7.2 Baba Jaga
Wkrótce dotarli do przestronnego holu o wystroju pełnym „Grecji", „Królowej Wiktorii" oraz „komunizmu Griszy". Po drodze musieli zmierzyć się jeszcze z pięcioma przeciwnikami, z czego tylko jeden dobył pałkę. Niestety starcia okazały się tak nudne, że cała adrenalina, którą Halinka uzbierała w sobie podczas pojedynku z wampirem, zdążyła zniknąć bezpowrotnie. Zerknęła na kolejną grupę ochroniarzy niemal z politowaniem. Biegli w objęcia zguby z samobójczą determinacją. Nie chciała na to patrzeć. Usiadła na szerokich schodach, studiując palce u stóp, gdy jej drużyna anihilowała przybyłych. Z przykrością dostrzegła, że pod paznokciami zebrało się nieco brudu. To musiało się zdarzyć, gdy przemykali przez ogród...
Jeden z napastników, podskoczył do niej i się zamachnął. Uniosła oczy, ale się nie ruszyła. Napastnik zamachnął się jeszcze bardziej.
– No dalej – ponagliła. – Uderz.
Chłopak speszył się i zamiast zadać cios, podrapał się w łysą potylicę.
– Czemu się wahasz? – zapytała.
– No bo... Nie chcę bić kobiety – przyznał ochroniarz.
– A potrafiłbyś?
– Sam nie wiem... – Chłopak oklapł na schodki i schował twarz w dłoniach. – Nie tak wychowała mnie mamusia...
Halinka poklepała go po plecach.
– Pracowanie dla Szarego to jakiś koszmar – wyznał. – Wszystko jest jakieś takie dziwne, głupie i bez sensu...
– Czemu nie odejdziesz? – zapytała.
– Bardzo chcę, ale... – Chłopak wzruszył ramionami. – Cholerny kontrakt...
– Jeśli mnie nie powstrzymasz, jutro nie będziesz miał pracy – zapewniła.
Chłopak wyprostował się i spojrzał na Halinkę z pełnym skupieniem. Na jego ustach pojawił się nieśmiały uśmiech.
– Naprawdę? – Entuzjazm widoczny na jego twarzy niepokoił. – Naprawdę?!
– Dość!
Halinka znalazła wzrokiem właściciela głosu. Wyglądał jak kiczowaty włoski gangster z pierwszego lepszego filmu mafijnego. Zrobiłby groźniejsze wrażenie, gdyby nie klęczał na kolanach z dłońmi złożonymi jak do modlitwy. Tyle że zamiast ołtarza górował nad nim Wasilij. Jedyną rzeczą zaskakującą w „Panu Gangusie" była jego gładko zalizana fryzura, która przetrwała próbę pięści i kociego pazura. Musiał używać żelu co najmniej tak trwałego, jak beton.
– Panie Stanisławie! – Chłopak poderwał się i podbiegł do mężczyzny.
– Cicho ty... – syknął Stanisław. – Ten... Jak ci tam było?
– Ciągle pan nie zapamiętał? – żachnął się chłopak.
– Jesteś zbyt generyczny – odburknął Stanisław, po czym zwrócił się z powrotem do trenera. – Szanowny Baba Jaga...
– Jestem Wasilij.
– Baba Jaga? – Halinka wskoczyła na nogi.
– Ksywka z czasów studiów – mruknął Wasilij. – Nie sądziłem, że po tylu latach ktoś nadal będzie jej używał... Skąd ją znasz?
– S-studiowaliśmy razem – wyznał Stanisław.
– Nie kojarzę cię.
– Bo głównie razem piliśmy.
– Hmmm... – Wasilij chwycił Stanisława za barki i postawił do pionu bez żadnego wysiłku. – Udowodnij, że razem piliśmy. – Przywołał Maszę machnięciem ręki i sięgnął do kraty. Chwycił dwie butelki. Jedną podał Stanisławowi. – Bruderschaft.
– Całymi butelkami? – oburzyła się Halinka. – Czy jesteście normalni?
– Tylko w ten sposób dowiem się, czy faktycznie kiedykolwiek piłem z tym człowiekiem – wyjaśnił Wasilij.
– Zresztą, co się tak burzysz. – Szarik wylądował na ramieniu Halinki. – Sama ostatnio zrobiłaś brudera z niedźwiedziem Griszą butelką pełną spiry...
Chwyciła kota za pysk. Głupi sierściuch może i mówił prawdę, ale przedstawiał ją znajomym w złym świetle!
Stanisław odetchnął i rozejrzał się po swoich podwładnych. Dopiero wtedy Halinka zauważyła, że udają nieprzytomnych. Wszyscy mieli albo przesadnie zmrużone powieki, albo wręcz otwarte jedno oko. Co tu się u licha działo?
