63 Zły Dotyk
Halinka obudziła się. Odruchowo potrząsnęła Sandrą, która nic nie odpowiedziała. No cóż... skoro Wasilij i reszta unikali udzielania jakichkolwiek informacji o misji, najwidoczniej mieli ku temu powody. Niedobrze. Wiele by dała, żeby móc usłyszeć wymądrzanie się Anety lub Szarika. Usiadła na łóżku i wetknęła palce w uszy, by choć trochę zagłuszyć chrapanie Olafa. W takich momentach korciło ją, by zażądać oddzielny pokój. Szkoda tylko, że wtedy nie mogliby się nawzajem pilnować. Do tego celu ogromna sala nadawała się doskonale, a już zwłaszcza przy nocnych wartach. Można było odsunąć się od zebranych na bezpieczny dystans i nawet porządnie poćwiczyć. Zresztą Orion i Elein to właśnie robili.
Halinka spróbowała poukładać raz jeszcze wczorajsze wydarzenia. Czuła się, jak gdyby brała udział w najdziwniejszej rozmowie kwalifikacyjnej na świecie. Po pytaniach w stylu „czy gdybyś została indykiem, skończyłabyś w zupie?" przyszła kolej na pomiary dziwacznymi urządzeniami, które ochrzciła roboczo „bulbulatorami", a na końcu dostała zestaw logicznych zagadek do złudzenia przypominających testy IQ. I normalnie wyśmiałaby cały ten proces, gdyby nie fakt, że im dłużej to trwało, tym bardziej drżała bariera magiczna wzniesiona przez magów, a sami brodacze pocili się przy tym i to tak, że pod koniec musieli zmieniać ubrania. W pewnym momencie nowicjusze musieli się wręcz poddać ewakuacji. Nie poznała dokładnego powodu, lecz sama widziała, że z ich magią działo się coś niewłaściwego. Na przykład jeden z uczących się cisnął kulą ognia, a ta zawróciła i z jakiegoś powodu uderzyła w Surbiego, nie czyniąc mu przy tym większej krzywdy, jeśli nie liczyć spalonego ubrania. A po tym wypadku natychmiast zaczęły się kolejne. A to ktoś kogoś przemroził, a to przedobrzył z zaklęciem leczniczym, powodując wstydliwą męską przypadłość, którą nieszczęśnik musiał przykryć obiema rękami poniżej pasa. Idiotyzm i szaleństwo.
Halinka obserwowała, jak kolejni członkowie drużyny się budzili. Daniel zacisnął palce na nosie Olafa, a gdy ten się obudził, najemnik dał nogę, chichocząc jak gówniarz. Mogła się kłócić z metodami, lecz brak chrapania z pewnością cieszył ucho. J-baba zwlekł się z łóżka i odpalił cygaro, które Surbi zgasił strzałem z rewolweru.
– Musiałeś? – wypomniał tamten. – Psujesz ściany.
– Naprawią – zapewnił Surbi, zdmuchując dym z lufy. – Mówiłem ci już, nie znoszę tego smrodu.
J-baba nie zdążył się odgryźć, gdyż jego ręce jak zwykle odmówiły posłuszeństwa, przemieniając go w gigantyczną literę „T". Zaklął i przeszedł do serii skoków, które okazjonalnie zakłócał Damian, wykrzykując niewłaściwe liczby. A zatem nie tylko ją korciło...
– Ćwiczymy? – Surbi stanął przed nią z uniesionymi padami treningowymi.
Halinka zwalczyła odruch, by go przytulić albo wyrazić w jakiś inny sposób, jak wiele to dla niej znaczyło. Tłumaczyła sobie, że właśnie na tym polega panowanie nad sobą, choć coś w jej środku upierało się, że po prostu zabrakło jej odwagi lub...
Ego?
Podniosła się i przystąpiła do ćwiczeń. Spodziewała się, że lada moment zostaną zakłócone pojawieniem się Arcytymona lub Ostatniego, jednakże nic takiego się nie stało. Zamiast tego podali im śniadanie. Zjedzenie czegoś, co nie miało tekstury korzenia, zdecydowanie mile łechtało kubki smakowe, stąd nie narzekała, a wręcz usiłowała stłumić w sobie zniecierpliwienie. J-baba już raz sugerował, że w razie czego mogą po prostu wziąć jakiegoś maga za zakładnika, a ten otworzy im portal we właściwe miejsce, a w przypadku prób oporu użyją „gnata Surbiego", lecz wolała pozostawić opcję kryminalną w szufladce podpisanej „ostateczność". Sama nie wiedziała, co w takiej sytuacji zrobiłby dżin. Na pewno szukałby luk, by w jakiś sposób interweniować jak wtedy w swojej podłej restauracji, gdy wymienił w kluczowym momencie drzwi. Czas jednak mijał, a wraz z jego upływem plan J-baby stawał się coraz bardziej kuszący. Zwłaszcza że podali drugie śniadanie, a potem i obiad.
– Nie chcę narzekać na darmowe żarło... – podjął Damian.
– Ale nie przyszliśmy tu po to, by żreć – zgodził się Daniel. – Mieliśmy zrobić zapasy do bunkra.
– No i orżnąć kilku łysawych łebków w habitach.
– To też.
– Rzadko się z nimi zgadzam, ale również liczyłam, że już przeprowadzimy jakiś zwiad – mruknęła Elein.
Halinka zachowała ciszę. Wczoraj omówili dalsze kroki. Orion, Elein oraz bliźniacy mieli się zająć zbieraniem informacji, żeby dowiedzieć się czegoś o klątwach oraz o samym klasztorze. W końcu potrzebowali danych, by móc zaplanować ucieczkę. Potrzebowali też wyprowadzić Falafela na porządny spacer i to z dala od magii, gdyż wczoraj biedaczysko sparzył sobie pysk. Głupie psisko po prostu nie chciało zaakceptować, że latające pociski ognia nie służą do łapania.
Wzburzenie powoli ogarniało już wszystkich zebranych, a już zwłaszcza Falafela, który zrobił się wprost nieznośny i nie słuchał się nawet Surbiego. Halinka usiłowała go zająć, rzucając mu kapcie do złapania, lecz to nie powstrzymywało jego ganiania po całej salce na przednich łapach z okrzykiem:
– SIKAĆ! SIKAĆ! SIKAĆ!
