Rozdział 34

Będąc już w stolicy Francji rozglądamy się we wszystkie strony, szukając odpowiedniej kamienicy. Jedyne co pamiętam to dzielnicę, w której mieszka ciocia. Nic dziwnego. Kiedy tu przyjeżdżaliśmy byłam dość mała. 

— Reasumując przyciągnęłaś mnie setki kilometrów w innym kierunku do rodziny, której nawet nie znasz? — Lucas jest na skraju swojej własnej cierpliwości. Nerwy ewidentnie go ponoszą. Jest późne południe, a my od dłuższego czasu błądzimy po ulicach, które wyglądają niesamowicie podobnie do siebie. Sama droga minęła nam zaskakująco szybko, odległość stała się jakoś mało odczuwalna. 

— Byłam tu może dwa razy w życiu! — tłumaczę się natychmiastowo, próbując rozpoznać okolicę. Nie jest to proste, jak się wydawało. 

— Gdybym tylko wiedział... 

— To co? Nie zabrałbyś mnie tutaj? — Jego zachowanie zaczyna mnie irytować.  Wiem, że nie powinnam liczyć na wszystko co najlepsze, ale zwykłe odwiedziny rodziny nie powinny być dla niego kłopotem. W końcu jesteśmy w związku... Mężczyzna postanawia przemilczeć temat. 

Na zewnątrz zaczyna robić się szaro, zimno, a co więcej, pogoda przestaje nam dopisywać. Gęste chmury sygnalizują, że wkrótce nadejdzie intensywny deszcz. Nie przepadam za jazdą w takich warunkach, boję się dużej prędkości przy mokrej nawierzchni, a znając Lucasa nie mamy co mówić o zdjęciu stopy z pedała. Mężczyzna bardzo lubi szybką jazdę, nic dziwnego, ja również nie mam nic przeciwko, ale przy normalnej pogodzie! Jednak zależy mi na swoim, jeszcze krótkim, życiu!

— Zwolnij! — mówię nagle, kiedy osiedle, do którego wjechaliśmy wydaje mi się bardzo znajome. Przyglądam się każdemu z domów z osobna, szukając tego właściwego. Oh, myślałam że będzie to nieco łatwiejsze!

— Poznajesz coś? — Jego głos jest znudzony, a nawet podenerwowany.  Świadczy też o tym głośne westchnienie. Staram się nie zwracać uwagi na jego humorki, a skupić się na odnalezieniu odpowiedniego domu. Osiedle jest obszerne, ma wiele zakątków, gdzie także są pojedyncze domy. Pamiętam, że ten cioci był koloru brązowego z jasnym dachem. Na tarasie stała drewniana ławka, a wokół niej zawsze było mnóstwo roślin. Ciocia uwielbiała kwiaty i miała ich naprawdę mnóstwo! Swego czasu zazdrościłam jej podejścia do roślin. Ciocia potrafiła nawet umierającą uratować i ponownie ożywić, co dla mnie było czymś wręcz magicznym.

— To tutaj! — Jestem tego pewna. Od razu poznaję dom, o którym wcześniej myślałam. Poprawiam włosy oraz ogarniam się wizualnie na tyle, na ile pozwalają mi na to warunki samochodowe. Lucas w tym czasie parkuje auto na podjeździe. Dopiero po wyjściu z pojazdu ogarnia mnie stres. Nie widziałam się z ciocią od lat, a teraz nagle wpadam bez zapowiedzi. Może faktycznie nie powinnam była tu przyjeżdżać. Nie wiem jak mam postąpić, w mojej głowie panuje ogromny mętlik, a ja nie potrafię sobie z tym poradzić.

— Wszystko dobrze? — Ręka Lucasa spoczywa na moich plecach, delikatnie je masując. Moje serce bije tak cholernie szybko! W uszach zaczynam słyszeć bliżej niezidentyfikowany szum, a ciało zaczyna się trząść. Co się ze mną dzieje?

— Cii, już dobrze. — Dociera do mnie męski głos, lecz słyszę go bardzo cicho, jakby był w dużej odległości ode mnie. Osoba przytula mnie do siebie, a ja dopiero teraz orientuję się, że to nikt inny jak Lucas. Poznaję go po sposobie dotyku wobec mnie. Nie sprzeciwiam się, pozwalam mu zająć się moim ciałem.  Zerkam na niego przestraszona, nasze spojrzenia krzyżują się. Momentalnie zaczynam się uspokajać. On działa na mnie naprawdę kojąco. W jednej chwili wszystkie wcześniejsze objawy znikają, a pozostaje zaskoczenie.

