7.1 Baba Jaga
Mężczyzna oparł się o skórzane krzesło, wsadził do ust kubańskie cygaro i się zaciągnął. Przelotnie zerknął na wytatuowane litery na palcach swojej prawej dłoni. Układały się w napis „ZŁOL".
– Nie mogę uwierzyć, że Szary zakręcił w głowie JEGO żonie – oznajmił.
Chłopak, którego imienia nie pamiętał, przytaknął, a jego czarny jak smoła garnitur zatrzeszczał podejrzanie.
– Czego nie kupisz sobie czegoś porządnego? – zapytał mężczyzna z cygarem. – Ten jest na ciebie za mały.
– Wszyscy tak się noszą, panie Stanisławie. – Chłopak podrapał się w potylicę, prezentując świeżą dziurę pod pachą marynarki. – Nawet pan.
Stanisław łypnął na swoje ubranie. Rzeczywiście opinały go jak obręcz baryłkę. Z drugiej strony dzięki temu wydawał się bardziej umięśniony.
– To nieistotne. – Wypuścił z ust kłęby dymu. – Po co się rozwodzimy nad ubraniem, gdy nasze dni już są policzone?
– Baba Jaga... – Chłopak się przeżegnał.
– To Rosjanin pełen zaangażowania, wódki i pierdolonej siły woli! – Stanisław dźgnął powietrze cygarem, następnie chwycił ze stołu kryształową szklaneczkę z whisky.
– Panie Stanisławie. – Chłopak odchrząknął. – Za picie w miejscu pracy można zostać zwolnionym dyscyplinarnie.
– Racja. – Stanisław odstawił szklaneczkę. Wypije później, gdy młody już sobie pójdzie.
Nagle zmrużył oczy i przyjrzał się uważniej pomieszczeniu. Siedział za mahoniowym biurkiem długim na co najmniej trzy metry a szerokim na półtora i z jakiegoś powodu stały na nim niemalże same nieprzydatne rzeczy. Dlaczego na przykład trzymał na widoku do połowy pełną butelkę whisky? A pistolet? Kto normalny zostawia na blacie naładowanego Glocka, w dodatku wycelowanego we współpracownika?! Na litość boską był przecież szefem ochrony samego Krystiana Szarego! Jaki przykład dawał swoim podwładnym?! Pośpiesznie chwycił broń, zabezpieczył i wrzucił do szuflady. Następnie schował alkohol i szklanki do szafki biurka. Wreszcie na stole zostały tabliczka z jego imieniem i nazwiskiem, staromodny, analogowy telefon, skórzany notes oraz popielniczka.
– Ależ tu tak ponuro... – mruknął.
– Bo zasłonił pan rolety.
– Racja... – Zaciągnął się cygarem.
– Odsłonić je?
– Nie. – Podrapał się po gęstej szczecinie sięgającej policzków. – Słuchaj, jak ty się w ogóle nazywasz?
– Nie pamięta pan? Przecież poprosił pan specjalnie o mnie chwilę temu!
– Opisałem cię z wyglądu – wyjaśnił. – Pasujesz do otoczenia. Robisz wrażenie chuligana, który szybko się wspiął na przestępczy szczyt. Młody, silny i bardzo łysy.
– Ale...
– Spójrz tylko na kafelki. Kiczowaty marmur. Śliski jak diabli, ale też robi wrażenie. Czy nie widzisz, jak bardzo pasujesz do kafelków?
Chłopak schował ręce za plecami.
– Panie Stanisławie. – Brzmiał podejrzanie poważnie. – W imieniu swoim oraz kolegów chciałbym wyrazić zaniepokojenie pańskim zamiłowaniem do gangsterskiej stylistyki.
– Co w nim złego? – Stanisław zaciągnął się cygarem i wybuchnął kaszlem. Cholerny dym...
– To, że jesteśmy najzwyklejszą na świecie ochroną. Już muszę się tłumaczyć przed mamą, czemu noszę się jak zbir.
Stanisław otworzył usta, lecz zamarł z oczami wbitymi w drżący telefon. Nieprzyjemne brzęczenie niosło się echem po pokoju.
– Nie odbierze pan?! – zapytał chłopak.
– To on! – Stanisław wskazał cygarem telefon. – Baba Jaga!
Chłopak westchnął i sam chwycił za słuchawkę.
– Halo? – Zasłonił mikrofon dłonią. – Czy zamawiał pan pizzę?
– Racja...