Co zresztą też i czynił i to na każdą możliwą ścianę. Halince skończyła się cierpliwość. Czemu ich lokum ma tonąć w moczu zwierzaka? Skoro magowie nie potrafią się określić, niech cierpią ich korytarze! Otworzyła drzwi, by zobaczyć przed nosem ogromny portal, tarasujący dalsze przejście. Rzuciła do środka klapkiem. Wypadł za jej plecami. Cholerni magowie zrobili im pieprzoną pętlę!
Trzasnęła drzwiami. Kroczyła żwawo w kierunku swojej drużyny. Koniec grania miło! Czas rozwalić kilka ścian i wziąć brodatego zakładnika! Zanim zdążyła to wszystko zakomunikować, usłyszała za plecami znajome chrząknięcie.
– No w kooońcu! – jęknęła Halinka. Sięgnęła, by pochwycić Falafela, ale ten czmychnął obok, obsikując kolejną ścianę. – Będziecie musieli tu posprzątać!
– Istotnie – mruknął Arcytymon. – Zapomnieliśmy, że macie tu zwierzę.
– Mamy też tu ludzi! – warknęła Halinka. – A stawianie teleportu przed drzwiami to naprawdę wredne posunięcie!
– Pomysł szefowej – westchnął Arcytymon. – Twój wczorajszy popis nieco ją wystraszył.
– Jeszcze raz wywiniecie nam taki numer, a kończymy z graniem miło! – zagroziła Halinka.
– Usiądziesz? – Arcytymon wskazał jej krzesło.
– Ty pierwszy.
Mag usiadł i natychmiast się poderwał.
– Jest obsikane – wymamrotał.
– To prawda, jak wszystko wokół.
Arcytymon pokręcił głową.
– Rozumiem twoją złość – przemówił. – Ale pozwól mi się wytłumaczyć.
– Wyłącznie, jeśli sprzątniesz ten cholerny portal sprzed naszego progu.
– Zrobione.
– Możecie ruszać! – Halinka zwróciła się w stronę Oriona, Elein i bliźniaków.
Elein, która ciągle ścigała Falafela, zmieniła taktykę i otworzyła drzwi. Pies wypadł niczym burza, szczekając jak opętany. Orion, Elein i bliźniacy popędzili za nim.
– Chyba narobi szkód – zauważył mag.
– No raczej, nie inaczej – odburknęła Halinka. – To teraz gadaj!
– Po wczorajszym dniu doszliśmy do wniosku, że nie możesz ćwiczyć z nowicjuszami.
– No co ty? – zakpiła. – Tylko nie próbuj mi wmówić, że ich ćwiczenia trwały aż tak długo.
– Nie trwały – zgodził się Arcytymon. – Pozostały czas spędziłem przed obliczem rady czarodziejów.
– Brzmi jak magiczna wywiadówka.
– Co?
– Nieważne, kontynuuj!
– Nie wiedzieliśmy jak cię uczyć – tłumaczył Arcytymon. – Pierwotnie planowaliśmy, że będziesz rzucała zaklęciami we mnie.
– Oszalałeś?!
– Żaden nowicjusz nie ma dostatecznych umiejętności, by się przebić przez moją barierę magiczną – wyjaśnił czarodziej. – Ale ty jesteś inna. Może i nie masz umiejętności, ale twoja czysta siła to inny poziom. Wszyscy sądzimy, że w twoim wykonaniu najprostsza kula ognia może spalić mi brodę.
– Może wręcz zabić.
– Wyrażenie „spalić komuś brodę" w świecie czarodziei z grubsza właśnie to oznacza...
– Co wy macie z tymi brodami?
– To symbol potęgi i mądrości...
– Nie chrzań! – zirytowała się Halinka. – Jesteś najbardziej kumaty ze wszystkich brodaczy, których tu spotkałam, a twoja broda nawet nie jest prawdziwa!
Arcytymon odchrząknął, a potem jeszcze raz. Pociągnął też nosem.
– Ty... płaczesz? – zdziwiła się Halinka.
– N-nie...
– Płaczesz!
– W-wcale n-nie...
– To dlatego, że powiedziałam, że twoja broda nie jest prawdziwa?
– N-nie, choć to trochę przykre...
– To dlaczego?
– B-bo to naj-lepszy kom-plement, który usłyszałem w t-tym klasztorze... W-wiesz, nie mogę dołączyć do r-rady, bo n-nie mam b-brody...
– Ten klasztor z każdą chwilą staje się coraz bardziej beznadziejny... – Halinka zaklęła. – Czemu w ogóle tu jeszcze jesteś?!
– Cza-sem też... – Arcytymon pociągnął nosem i się opanował. – Też zadaję sobie to pytanie. Aktualnie odpowiedź jest oczywista. Muszę uratować mój kraj.
– No to dołącz do mnie.
– Co?
– Dołącz do mnie i skończmy ten pieprzony kryzys.
– Ale musisz wpierw skończyć szko...
– Wcale nie! Mam najlepszą drużynę na świecie. Razem damy radę wszystkiemu. Z magią czy też bez niej.
J-baba kiwnął i odpalić cygaro, które ponownie zestrzelił Surbi.
– Jeśli mogę wtrącić. – Olaf wcisnął się między Halinkę i Arcytymona. – Odrobina znajomości magii nam się przyda. Sam chętnie bym to zobaczył i... być może też nieco się nauczył?
– No ale co ci to da? – zapytała Halinka.
– Zapewne pamiętasz, że mnie Oriona oraz Elein interesuje magia...
– Pamiętam, ale gdy wrócicie do swojego świata, zapomnicie o wszystkim, czego się tu nauczyliście.
– Może tak, a może nie? – Olaf się uśmiechnął. – Bo na przykład pomożesz nam zapamiętać?
Halinka skrzyżowała ręce na piersi. Tak bardzo w siebie wątpiła, że w ogóle nie zakładała takiej możliwości. Faktycznie jako pełnoprawna bogini być może mogła sprawić, by Druga nie wyczyściła kompletnie ich wspomnień. Ech... Kolejna presja na i tak zbyt obciążone barki...