— Ja... — Zaczynam, ale mężczyzna ucisza mnie gestem ręki. Nie mam zamiaru się sprzeczać, pozostajemy w milczeniu. W tym czasie mogę dojść do siebie. Kiedy już wszystko ze mną w porządku, odklejam się od mojego chłopaka–porywacza i staje w niedalekiej odległości, aby móc na niego patrzeć.

— Miałaś atak paniki — wyjaśnia, chociaż wcale nie zadałam żadnego pytania, a przynajmniej nie na głos. Jednakże przytakuję jedynie, a kiedy chcę odezwać się do mężczyzny, znów mi coś przerywa. Tym razem to wcale nie jest wina Lucasa.

— Wy niemoralni chuliganie! Co wy sobie myślicie! To teren prywatny do kurwy nędzy! — No, tego to się chyba nikt nie spodziewał! Moja ciocia taką jędzą? To dopiero dobre!

Podchodzę bliżej, zlewając jej wcześniejsze słowa, chociaż nie ukrywam, zrobiły na mnie niemałe wrażenie.

— A ty jeszcze tu jesteś?! — Kobieta nie daje za wygraną. Mam wrażenie, że takie sytuacje tutaj to norma.

— Ciociu... — zaczynam powoli, obserwując jej reakcję. Kobieta milknie, dokładnie mnie lustrując. — To ja, Davina — mówię dalej, ostrożnie podchodząc bliżej wejścia.

— Oh, Davinka! — Ciocia dopiero teraz rozumie kto przed nią stoi i natychmiastowo rzuca się na mnie, zamykając w mocnym uścisku. Oczywiście odwzajemniam gest, a na moich ustach pojawia się szeroki uśmiech. — Nie poznałam cię! Nie miałam pojęcia, że mogę cię tu spotkać! Minęło tyle lat... — Kobieta nie przestaje mówić, jest nieźle zaskoczona przebiegiem wydarzeń.

— Wiem, ciociu. Trochę minęło — przyznaję rację i odrywamy się od siebie, aby móc dokładnie przyjrzeć się sobie.

— Co tutaj robisz? Zimno jest, wchodź do środka! — Kobieta wskazuje na dom, ale szybko protestuję.

— Jestem z chłopakiem... — Ciocia rozgląda się w poszukiwaniu osoby, o której mowa. Wtedy właśnie Lucas wychodzi ze swojego "ukrycia" i podchodzi do nas.

— Ciociu, to Lucas. Lucas, to moja kochana ciocia, Rosemary — przedstawiam ich sobie. A kiedy ręce zostały podane, ciocia ponownie zaprasza nas do środka. Faktycznie zrobiło się trochę zimno. Bez zastanowienia idziemy za kobietą do wnętrza domu. Przechodząc przez niewielki korytarz śmiało mogę stwierdzić, że praktycznie nic się tu nie zmieniło. Nawet kolory ścian pozostały nienaruszone, dokładnie takie, jakie pamiętam za czasów dzieciństwa.

— Usiądźcie sobie w salonie. Zrobię jedzenie, na pewno jesteście bardzo głodni — mówi ciocia, po czym macha ręką do nas, abyśmy się rozgościli. — Napijecie się czegoś? Kawy, herbaty?

— Kawę poproszę — wyprzedza mnie mężczyzna i obdarowuje ciocię miłym uśmiechem.

— Jasne, a ty, Davinko? — Oh, co ona ma z tym zdrobnieniem?

— Herberty chętnie się napiję — mówię szczerze. Nie ukrywam zmarzłam trochę stojąc na zewnątrz. Kobieta znowu pogania nas do salonu, a sama znika w kuchni. Dobrze, że orientuję się w rozmieszczeniu domu i bez problemów trafiamy do wspomnianego pomieszczenia.

Wchodząc do środka pokoju można usłyszeć głosy, dochodzące z telewizora. A pojedyncze światło  delikatnie rozświetla całe pomieszczenie, nadając tym samym kinowy klimat. Rozglądam się po wnętrzu, a mój wzrok zatrzymuje się na małej osóbce, siedzącej na dywanie.

