64 Próba
– No i jesteśmy – rzekł Arcytymon. – Prawie koniec, a czuję się, jak gdybyśmy ledwo zaczęli.
– Bo to prawda – odparował Arcysamael. – Trening wybrańca zaczął się przedwczoraj. A dzisiaj opanowała już wszystkie zaklęcia.
– Z wyjątkiem dwóch – zaprzeczył czarodziej. – Zawsze upraszczasz!
Halinka przestała słuchać. Nie miała nastroju na wysłuchiwanie przekomarzanek. Zastanawiała się, czy to przypadkiem nie dlatego, że nie starczyło jej czasu na trening z Surbim. A może chodziło o niepokojący brak kontaktu z bunkrem? Sandra coś ukrywała, tego była pewna, lecz nie potrafiła z niej nic wycisnąć. Chyba nie zostawało nic innego jak skupić się na zadaniu przed oczami.
Tym razem Arcytymon zabrał ją pod gołe niebo. Portal przeniósł ich na ośnieżoną górę, z której mieli widok na klasztor. Wolała jednak podziwiać niebo i pozostałe szczyty, które ciągnęły się aż do linii horyzontu. Znajdywali się na okrągłej kamiennej platformie o strukturze tak bardzo niepasującej do skały, że nie pozostawało żadnych wątpliwości na temat magicznej natury jej pochodzenia. Platforma nie posiadała barierek, co okropnie niepokoiło, gdyż Surbi z jakiegoś powodu usiadł na jej krawędzi i zwiesił nogi. Wołał ją, by dołączyła, lecz nie dała rady się przekonać. Starczyło jej jedynie sił, by przestać go ciągle upominać.
Z trudem oderwała wzrok od kapelusza Surbiego i skupiła go przed sobą. Jaskinia o trójkątnym i nieco zamglonym wejściu raczej zniechęcała. Ciekawe, co też skrywało się w jej środku? Wiedziała tylko, że właśnie na tym polegała jej próba. Tyle dobrze, że niezależnie od jej rezultatu, wymyśliła w końcu sposób na ucieczkę, a skrywał się on w kieszeni płaszcza Arcytymona. Potrzebowała dobrego momentu, czyli takiego, w którym zostaliby w mniej licznym gronie.
– Niemal zerowy przepływ! – Gdakanie arcymistrzyni skutecznie ją rozproszyło. – Ja nie wiem, czemu Arcytymon zgodził się, by tracić na was czas...
Olaf wydawał się zakłopotany, natomiast J-baba akurat doświadczał kolejnego problemu z implantami, co zmusiło go do serii idiotycznych podskoków. Halinka łypnęła na arcymistrzynie spode łba. Jej obecność wybitnie przeszkadzała. Mało tego, że wepchnęła się Arcytymonowi w robotę, to jeszcze od momentu, gdy przejęła pałeczkę edukacyjną, J-baba i Olaf nie zrobili ani kroczku w kierunku opanowania zaklęcia. Stali się natomiast tamponami na krytykę arcymistrzyni, której ciągle nie brakowało.
– Naprawdę, Arcytymonie! – Arcymistrzyni przewróciła oczami. – Jeszcze nigdy nie szkoliłam takich gamoni! Co za strata czasu! Nic dziwnego, że nie zostałeś członkiem rady! Magia jest dla wybrańców, a nie dla śniadych wieśniaków! – Wskazała J-babę.
– Nie jestem śniady, tylko czarny – odgryzł się J-baba. – Pierdolony rasizm...
– Ma rację – nie wytrzymała Halinka. – A co się tyczy Arcytymona, nie został członkiem, bo jesteście uprzedzeni wobec ludzi bez bród. A podjął się szkolenia, bo w odróżnieniu od ciebie jest dobrym nauczycielem.
– Jestem najpotężniejszym magiem w tej twierdzy!
– Jestem od ciebie silniejsza – wypomniała Halinka bezlitośnie.