– Zresztą czy to takie złe mieć więcej magów w drużynie? – ciągnął Olaf. – Przyda się w walce z tym całym... eee... Szarym?
Halinka ponownie nie znalazła kontrargumentu.
– Zgadzam się z brodatym knypkiem – rzekł J-baba. – Chcę umieć czarować, żeby móc podgrzać tyłek każdemu zasrańcowi, który spróbuje mi się stawiać. Na przykład, jeśli znowu pojawi się w moim przybytku jakaś wytapetowana dziunia i zacznie pyskować, podgrzeję atmosferę! – zacisnął groźnie robotyczną pięść.
– To brzmi jak świetny argument przeciwko temu, żeby cię uczyć – zauważyła Halinka.
– Przelicz to raz jeszcze w swoim leciwym procesorku – odparował J-baba. – Niby jak mam ci pomóc walczyć z zasrańcami pokroju Krystiana Szarego, gdy nie umiem przysmalić jego zagarniturowanej dupy kulą ognia?
– Mam wierzyć, że gdy wrócisz do swojego świata, będziesz czynić samo dobro natchnione?
– Niby możesz, ale po co się oszukiwać? – J-baba błysnął metalowymi zębami. – Czarodziejku! Arcykinol!
– Arcytymol! – poprawił opryskliwie mag. – Tfu... Znaczy się... Arcytymon!
– Pomogę ci uratować twój kraj, jeśli nauczysz mnie magii. – J-baba ponownie sięgnął po cygaro, lecz po chwili namysłu schował je, łypiąc spode łba na Surbiego. – To rozsądna propozycja.
– Czy ja wiem. – Arcytymon ściągnął na moment sztuczną brodę, by podrapać podrażnioną skórę. – Równowaga we wszechświecie to też ważna rzecz...
– I dlatego uczysz ją? – prychnął J-baba, wskazując Halinkę.
– Dobra uwaga... – mruknął czarodziej. – Chyba nic się nie stanie, jeśli nauczę cię kilku sztuczek, prawda? – Rozejrzał się po zebranych, lecz nikt tego nie potwierdził. – Ale zanim zaczniemy, potrzebuję zmierzyć wasz poziom magii. – Arcytymon chwycił J-babę za rękę. – Jest sztuczna?
– Ta. Jakiś problem?
– Nie mogę zrobić testu.
– To może z nogi? Kurwa, tam też mam mnóstwo implantów... Hmmm... Może... eee... szyja?
Arcytymon wzruszył ramionami i przyłożył dłoń do jego gardła. Wyglądało, jak gdyby starał się go udusić, co z jakiegoś powodu bawiło, gdyż delikatne dłonie czarodzieja nie były w stanie nawet porządnie chwycić.
– Coś tam jest, ale raczej słabiutko – skwitował Arcytymon. – Pewnie przez mocne braki w organicznej materii... To teraz ty. – Zawołał Olafa, który sam wyciągnął rękę. – Trochę lepiej, ale jest raczej przeciętnie niż wybitnie. Następny! – Wskazał Surbiego.
– Podziękuję.
– No chociaż spróbuj – zachęcił Olaf.
– Nie przepadam za magią. Zniszczyła mój świat.
– Mój kiedyś też – odparował Olaf. – Potem przeszłe pokolenia spopielili całą o tym wiedzę, a teraz jej szalenie brakuje.
Surbi zastanowił się.
– W sumie jakby nie patrzeć mamy podobny problem – wymruczał. – Nekromanta nie żyje, ale jego klątwa trwa. – Westchnął. – Może i masz rację. – Zbliżył się i podał rękę.
Arcytymon skupił się, po czym wyszarpnął swoją dłoń.
– Poparzyłeś mnie! – krzyknął.
Halinka zerknęła na kończynę czarodzieja. Istotnie widniał tam świeży bąbel, który Arcytymon starał się zaleczyć. Halinka wyciągnęła palec i ostrożnie dotknęła ręki Surbiego. Nic się nie stało.
– Zrobiłeś coś? – zapytała.
– Absolutnie nic – odparował. – Może źle mierzył?
– Potrafię mierzyć potencjał magiczny, chłopcze! – zrzędził Arcytymon. – Wstrzykuje się niewielki ładunek w materiał organiczny i czeka się na odpowiedź. Im jest silniejsza, tym większy potencjał.
– To brzmi, jakby Surbi miał super silny potencjał – ucieszyła się Halinka.
– To brzmi, jakby jego ciało kompletnie odrzuciło magię! – zirytował się Arcytymon. – Dziwi mnie tylko, że jemu nic się nie stało.
– Jak bąbel? – zapytał Olaf.
– Lepiej... – Arcytymon potrząsnął dłonią, po czym zmierzył Surbiego zaciekawionym spojrzeniem. – Pierwszy raz widziałem coś takiego. Powiedz mi, chłopcze, czy spotkało cię ostatnio coś niezwykłego?
– Niezwykłego? – Surbi uniósł brwi. – Musisz trochę sprecyzować, bo to pasuje w kilkanaście lat mojego życia.
– Sam nie wiem... Może magiczny wypadek?
Halinka drgnęła.
– Ach o tym mówisz – Surbi przycisnął dłoń do mostka. Halinka mimowolnie ujrzała w wyobraźni brzydką bliznę, którą pozostawiło starcie z Ego. – A i owszem. Zdarzyło się.
– W takim razie lepiej dla ciebie będzie, gdy na razie zostawisz magię w spokoju – stwierdził Arcytymon. – A przynajmniej do momentu, gdy poznam nieco lepiej naturę owego wypadku. I choć korci mnie, by natychmiast zadać kilka pytań, nie mamy na to czasu. – Arcytymon wyjął korzeń i narysował w powietrzu portal. – Zapraszam.
– Prowadzi na plac treningowy? – upewniła się Halinka.
Czarodziej kiwnął i pierwszy wszedł do środka, a tuż za nim J-baba oraz Olaf. Halinka ociągała się, zerkając ukradkiem na Surbiego.