— Nina? — pytam, gdyż nie jestem do końca pewna, ale kiedy dziewczynka unosi swoją małą główkę ku górze, nie mam już wątpliwości.

— Davina! — krzyczy mała dziewczynka, a ja jestem w szoku. Pamięta mnie? Przecież nie było mnie tu od lat! Mimo to przytulam dziecko mocno i całuję delikatnie w policzek.

— Nino, to jest mój chłopak, Lucas — mówię do dziewczynki, wskazując na mężczyznę. Lucas podchodzi bliżej nas i przybija piątkę dziecku, na co Nina lekko się zawstydza. Zajmujemy miejsce na obszernej kanapie.

— Kuzynka — mówię, kiedy zauważam ciekawski wzrok Lucasa, na co ten jedynie przytakuje. Dostrzegam, że wcale nie czuje się obcy tutaj. W ogóle czy on kiedykolwiek potrafi być skrępowany? Zerkam na ekran telewizora, aby zminimalizować uczucie niecierpliwości. Akurat lecą wiadomości, ale nie jestem jakoś bardzo zainteresowana, dlatego sięgam po pilot i zmieniam kanał. W rezultacie zostawiam na programie rozrywkowym.

— Mamo! Co ty się tak darłaś przedtem?! Znowu Rolincorsowie zaparkowali u nas?! — Nagle dociera do mnie męski głos i tym razem, nie należy on do Lucasa. Mój chłopak posyła mi śmieszny wyraz twarzy, ewidentnie tą sytuacja go bawi. Odwracam wzrok w stronę, skąd dociera głos i wtedy nasze spojrzenia się krzyżują.

— Davina — orientuje się mój kuzyn i pospiesznie podchodzi do mnie, aby się przywitać. Oczywiście odwzajemniam uścisk.

— Tak dawno cię nie widziałam — zaczynam rozmowę, kiedy odklejamy się od siebie. Teraz mogę dokładnie mu się przyjrzeć. — No nie powiem, zmężniałeś — zwracam uwagę na jego męskość, oczywiście mam na myśli tu jedynie posturę, sylwetkę.

— Ty też jesteś dość atrakcyjna — dorównuje mi w słowach,  na co uśmiecham się wdzięcznie. Dopiero teraz zwracamy uwagę na nadal siedzącego Lucasa, którego akurat wziął kaszel. Dylan spogląda na mnie pytającym wzrokiem, nie bardzo wiedząc kim on jest ani co tutaj robi.

— To mój chłopak, Lucas — wyjaśniam pospiesznie. Kuzyn przypatruje mu się badawczo. Mężczyźni podają sobie dłonie, lecz dostrzegam małą niechęć ze strony Dylana. O co mu chodzi? Postanawiam jednak nie psuć chwili pojednania z rodziną, dlatego zostawiam ten temat.

— Co tutaj robisz? Przecież nie mieszkasz we Francji! Chyba, że... — Oh, jaki on jest gadatliwy!

— Nie! Jestem tu przypadkiem — tłumaczę, śmiejąc się przy tym.

— Jak można znaleźć się przypadkiem na drugim końcu świata?!

— Normalnie. To się nazywa spontaniczność, ale ciebie chyba nie dotyczy to pojęcie. — Niespodziewanie do rozmowy wtrąca się mój chłopak, dzięki czemu oboje spoglądamy w jego kierunku. Mężczyzna siedzi "wygodnie" na kanapie i obserwuje nasze reakcje.

— Lucas, daj spokój. — Nie chcę tu niepotrzebnych sporów. Przyjechałam odwiedzić rodzinę, a nie opanowywać nadpobudliwego chłopaka. Dostrzegam, że i Dylan ma coś na końcu języka, ale skutecznie udaje mu się to zachować dla siebie. Szkoda, że Lucas nie jest taki powściągliwy.

— A co wy tak stoicie? Siadajcie! — Do pomieszczenia wchodzi ciocia, a w jej ręku spoczywa duży talerz pełen kanapek, który stawia na ławie, zachęcając nas do kosztowania. Jestem taka głodna, że choć głupio mi tak "rzucać się" na jedzenie, to robię to bez wahania. Właśnie w ten sposób pierwsza kromka ląduje w moim spragnionym żołądku. Z tego co zauważam Lucas wcale nie zostaje w tyle, bo również zabiera się za konsumowanie. Reszta towarzystwa także zasiada w salonie, przy dużym stole, i obserwują nas zaciekle. Pewnie w normalnych warunkach byłoby to dość krępujące dla mnie, ale nie teraz. W tym momencie liczy się mój głodny organizm. 

