Rozdział 1
Stan, kiedy słońce ucieka z pola widzenia; chowa się, aby móc zniknąć za horyzontem; to moment na odetchnięcie. Chwilowe zwolnienie, spokój duszy nad ciałem. Ta krótka przystań w ciągu całego, nieraz ciężkiego, dnia pozwala na rozejrzenie się wokół i zastanowienie, czy aby na pewno tak to wszystko ma wyglądać. To trudne zadanie, które nie każdy jest w stanie wykonać.
—Davina! Gotowa? — Mój wewnętrzny spokój przerywa głos przyjaciółki, która na siłę stara się mnie pogonić. Wzdycham przeciągle, ostatni raz zerkając na cudowny zachód słońca, po czym zasuwam rolety w oknie.
— Tak! Już idę! — krzyczę w odpowiedzi, aby nie przyszło jej do głowy wtargnięcie do mojego pokoju. Nie zrozumcie mnie źle... ja po prostu nie jestem typem osoby, która sprząta codziennie. Żeby nie być gołosłowna, pospiesznie zabieram najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak dokumenty czy telefon, i opuszczam swoją twierdzę spokoju.
Nasz dom nie jest największy, ale nie mogę także powiedzieć, że należy do małych budowli. Mieści w sobie piętnaście pomieszczeń gospodarczych, a także strych oraz dwa, sporych rozmiarów, garaże. Prawda jest taka, że budynek ten z początku wcale nie był taki cudowny i rewelacyjny. To była istna ruina! A fakt, że znajduje się w środku lasu jedynie zmotywował nas do zajęcia się tym domostwem. Kosztowało nas to wiele pracy, jak i ogromnego wkładu finansowego.
Schodząc schodami w dół zauważam swojego brata, Maxa, a chwilę później również resztę naszej ekipy. Tak się składa, że cały nasz gang mieszka w jednym domu. No, w sumie, to nie mogę powiedzieć, że „cały". W końcu jaki gang liczy sobie zaledwie pięć osób? Prostując, najważniejsze osoby. Reszta, to jedynie „posiłki". Wbrew pozorom tak mała grupka jest w stanie wiele zdziałać. Dzisiejsza noc będzie tego niezłym przykładem.
Max, lider gangu, wymyślił świetny plan, który ma celu wykraść zawartość sejfu, w którym znajdują się pieniądze, z banku po drugiej stronie miasta. Wydaje się ciężkie do zrealizowania, ale wcale takie nie jest! Nie, nie będziemy robić wielkiego „bum" i zabijać każdego, kogo zobaczymy.
— Davina! Idziemy. — Z zamyśleń wyrywa mnie głos Louisy, dlatego zerkam na przestrzeń przede mną. Dopiero teraz orientuję się, że reszta już opuściła dom i pewnie wyprowadzają samochody. Na potwierdzenie swoich przypuszczeń słyszę potężny warkot silnika. — Jesteś strasznie zamyślona dzisiaj, jakby cię tu w ogóle nie było — zauważa przyjaciółka, a ja jedynie wzruszam ramionami. — Żeby na akcji tak nie było, bo możesz już do nas nie wrócić.
— Nie martw się. Wiem co mam robić — kwituję jej bezpodstawne ataki, które nie są dla mnie miłe. Nienawidzę, kiedy ktoś wtrąca się w nie swoje sprawy.
— Dziewczyny, ruchy! — Naszą, jakże sympatyczną rozmowę, przerywa głos Davida, który jest wyraźnie zniecierpliwiony.
— Idziemy, idziemy — odpowiada Louisa i faktycznie wychodzi z domu, a ja robię to samo. Zamykam dom na klucz i pakuję się do samochodu mojego brata.
Zazwyczaj mamy stałe ułożenie, jeśli chodzi o podróż. Louisa jeździ z Andresem oraz Davidem, który prowadzi; natomiast ja ze swoim kochanym, starszym braciszkiem, który w życiu nie pozwoliłby mi jechać z kimś innym niż on sam... no, bo przecież tylko on jest na tyle dobrym kierowcom, któremu można zaufać... wyczujcie ten sarkazm.
— Zapnij pas. —Spoglądam na Maxa, szukając żartu w jego słowach, ale oczywiście powaga na pierwszym miejscu. Wzdychając ciężko, przekładam materiał przez siebie i zapinam go.
— Długo tam się jedzie? — pytanie ulatuje z moich ust, kiedy dobrze znany mi las zostaje w tyle.
