62 Wybraniec

- To, co z tym wszystkim robimy? - zapytał Orion.

Halinka nie odpowiedziała od razu. Wpierw rozejrzała się po ogromnej sali, którą magowie użyczyli jej drużynie na potrzeby noclegu. Na co dzień zapewne służyła do jakichś wielkich zebrań. Potrafiła na przykład wyobrazić ogromne stoły, przy których mogli się posilać magowie, choć to akurat skojarzenie zdecydowanie brało się ze zbytniego skażenia jej umysłu serią „Brudny Harry Portier". Wrażenie książkowego déjà vu wzmagało podwyższenie-scena z krzesłem, które przypominało tron. Nie musiała się specjalnie wysilać, by zobrazować tam starego czarodzieja o brodzie sięgającej kolan, który z jakiegoś powodu ciągle krzyczał „CISZA".

- Halinka? - Surbi pociągnął ją za rękaw.

Dzięki temu znowu skupiła się na swojej drużynie. Wszyscy już siedzieli na swoich łóżkach, lecz nikt się nie zadomowił. Czekali na jej decyzję.

- Jeszcze nie wiem - mruknęła. - Czarodzieje współpracują z dżinem, co oznacza, że możemy być podsłuchiwani.

Zamilkła, by zebrać myśli. Coraz mniej jej się to wszystko podobało. Niby misja od początku nie zapowiadała się łatwo, lecz pojawienie się dżina windowało poprzeczkę. Tylko w jaki sposób się wycofać? Gdyby spróbowała ewakuować kilku członków drużyny przy pomocy portali, zapewne padłaby bez sił przed obliczem wroga. Dodatkowo te całe rozważania coraz bardziej ją wyczerpywały. Ile by dała, by móc po prostu położyć się w swoim pokoju, obejrzeć serial i...

- Surbi, pady...

- Chcesz ćwiczyć właśnie teraz?! - zirytował się J-baba.

- Rzadko się z nim zgadzam, ale to faktycznie kiepski moment - mruknęła Elein.

Halinka otworzyła usta i je zamknęła. Niedobrze. Już nawet nie chciało jej się nikomu niczego udowadniać.

- Może najpierw skończymy planować? - zasugerował Olaf.

Na szczęście Surbi nie zadawał pytań. Po prostu wyjął ćwiczebny sprzęt i przywołał ją gestem. Halinka z trudem wstała na nogi i odeszła wraz z nim na bok. Zrobiła kilka głębszych wdechów i wydechów, by zmusić się do oddania pierwszego uderzenia. Kolejne przyszły nieco łatwiej, choć ciągle na siłę.

- Wasilij mówi, że macie stąd uciekać i to natychmiast - skwitowała Sandra w jej kieszeni.

Halinka przemilczała. Jeszcze nie miała na to sił. Po prostu tłukła pady.

- Szarik natomiast kazał mi przekazać, że powinnaś odnaleźć Swietłanę - wznowiła Sandra.

Pięknie. Nie mieli nawet wspólnego frontu. Czyli cała odpowiedzialność znowu spoczywała na jej barkach. Ta realizacja sprawiła, że zatrzymała się w pół uderzenia.

- Surbi... - szepnęła. - Co ja do licha powinnam zrobić?

- Dasz radę uciec? - zapytał.

- Nie wiem - odparowała szczerze. - Raczej nie z wami wszystkimi. A bez was nie chcę.

- Tak myślałem. - Surbi stuknął ją lekko padem, zmuszając do uniesienia rąk. - W takim razie zostaje nam granie zgodnie z planem czarodziejów, a przynajmniej do momentu aż znajdziemy okazję do ucieczki.

- Prawda. - Uderzyła słabo w pad. - Tylko jak im to wyjaśnić? - Wskazała głową zniecierpliwioną drużynę.

- Zostaw to mi.

- To nie wszystko - ciągnęła Halinka. - Wasilij i reszta nadal czekają, sam wiesz gdzie. Nie wiedzą, co zrobić i ja też nie wiem.

Surbi zatrzymał się, ściągnął pad treningowy i sięgnął do kieszeni Halinki. Ostrożnie wyjął buteleczkę z Sandrą, którą wręczył Halinie.

- Powiedz im, że mają wolną rękę - rzekł. - Jestem przekonany, że właśnie to chcą usłyszeć.

Halinka pociągnęła nosem i kiwnęła.

- Sandro - wydusiła z siebie. - Przekaż drużynie „WAM SB", że czekamy na dogodny moment do odwrotu. Natomiast w wiadomej sprawie... mają... postępować zgodnie z własnym rozsądkiem. Znają ryzyko.