Wasilij skrzyżował łokcie ze Stanisławem. Razem osuszyli butelki, przy czym trener ani razu nie spuścił wzroku z mężczyzny.
– Stasio! – rzekł po wszystkim trener i przytulił „Pana Gangusa" do siebie mocniej, niż zrobiłaby to Masza. – Nic dziwnego, że cię nie rozpoznałem. Zmieniłeś się, że aż miło popatrzeć! Ostatnim razem jak cię widziałem, miałeś koper pod nosem, a chudy byłeś jak szczapa.
– Skąd wiesz, że to ja? – wyjęczał Stanisław, z trudem wydostając się z objęć trenera.
– Mój sowiecki instynkt nigdy nie kłamie. A już zwłaszcza po tym, jak się z tobą napiłem. – Wskazał po kolei na członków drużyny. – To będzie Masza, a tam jest Halinka. A na jej barku siedzi Szarik.
Kot syknął i pokazał środkowy pazur.
– Mały buntownik, ale też i największy słodziak – zapewnił trener. – Kici, kici! No chodź tu!
Szarik czmychnął za nogi Halinki, która już zmierzała w stronę Wasilija.
– Starczy tego. – Chwyciła Stanisława za krawat. – Gdzie jest Szary?!
– Szary? A po co ci on?
– Chcę nim zamieść podłogę.
– A, to trzeba było tak od razu! – Stanisław pojaśniał na twarzy. – Chłopaki! Fałszywy alarm!
– Uf...
– A ja myślałem, że już po nas...
– Kamień z serca...
– Co nie? He he he...
Ochroniarze podnosili się z podłogi jeden po drugim i prostowali swoje dziurawe garnitury. Niektórzy śmiali się z wyraźną ulgą. Inni poklepywali się po barkach.
– No to na co czekacie? – Stanisław rozwiódł ręce. – Wio do podziemi! No już!
– Stop! – zawołała Halinka. – Co to ma być? Jesteście ochroną Krystiana Szarego, czy nie?
– Jesteśmy – zgodził się Stanisław.
– Dlaczego zatem cieszy was fakt, że próbujemy uśmiercić waszego pracodawcę?
– Nikt go nie lubi – wyjaśnił Stanisław.
– Straszny z niego zasraniec...
– Kolekcjonuje kobiety jak pokemony.
– Odbił mi dziewczynę!
– Zalecał się do mojej siostry!
– Wystarczy! – Halinka uniosła ręce, lecz nie powstrzymała tym całego morza żalu. Zmrużyła oczy. Skoro tak, użyje drastyczniejszych środków! Dała znak Maszy, a ta natychmiast ryknęła na całe gardło. Zapadła słodka cisza. – Skoro za nim nie przepadacie, dlaczego dla niego pracujecie?
– Warunki kontraktu – Stanisław wyjął z kieszeni złamane cygaro i wsadził połówkę do ust. – Ma ktoś ogień? Dziękuję... eee... chłopaku...
– Mam imię! – zirytował się chłopak.
– Dobra, dobra... – Zaciągnął się, wypuścił kłęby dymu, po czym zaniósł się kaszlem. – Jezu... jakie to niedobre... Na czym to ja skończyłem?
– Kontrakt – wycedziła Halinka.
– Właśnie. Kontrakt. Jesteśmy przywiązani do Szarego niczym niewolnicy. W sumie to gorzej niż niewolnicy. Cztery razy próbowałem uciec. Za każdym razem budziłem się w tej posiadłości z nowym tatuażem na palcu. – Uniósł rękę. Halinka prychnęła, odczytując napis „ZŁOL". – Robię się też coraz głupszy, ale to może być przez fajki... – Wyjął połówkę cygara z ust i przyjrzał się jej podejrzliwie.
– Dlaczego po prostu nie zabrałeś ludzi z posiadłości, żebyśmy mogli trafić do Szarego bez przeszkód? – zapytała Halinka.
– A wiesz, gdzie on jest? – prychnął. – Oczywiście, że nie wiesz. Tacy jak wy zawsze wpadają na pomysł, żeby złapać biednego ochroniarza i wycisnąć z niego siłą wszelkie potrzebne informacje.
Halince zrzedła mina. Chciałaby zaprzeczyć, lecz...
– Chłopaki mieli większe szanse w kupie – podsumował Stanisław.
– Rozbroił nas pan – przypomniał chłopak.
– Bo Baba Jaga uprzedził nas, że przyjdzie! – uniósł się Stanisław. – Zawsze gram zgodnie z zasadami!