– I wyszkoliłam wielu geniuszy! – Arcymistrzyni udała, że nie usłyszała riposty Halinki.
– Otóż to! Geniuszy! – warknęła. – Założę się, że wcale nie potrzebowali twoich wskazówek! Założę się, że wszystko opanowali sami, gdy ty po prostu stałaś obok, chlejąc winko!
Arcymistrzyni zapowietrzyła się, spojrzała też w kierunku Arcymona i dżina, lecz nie otrzymała wsparcia, gdyż mężczyzn za bardzo zajmowało dopiekanie sobie nawzajem.
– Wygrałaś! – syknęła. – Nie będę ich szkolić!
– Świetnie – odparowała Halinka. – Gdy już przestaną słuchać twoich tyrad, natychmiast zrobią postępy.
Arcymistrzyni wydęła wargi, po czym obróciła się na pięcie z takim impetem, że jej płaszcz załopotał, i ruszyła w kierunku czarodziei, gdzie natychmiast dołączyła do ich przepychanek, dodając też i swoje dwa grosze.
– Kurwa, wreszcie spokój – ucieszył się J-baba. – To wredne babsko za bardzo przypomina moją byłą... – Wzdrygnął się. – I co ja w niej widziałem? Pewnie zgrabną parę nóg oraz jędrne...
– Wystarczy – poprosiła Halinka.
– A może nam pokażesz co i jak? – zapytał Olaf. – Jak dotąd poradziłaś sobie niemal z każdym zaklęciem.
Halinka odwiodła wzrok. Nie zdążyła jeszcze wytłumaczyć, że nie nauczyła się absolutnie niczego. Obejrzała się na czarodziei. Niby stali daleko, ale...
– Może innym razem – mruknęła wymijająco. – To trzeba powoli i na spokojnie...
Olafowi zrzedła mina. Nie dziwiła mu się. W dzieciństwie reagowała na to dokładnie tak samo.
– Halinka, pozwól no!
Obejrzała się. Arcytymon pomachał jej ręką. Skorzystała z okazji, by posłać Olafowi przepraszający uśmiech i wymknąć. Zatrzymała się dopiero przed obliczem magów. Arcymistrzyni, jak na wredną wiedźmę przystało, wierciła ją spojrzeniem.
– Arcymistrzyni wspominała, że byłaś dla niej niemiła – zaczął Arcytymon.
– A czy wspominała też, że była niemiła dla moich przyjaciół? – Halinka uniosła brew.
– Próbowałam ich czegoś nauczyć! – wybuchnęła czarodziejka.
– Ciągle ich upominałaś, że robią wszystko źle.
– Bo robili!
– Dlatego też cię upomniałam. Bo też robisz wszystko źle. – Halinka posłała jej mdły uśmiech.
Czarodziejka zacisnęła pięści.
– Jeśli nie rozwiążesz kryzysu, osobiście zamknę cię w wieży – wycedziła. – To moje ostatnie słowo!
– Już bym go rozwiązała, gdybyście łaskawie powiedzieli, na czym polega! – odbiła Halinka.
– Skupmy się na szkoleniu – poprosił Arcytymon. – Halinka, przed tobą trudne wyzwanie. Będziesz musiała się zmierzyć z... właściwie sobą.
Nieprzyjemne wspomnienia wdarły się nieproszone, przynosząc ze sobą żal, obawę oraz... wstyd?
– To bardzo zły pomysł – odparowała.
– Dlaczego?
– Bo już raz to zrobiłam.
– Ciekawe. – Dżin skrzyżował ręce. – Mów dalej.
– Tobie? Chyba śnisz.
– Cieszy mnie, że zdajesz sobie sprawę z trudności zadania. – Arcytymon przejął inicjatywę. – Większość rekrutów, a właściwie prawie wszyscy, zakładają, że pójdzie jak z płatka. Jednakże rzeczywistość wygląda zgoła inaczej. Wyzwaniu sprostała jedynie garstka. Nawet arcymistrzyni jeszcze sobie z nim nie poradziła.