— Jakieś trzy godziny drogi — odpowiada obojętnie ani na chwilę nie odwracając wzroku od ulicy. No, tak. Dla niego, to świetnie. On uwielbia jazdę samochodem, a już tym bardziej prowadzić. Niestety, dla mnie po dłuższym czasie staje się to zwyczajnie nudne.
~*~
Po tych cholernych godzinach, spędzonych w zamkniętym samochodzie, wreszcie dojeżdżamy do celu. W ciągu całej podróży zatrzymaliśmy się jedynie raz na – każdemu dobrze znane – „siku". Oddycham z ulgą, kiedy wychodzę z pojazdu i mogę rozprostować moje biedne kończyny. Między czasie rozglądam się po okolicy, która wcale nie wygląda nadzwyczajnie.
Wokoło rozciągają się przeogromne łąki oraz pola uprawne. Jedyny, duży budynek, jaki się tutaj znajduję, to właśnie ten, który najbardziej nas interesuje. Jest to wieżowiec, składający się z dwudziestu dwóch pięter. Ładny okaz, prawda?
Każdy z nas ma przy uchu maleńką słuchawkę, dzięki której jesteśmy w stanie się komunikować. Jakie są nasze zadania? To bardzo proste. Andres to ekspert od strony informatycznej, dlatego też to właśnie on zajmie się wyłączeniem kamer na dwudziestym piętrze budynku. Zrobi to w taki sposób, aby pracownicy myśleli, że to zwyczajna awaria. Jednak kamery w innych miejscach będą nadal sprawne, dlatego Louisa zostaje w samochodzie i będzie nadzorować, żeby nas nie nakryto. Max wraz z Davidem zajmą się ochroniarzami, którzy zapewne będą chcieli nam przeszkodzić. I dochodzimy do mojej kwestii. Muszę przedostać się na wspominane wcześniej dwudzieste piętro i podłączyć małego pendrive'a do komputera, obsługującego sejf z sporą kasą. Resztą ponownie zajmie się Andres.
— Gotowi? — Wszyscy jednoznacznie przytakują Maxowi i rozchodzą się na swoje stanowiska. Jesteśmy ubrani całkowicie normalnie, żeby nie wzbudzać zainteresowania innych.
Wchodzę do budynku i rozglądam się uważnie na wszystkie strony, oczywiście powolnie, aby nikt jakoś specjalnie na mnie nie patrzył. Mój wzrok napotyka windę. Bogu dzięki! Wsiadam do środka i wybieram pożądane piętro. Kiedy jestem już na trzynastym piętrze moja słuchawka wydaje charakterystyczny dźwięk.
— Kamery wyłączone. — Potwierdzam przyjęcie informacji i poprawiam włosy, aby nie było widać urządzenia przy uchu.
Drzwi rozsuwają się, a ja ponownie rozglądam się po wnętrzu. Muszę znaleźć pokój numer sześćset dziewiętnaście. Po co im aż tyle pomieszczeń? Przecież tu można się zgubić!
Na szczęście poszukiwania wcale nie trwają tak długo, jak myślałam. Na piętrze nie napotkałam żadnego przechodniego, dlatego obawiam się, że w każdej chwili może się ktoś pojawić.
Pospiesznie podchodzę do mojego celu i chwytam za klamkę, która oczywiście okazuje się być nieużyteczna. A niech to szlak! Zamknięte! Myśl, Davina, myśl!
Do głowy wpada mi dość oklepany pomysł, ale warto spróbować. Z włosów wyjmuję maleńką, czarną wsuwkę i wkładam ją w zamek drzwi. Już w dzieciństwie próbowałam takich magicznych sztuczek, zresztą w moim „zawodzie" nieraz się przydaje znajomość małych trików.
— Jest — szepczę do siebie, kiedy udaje mi się otworzyć drzwi. Pospiesznie rozglądam się po pomieszczeniu, aż zauważam mój cel, sejf. Zamykam za sobą drewnianą powłokę, aby nie wzbudzać podejrzeń i podchodzę do wspominanego obiektu.
— Davina, jak ci idzie? — Dociera do mnie głos ze słuchawki, dlatego przystaję na moment.
— Jestem w pokoju — odpowiadam zgodnie z prawdą i wyjmuję z kieszeni pendrive'a.
— Masz komputer? — Kolejne pytanie Andresa wywołuje u mnie niemałe zakłopotanie. Analizuję każdy detal wnętrza, ale nigdzie go nie widzę. Cholera!