- Zrobione. - Sandra zrobiła efektowną pauzę. - Mówią, że wchodzą do środka.

Halinka przełknęła ślinę. A zatem postanowili trzymać się planu. Nie dziwiła się, gdyż faktycznie dalej grała przynętę. Szkoda tylko, że tak cholernie się o nich martwiła.

- Za chwilę kładziemy się spać, ale gdyby coś się działo, obudź mnie - poprosiła.

- Zgoda - przytaknęła Sandra.

Halinka schowała ją z powrotem do kieszeni dresu. Surbi natomiast uniósł pady.

Poranek zaskoczył Halinkę. Tak długo nie potrafiła zasnąć, że zdawało jej się, że ledwo mrugnęła oczami, a za ogromnymi oknami zrobiło się jasno. Na szczęście odzyskana dzięki treningowi motywacja nie opuściła ją kompletnie, choć na samą myśli, że dzisiaj zaczyna ćwiczenia magiczne pod nadzorem dżina oraz Arcytymona, chciało jej się rzucić wszystko w cholerę. Powiodła wzrokiem po drużynie. Wszyscy z wyjątkiem Oriona spali, a Olaf wręcz potwornie chrapał. Rycerz pomachał jej, a następnie wrócił do cichych ćwiczeń z mieczem. Halinka żałowała, że ustalili warty. Równie dobrze mogła wziąć wszystko na siebie, by dać pozostałym się wyspać, gdyż, tak czy inaczej, zdrzemnęła się najwyżej godzinę lub dwie.

Usiadła na łóżku i przetarła twarz. Dobrze, że Surbi wziął na siebie obowiązek wytłumaczenie planu drużynie. Nie protestowali zbytnio, ale mieli za dużo pytań. Gdyby sama musiała na to wszystko odpowiadać, z pewnością straciłaby cały mizerny zapał, który mimo wszystko gdzieś tam odzyskała. Swietłana... Gdy ponownie o niej pomyślała, coś w jej wnętrzu zdecydowanie się poruszyło. To nie tak, że cieszyła ją możliwość spotkania żony Wasilija, lecz...

Chciała się zmierzyć ze starą rywalką?

Dziwne, niemniej faktycznie coś się za tym kryło. Ciekawe kto tym razem wygra, wykastrowana bogini czy też magiczna najemniczka? Szanse wyglądały mniej więcej równo.

Drzwi otworzyły się. Do sali wkroczył Arcytymon. Halinka zaklęła. Nie czuła się jeszcze gotowa na konfrontację z dżinem. Ostrożnie wyjęła buteleczkę z Sandrą i szepnęła:

- I jak?

- Dalej próbują się wydostać - odparowała rozdrażnionym tonem. - Przecież mówiłam: dam znać.

- Długo im się schodzi - zauważyła po raz kolejny Halinka.

- Ta posiadłość jest olbrzymia - odburknęła Sandra. - Byłaś w niej.

- Ale skoro mają przy sobie „sama wiesz kogo", mogą skorzystać z jej mocy.

- Słuchaj, skoro jesteś tak mądra, może sama powinnaś to załatwić? - prychnęła Sandra. - Albo dobra. Nie bierz tego na poważnie, bo jeszcze faktycznie tam pójdziesz... Wyobraź ty sobie, że kontrakt „sama wiesz kogo" uległ zmianie. Pomogła ci, więc pewien paskudny ktoś znalazł lukę i się upewnił, że „sama wiesz kto" nigdy więcej z niej skorzysta.

- I podpisała to?!

- Dzięki pewnej niewiernej żonie o imieniu zaczynającym się na „S".

Halinka westchnęła. Co złego to zawsze ona... Łypnęła spode łba na Arcytymona, który aż zerknął za siebie, by się upewnić, że chodziło o niego. Schowała Sandrę i poklepała się po kieszeni, dając w ten sposób znać, że dalsza dyskusja zostaje przesunięta w czasie.

- Zły humor? - zagadnął czarodziej.

- By tak rzec.

- Gotowa zacząć ćwiczenia?

- Nie zjadłam nawet śniadania.

Arcytymon wyjął z kieszeni korzeń i jej wręczył.

- Kolejne zaklęcie? - zdziwiła się.

- Nie, przekąska.

Halinka machnęła ręką.

- Jest dobre - zapewnił, odgryzając kawałek. - Smakuje jak potrawka z gdaka.

- Mhm...

- Utraciłem twoje zaufanie. - Mag ściągnął sztuczną brodę i się podrapał po brodzie. - Nie mam pojęcia, kiedy i dlaczego.