– Jakoś mnie to nie dziwi – mruknęła Halinka.
– Taka jesteś mądra?! – Czarodziejka skubała się z zapałem w brodę. – To pokaż, jak ty to robisz! W końcu jesteś wybrańcem – zakpiła. – Błyskawicznie się uczysz no i masz największy potencjał magiczny w historii naszego klasztoru. Po prostu chodzący ideał!
– Czy słyszę zazdrość?
– N-nie... Po prostu chcę zobaczyć, jak TY sobie radzisz. – Skrzyżowała ręce na piersi i zmusiła się do uśmiechu. – No dalej. Wejdź do jaskini.
– To naprawdę zły pomysł. – Halinka popatrzyła się twardo na Arcytymona. – Jeśli rzeczy wymkną się spod kontroli...
– Wejdź do jaskini! – przerwała jej czarodziejka twardo.
– Wejdziemy razem. – Ciepła droń Surbiego ścisnęła bark Halinki.
– Nie możecie – westchnął Arcytymon. – Wtedy to po prostu nie zadziała. Zresztą właśnie na tym polega moja rola. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, po prostu wejdę do środka, a to natychmiast zakończy próbę.
Halinka nie uwierzyła, ale nie pozwalała myślom wytknąć oczywistych luk. Nie chciała, by dżin się dowiedział.
– Dowiedział się o czym? – Na wargach Ostatniego zatańczył brzydki uśmiech.
– Przestań mi siedzieć w głowie.
– Zmuś mnie. – Dżin wyprostował się, by łypnąć na nią z góry. – Przecież to banalnie proste i jak dotąd, zawsze robiłaś to bez trudu.
Halinka zwalczyła odruch zdzielenia go klapkiem między oczy.
– O czym oni gadają? – spytała Arcymistrzyni.
– Już nie zwracam na to uwagi – mruknął czarodziej. – Najwyraźniej skądś się znają. Wydaje mi się, że jakieś kółko czytelnicze.
– Kółko czytelnicze? – Arcymistrzyni uniosła brwi. – Ale my nie mamy nic takiego.
– Może w mieście? – Podsunął czarodziej.
– Idź już – szepnął dżin. – Spróbuję to opanować, zanim nasze nieostrożne rozmowy na dobre zaburzą tę rzeczywistość.
Halinka też poczuła naprężenie tkanin rzeczywistości. Chyba faktycznie przesadzili. Pewnie dlatego, że jak dotąd nigdy się nie kłócili przy trzeźwej Arcymistrzyni. Surbi chwycił jej rękę i razem zbliżyli się do jaskini.
– Jeśli ją zobaczysz, spróbuj porozmawiać – poprosił.
– A niby co poprzednio robiłam? – odgryzła się.
– Próbuję pomóc.
– To prawda... przepraszam. Ja...
– Denerwujesz się. – Surbi uśmiechnął się. – Dasz radę. Wierzę w ciebie.
Halinka spuściła wzrok. Cholernie trudno wątpić w siebie, gdy ktoś pokłada w tobie tak dużą porcję zaufania. A już zwłaszcza gdy tym kimś był Surbi.
– No to idę – westchnęła.
Niechętnie puściła jego dłoń i wtargnęła do środka. Spodziewała się kompletnej ciemności, stąd powitała półmrok z ulgą, której dała ujście mocnym westchnieniem. Trójkątny tunel wykazywał zaskakującą regularność. Wykluczyła jednak magię, gdyż wypatrzyła za dużo śladów na ścianach pozostawionych przez narzędzia. Ostrożnie przemieszczała się przed siebie, pilnując, by nie dotykać głową skośnych krawędzi. Widziała kilka kroków przed sobą i za sobą, co w irytujący sposób przypominało jej własny świat koszmarów. Spodziewała się najgorszego, lecz nic się nie działo. Ponure miejsce wydawało się kompletnie opuszczone.
– Ego! – krzyknęła. – Jesteś tu?!