— Nie widzę go — mówię zdenerwowana. Po drugiej stronie zapada chwilowa cisza, przez co jeszcze bardziej nie wiem co mam robić.
— Sprawdź w szafie numer cztery pod brązowym kocem. — Działam według wskazówki. Mebel okazuję się być otwarty, dlatego cieszę się na choć takie ułatwienie. Faktycznie jest tutaj komputer.
— Mam — daję znać, wyciągając urządzenie. Kładę go na stole obok i podpinam pendrive'a, dopiero teraz włączam komputer.
— Zrobione.
Długo nie muszę czekać na działanie Andresa, ponieważ już po chwili zauważam na ekranie komputera nowe okno, na którym pracuje przyjaciel.
Rozglądam się po pomieszczeniu, aby dokładniej się mu przyjrzeć, a kiedy z powrotem odwracam wzrok na ekran, dostrzegam rosnące procenty, a pod nimi zielony pasek postępu. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Siadam na krześle przy drewnianym stoliku i podziwiam działanie naszej pracy. Już widzę, jak ta piękna suma pieniędzy widnieje na naszym koncie. Przynajmniej takie są plusy bycia w jednym z najgroźniejszych gangów w tym mieście. Maxowi wiele zajęło, aby jego reputacja była na tak wysokim poziomie. Niemalże każdy zna jego imię, a nawet lekki życiorys. Po prostu interesują się nim, ale jedynie po cichu. Nikt nie ma na tyle odwagi, aby mówić o tym głośno.
— Mamy problem. — Nagle dociera do mnie głos Andresa ze słuchawki, przez co całe moje ciało się spina. — Mamy towarzystwo. Crips* także zainteresowali się tą kasą — tłumaczy pospiesznie, a mnie przeszywa paraliżujący dreszcz. A miało być tak pięknie...
Perspektywa trzecioosobowa
Na piętrze, gdzie znajduje się Max oraz jego przyjaciel, rozgrywa się prawdziwa walka. Nie wszyscy są w stanie wyjść z niej żywi. Krew tryska po ścianach, a ludzkie ciała leżą na ziemi bez krzty życia. Mężczyźni zabiją z zimną krwią, bez zastanowienia kolejna kulka ląduje w nodze przeciwnika, następna zaś przebija serce na wylot. Ciało z hukiem spada na podłogę, która w tym momencie przypomina rzeźnię. Żaden z nich nie czuje poczucia winy, jest to dla nich codziennością. Nie każdy potrafi przeżyć w tak brutalnym świecie, lecz oni są dobrze wyszkoleni. Oczywiście zdążają się i ci gorsi, dlatego właśnie tyle trupów jest dzisiejszego wieczoru.
— Wszyscy? – odzywa się donośny głos Davida. Towarzysz spogląda uważnie na leżące ciała.
— Tak — odpowiada z dumą.
W tym samym czasie Davina patroluje korytarz. Woli być pewna, że nie ma żądnych wrogów w jej otoczeniu.
— Davina, czysto u ciebie? — słyszy głos swojego brata, na co automatycznie odpowiada.
— Czysto.
~*~
— Louisa, jak kamery?
— Niedobrze. Coraz więcej ludzi od Lukasa — tłumaczy dziewczyna, spoglądając na obraz przed sobą, z niepokojem przegryza wargę.
— Gdzie? — dopytuje Max, nie zwalniając kroku.
— Wchodzą do budynku.
— Ok, zajmiemy się nimi.
Perspektywa Daviny
Spokojną ciszę przerywa donośny dźwięk radiowozów policyjnych. Dopada mnie lęk, nie wiem co robić. Uciekać, czy zostać? Nie dostałam jeszcze polecenia, które pozwoli mi stąd odejść.
Nagle słyszę kroki, wyciągam broń przed siebie i czekam. Widzę ciemną postać, która zbliża się do mnie. Ciało przeszywa dreszcz. W jednej chwili czuję dłoń na swoich ustach, a druga trzyma mnie w pasie. Patrzę przed siebie, postać zbliża się szybkim krokiem w moją stronę.
No to mam przejebane.
Czuję silne uderzenie prosto w brzuch, przez co zginam się w pół. Łapczywie biorę powietrze do płuc. Kątem oka zauważam napis na ubraniu, który świadczy, że są ochroniarzami. Nie sądzę, aby ich zachowanie było poprawne. Ponownie czuję mocny uchwyt na rękach, chcą mnie gdzieś wyprowadzić. Nie ukrywam, że czuję strach. Wciąż zgięta, zostaję popchnięta w stronę jednego z pomieszczeń.
