już same najgorsze scenariusze. Z tego co mogę zauważyć, to oboje mają dość  równe szanse. A nawet śmiem twierdzić, że kolega Lucasa jest nieco bardziej umięśniony, ale to, oczywiście, o niczym nie świadczy.

Momentalnie akcja przybiera szybszego tempa, a ja aż wstaje z aby lepiej widzieć i w rasie czego mieć możliwość uniknięcia przypadkowego ciosu.

Nie jest łatwo skupić uwagę na ich ruchach, kiedy są one takie płynne i dopracowane. Zauważam jednak,  jak Rayan uderza mojego partnera w nos, przez co czerwona ciecz miga mi przed oczami. Za to Lucas odwdzięcza się mocnym kopniakiem w piszczel. To sprawia, że kolega ugina się i klepie w parkiet, kiedy widzi nadchodzącego pracownika. Podchodzę do obu, pytając czy wszystko okej, lecz ci zaczynają się dziwnie uśmiechać, a następnie podśmiewywać. Staję w bezruchu, nie wiedząc co mam dalej zrobić. Patrzę to na jednego, to na drugiego, ale oni jedynie się śmieją!

— Co jest, kurwa — mówię zezłoszczonym głosem. Mam dość tych ich gierek. Jeżeli chcą się zabić, proszę bardzo. — Nie chcecie powiedzieć, to nie. Wychodzę. — Staję przed drzwiami i zakładam na siebie kurtkę. Muszę się przejść, może do tego czasu sprawa się wyjaśni, a oni zechcą mi cokolwiek powiedzieć. Zdenerwowana otwieram drzwi wejściowe, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza, ale nie jest mi to dane. Lucas doskakuje do mnie, skutecznie je zamykając.

— Co tym razem? — pytam już lekko znudzona, lecz adrenalina nadal buzuje we mnie. Mężczyzna patrzy na mnie podejrzliwie, ale dalej milczy.

— To żarty! — Z salonu dociera do mnie roześmiany głos Rayana.

— Kazałem ci się zamknąć! — Kolejny udziela się mój partner.

— To wszystko, to żart? — pytam, bo lekko się gubię. Nie nadążam za nimi, a oni jedynie przyspieszają tempa zamiast zwolnić.

— Chodź, to wyjaśnimy.  — Mężczyzna zdejmuje ze mnie kurtkę i ponownie ją zawiesza na haczyku. Następnie chwyta mnie za rękę i kieruje do salonu, sugerując, abym zajęła miejsce na kanapie. Tak też robię. Ciekawa jestem jakie mają wytłumaczenia. Zauważam uśmiech na twarzy Rayana, lecz promieniuje go wzrokiem. Jednak to nakręca go jedynie i obdarowuje mnie jeszcze większym zacieszem, co mnie irytuję.

— Dobra, stary. Ja to powiem — mówi Rayan, poprawiając się na swoim miejscu tak, aby lepiej mnie widzieć. — Także to żarty, a ty jak wszystko bierzesz tak na poważnie, to marne masz życie — śmieje się kolega, a mnie bierze nerwica. Jak on śmie tak do mnie mówić. — Jestem jego przyjacielem z dzieciństwa, to normalne, że wiem kim jest — prostuje. Bierze łyk piwa, a my powtarzamy jego gest.

— Nie masz z tym problemu?

— A ty? — odpowiada wymijająco. Przygląda mi się uważnie. On nie wie, że sama należę do tego świata i lepiej, żeby tak pozostało. — Toleruje, ale nie popieram — kwituje w końcu. Lucas przytakuje na jego słowa, jakby potwierdzając, że mówi prawdę.

— Dobra, koniec tych żali. Czas na picie! — Mój partner skutecznie zamyka temat i stawia przed nami kolejne butelki alkoholu, tym razem schłodzone.

--------------------
Słów: 2259






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top