Cisza niepokoiła. Oczekiwała jakiegoś echa lub pogłosu, a zamiast tego miała wrażenie, jak gdyby jej wołanie po prostu się urwało, gdy tylko zacisnęła usta. Coś się ruszyło w ciemności. Rozmiar pasował do małej dziewczynki. Halinka przyspieszyła kroku. Skupiała się, lecz nie potrafiła jednoznacznie oszacować czy faktycznie słyszy drobne i szybkie kroczki, czy też jej się wydawało. Coś ciągle umykało jej zmysłom, dając dokładnie tyle, by zmusić ją do parcia dalej, ale za mało, by potwierdzić, że nie ubzdurała sobie wszystkiego.
Koniec tunelu pojawił się tak niespodziewanie, że niemal zderzyła się ze ścianą, a właściwie przedmiotem o nią opartym. Sięgnęła i chwyciła... miecz? Było w nim coś znajomego, choć w półmroku nie dało się jednoznacznie ocenić. Obejrzała się, niemal spodziewając, że coś ją spróbuje wystraszyć. W końcu zwykle właśnie tak się działo w dreszczowcach. Moment ulgi, a potem BAM! I krzyk! I pościg! A potem szamotanina i nieprzyjemna muzyka!
Nic takiego się nie wydarzyło.
Halinka ruszyła z powrotem. Po drodze kilkukrotnie się zatrzymywała, lecz raczej dla czystości sumienia, gdyż czuła się tu kompletnie sama. Z jednej strony cieszyło ją, że nie przerodziło się to w kolejną bitwę na skalę galaktyczną, a z drugiej...
Wyszła na zewnątrz i aż zmrużyła oczy. Jakże tu jasno...
– Wróciłaś. – Głos należał do Arcytymona. – Dlaczego?
– Bo dotarłam do końca jaskini. – Halinka stanęła obok Surbiego. – Nikogo nie spotkałam. Znalazłam wyłącznie to. – Obróciła się do światła plecami i przyjrzała się ostrzu. – Ekskaligbur – przeczytała napis na rękojeści. – To mój miecz...
Długo patrzyła się na ostrze. Ciążyło niczym wspomnienia o siostrze.
– Przeszłaś próbę? – upewnił się Arcytymon.
Pokręciła głową:
– Nie było żadnej próby.
– HA! – Arcymistrzyni zatarła ręce. – Mówiłam, że nie da rady! To teraz mogę wracać do siebie! – Otworzyła portal, w który weszła, rechocząc jak osioł.
– Tylko po to tu przyszła, prawda? – upewniła się Halinka.
– Niestety – zgodził się Arcytymon.
Kiwnęła. Niczego innego się nie spodziewała.
– Czy tobie udało się przejść próbę? – zapytała.
– Kiedyś tak. – Arcytymon pogłaskał się po sztucznej brodzie. – Ale wątpię, że teraz powtórzyłbym ten wyczyn.
– Dlaczego?
– Byłem innym człowiekiem. – Czarodziej uśmiechnął się. – Czy mogę być z tobą szczery?
Halinka rozejrzała się.
– Nie ma go tu – uprzedził jej pytanie. – Powiedział, że ma coś pilnego do załatwienia. – Usiadł i poklepał dłonią obok siebie.
Poczuła ulgę, która nie trwała długo. Jeśli dżin znalazł coś ważniejszego do roboty, to oznaczało przyszłe kłopoty dla niej lub jej drużyny.
– Mów. – Oddała miecz Surbiemu, a sama usiadła obok.
– To absurdalne, ale skoro już zacząłem... – Zawahał się. – Wyczuwam, że jesteś na dole swojego potencjału. I mówię to z ciężkim sercem, gdyż ciągle jesteś najsilniejszą czarodziejką na świecie. Nie mogę zrozumieć, co cię hamuję, a jako twój nauczyciel, muszę.
– Mój pełen potencjał nie przypadł mi do gustu.
– Ach... – Zmarszczone czoło Arcytymona wygładziło się. – Ujrzałaś bestię w środku, lecz nie umiałaś jej okiełznać.