– Nie martw się tym. – Surbi dotknął przez koszulkę swojej blizny. – Mam się dobrze. Naprawdę.
Halinka wyciągnęła drżącą dłoń i położyła ją na mostek mężczyzny. Cholerna Halina Ulańska, która nie umiała opanować jednego aroganckiego bytu w swojej głowie! Gdyby tylko potrafiła, do niczego by nie doszło! Najgorsze, że nigdy nie pozna wszystkich skutków zranienia. Fizycznie Surbi wydawał się w porządku, lecz co, jeśli popsuła coś w nim na dobre? Na przykład zabiła jego zdolności magiczne? Niby mówił, że się tym nie przejmował, ale co, jeśli posiadał kiedyś potencjał, by zostać najsilniejszym magiem w historii wszechświata, a ona mu to odebrała?
– Nic mi nie jest – zapewnił. – Jestem wręcz przekonany, że Ego dała mi coś więcej, bo lubi się popisywać. Taka właśnie jest.
Halinka nie podjęła dalszej dyskusji. Po prostu włożyła ręce do kieszeni i weszła do portalu. Spodziewała się, że zastanie tam jedynie Arcytymona i być może dżina, lecz się przeliczyła. Barierę magiczną otaczający plac ćwiczebny utrzymywali najwyraźniej wszyscy brodacze w klasztorze. Halinka ruszyła wolnym krokiem w kierunku kolosalnych kolumn. Potrzebowała trochę światła oraz świeżego powietrza. Tuż za filarami skrywał się gigantyczny taras. Halinka przeszła przez barierę magiczną i stanęła na jednolitym chropowatym kamieniu. Oparła się o barierkę. Zimny wiatr smagał ją po twarzy, targając włosy, lecz właśnie tego potrzebowała. Tego oraz widoku ośnieżonych górskich szczytów zanurzonych w chmurach.
Surbi stanął obok. Jego obecność cieszyła podobnie jak i fakt, że nie próbował już więcej pocieszać. Po prostu był razem z nią tu i teraz.
Usłyszała chrząknięcie.
– Czego? – zapytała, nie obracając się. Wiedziała, kto za nią stał.
– Przykro mi psuć wasz miły – dżin zawahał się – moment, ale wszyscy na ciebie czekają.
– Ja czekałam aż do popołudnia. – Halinka wzruszyła ramionami. – Wytrzymają.
– Wieczna buntowniczka – zakpił dżin.
– Wieczny mąciciel – odparowała.
Ostatni zachichotał.
– Cóż może cię zmotywować do ćwiczeń? – rozważał na głos. – Bo pierwotnie zakładałem, że wystarczy sama możliwość dania mi w kość.
– Nie nadążam.
– Czyżby Aryctymon nie wyjaśnił, w jaki sposób będą odbywać się ćwiczenia?
– Wspominał, że debatowaliście nad tym całą wieczność i że wasz pierwotny plan zawiódł. I dobrze. Nie chciałabym mieć Tymona na sumieniu.
– Czyli nie powiedział ci wszystkiego.
Halinka zacisnęła pięści. Obróciła się, by zmierzyć dżina spode łba.
– Będę twoim królikiem doświadczalnym – wyjaśnił.
– Tak po prostu? – Halinka skrzyżowała ręce na piersi.
– Nom.
– I dajesz słowo, że nie potraktujesz niczego, czym w ciebie rzucę jako sytuacji pod samoobronę?
– Bez przesady – prychnął Ostatni. – Ale by rozwiać twoje wątpliwości, nie potraktuję niczego z zakresu szkoleń magicznych jako atak na moją osobę.
– Mogę cię przysmażyć kulą ognia?
– Jak najbardziej.
– I nie będziesz się mścił?
– Tak.
– Ani mi nie oddasz?
Dżin zarechotał:
– Ależ jesteś podejrzliwa.
– Szukam haczyka. W twoim przypadku zawsze jakiś jest.
– Nie zaszkodzę ani tobie, ani twojej drużynie, jeśli będziesz się trzymać programu szkoleń i rzucać we mnie lokalnymi zaklęciami, a mówiąc lokalne, mam na myśli wszystko, czego mogą cię nauczyć magowie w tym klasztorze. – Dżin wyciągnął dłoń. – Zgoda?
Halinka zerknęła na nią podejrzliwie, ale po chwili mocno uścisnęła.
– Zgoda. – Uśmiechnęła się ponuro. – I mówisz, że nadęci brodacze tak po prostu się na to zgodzili? Żebyś to ty został celem moich zaklęć?
– Nie chcieli, ale zmieniłem ich zdanie.
– Czy aby na pewno możesz tak po prostu wpływać na umysły zwykłych śmiertelników?
– Nie, bo to może zepsuć rzeczywistość. Muszę szukać podatności, która pozwoli wywrzeć odpowiedni wpływ. – Dżin uśmiechnął się tajemniczo. – Widzisz? Współpracuję. Tłumaczę rzeczy, choć wcale nie pytałaś.
– Co śmierdzi – zauważył Surbi.
Halinka przytaknęła.
– Dzięki temu, być może następnym razem nie zrujnujesz całego świata, mieszając w głowach tubylców. – Dżin uniósł brew.
– Chodźmy już. – Halinka strzeliła knykciami. – Chcę poczęstować cię kulą ognia.
– Jest trudniejsza do wyczarowania, niż ci się wydaje – zapewnił dżin. – Ale cieszy mnie twój entuzjazm.
Ostatni obrócił się na pięcie i wrócił do środka. Halinka wymieniła się z Surbim spojrzeniami i razem ruszyli za nim. Na szczęście nie musiała iść daleko, gdyż Arcytymon wraz z J-babą i Olafem przenieśli się bliżej kolumn. I dobrze. Potrzebowała zimna, by być tu i teraz. Bariera magiczna nieco rozpraszała smagający zza filarów wiatr, ale nie izolowała kompletnie chłodu.
– No i jesteśmy w komplecie – zaczął Arcytymon. – Arcysamelu, mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
– Martwisz się o mnie, przyjacielu? – zakpił dżin.