— Jesteś już nasza — stwierdza wyższy z nich. Rzucają mnie w kąt, przez co uderzam ciałem o ścianę. Pocieram bolące miejsca. Ich sylwetki zbliżają się do mnie, a ja zaczynam czuć coraz większy strach. Może i jestem wyszkolona, ale jak mam sobie poradzić sama z dwoma napakowanymi kolesiami? Jeden z nich chwyta mnie mocno za włosy i pociąga ku górze. Krzyczę w panice. To tak bardzo boli...
W pewnym momencie dociera do mnie głośny huk, a ucisk ustępuje. Upadam z powrotem na zimną podłogę. Delikatnie uchylam powieki, aby zorientować się co się dzieje. Przede mną rozgrywa się walka ręczna, pomiędzy ochroniarzami i... no właśnie, kim?
Ostatkami siły poprawiam się i siadam tak, że plecy opieram o ścianę za mną. Obserwuję uważnie sytuację i staram się dostrzec twarz mojego wybawiciela. Głowa mi cholernie pulsuje, a to wszystko przez tych dwóch kretynów. Przyglądam się zaciętej walce, lecz ku mojemu zdziwieniu nie trwa ona długo. Przeważa nieznajomy przybysz, a chwilę później pokonuje ich, przez co obaj leżą nieprzytomni.
Mężczyzna spogląda w moją stronę. Dopiero teraz mogę przyjrzeć się jego twarzy i zamieram. Nie mogę uwierzyć własnym oczom. Żadne słowa nie padają z naszych ust, a jedyne co robimy, to przyglądamy się sobie wzajemnie.
Mój wybawca jest członkiem równoległego gangu, z którym od lat prowadzimy zacięte walki. Wiedziałam, że Crips są w tym budynku, ale nie miałam pojęcia, że aż tak blisko mnie. Nie rozumiem, dlaczego miałby mi pomagać, przecież dla niego to sama przyjemność widzieć siostrę największego wroga w tarapatach.
W pewnym momencie Lucas zwyczajnie wychodzi z pomieszczenia, zostawiając mnie samą, zdezorientowaną. Chcę za nim iść, zapytać o cokolwiek, lecz mój mózg podpowiada mi, że to nie zgodne z naszymi zasadami. Nie mogę rozmawiać z wrogami, nawet w takiej sytuacji. Przysięgłam to dołączając do gangu, nie złamię zasady z tak błahego powodu.
Podnoszę się z podłogi i wychodzę stąd. Wcześniej zabieram pendrive'a i chowam go do kieszeni spodni. Kieruję się w stronę schodów, nie będę ryzykować jechania windą. Już po chwili opuszczam budynek i idę w stronę wyznaczonego miejsca.
— Idzie — dociera do mnie przyciszony głos Davida. Wszystkie oczy zostają skierowane na mnie.
— Davina, co tak długo? — pyta mnie brat, kiedy wreszcie staję obok nich. Wszyscy zaczynają pakować się do samochodów, standardowo jadę ze swoim kochanym krewnym.
Między czasie chłopak odpada silnik i rusza w stronę domu.
— Miałam małe kłopoty — mówię obojętnie, odwracając twarz od niego. Chłopak spogląda na mnie podejrzliwie, chcąc dowiedzieć się prawdy.
— Konkretniej?
— Ochroniarze się na mnie rzucili — wyjaśniam spokojnie. Max ewidentnie się zdenerwował, wiem to po jego zachowaniu. Zaciska mocno dłonie na kierownicy, przez co mam obawy co do jego jazdy.
— Mówiłem, kurwa. Mówiłem — szepcze sam do siebie z nerwów. — Mówiłem, żeby nie zostawiać cię tam samej! — podnosi głos na mnie, przez co wzdrygam się. To nie tak, że jestem delikatną dziewczynką, ale nie cierpię, gdy ktoś z bliskich tak się zachowuje. No, bo czy to moja wina, że zaistniała taka sytuacja?
— Nie krzycz na mnie — pouczam go, wciąż opanowana.
— Ty, już się lepiej nie odzywaj.
Reszta drogi trwa w ciszy, nie mam zamiaru nic mówić. Pragnę tylko, aby położyć się pod cieplutką pościelą i zapomnieć o wszystkim, wszystkich.
_________________
Słów: 2202
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top