– Ujrzałam ich aż za wiele, ale... – Z głębin jej wyobraźni na moment wynurzyła się śliczna buźka Ego. – Kto by chciał opanować coś takiego? Wolałabym, żeby nigdy tam się nie znalazła...
– A ja, żeby skończyły się wojny. A jednak istnieją i często wciągają tych pozbawionych bestii, a wtedy...
– Wtedy? – ponagliła Halinka.
– Wtedy giną. Bestia nie jest czymś przyjemnym, lecz to właśnie dzięki niej potrafimy walczyć. Nie możemy dać się jej pochłonąć, ale nie możemy też jej zgładzić.
Halinka nie odpowiedziała.
– Nie przeszłaś próby, bo twoje wnętrze nie jest jeszcze gotowe na konfrontację – kontynuował Arcytymon. – To bardzo rzadki przypadek. Najczęściej, gdy bestia wyrywa się z okowów, jest gotowa do walki.
– Nie dziwi mnie to – mruknęła Halinka. – Wcale nie tak dawno walczyłyśmy.
– Tak, tak, w środku zawsze odbywa się walka.
– Nie mówiłam w przenośni.
– Bitwa toczona w głowie jest jak najbardziej realna dla każdego z nas.
– Dosłownie zdzieliłam ją klapkiem.
– Klapkiem?
– W sensie butem.
– Rany zadane samemu sobie goją się najdłużej.
Halinka westchnęła.
– Tak właściwie to ile ty masz lat? – nie wytrzymała.
– Dwadzieścia osiem.
– Jesteś młodszy ode mnie! – żachnęła się. – Czemu więc sypiesz mądrościami jak z rękawa?
– Żadna grupa wiekowa nie posiadła mądrości na wyłączność.
– I znowu to robisz! Gadasz jak stary człowiek ze swoją fałszywą brodą!
– Miałaś się nie czepiać mojej brody.
– To prawda. – Może lepiej zmienić temat rozmowy... – Jak im idzie? – Wskazała Olafa i J-babę.
– Coraz lepiej. – Czarodziej uśmiechnął się. – Lada chwila a się uda.
Halinka zastanowiła się. Czuła się wolna od obecności i wpływu Ostatniego. Cokolwiek go nie oderwało, najwyraźniej skupiło jego pełną uwagę.
– Wyznam ci coś. – Halinka uniosła rękę i z trudem otworzyła portal, który niemal natychmiast zamknęła.
– Od jak dawna to umiesz? – żachnął się Arcytymon.
– Od samego... początku. – Prawie się zapowietrzyła. – Co prawda... brakuję mi... wprawy.
– Bo znowu użyłaś...
–... swojego ciała... jako źródła – dokończyła. – Wiem.
– Nie, nie wiesz. – Arcytymon wytrzeszczył na nią oczy. – Nie znam kolejnego maga, który potrafi zakrzywić czasoprzestrzeń, czerpiąc tylko z siebie. Gdybym sam spróbował, pewnie umarłbym z wycieńczenia. Tymczasem siedzisz obok mnie, jak gdyby nigdy nic, a jedynym świadectwem twojego kolosalnego wysiłku jest przyspieszony oddech. Nawet z twoim potencjałem magicznym to nie powinno być możliwe!
– Umiem... – Halinka zrobiła pauzę, by się opanować. – Umiem wszystko z wyjątkiem jednego zaklęcia. Stąd składam ci kolejną propozycję. Dołącz do mnie. Razem zaradzimy na ten kryzys.
– Ale...
– Nie – urwała Halinka twardo. – Teraz jest idealny moment, bo jesteś tu wyłącznie ty. Zbierzemy moją drużynę, uzbroimy się i nakopiemy wszystkiemu, co ten świat ma do zaoferowania.
– Nawet smokowi? – Arcytymon zmierzył ją wzrokiem.