— Nie ma wujka? — pytam  w końcu, kiedy orientuję się, że kogoś tu brakuje. 

— Nie. W pracy jest — odpowiada moja ciocia, a jej wyraz twarzy staje się posmutniały. 

— Na delegacji — dodaje Dylan, a jego słowa wiele wyjaśniają. Wujek w delegacji? A to dziwne, z tego co pamiętam pracował na miejscu. 

— To nie pracuje już w Paryżu? — dopytuję, ponieważ moja ciekawość wygrywa z rozumem. 

— Nie, od dawna już wyjeżdża. Wiesz, trochę podróżuje. — Śmieje się kuzyn, lecz cioci wcale nie jest tak do śmiechu. — To Hiszpania, to Norwegia. A ostatnio był nawet w Polsce! 

Dylan, kiedy opowiada o podróżach wujka, wydaje się być pochłonięty marzeniami. Wnioskuję, że również chciałby tak pracować, a przynajmniej być w tych wszystkich miejscach. Jednak to też duża odpowiedzialność, a przede wszystkim ogromny żal. Rozstanie z rodziną wcale nie jest takie proste. Nie mówiąc już o tym, że będąc w nowym państwie jesteś taki obcy, samotny. Przecież od razu nie poznasz tysiąca znajomych. A nawet, jak już się z kimś zapoznasz, to do końca będziesz czuł się inny, nie pasujący do otoczenia. 

— No, ale dość już o Ojcu. Powiedz lepiej, co słychać u Maxa? — Ciocia zmienia temat w bardzo elegancki sposób. Niestety, tym razem to mnie on wcale nie jest na rękę. Biorę kęs kolejnej kanapki, aby przedłużyć czas na odpowiedź. W końcu nie można mówić z pełną buzią... 

— Dalej studiuje? — dopytuje nadal, a ja jedynie rozmyślam nad dobrą wymówką. Kątem oka dostrzegam mały uśmiech Lucasa, co jeszcze bardziej działa mi na nerwy. No, pewnie śmiej się zamiast mi pomóc. 

— Em, Max... nie, skończył już studia. Ogólnie wszystko dobrze u niego, jak zawsze, po staremu. — Boże, co za głupoty ja gadam! 

— A czemu nie ma go razem z wami? — Tym razem głos zabiera mój kuzyn. Wydaje się być dość dociekliwy, ale nie zwracam na to uwagi. W końcu nie widzieliśmy się tyle czasu, nic dziwnego, że chce wiedzieć co u nas. 

— Tym razem podróżujemy tylko we dwoje, jak na parę przystało. — Uśmiecham się szeroko do towarzystwa, aby moje kłamstwo miało dobrą przykrywkę. Najwidoczniej wszyscy to kupili, ponieważ nikt więcej nie dopytuje o szczegóły. To dla mnie duża ulga. 

— Więc przyjechaliście zwiedzić Paryż? — kolejne pytanie pada ze strony Dylana. 

— Tak, dokładnie. — Tym razem odzywa się Lucas, czym bardzo mnie zaskakuje. Spoglądam w jego stronę, ale nie zauważam żadnego podstępu wymalowanego na twarzy, lecz kto wie co kryje umysł... 

— I co już zwiedziliście? — prycha kuzyn, co jest nieeleganckie. Podejrzewa nas o coś? Niby skąd? 

— Właściwie to dopiero... 

— Ogród Luksemburski i Luwr — przerywa mi mężczyzna i wpatruje się w wyprostowaną postać Dylana. Skąd on zna te miejsca? Chociaż bywałam tu za dziecka, nigdy nie odwiedziłam nic konkretnego w tym mieście. Jako dziecko nie interesowały mnie takie formy rozrywki, a jedynie czysta zabawa. 

— Ciekawe. A co wieżą?  

— To nasze plany na jutro. — Lucas na każde pytanie odpowiada bez zająknięcia się. No, nie powiem. Kłamać to on potrafi mistrzowsko, chociaż z lekka mnie to zastanawia. Czy on na pewno jest całkowicie szczery wobec mnie? 