– Potwierdzam – powiedział do słuchawki. – Średnia pepperoni. Dokładnie ten adres. Dziękuję! – Odłożył słuchawkę, po czym syknął, zauważając świeże pęknięcie w szwie garnituru.
DZYŃ, DZYŃ, DZYŃ!
– Zapomniałem podać numer piętra... – mruknął chłopak, sięgając do wibrującej słuchawki.
– Sam podniosę! – Stanisław pacnął go w dłoń. – Halo?
– U tiebia maja żena!
BIP. BIP. BIP.
Stanisław ściskał piszczącą słuchawkę, jak gdyby trzymał trującego węża.
– To on! – pisnął – Baba Jaga!
– Co robimy?! – Chłopak przygryzł paznokieć kciuka. – Dzwonimy na policję?!
Stanisław odetchnął kilka razy. Nie czuł się spokojniejszy, ale przynajmniej znowu mógł trzeźwo myśleć.
– Nie. – Oparł się łokciami o biurko i popatrzył twardo przed siebie. – Mam lepsze rozwiązanie. Rozbrój ludzi. Nie chcę widzieć u nikogo broni palnej.
– A co z pałkami?
– Mogą zostać, ale wolno ich używać wyłącznie w sytuacji jeden na jednego...
– Ale to bez sensu...
Stanisław uderzył pięścią o stół.
– Nie podważaj mojego autorytetu, smarkaczu! – wybuchnął. – Wiem, jak robić swoją robotę! To jest jedyny sposób!
Chłopak uniósł przepraszająco dłonie.
– Tak właśnie sądziłem – wycedził Stanisław. – No to wio! Do roboty!
Chłopak skinął, po czym niemal wybiegł z pokoju. Stanisław wsadził cygaro do ust. Zerknął na swoją dłoń. Drżała gorzej niż podczas wspólnych popijaw z Wasilijem na studiach.
– Baba Jaga... – mruknął i się wzdrygnął.
Halinka powaliła napastnika celnym kopniakiem w brodę. Kolejnego rzuciła o stojak z hantlami.
ŁAPY, ŁAPY.
ROBIĘ ŁAPY.
NAJPIERW RĘCE,
POTEM ŁAPY.
Dudniąca muzyka techno niosąca się po całym pomieszczeniu rozpraszała. Prawie nie zauważyła uderzenia, ale na szczęście zdążyła zanurkować pod ręką napastnika. Pchnęła go na atlas do ćwiczeń, a następnie „zasypała" całą serią szybkich uderzeń pięściami, zaczynając od brzucha, a na szczęce kończąc.
ŁAPY, ŁAPY.
ROBIĘ ŁAPY.
Wyprostowała się i namierzyła irytujący głośnik. Wysoko... W jaki sposób mogłaby go rozwalić? Przed jej nosem przemknęła niedźwiedzica. Wyprowadzała perfekcyjną kombinację uderzeń złożonych z dwóch prostych, sierpowego i podbródkowego.
– Masza! – zawołała Halinka. – Rzuć nim w głośnik!
Niedźwiedzica ryknęła, chwyciła wrzeszczącego mężczyznę i cisnęła we wskazane miejsce.
NAJPIERW RĘCE,
POTEM ŁA...
TRZASK! Halinka uśmiechnęła się. Elektryczne buczenie zepsutego sprzętu było o wiele milsze uchu niż idiotyczna przyśpiewka kulturystów. Znowu czuła się gotowa, by siać spustoszenie. Rozejrzała się, szukając kolejnego wroga, lecz nie znalazła nikogo, kto stałby jeszcze na nogach. Siłownia wyglądała, jak gdyby przeszedł przez nią huragan. Sprzęt leżał krzywo, hantle walały się bez ładu i składu na podłodze podobnie zresztą jak gryfy i talerze. Na stojakach natomiast „odpoczywali" nieprzytomni kulturyści, którzy odważyli się zmierzyć z drużyną Halinki.
– Cholerni pakerzy – mruknęła. – Czemu nigdy po sobie nie sprzątają?
– Od tego... są... sprzątaczki...
Popatrzyła się pod nogi. Leżał tam mężczyzna o umięśnionym torsie i rękach, lecz o nogach czternastolatka. Miał na sobie tylko krótkie spodenki.
– Wasilij! – krzyknęła. – Ten tutaj jeszcze ma siłę gadać.
Mężczyzna spojrzał na nią przerażony, po czym sam uderzył się czołem o podłogę i zemdlał.