– Nie chcę oglądać twojej śmierci – odparował czarodziej.
– Wzruszające, ale nie mamy na to czasu. Zacznij, proszę, pierwszą lekcję.
– Taki właśnie mam zamiar – mruknął Arcytymon opryskliwie. – Zaczniemy od Zaklęcia Wzmacniającego. Wyjaśniłem już podstawy twoim przyjaciołom, ale nie zaszkodzi się powtórzyć. – Czarodziej zrobił długą pauzę. – Celem zaklęcia jest chwilowe podniesienie możliwości fizycznych osoby zaklinanej. Zademonstruję.
Arcytymon zbliżył się do wielkiego kamiennego naczynia z wodą. Wymamrotał coś pod nosem i objął je rękami. Stęknął i podniósł naczynie. Po chwili ostrożnie je odstawił.
– Muszę to sprawdzić. – J-baba odsunął Arcytymona i sam spróbował oderwać je od ziemi. Implanty zatrzeszczały, a z rąk mężczyzn strzeliły iskry. I nic. Pełne wody naczynie ani drgnęło.
– Czas na trochę teorii – podjął Arcytymon.
– Wcale nie – zaprzeczył dżin. – Ona jest wybrańcem. Widziała, co robisz, stąd na pewno umie to powtórzyć.
– Pleciesz bzdury. – Aryctymon skrzyżował ręce na piersi.
– Czyżby? – Dżin uśmiechnął się od ucha do ucha. – Halinka! Rzuć Zaklęcie Wzmacniające.
– Abra kadabra – zakpiła Halinka. – A teraz pozwól mu wy...
– Och, chyba troszeczkę przesadziłaś! – Dżin podskoczył niczym postać w kreskówkach, która zapomniała o grawitacji. – Ja tu prawie latam!
Jego wyczyny przywodziły na myśl gumową piłeczkę rzuconą z impetem o podłogę, która na górze zwalniała do prędkości balonu napompowanego do połowy helem. Halinka zbliżyła się i złapała dżina, zanim znowu się wybił na kilkanaście metrów.
– Co ty wyprawiasz? – syknęła.
– Skaczę.
– Nie o to pytam.
Dżin wygładził szaty i poprawił włosy:
– Chciałaś zakończyć szkolenia i się stąd wydostać, a więc upewniam się, że opanowujesz zaklęcia najszybciej, jak się da.
– Niczego nie opanowałam – wycedziła.
– Doprawdy? – Dżin uniósł brew. – Czyli źle cię zrozumiałem, tak? Jednak chcesz spędzić długie lata w klasztorze, by poznać tajniki trzeciorzędnego figlarstwa, które w niczym ci nie pomoże w walce ze mną?
Halinka bez słowa wróciła do Arcytymona. Przynajmniej wreszcie poznała haczyk.
– Jak to zrobiłaś? – Czarodziej przyglądał się jej podejrzliwie.
– Ty mi powiedz – odgryzła się. – W końcu jesteś moim nauczycielem.
– Poczułem przepływ magii, ale twoje ciało nie stawiło jej żadnego oporu.
Powiedziałaby wręcz, że magia ją kompletnie ominęła, ale niestety w jednym dżin miał całkowitą rację – nie miała czasu na zabawę w czarodziejkę.
– Oczywiście, że nie stawiło – podjął Ostatni. – Właśnie na tym polega bycie wybrańcem. Doskonała przepustowość magiczna z zerowym oporem.
Arcytymon zmarszczył brwi, lecz zachował swoje wątpliwości dla siebie. Po prostu skupił uwagę na Olafie i J-babie, którzy usiłowali powtórzyć wyczyn dżina z mizernym skutkiem.
– Poczułem przepływ – pochwalił Olafa Arcytymon. – Cokolwiek nie zrobiłeś, spróbuj to powtórzyć, by się oswoić z wrażeniem.
– Czy nie powinieneś dać mu jakichś konkretnych wskazówek? – zdziwiła się Halinka.
– Z magią jest, jak z chodzeniem – odburknął czarodziej. – Nie da się tego pokazać. Trzeba po prostu próbować, aż się znajdzie sposób.
– I nie możesz przesuwać mu nóg, by zademonstrować?
– A co to ma wspólnego z nogami?
– Nie wiem, sam użyłeś analogii chodzenia! – zirytowała się Halinka.
– Chodzi jej o to, czy nie da się tego jakoś przyspieszyć – wyjaśnił Olaf. – Środkami z zewnątrz.
– Da się, ale nie z nowicjuszami – odparował Arcytymon. – Mogę przepuścić przez was ładunek magiczny, by zademonstrować w ten sposób właściwy dla zaklęcia przepływ.
– To, kurwa, na co jeszcze czekasz? – J-baba strzelił knykciami. – Nie mamy całego dnia!
– U początkujących to się zawsze kończy patologicznym przepływem – wyjaśnił mag. – Przepuszczanie ładunku z zewnątrz przesadnie obciąża organizm. Natomiast niemal każdy nowicjusz, na kim stosowano tę metodę, dąży do uzyskanie dokładnie tego samego niewłaściwego odczucia przeciążenia. Stąd chcę, żebyście wpierw osiągnęli właściwy przepływ. A gdy to się uda, będziemy się uciekać do innych metod. Próbujcie dalej. Ja pokaże Halinie Zaklęcie Osłabiające.
– Co robi? – zapytała Halinka.
– Rozluźnia pewne grupy mięśniowe. – Dżin pokazał wymowny gest przy swoim tyłku.
– Arcysamaelu, nie karm wybrańca głupotami! – natychmiast upomniał go Arcytymon. – Taki efekt uboczny jest niezwykle rzadki! Osobiście spotkałem się z nim jedynie we wzmiankach w literaturze.
– To silniejsze ode mnie. – Ostatni wyszczerzył zęby. – Wprost nie cierpię, gdy robi się zbyt poważnie. Zresztą musisz się zgodzić, że w zrelaksowanej atmosferze łatwiej przychodzi nauka. A my mamy tu już wystarczający grobowiec. – Wskazał na barierę magiczną oraz na spocone twarze magów i czarodziejek ją utrzymujących.