Dylan jedynie potrząsa głową wymownie. Co tu się, do cholery, dzieje? Czy ktoś mi to wytłumaczy? Dylan nie ma prawa nic podejrzewać, bo jest zwykłym, porządnym obywatelem, a zachowuje się jakby znał całą naszą przeszłość. To naprawdę dziwne. Na pewno wiem jedno. Dylan nie ufa Lucasowi i ma wobec niego bardzo wrogie nastawienie. 

— Oh, nie mogę uwierzyć! Mała Davinka ma wreszcie faceta i to, chyba, na poważnie! — Ciocia jest podekscytowana moją sytuacją miłosną. Oh, gdybyś tylko znała fakty... 

— Oj, ciociu. Nie przesadzaj. — Uśmiecham się do niej sympatycznie, a na moje polika wkrada się nieśmiały rumieniec. Różowe ślady nie są dla mnie rzeczą codzienną, raczej rzadko się to zdarza. 

— Jak się poznaliście, opowiadaj! — Kobieta, jak zawsze, jest dociekliwa i bardzo ciekawska. Chyba już wiem po kim to odziedziczyłam. Naszej rozmowie uważnie przygląda się Dylan, co nadal wydaje mi się dziwne. 

Ciocia zadaje jeszcze wiele przeróżnych pytań, na które szukam odpowiednich odpowiedzi tak, aby przypadkiem się nie wydać. Mam wrażenie, że to "przesłuchanie" trwa wieczność, co jest dla mnie niekorzystne. Muszę zwinnie omijać drażliwe dla mnie tematy. 

— Jest już dość późno. — Zerkam na okno i spostrzegam, że na zewnątrz zdążyło zrobił się już ciemno. Najwyższa pora by wracać. — Będziemy się zbierać... 

— No, coś ty, dziecko. Właśnie, jest późno, dlatego zostańcie na noc — proponuje zaalarmowana ciocia. Kobieta od zawsze była idealnym przykładem pesymisty, umiała wyobrażać sobie mnóstwo złych scenariuszy przez co sama siebie straszyła i niepotrzebnie się zamartwiała. 

— Nie chcemy robić kłopotu... — zaczyna niechętnie Lucas. Widać, że nie podoba mu się ten pomysł i za wszelką cenę stara się uniknąć tego. 

— Ależ co ty gadasz! To żaden problem! — Natychmiastowo protestuje kobieta. Gościnność na pierwszym miejscu. — Chodźcie, przygotuję wam pokój gościnny i dam ręczniki, żebyście mogli wziąć prysznic. — Ciocia już jest w swoim świecie. Nie zwraca na nas w ogóle uwagi, więc możemy sobie gadać. 

— No dobrze, ciociu — mówię tylko zgadzając się, chociaż nie jestem pewna czy w ogóle dotarły do niej moje słowa. Raczej swoją propozycję uważa za zwykły akt grzeczności, dlatego odmowa to również brak kultury z naszej strony. 

Chwilę później znajdujemy się w, wcześniej wspomnianym, gościnnym pokoju, które jest w trakcie przyrządzania przez ciocię. 

— Ciociu, nie trzeba. Sama się tym zajmę — protestuję, kiedy widzę, jak kobieta zabiera się zmienianie pościeli. Przecież mam ręce i potrafię wykonać tak proste czynności. 

— Oj, jesteście moimi gośćmi, a dla mnie to żaden problem. 

Kiedy kobieta kończy wszystkie rzeczy, jakie miała wykonywać i z powrotem spogląda na mnie. 

— Tak dawno się nie widzieliśmy — rozmarza się ciocia. — Jak chcecie, to możecie zostać tutaj na cały czas waszego pobytu w Paryżu — proponuje zawzięcie ciocia że synaptycznym uśmiechem na twarzy.

— Nie trzeba, ciociu. Mamy wynajęty pokój w hotelu, jest już opłacony z góry — tłumaczę dobitnie, aby zrozumiała, że to miła propozycja i doceniam jak mogę, ale naprawdę nie jest potrzebne. Lucas pospiesznie zgadza się z moja wersją. Właściwie to robię to tylko przez niego. Gdyby nie fakt, że jeszcze dzisiaj mieliśmy wyruszyć w drogę do Hiszpanii, to zostałabym na dłużej u rodziny. Niestety, to niemożliwe. Nasz wyjazd i tak już się przedłużył, z czego mężczyzna wcale nie jest zadowolony.