– Zwłaszcza smokowi! – rzekła Halinka z naciskiem. – A jeśli od początku chodziło o jakiegoś smoka, to poważnie się wkurzę, bo nakopałam takim kilku i bez twoich szkoleń!
Arcytymon podrapał się po brodzie i dopiero po chwili przypomniał sobie, że musi ją ściągnąć, by sięgnąć podrażnionej skóry.
– Brzmi to absurdalnie – wydusił z siebie wreszcie. – Jednakże widziałem, co potrafisz. Ja... wierzę ci.
– Świetnie, bo od tego wiele zależy. Nie ufam twojej arcymistrzyni. Właśnie dlatego musimy działać tu i teraz.
– Ale... co z zasadami? Podjąć się takiej misji nie może byle kto! Powinnaś stanąć przed obliczem rady, a oni zdecydują czy jesteś godna! Zapewne każą ci powtórzyć próbę w jaskini, lecz czy to tak wiele?
– Chcesz uratować swój świat?
– Ale...
– Chcesz czy nie?
– Chcę, lecz...
– Musisz więc złamać zasady.
Arcytymon siedział niczym posąg. Tym razem Halinka mu nie przeszkadzała. Co prawda kompletnie nie rozumiała, czemu ktoś wolał się nie ruszać, gdy intensywnie myślał, gdyż sama w podobnych sytuacjach zachowywała się raczej na odwrót, lecz uszanowała cudzą potrzebę. Zresztą, gdy już zwalczyła pierwotne zniecierpliwienie, w duchu przyznała, że siedzący w pozycji lotosu dwudziestoośmioletni czarodziej, którego sztuczną brodę smagał wiatr, wciąż wyglądał całkiem majestatycznie. Szkoda, że lada chwila go rozczaruje. Ostrożnie sięgnęła do jego płaszcza i wyciągnęła od dawna upatrzony korzeń. Tak jak się spodziewała, nie zauważył.
– Czemu nie ufasz klasztorowi? – zapytał w końcu.
– Jest skorumpowany – odparowała bez wahania. – I nie chodzi mi tu wyłącznie o wasze durne obyczaje i zakłamaną przywódczyni. Moi przyjaciele spędzili wczoraj cały dzień, węsząc po klasztorze. Dzięki temu wiem, że wszyscy uwielbiają Arcysamaela. Jedynie ty masz z nim na pieńku.
– Nie pojmuję, co to ma do rzeczy.
– Bardzo dużo. Szkoda tylko, że próba dokładnego wyjaśnienia może zachwiać waszą rzeczywistością. Zdradzę ci więc, że Arcysamael to nieprzyjaciel i że jego obecność stwarza znaczne większe zagrożenie dla nas wszystkich, niż jakiś latający gad. A jeśli nadal nie łapiesz, ujmę to inaczej. – Halinka wstała. – Mój wróg zinfiltrował twój klasztor! Kompletnie! Jedyna osoba, której nie dał rady przejąć, jesteś ty. Arcysamaela nie obchodzi, co się stanie z twoim światem. Tak długo, jak dobrze się przy tym bawi, może choćby i spłonąć! – Przywołała gestem drużynę. – A teraz wybieraj. Albo idziesz ze mną i razem rozwiązujemy wasz kryzysik, albo patrz sobie, jak uciekamy z twojego świata. – Halinka pomachała mu korzeniem.
– Artefakt teleportacyjny? – Tymon przeszukał kieszenie. – Kiedy...
– Jak siedziałeś i rozważałeś – odparowała, po czym narysowała w powietrzu portal. Na szczęście otworzył się bez trudu. Niby zakładała, że będzie podobnie, lecz mogła się przeliczyć choćby i z tym, że artefakt zaczerpnie z otoczenia. – To jak będzie?
Mina Arcytymona zdradziła, że jest bliski płaczu.
– No dalej! – Uderzyła się w pierś. – Pokaż jakiś pazur! Może nie jesteś świadom, ale ja tu rozważam, czy chcę cię w drużynie, która wkrótce zawalczy ze starożytnym złem! A ty mi się rozklejasz przez jakiś zaściankowy, staroświecki i uprzedzony względem owłosienia klasztor! Zerwij wreszcie tę cholerną sztuczną brodę i chodź ze mną uratować swój świat!