– No dobra, co robi naprawdę? – drążyła Halinka.
– Efekt odwrotny do Zaklęcia Wzmacniającego. Zademonstruję. – Arctymon skupił się i machnął ręką w kierunku dżina. – Spróbuj teraz podskoczyć – poprosił.
Dżin wykonał polecenie. Tym razem wzniósł się jedynie na połowę poprzedniej wysokości, co nadal szalenie wykraczało ponad normę.
– Chyba nie wystarczyło... – mruknął Arcytymon. – Spróbuję jeszcze raz.
– Nie trzeba – powstrzymał go dżin. – Wolę mieć w zapasie, gdy we mnie przywali.
– Może i racja. – Czarodziej ściągnął na chwilę brodę, by się podrapać w podrażnioną skórę. – No dobra. Nie muszę chyba tłumaczyć szczegółów.
– No pewnie – zgodził się dżin. – Nasza wybrańczyni zrobi wszystko na oko, prawda?
– Abra kadabra. – Halinka machnęła ręką, by wzmocnić teatralny efekt.
– Oooooch! – Z tyłka dżina wyrwało się coś na kształ ryknięcia smoka. – Och, och, och! – Zatupał nogami. – Ledwo zdążyłem otworzyć portal. Przeczyściło na wylot...
– Otworzyłeś pod dupą portal? – upewnił się J-baba.
– Bardzo mały, bo na większy nie mam sił.
– Niby dokąd? – zaniepokoił się Arcytymon.
– Do wioski. – Spod tyłka Arcytymona wydostała się znajoma wiązanka przekleństw. – Trafiłem Zysia.
J-baba ryknął śmiechem. Olaf i Surbi również zachichotali, w odróżnieniu od Arcytymona, który skrzywił się wyraźnie zażenowany.
– Gdybyś nie rzucił we mnie zaklęciem osłabiającym, tak by się to nie skończyło – tłumaczył się dżin, niewzruszony odgłosami własnych kiszek. – Walnęła zbyt mocno. Dzięki temu zaobserwowałeś przypadek podręcznikowego efektu ubocznego na żywo. Nie dziękuj.
Halinka nerwowo zachichotała. Cała sytuacja robiła się z każdą chwilą coraz bardziej absurdalna! Na jej oczach starożytnemu bogowi puściły zwieracze! A w dodatku zrobił to sobie na własne życzenie, by zachować pozory!
– Jesteś szalony – nie wytrzymała.
– Dziękuję. – Dżin ukłonił się, co spotęgowało i bez tego silny ryk z jelit.
– Zrób coś z tym, błagam – poprosił Arcytymon.
– Ledwo się ruszam, po jej zaklęciu – skłamał dżin. – Musisz wpierw mi pomóc.
Czarodziej ochoczo rzucił w niego kilkoma czarami. Każdy kolejny coraz bardziej wytłumiał zew jelit, aż wreszcie wstydliwy dźwięk rozproszył się na dobre.
– Dobrze, że jesteśmy blisko tarasu. – Ciągnął dżin. – Niby większość gazów poszła do portalu, ale co zostało, poleci dalej...
– Przestań! – zażądał Arcytymon.
– A wolałbyś to mieć pod nosem?
– Kula Ognia! – przerwał mu Arcytymon. Uniósł rękę, nad którą pojawił się sferyczny płomień.
– Powstrzymaj konie mechaniczne! – wściekł się J-baba. – Bo nam tu gówno wychodzi!
– Zgadza się, choć nie tak spektakularne, jak twojemu przyjacielowi – dodał Olaf.
– To nie jest mój przyjaciel! – Arcytymon dźgnął palcem w kierunku dżina, który pomachał mu ręką.
Halince zrobiło się go nawet trochę żal. Faktycznie próbował ich tu czegoś nauczyć, a zamiast tego działa się jakaś błazenada. Zresztą to samo stało się z jej własnym światem. Ostatni przemienił go w cyrk, a mieszkańców – w klaunów i to jeszcze na ich własne życzenie.
– No dobra u Olafa coś się dzieje, lecz brakuje temu właściwego kierunku – rzekł Arcytymon.
– A u mnie? – upewnił się J-baba.
– Ciężko określić. Twoje ciało wytwarza mnóstwo zakłóceń.
Ręce J-baby jak na potwierdzenie wystrzeliły iskrami.
– Nieźle! – pochwalił Arcytymon. – Ale trochę mniej mocy, bo przeciążysz...
– Neurony – dokończył J-baba. – Zaczynam łapać, jak to działa. Trochę podobne do sterowania implantami, jest tylko ten problem, że teraz one mi przeszkadzają.
Halinka podrapała się ukradkiem w łokieć. Nie pomogło, gdyż wrażenie swędzenia najwyraźniej brało się z wewnętrznego niepokoju. Wszyscy robili postępy, a ona w tym samym czasie robiła wszystkich w konia. Faktycznie nie potrzebowała takiej magii, ale byłoby fajnie umieć czasem trzasnąć jakimś czarem.
– No dobra, to teraz wróćmy do ciebie – Arcytymon ponownie wyczarował kulę ognia, którą cisnął do kamiennego naczynia. Część wody wyparowała, a reszta się zagotowała. – Wiesz, co robić.
– Leć-leć płomieniu – wyrecytowała Halinka majestatycznie.
Przed jej dłonią na moment pojawiła się kula ognia rozmiarów piłki do siedzenia i poleciała jak kometa prosto w dżina.
– Wah! – zapiał tamten, gdy ogień podpalił mu spód szaty.
Dżin zaczął chaotycznie biegać z rękami podniesionymi do góry, nie stroniąc się od kreskówkowych pisków i krzyków. Udawał tak dobrze, że przez moment niemal sama uwierzyła w jego panikę. Idiotyzmowi zaistniałej sytuacji przysłużył się również Arcytymon, który z jakiegoś powodu zapomniał, że jest magiem, i po prostu ganiał za Ostatnim, okładając ogień rękawami swojego szarego płaszcza.
– Na litość boską, użyj czarów! – krzyknęła.