– SZTO? – Trener, który ściskał w każdej dłoni po mięśniaku, zakręcił nimi, stając się na moment śmiercionośną karuzelą, po czym otworzył palce. Nieszczęśnicy przelecieli niemal całe pomieszczenie, zanim dołączyli do kolejnych zażywających forsownej drzemki na stojakach.
– Nic – mruknęła. – Szarik! Zostaw już go!
Rudy kot przestał na moment okładać pazurami męski kok należący do nieszczęśnika w obcisłym dresie. Niestety fryzura ciągle drżała niczym mała grzechotka, stąd Szarik miauknął przeraźliwie i wrócił do boksowania. Masza poczłapała do kota, chwyciła go zębami za luźną skórę na karku i poniosła do Halinki. Położyła zwierzę pod jej nogami. Szarik chwilę leżał w pozycji embrionalnej, nagle ocknął się, wskoczył na cztery łapy i otrząsnął niczym pies.
– Przessstań to robić! – syknął na niedźwiedzicę.
– Nie da się cię inaczej opanować – rzekła Halinka.
– Po co mnie opanowywać? – zdziwił się kot. – Naszym zadaniem jest rozwalenie chałupy Krystiana Szarego łącznie z samym Krystianem czyż nie?
– No... niby tak... Ale nie musimy być przesadnie brutalni dla zwykłych postronnych.
– To oni nas zaatakowali! – oburzył się Szarik. – Zresztą, przed chwilą rozkazałaś Maszy rzucić gościem w głośnik!
– Włamaliśmy się do domu, którego bronią. – Zignorowała drugą część argumentu kota. Właściwie to przecież mogła użyć hantli albo talerza...
– Właśnie! Bronią jak lojalne psissska. – Kot fuknął. – A ja nie szanuję bezmyślnej lojalności!
– Szaaaariiik! – Wasilij pojawił się obok znienacka. Kucnął przy kocie i pogłaskał dłonią przypominającą szpadel z delikatnością i precyzją koparki.
Jego strój przyciągał wzrok z siłą magnesu neodymowego. Założył na siebie jedynie obcisłe spodenki i koszulkę, a mimo to przez dziwaczną mieszankę obrazów na ubiorze składających się z ogni, smoków i orłów wyglądał jak nastroszony paw. Halinka podświadomie porównała TO ze swoim ubiorem, czyli gumowymi klapkami oraz ulubionym, różowym dresem, który nie wzbudzał ani szacunku, ani strachu. Poczuła się, jak gdyby stała ubrana w sukienkę za pięćdziesiąt złotych w dodatku kupionej na przecenie na bankiecie wśród pięknych kobiet w starannie dobranych sukniach wieczorowych.
– Mam dość... twojego... trenera! – Szarik miotał się pod dłonią Wasilija. – Nie! Nie brzuch! Nie łaskocz w brzuch!
– Haroszyj kot. – Wasilij nie przejmował się gryzieniem i drapaniem. – No ocień grubyj...
– Nie jestem gruby! – miauknął Szarik. – Powiedz mu, Halinka!
– Sam mu powiedz – odburknęła.
– Kiedy on mnie nie rozumie!
Halinka zacisnęła usta. Kot mówił prawdę, co zdecydowanie ją niepokoiło. Z jakiegoś powodu Wasilij ignorował kota. Gdy Szarik próbował z nim rozmawiać, najczęściej reagował głupawym uśmiechem i głaskaniem.
– Wystarczy, trenerze – poprosiła. – Nie mamy na to czasu.
– Nie jestem gruby! – miauczał kot.
– Chodziło mu o to, że jesteś niegrzeczny.
– Mógł użyć innego słowa!
Halinka zerknęła wymownie na niedźwiedzicę. Skoro trener znowu używał rosyjskiego, oznaczało to, że efekty alkoholu zdążyły się już wyczerpać. Poklepała Maszę po plecach i razem udały się do rogu pomieszczenia, gdzie zostawiły przed walką skrzynkę polskiej wódki. Halinka założyła ją niedźwiedzicy na plecy, przymocowując pasami. Następnie wrócili do trenera i Szarika walczącego o przetrwanie.
– Wasia! – Wyciągnęła butelkę.
Trener poczęstował się alkoholem.
– Wolałbym dzisiaj nie pić za dużo – poskarżył się. – Już mi dziwnie...