Czarodziej wstał. Wolno sięgnął do brody. Jego ręka drżała.
– Będzie dobrze – zapewnił Surbi. – Halinka zawsze dotrzymuje słowa.
Arcytymon zerwał brodę, a następnie zmusił się do otworzenia palców, którymi kurczowo ją ściskał. Wiatr porwał sztuczne owłosienie. Przypominało zranionego ptaka, który opadał kolistą trajektorią prosto w przepaść.
– Dokąd prowadzi portal? – zapytał.
– Zobaczysz – Halinka wyszczerzyła zęby i weszła do środka.
– Halinka? – zdziwił się Andre.
Portalownia nieco zmieniła się od jej ostatniej wizyty. Wcześniej prawie wszystkie portale ziały czernią, jednakże teraz niewielka porcja błyskała okazjonalnym żółtym światłem. Halinka nie musiała się długo rozglądać, by namierzyć sprawczyni tego zajścia. Vivien wyglądała inaczej, niż sobie wyobrażała. Śniada kobieta miała krótkie włosy, które nieco falowały. Halinka potrafiła wyobrazić, jak przy odpowiedniej długości kompletnie wymykają się spod kontroli, tworząc burzę loków. Wydawało się to wręcz ich naturalnym stanem. Vivien zauważyła ją i obróciła się. Na jej barku siedział Szarik, brudząc swoją rudą sierścią biały sweterek.
– Jakże miło cię w końcu poznać! – Vivien wyciągnęła dłoń.
Halinka ją uścisnęła. Zdusiła w sobie chęć zadania pytania o wybór fryzury.
– Co ty tu rrrobisz? – Pytanie Szarika brzmiało dziwnie napastliwie. Zupełnie jak gdyby znowu stłukł jej ulubiony kubek i nie zdążył schować jego kawałków pod szafkę.
– Sprawdzam, co tam u was – odparowała. – Od kilku dni jesteście tak cicho, że jestem przekonana, że coś się stało.
– Gdzie my jesteśmy? – wydusił z siebie Arcytymon.
Halinka spojrzała wymownie na Olafa i Surbiego, a ci natychmiast odprowadzili mężczyznę na boczek, cicho tłumacząc rzeczy. Ciekawe czy uwierzy w to wszystko? Tyle dobrze, że w jej bunkrze próba wyjaśnienia raczej nie uszkodzi żadnego świata. Robiła to już z różnymi osobistościami i z tego, co sprawdzała, jak dotąd ich światy funkcjonowały normalnie.
– Przedstawisz nas? – J-baba dźgnął ją łokciem w bok. Poprawił też z jakiegoś powodu dredy.
– Nie – odparowała Halinka. – Szarik, gadaj.
Kot skubał pazurami sweterek Vivien, unikając jej spojrzenia.
– Co poszło nie tak? – naciskała.
Uszy Szarika nerwowo się ruszały.
– Szarik, nie mam czasu. Orion, Elein i Falafel ciągle są w klasztorze czarodziei, którzy zostali kompletnie zindoktrynowani przez dżina. Muszę wiedzieć, by zrozumieć, co robić dalej.
– Panujemy nad sssytuacją...
– Jaką sytuacją?
– Vivien uczy mnie i Andre obsługi porrrtali. Kalibrujemy je, by się otwierały dokładnie tak, jak chcemy...
– Jaką sytuacją?
– Wszyssstko jest pod kontrolą.
– Jaką. Sytuacją.
Kot podrapał się za uszami i miauknął żałośnie. Halinka chwyciła go i uniosła przed oczami.
– Jaką sytuacją?!
– Złapali Maszę... – wykrztusił.