- Kumplujesz się z tym całym Arcysamaelem - odparowała Halinka. - To wystarczy.

- „Kumplowanie się" to dość mocne określenie - mruknął Arcytymon. - Znamy się od dawna, to prawda, ale nie pamiętam, byśmy się kiedykolwiek lubili.

- I to mnie niepokoi. Nie rozumiem, w jaki sposób możecie się znać od dawna. Może podróż w czasie albo...

- Podróże w czasie są niemożliwe - przerwał Arcytymon nauczycielskim tonem.

Halinka nie protestowała.

- Mnie z kolei zastanawia, skąd wy się znacie - ciągnął mag.

- Z innego świata. Arcysamael przecież mówił.

- Nie traktuję poważnie wszystkiego, co tam papla.

- A powinieneś. On wprost uwielbia mówić prawdę, lecz tak, że ta tylko szkodzi.

Arcytymon skrzyżował ręce na piersi, a na jego czole pojawiły się zmarszczki.

- Próbujesz mi wmówić, że potrafi podróżować między światami? - zapytał.

- To i o wiele więcej.

- To niemożliwe. - Tymon pokręcił głową. - Znam go. Jest utalentowany, to prawda, ale nie aż tak.

- A wierz, w co chcesz. - Halinka spojrzała ponad jego barkiem. - Orionie! Obudzisz resztę?! Zaraz zaczynamy ćwiczenia!

Rycerz schował miecz i wziął się do roboty. Jej uprzedni krzyk trochę mu w tym pomógł.

Arcytymon przyglądał się zamieszaniu w ciszy. Słowa Halinki go trapiły, widziała to na jego twarzy, lecz najwyraźniej nie umiał znaleźć właściwego pytania, gdyż raz na jakiś czas otwierał usta, by niemal natychmiast je zacisnąć.

- Przydałoby się żarełko. - Damian szturchnął czarodzieja.

Arcytymon wręczył mu korzeń. Damian odgryzł kawałek, nie zadając pytań.

- Dobre! - pochwalił. - Cho brachu i kąśnij se!

Daniel również nie tracił czasu na niepotrzebne rozważania.

- Niezłe! Smakuje zupełnie jak kaszka z mięsem. Co prawda wolałbym na słono.

Brzuch Halinki zdradziecko zaburczał.

- Chcesz też? - Daniel przysunął Halince korzeń.

Ostrożnie wzięła i skosztowała. Smakowało jak kurczak z kaszą manną. Zerknęła ukradkiem na czarodzieja, by zobaczyć, że ten nieznacznie się uśmiecha. Wyjął z płaszcza kolejny korzeń, który wręczył jej bez słów. Halinka tym razem go wzięła. Smakował jak ostra wołowina.

- To zawsze musi być korzeń? - zapytała Halinka, kończąc posiłek.

- Nie musi, ale rosną w okolicach klasztoru i długo się trzymają. - Arcytymon wyciągnął z kieszeni kolejny. Tym razem Halinka już rozpoznała nieco pomarszczony kształt. Ten służył do tworzenia portali. - Gotowa?

- A co z pozostałymi? Też są głodni.

Bliźniacy, którzy właśnie skończyli się napychać korzeniem, gorączkowo pokiwali.

- Arcysamael przygotował dla nich ucztę.

- Podziękujemy. Może masz więcej tych swoich jadalnych korzeni?

Tymon ocenił towarzystwo na oko, po czym zerknął do swoich wewnętrznych kieszeni płaszcza.

- Mogę załatwić - mruknął. - Ale wtedy zaczniesz ćwiczenia z Arcysamaelem.

- Trudno. - Halinka wzruszyła ramionami.

Czarodziej kiwnął i narysował w powietrzu portal. Halinka zawołała pozostałych, po czym wszyscy po kolei weszli do środka.

Wylądowali w naprawdę monumentalnym pomieszczeniu. Jeden rzut oka wystarczył, by zrozumieć, że sala treningowa tak naprawdę zajmowała niemal całą górną połowę głównego budynku o kształcie walca. Sufit znajdował się tak wysoko, że nie widziała jego szczegółów. Zabrakło też okien. Po prostu zamiast fragmentu ściany aż do sufitu wznosiły się ogromne kamienne słupy położone na tyle daleko od siebie, że światło oraz zimny wiatr swobodnie przedostawały się do środka.

Halinka zmierzyła przestrzeń wokół siebie. Kolosalny plac ćwiczebny przypominał nieco amfiteatr, z którego ktoś usunął scenę. Przestrzeń za nim rozmazywała się nieco, jak gdyby otaczała go woda. Wypatrzyła też olbrzymie regały pełne książek oraz brodatych magów krzątających się wokół dziwnej bariery.