Arcytymon oprzytomniał. Sięgnął do płaszcza po kolejny korzeń, który cisnął pod nogi Ostatniemu. Podłoże zamarło, momentalnie gasząc ogień, gdy sam dżin poślizgnął się i wyłożył jak długi.
Tym razem nawet Halinka nie potrafiła powstrzymać śmiechu, czując przy tym pogardę do samej siebie. Miała przed oczami starannie wyreżyserowany gag w dodatku prostacko fizyczny, a mimo to śmiała się, bo śmiesznie upadł.
– Nie tak sobie wyobrażałem szkolenie wybrańca – ubolewał Arcytymon.
– Niech zgadnę, oczekiwałeś pełnego skupienia z mojej strony, szybkich, lecz nie błyskawicznych postępów i wzniosłych dialogów między nami o odpowiedzialności? – zakpiła Halinka.
– Być może – wymruczał Arcytymon.
– Mogłabym też dorzucić jakiś epizod wątpienia w siebie, podczas którego ty byś mnie pocieszał.
– Przejdźmy już może do kolejnego zaklęcia, co? – urwał czarodziej. – Zrobimy Zły Dotyk...
– Hę? – Halinka wytrzeszczyła oczy.
– Zgadzam się z wybrańcem. – Dżin skończył poprawiać roztrzepane włosy. – Przy jej możliwościach to jest zbędne.
– Może i masz rację – skapitulował Arcytymon.
– Nie, nie, nie! – Halinka uniosła palec. – Teraz po prostu muszę zobaczyć, jak aplikujesz to zaklęcie Arcysamaelowi.
– Już je zaaplikowałem – odparował czarodziej. – Właśnie w ten sposób ugasiłem pożar.
– Czyli Zły Dotyk to zamrażanie? – upewnił się Surbi.
– Niefortunna nazwa, czyż nie? – dodał Olaf.
– No raczej – zgodził się J-baba.
– Czyli w waszych światach to też znaczy... no wiecie... – podjęła Halinka.
Jej towarzysze synchronicznie kiwnęli.
– O czym wy mówicie? – nie wytrzymał Arcytymon.
– O tym, że zmienimy temu zaklęciu nazwę – zawyrokowała Halinka. – A teraz zademonstruj je na Arcysamaelowi, bo rzucenie korzeniem mi nie wystarczyło.
– Na prawdę? – ucieszył się czarodziej. – Zamknięty tam przepływ magiczny jest analogiczny do tego, co robię sam, więc sądziłem, że znowu dasz radę odtworzyć z patrzenia.
– Zamroź drania – poleciła Halinka.
– Drania? – fałszywie żachnął się dżin. – Przecież jestem twoim ukochanym mistrzem!
– Mój mistrz już raz zginął z twojej ręki – ucięła chłodno Halinka.
– Ale potem wrócił, czyż nie? – Ostatni uśmiechnął się od ucha do ucha.
– O czym wy tu znowu? – niecierpliwił się Arcytymon.
– Recytujemy fragment dramatu pod tytułem „Szary Świt w Kebabie" – wyjaśnił dżin.
– Nigdy go nie czytałem – odparował Arcytymon.
– Przednia lektura, polecam – zaśmiał się dżin.
– Do rzeczy. – Halinka tupnęła niecierpliwie nogą. – Chcę zobaczyć, jak go zamrażasz.
– Żeby nauczyć się zaklęcia? – uściślił Arcytymon.
Halinka uśmiechnęła się dwuznacznie.
– Żeby nauczyć się zaklęcia, prawda? – nie dawał za wygraną czarodziej.
Cisza nie dała mu żadnych odpowiedzi.
– Arcysamaelu? – Czarodziej zerknął błagalnie na Ostatniego.
– Znasz już moją opinię. Nie potrzebuje tego zaklęcia.
– Ależ potrzebuję – zapewniła Halinka.
– Wcale nie.
– Właśnie, że tak.
– Nie.
– Owszem.
– Wcale, ale to wcale nie.
– Jak najbardziej owszem.
– Dosyć! – Czarodziej zbliżył się do dżina i dotknął jego barku, który natychmiast się oszronił. – Już.
– Tylko tyle? – oburzyła się Halinka.
– Nie zamrożę go, tylko dlatego, że tak chcesz!
– Jakbyś wiedział o nim więcej, zrobiłbyś to bez wahania.
– O czym ty w ogóle pleciesz?! – nie wytrzymał Arcytymon. – Ja go znam od dziecka!
– Dobra, dobra...
Czarodziej skubnął się w brodę z taką siłą, że aż zerwał ją sobie z twarzy.
– No i pięknie! – zirytował się. – Uszkodziłem gumkę!
– I dobrze, bo twoja skóra niezbyt się lubi ze sztucznym owłosieniem. – Halinka wskazała czerwone plamy w miejscu, gdzie wcześniej przylegała broda. – Powinieneś ją porządnie przewietrzyć.
– A ty powinnaś czarować, zamiast mielić jęzorem!
Halinka prychnęła, lecz zbliżyła się do dżina i dotknęła go ręką:
– Zimny Dotyk – mruknęła.
I nic się nie stało.
– Yyy... To może „Zły Dotyk"?
I ponownie nic.
– Jesteś głupcem – wyszeptał dżin. – Zgodnie z życzeniem Szarika, nie mogę uczynić ci krzywdy.
– W sensie? – zapytała.
– Twoja magia cię nie skaleczy, ale moja odmrozi dłoń, którą mnie dotykasz. Rozumiesz już wreszcie, czemu oponowałem rzucaniu tego akurat zaklęcia? Bo musi być wykonane z bliska. Nie zawsze chodzi o to, by ci dopiec.
– Szczerze wątpię. – Halinka cofnęła się o krok.
Musiała jednak przyznać, że sytuacja była problematyczna. Odruchowo zrobiła dżinowi na złość i tym razem chyba się to nie opłaciło.
– No dalej! – zażądał Arcytymon. – Miejmy to już za sobą.
– Eee...
– Tak?
– Bo tego...
– No?
– Nie wiem jak.
– Jak to „nie wiesz jak"?
– Normalnie.
– Co znaczy „normalnie"?
– No próbuję i mi nie wychodzi.
– Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumna – szepnął jej do ucha dżin. – Teraz naprawdę będziesz musiała się tego nauczyć.
– Na pewno istnieje jakiś ukryty powód, dla którego nie chciałeś, bym się nauczyła – wycedziła.
Dżin wzruszył ramionami.
– Spróbuj jeszcze raz – zażądał Arcytymon.
Halinka napięła ciało i klepnęła dżina w tył głowy.
– Nie poczułem żadnego przepływu magii – zauważył czarodziej. – Na pewno spróbowałaś?
– Na pewno! – warknęła, lecz natychmiast się opanowała. – Nie rozumiem, co próbuję osiągnąć, stąd odruchowo nic nie robię.
Arcytymon zbliżył się i położył rękę na jej przedramieniu.
– Jeszcze raz – poprosił.
Halinka posłusznie uderzyła wierzchem dłoni dżina w potylicę.
– Przestań! – zirytował się Ostatni.
– A co to? – zakpiła Halinka. – Czyżby protest? Po tym jak powiedziałeś, że mogę w ciebie rzucić każdym zaklęciem z tego klasztoru?
– To nie jest zaklęcie – odgryzł się dżin.
– To jest próba zaklęcia!
– Co, technicznie rzecz biorąc, nie jest zaklęciem. – Dżin wystawił język. – Jeszcze jeden taki numer, a potraktuję to jako atak na moją osobę.
– Cienias! – Halinka obróciła się do niego plecami. – To na kim niby mam ćwiczyć?
– Ten słup wydaje się odpowiedni – zauważył czarodziej.
Halinka zerknęła na wskazany kamienny filar.
– Jeśli go zamrożę, nic się nie zawali? – upewniła się.
– Nie powinno – odparował Arcytymon.
Halinka zbliżyła się i dotknęła kamienia. Zimny. Przymknęła powieki i się skupiła. Bardzo dawno temu rzucała zaklęcia w świecie Surbiego, choć podejrzewała, że jej boskość sporo w tym pomagała. Co wtedy czuła? Na moment powróciło odległe wspomnienie całego koktajlu emocji. Wyrzut adrenaliny, sporo strachu i ekscytacji no i też solidna dawka złości. Tylko co to wszystko oznaczało dla jej ciała?
– Nic się nie dzieje – zauważył Arcytymon, jakby ktoś go o to prosił.
Skupiła się. Zrobi coś, co już potrafi, by zaobserwować magiczny mechanizm. Otworzyła oczy. Jej cień leniwie oddzielił się od jej sylwetki i przywarł do Arcytymona. Może uda jej się zaleczyć ten paskudny bąbel.
– Co robisz? – wyszeptał czarodziej. Poza zaskoczeniem i lękiem w jego głosie skrywało się też podekscytowanie.
– Próbuję coś zaradzić na twój palec – mruknęła. – A teraz sza, bo się skupiam.
Efekt nie był zadowalający. Bąbel zniknął, lecz zaczerwienienie zostało. Nie miała odwagi, by je również usunąć. Aktualna próba i bez tego kosztowała ją zbyt wiele energii.
Mag długo się gapił na własny palec. W końcu powiedział:
– Poczułem twoją... magię? Jeśli mogę tak to nazwać... Zresztą „poczułem", to niezbyt trafne określenie. Raczej ujrzałem odbicie w jeziorze, które omyłkowo nazwałem księżycem. – Podrapał się po podrażnionej skórze na brodzie. – Nie pojmuję jednak, czemu używasz siebie, jako źródła.
– Tak jakoś... – mruknęła Halinka.
– To podręcznikowy błąd – ciągnął czarodziej. – Czerpiemy z siebie jedynie w sytuacji, gdy potencjał magiczny wokół nas z jakiegoś powodu wynosi zero.
– A dzieje się to... – Halinka popatrzyła wymownie na Arcytymona.
– Najczęściej podczas pojedynków czarodziei.
– A więc wciąż bardzo przydatne – zawyrokowała, łypiąc na dżina spode łba.
– Czyli właśnie pod to teraz się szykujesz, tak? – uściślił mag. – Bo wcześniej używałaś otoczenia bez problemu.
– Dokładnie – skłamała Halinka. – I właśnie dlatego mam takie trudności. Słuchaj, a może przyspieszymy całość i po prostu pokażesz mi właściwy przepływ? Wspominałeś, że to możliwe.
– Ale nie dla nowicjusza – odburknął czarodziej.
– Ale ja nie jestem nowicjuszem – zapewniła. – Jestem wybrańcem. I przed chwilą bez problemu rzuciłam wszystkie zaklęcia.
Arcytymon wyraźnie się zawahał i zerknął na dżina.
– Znasz już moją opinię – odparował tamten. – Ona tego nie potrzebuje.
– Skoro ma trudności, potrzebuje – nie zgodził się czarodziej. – Znaleźliśmy słaby punkt. Powinniśmy go wyeliminować, a nie udawać, że problemu nie ma.
– To twoje zdanie. – Dżin posłał mu mdły uśmiech. – Mam prawo się z nim nie zgodzić.
Arcytymon długo się zastanawiał. Po jakimś czasie Halinka szturchnęła go palcem, by się upewnić, że nie przemienił się przypadkiem w posąg.
– Myślę – odburknął. – Nie przeszkadzaj.
Halinka ruszyła do Surbiego i poprosiła, by ten wyjął pady treningowe. Spodziewała się zrzędliwej tyrady, lecz żaden z jej mistrzów magii nie oponował. Co ciekawe sytuacja trwała bez zmian aż do samego końca jej ćwiczeń.
– Zdecydowałem – oznajmił Arcytymon. – Opanujesz Zły Dotyk razem z teleportacją, na sam koniec szkoleń.
Halinka wzruszyła ramionami. Może i dobrze. W razie czego zawsze się może jakoś z tego jeszcze wykręcić.
– Czyli jutro lub najpóźniej pojutrze, bo przy twoim tempie zapewne pójdzie nam jak z płatka. Gwoli ścisłości to nie jest normalne. Zwykle nowicjusze szkolą się latami.
Halinka kiwnęła, po czym stwierdziła:
– Kończymy jutro.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top