Halinka oddała Szarika Vivien. Czuła się dziwnie czerstwo, jak gdyby wszystkie emocje gdzieś wyparowały. Uszy wypełniły się wysokim szumem, który zagłuszył dalsze słowa Szarika. Coś znajomego ruszyło się w jej umyśle. Ostrożnie stawiało kroczki niczym dziecko, które stara się chwycić ze stołu ciasteczko, zanim ktokolwiek zauważy. Zamarło, gdy zdało sobie sprawę, że zostało wykryte.
–...Wasilij i Brrrajanek monitorują posiadłość Szarego – kontynuował Szarik. – Aneta prowadzi negocjacje.
– Na Ziemi? – upewniła się Halinka.
– W bunkrze – zaprzeczył Szarik. – Przez telewizor.
Halinka kiwnęła i zerknęła na Vivien. Domyślała się, czego Szary żądał w zamian.
– Ile mamy czasu? – zapytała.
– Pięć dni – odparował Szarik. – Na razie umówiliśmy się, że wtedy nastąpi wymiana...
Halinka ponownie spojrzała na Vivien, która uniosła uspokajająco ręce.
– O mnie się nie martw – zapewniła. – Grozicie mi, więc dbam o własne bezpieczeństwo, ucząc was o portalach. W ten sposób chronię firmowy zasób w postaci mnie. Będę przeszczęśliwa, mogąc wrócić do mojego prawowitego właściciela – zakończyła kwaśno.
Halinka uniosła brwi.
– Musi tak gadać przez kontrakt – wyjaśnił Szarik.
Halinka skupiła się, by wypatrzeć macki kontraktu. Nie spodziewała się sukcesu, stąd, gdy wbrew oczekiwaniom ujrzała oślizgłego potwora, wiszącego nad Vivien, szybko straciła koncentrację. Spróbowała ponownie i aż się zachwiała. Brakowało jej sił!
Usiadła na płytkach, by złapać oddech. I co teraz? Obiecała, że pomoże Arcytymonowi, lecz nie mogła zostawić Maszy na pożarcie Szaremu!
I to tuż po tym, jak się pokłóciłyśmy...
Ego?
Wsłuchiwała się we własny umysł, lecz nic więcej nie wyłapała. Może jej się ubzdurało? W końcu zmęczenie dosłownie zwaliło ją właśnie z nóg. Jednakże, jeśli nie...
Ego, muszę uratować Maszę i jednocześnie pomóc Arcytymonowi! Dżin nie może się dowiedzieć o moich planach! Proszę, osłoń moje myśli!
Cisza.
Wiem, jak jest między nami! Ale Masza to nasza przyjaciółka! Jest ważniejsza od naszych nieporozumień!
Nie otrzymała żadnej odpowiedzi.
Nie będę błagać! Jeśli nie potrafisz zepchnąć na bok nasz konflikt, gdy chodzi o życie przyjaciółki, to lepiej już będzie, gdy poradzę sobie sama!
– Witraż! – zawołała Vivien.
Halinka uniosła oczy. Gigantyczne oko delikatnie, ale się otworzyło. Różnica byłaby niemal niezauważalna, gdyby nie snopek światła, który się przecisnął i sięgnął podłoża. Sięgnęła do kieszeni bluzy i wyjęła korzeń, by nie uwierał podczas siedzenia.
– Czy wiemy, gdzie trzymają Maszę? – zapytała.
– Zrobiłem rrrekonesans. – Szarik otarł się o jej nogi. – Jest w lochu. Znowu.
– Wślizgnąłeś się tak po prostu?
– Jessstem kotem – przypomniał Szarik. – Pilnują jej dobrze, ale przede mną jej nie ukryją.
– Czy dałbyś radę wślizgnąć się do jej celi?
– Proszę cię, już raz to zrrrobiłem.
Halinka zerknęła na korzeń, a następnie na Arcytymona. Czarodziej tkwił jak słup, gapiąc się z otwartymi ustami to na Surbiego, to na Olafa. Chyba właśnie otrzymał pełną porcję faktów na temat natury wszechświata.
– Mam pomysł – oznajmiła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top