- Pierwszy dzień?

Halinka obejrzała się. Gładko ogolony młodzieniec wyglądał jak mnich. Z trudem skupiła się na jego brązowej szacie, by nie gapić się zbytnio na starannie wygolony krążek na czubku głowy.

- Można tak powiedzieć - odparła.

- Coś się szykuje, mówię ci - ciągnął chłopak. - Nigdy jeszcze nie widziałem, by postawili tak silną barierę magiczną. - Rozejrzał się ukradkiem. - Ponoć szykują się w ten sposób na popisy wybrańca - szepnął. - Szkoda, że nie wpadli na to, by nie mieszać w to nas, nowicjuszy.

Halinka zerknęła na pozostałych młodzieńców wokół siebie. Wszyscy nosili te same szaty i fryzurę niezależnie od płci. Wydawali się zaniepokojeni. Wśród nich kręciło się na szczęście trochę brodatych jegomościów, najwyraźniej nauczycieli. W jednym z takich rozpoznała wkrótce Arcysamaela. Dżin również ją zauważył, lecz nie kwapił się zbytnio, gdyż strofował jakąś młodą dziewczynę, jednocześnie ukradkiem rysując coś na jej wygolonym skaplie.

- Tak sobie sądzę, że to będzie on - chłopak wskazał ukradkiem Elein, która rozglądała się wraz z Orionem wokół.

- Czemu?

- Silny, wysoki, ma piękne włosy... oraz twarz... - Młodzieniec zmieszał się nieco. - Podsłuchiwałem trochę, jak rozmawiają.

- I?

- Nic nie zrozumiałem, więc musi pochodzić z obcych krajów. Wybrańce zawsze pochodzą z obcych krajów.

- Żelazna logika... - Halinka zerknęła na kieszeń. Sandra ciągle siedziała cicho. - Idąc tym tropem, najbardziej obco wygląda czarnoskóry jegomość. - Wskazała J-babę, który kopcił właśnie cygaro.

- Na pewno nie. Za stary.

- Mhm... Kto cię szkoli?

- Czcigodny Arcysamael.

- Współczuję.

- A więc słyszałaś o nim? Czasem bywa...

- Tak? - Dżin pojawił się jakby znikąd. Zawisł nad młodzieńcem z szatańskim uśmiechem. - Jaki bywam?

- Wszechobecny - pisnął chłopak.

Dżin zaśmiał się, po czym rozkazał:

- Wracaj, do grupy, Rejmiaszu. Obijasz się już wystarczająco długo.

- Ale... nie wiem, co mam robić...

- Bo nie słuchałeś, co jest wyłącznie twoim problemem - oznajmił dżin. - Jeśli będziesz miły, być może koledzy ci podpowiedzą. A teraz zmykaj. Muszę się zająć naszym wybrańcem. - Zmierzył Halinkę krytycznym wzrokiem.

- T-ty jesteś wybrańcem? -Rejmiasz wydał z siebie coś pomiędzy oburzeniem a zaskoczeniem.

- Ano, ale przekażę Elein wyrazy uznania, nie martw się. - Halinka wskazała wojowniczkę.

- A może jednak... nie? - pisnął Rejmiasz.

- Będzie dobrze. - Halinka poklepała go po plecach. - Każda kobieta lubi komplementy. Może i nic z tego nie będzie, ale na pewno mile połechtasz jej ego.

Rejmiasz przełknął ślinę i czmychnął w popłochu.

- Co ty wyprawiasz? - zapytała, przewodząc spojrzenie na dżina.

- Zastanawiam się, jak przystąpić do twoich szkoleń...

- Wiesz, o czym mówię.

- Dawno się nie widzieliśmy, czyż nie? - Dżin rozłożył ręce, jak gdyby chciał ją uściskać. - Czekanie na wielki finał oczywiście dodaje mojemu życiu iskry, jednakże czuję, że omija mnie cała zabawa.

Halinka skrzywiła się.

- Bo i ileż można czekać aż nasza wielka btiwa wreszcie się wydarzy? - Dżin oblizał wargi. - Przyznaję, powoli zaczyna mi brakować cierpliwości, lecz zanim podejmę mniej lub bardziej drastyczne kroki, postanowiłem sprawdzić pewną maksymę.

- Jaką?

- Że chodzi o podróż, a nie o to, jak się kończy. Zostałem więc częścią twojej podróży.