– Eee... – Halinka potrząsnęła głową. Nie rozumiała mężczyzn. Nic a nic. Lepiej będzie, jeśli skupi się na swoich problemach. – Gdybyście nas zapytali, to byśmy wam powiedzieli, że zależy nam wyłącznie na Krystianie.
– A skąd niby miałem wiedzieć, co wam do łba strzeli? – burknął Stanisław. – Gdy nas zobaczyliście, rzuciliście się do ataku. Tylko ty sobie usiadłaś spokojnie na schodkach.
Halinka przygryzła wargę. A niech to! Czyżby od samego początku to jej drużyna była agresorem? Żaden mężczyzna w garniturze ani razu jej nie uderzył. Wszyscy teatralnie zamachiwali się, a następnie czekali na gumowy klapek. Jedynie w siłowni napotkali opór. Niestety wszyscy nosili się tam na sportowo, więc nie potrafiła ocenić, czy należeli do ochrony.
– Łooo. – Szarik skrzywił się, jak gdyby znowu skosztował cytryny. – Co za głupia sytuacja...
– Bardzo głupia – zgodziła się. – Pokaleczyliśmy wam trochę ludzi na siłowni...
– Co?! – Stanisław obrócił się do swoich podwładnych. – Słyszeliście, chłopaki? Pobili kulturystów!
– Tak jest! – ryknęli ochroniarze.
– Zrobiliśmy coś dobrego? – upewniła się Halinka.
– No pewnie! – Stanisław klepnął ją w ramię. – Na siłowni kręcą się sami znajomkowie Krystiana. Dacie wiarę, że nigdy po sobie nie sprzątają? Później to my pomagamy dziewczynom ogarnąć bajzel, który po sobie zostawiają.
Halinka wbiła paznokcie w swędzący łokieć. Irytowało ją, że ciągle nie wiedziała, jak się ma ze sobą czuć. Włamała się do posiadłości. Źle. Pobiła kulturystów. Dobrze. Znokautowała klapkiem dwóch ochroniarzy. Źle. Najpewniej udawali nieprzytomnych. Dobrze. Napadli na drużynę Stanisława. Bardzo źle. Nikomu nic się nie stało i wszyscy wydawali się zadowoleni z obrotu wydarzeń. Bardzo dobrze. Fuknęła. Rozważania nie pomogły rozstrzygnąć niczego!
– Czas już na nas – oznajmiła. – Wskażcie nam drogę do Szarego.
– No pewnie! – Stanisław wyjął krótkofalówkę i zbliżył do ust: – Fałszywy alarm, chłopcy. Przybysze są tu po to, aby się policzyć z Szarym. Jeśli ich zobaczycie, pomóżcie im najlepiej, jak potraficie. To będą Baba Jaga...
– Wasilij! – poprawił trener.
– Około trzydziestoletnia kobieta z lekką nadwagą w różowym dresie...
– Hej! – oburzyła się Halinka.
– Rudy, puszysty, kocur...
– Puszysty – przytaknął Szarik. – Nie gruby! I co? Da się?!
– Oraz brunatna niedźwiedzica z kratą wódki na plecach – zakończył Stanisław. – No dobra. – Schował krótkofalówkę i machnął drużynie. – Chodźcie za mną.
Wasilij dotknął ramienia Halinki.
– Słuchaj, czy mi się wydaje, czy twój kot gada? – zapytał.
– Jak najęty – potwierdziła.
– To dobrze, bo już myślałem, że znowu wypiłem za dużo polskiej wódki... – Wyprostował się i wyminął Halinkę.
– Poczekaj!
Trener obejrzał się.
– Co to w ogóle za reakcja?! Po raz pierwszy w życiu spotkałeś gadającego kota! Jakim cudem tak łatwo przeszedłeś z tym do porządku dziennego?!
– Na co dzień trenuje niedźwiedzie – przypomniał Wasilij.
– No tak... – Halinka rozejrzała się gorączkowo wokół. – A ty! Tak, ty! Umięśniony i bardzo łysy chłopak!
– Mam imię... – jęknął chłopak.
– Czemu nie dziwi cię mój gadający kot?
– Daj już spokój, Halinka – mruknął Szarik.
– Pracuję dla Szarego – odparł chłopak. – Widziałem rzeczy, w które nie potrafiłabyś nawet uwierzyć...
Przez krótki moment korciło ją, by zapytać o szczegóły, lecz zrezygnowała. Miała na swoim talerzu plagę milionerów, gadającego kota, popiół z wampira oraz rycerza z konwentu Anime. Nie potrzebowała kolejnej rzeczy spędzającej sen z powiek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top