– A ja wolałabym cię w pełni rozumieć – odbiła Halinka. – I zostaw wreszcie mojego kota. Jeszcze chwila, a zostanie z niego samo rude futro.
– I nie mów na mnie gruby! – syknął kot.
– I nie nazywaj go grubym – powtórzyła. – Jest strasznie wrażliwy na punkcie swojej wagi.
– Nie jestem wrażliwy!
– No dobrze. – Trener wyprostował się, czym ponownie wprawił Halinkę w osłupienie. Ależ wysoki... Chyba tylko Orion był wyższy.
Na wspomnieniu o rycerzu Halinka zacisnęła zęby. Ciągle nie miała pojęcia, co się z nim stało i szczerze wątpiła, że kiedykolwiek odkryje prawdę. Już prędzej skończy w więzieniu.
– Musimy poważnie porozmawiać o twoich metodykach – poinformowała Wasilija. – Wpierw zadzwoniłeś do szefa ochrony, a później zaprowadziłeś drużynę do siłowni pełnej wrogów.
– Tak trzeba – odparł Wasilij. – To zgodne z zasadami.
– Jakimi znowu zasadami?
– Męskimi zasadami – wyjaśnił. – Dopóki my gramy przepisowo, oni też grają przepisowo.
Halinka kichnęła i otarła nos chusteczką. Chyba dostała uczulenia na bzdury...
– Od teraz ja prowadzę drużynę – stwierdziła.
Szarik wskoczył na jej ramię.
– Chodźmy do piwnicy – zaproponował. – Może są tam myszy.
– Po co ci myszy? – Trener gapił się na Halinkę z szeroko otwartymi oczami.
– Chyba uważa, że ty to powiedziałaś – mruknął Szarik. – Czyli jednak mnie słyszy!
– Nie krzycz mi do ucha. – Halinka pacnęła kota w łeb. – Drużyna, za mną!
Pierwsza opuściła siłownię i udała się przed siebie długim korytarzem o marmurowej podłodze. Posiadłość Szarego stanowiła kwintesencję nowobogackiego kiczu. Z jednej strony ciężkie wiktoriańskie żyrandole, które aż błyszczały od kryształowych łańcuchów oraz kolumienki-posążki w stylu antycznej Grecji, a jednocześnie stare, zakurzone dywany na ścianach wyjęte niemalże żywcem z domu niedźwiedzia-komunisty Griszy. Robiło jej się niedobrze od samego patrzenia.
– Czemu teraz mnie słyszy – rozważał Szarik. – Może przez wódkę?
– Po prostu pogódź się z tym – burknęła. – W tym świecie nie ma za krzty logiki.
– A może chodzi o to, że siedzę na twoim barku... – ciągnął dalej kot.
Halinka obejrzała się. Trener tłumaczył coś z zapałem niedźwiedzicy Maszy, jak gdyby znajdowali się w parku, a nie w posiadłości naszpikowanej ochroną.
– Ciszej! – warknęła.
– Chyba coś słyszałem! Chodźmy sprawdzić!
Halinka nie widziała jeszcze przeciwnika, a już się czuła rozdrażniona faktem, że to właśnie jej głos zaalarmował ochronę. Przylgnęła do ściany i poczekała, aż dwóch ochroniarzy w popękanych garniturach wyłoni się zza metalowych drzwi zabezpieczonych elektronicznym zamkiem. Miała mnóstwo czasu, żeby zadać pierwszy cios, jednakże pragnęła sprawdzić, co się też stanie. Żaden z mężczyzn nie sięgnął do krótkofalówki przy pasie. Nie wyjęli nawet pałek. Po prostu rzucili się na nią, markując uderzenia w teatralny sposób.
PLASK! PLASK! PLASK!
– Kto tak walczy? – mruknęła, zakładając z powrotem gumowe klapki. Krótko zastanowiła się. Może lepiej schować gdzieś pokonanych? .
– Czy słyszałeś te dziwne odgłosy?! – Głos dobiegał zza tych samych drzwi, z których wypadło wcześniej dwóch mężczyzn.
Halinka wstrzymała gestem trenera i Maszę. Przez chwilę stali w absolutnej ciszy.
– To musiał być wiatr! – oznajmił ten sam głos.
Halinka uderzyła się dłonią w czoło.
– Czy słyszałeś te dziwne odgłosy?!
Dała znać ręką drużynie, że mogą ruszać dalej. Zostawi nieprzytomnych. Ochrona, tak czy inaczej, nie grzeszyła bystrością.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top