Dopiero teraz dostrzegam, że ciocia cały czas przygląda mi się z dziwnym wyrazem twarzy, jakby nieco rozmarzonym.

— Stało się coś, ciociu?

— Jesteś taka podobna do mamy... — mówi nagle nadal patrząc na mnie. Obserwuje każdy mój detal, co jest dla mnie dość krępujące. — Ten dzień wcale nie miał mieć miejsca...

— Nie musisz tego wspominać, wiem że jest to ciężkie... — Wskazuję kanapę, aby kobieta zajęła miejsce, po czym sama również siadam obok niej. 

— Wiesz co wtedy się stało — zadaje pytanie, lecz brzmi bardziej jak stwierdzenie. Kiwam twierdząco głową, a min wyraz twarzy momentalnie smutnieje, podobnie jak kobiety.

— Zgwałcili ją, a potem... Potem zabili — te słowa ciężko przechodzą mi przez gardło. Niby było to tak dawno temu, a jednak wciąż nosi ze sobą ból i tęsknotę.

— Szła wtedy do mnie... To wszystko moja wina! — Ciocia zaczyna płakać, a mnie kraja się serce. Ból osób mi bliskich przyprawia i mnie o żal.

— Ciociu, to nie jest twoja wina! — Kładę jej dłoń na ramieniu, lecz szybko ona spada przed gwałtowne ruchy kobiety.

— Ależ moja! Ona szła wtedy do mnie! — powtarza ciocia, ale dla mnie to nadal nie jest powód do obwiniania się. To nie jest wcale jej wina.

— Ciociu, ale naprawdę... Po prostu nie była w niewłaściwym miejscu... — Mnie również ciężko przechodzą słowa przez gardło. Ból nadal pozostaje wewnątrz nas i co by się nie działo, nie pozbędziemy się go tak łatwo.

— Niewłaściwym miejscu... Davina, to nie spóźnienie na autobus! Oni ją pobili na śmierć! — Kobieta ewidentnie za bardzo się unosi. Rozumiem jej gniew i żal, w końcu jest tu mowa o jej zmarłej siostrze, ale trzeba się z tym pogodzić. Żyć dalej...

Oh, co ja gadam! Najpierw trzeba zacząć od siebie, a dopiero potem pouczać innych! – pouczam się w myślach.

Nagle słyszymy pukanie do drzwi, co natychmiastowo sprowadza nas na twardy grunt.

— Hej! Żyjecie tam?! Słyszałem krzyki! — To Dylan, rozpoznaję po głosie. Ciocia pospiesznie wyciera łzy, nie chce pokazać synowi, że cierpi. Nie chce pokazać swojej największej słabości.

Kobieta wstaje, poprawia swoją wymiętą bluzkę, po czym opuszcza pokój bez żadnego słowa. Nie dziwię się, to jest dla niej naprawdę ciężkie. Mam nadzieję, że kiedyś przyjdzie taki czas, kiedy wspomnienia staną się dla niej mniej bolesne.

Gwałtownie się odwracam, gdy dociera do mnie szelest butów niedaleko mojej osoby. Dopiero teraz orientuję się, że Lucas był tu przez cały ten czas. Dobrze, że chociaż raz umiał się porządnie zachować. Siedział cicho tak, jak przystało na słuchacza. Jego komentarze byłyby jedynie zbędne.

— Nie płacz. — Jego słowa wytrącają mnie z równowagi. Z początku ich nie rozumiem, ale chwilę później dotykam moich policzków i czuję, że są wilgotne. Ja płaczę? Nawet nie wiedziałam!

W tym momencie dzieje się coś, czego bym się nie spodziewała. Lucas podchodzi do mnie i zamyka  w mocnym uścisku. Tula mnie do siebie, jakby od tego zależało nasze istnienie. Wolną ręką masuje moje spięte ramiona. Ten facet wie czego mi trzeba. Jego dotyk sprawia, że faktycznie się nieco rozluźniam, a wszystkie złe myśli odchodzą w zapomnienie. Jest moim lekiem na gorsze dni, a jednocześnie powodem wielu trosk i zmartwień.

Lekarstwo i narkotyk w jednym? Niezłe trafiłaś, Davino.

---------------------------------------
Słów: 3047


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top