- A czy to nie jest przypadkiem niezgodne z życzeniem Szarika? - Halinka przechyliła głowę. - No wiesz, tym o szkodzeniu nam w jakikolwiek sposób?

- Ranisz mnie. - Dżin przyłożył dłoń do piersi. - Upewniłem się, że otrzymałaś status wybrańca, zadbałem o przestronne lokum, które pomieściło całą twoją drużynę, przyrządziłem jedzenie, a nawet usiłuję cię własnoręcznie wyszkolić. Uważam, że jestem przerażająco wspaniałomyślny.

- Z tym „przerażająco" jestem w stanie się zgodzić. - Halinka zerknęła kątem oka na Surbiego, który ustawił się obok niej. Zresztą nie tylko on, cała drużyna już się gromadziła wokół. Mieli tak harde miny, że przez moment naprawdę uwierzyła, że w razie czego są w stanie jej pomóc. - Nie chcę, żebyś mnie szkolił.

- A to dlaczego?

- Bo wiem, że czekasz na okazję, by wywinąć mi jakiś numer.

- Lubię żarty - zgodził się dżin. - Niemniej, gdybym naprawdę chciał wywinąć ci numer... - Oczy dżina błysnęły rozbawieniem. - Zgładziłbym was wszystkich tu i teraz.

- I zniszczyłbyś w ten sposób wszystkie wszechświaty, bo nie puściłabym ci tego płazem - prychnęła Halinka. - A wtedy doczekałbyś się także lania od wkurzonego Pierwszego. No i po co rzucać groźbami bez pokrycia? - Starała się z całych sił, by jej umysł pozostawał TU i TERAZ. Musi się skupić wyłącznie na tej rozmowie. Inaczej...

- Inaczej, co? - Dżin uśmiechnął się od ucha do ucha. - Dowiem się, że jesteś cieniem swoich przeszłych możliwości?

- A więc dałeś się na to nabrać? - Halinka się uśmiechnęła. - I to ma być ta wszechmoc?

- Haliiinka. - Dżin zacmokał językiem. - Sam fakt, że tak bardzo się starasz, by mieć pustą głowę, jest wystarczającą wskazówką. Dodaj do tego uprzedni żałosny pomiar mocy magicznej.

- Czyli sam nie umiesz się powstrzymywać? - Halinka uniosła brew. - Ciągle szastasz mocą?

Na twarzy dżina pojawiła się wątpliwość. Studiował ją bardzo uważnie i wnikliwie.

- Chcesz mi powiedzieć, że umiesz już nakładać na siebie limitacje?

- Kto wie. - Halinka strzeliła palcami. - Może tak, może nie?

- Oni wszyscy w ciebie wątpią. - Dżin wskazał drużynę za plecami Halinki. - Zauważyli już, że unikasz korzystania z mocy. A teraz starają się z całych sił, by o niczym nie myśleć. Urocze... - Dżin zachichotał.

- Czy to takie dziwne? Jesteś wrogiem, więc próbują nie zdradzać ci naszych sekretów. Chcesz wierzyć, że jestem słaba? Droga wolna. - Halinka rozejrzała się, demonstrując tym samym, jak bardzo się nie przejmuje obecnością Ostatniego. - Widzę, że Arcytymon wreszcie do nas dołączył. - Czarodziej istotnie kroczył w ich stronę, niosąc w rękach mnóstwo korzeni. - Zanim zacznę ćwiczenia, chcę cię zapytać o jedną rzecz. Pamiętaj, że życzeniem Szarika było, abyś zawsze udzielał nam informacji, których żądamy.

- Pytaj więc. - Dżin skubnął się w spiczastą brodę.

- Oni wszyscy cię znają i ci ufają. Dlaczego?

- Naprawdę nie wiesz? - zakpił dżin. - No chociaż spróbuj zgadnąć.

- Przeniosłeś się w czasie.

- Ha! Dobre! - Z oblicza dżina szybko zniknął uśmiech. - Mówisz poważnie? Wiesz, ile potencjalnych problemów może to przynieść? W najgorszym wypadku można uszkodzić tkaniny rzeczywistości.

Halinka odchrząknęła.

- Podróże w czasie... - Dżin prychnął. - A to dobre... Lubię czasem partaczyć, ale bez przesady. Wybrałem o wiele prostszą opcję. Po prostu wstawiłem się we wspomnienia wszystkich w tym klasztorze. W rzeczywistości trafiłem tu kilka godzin przed tobą, niemniej oni uważają, że znają mnie od lat. A skoro już o tym mowa... Arcytymonie! Stary druhu! Nie sądziłem, że zrobisz mi taką przykrość. Specjalnie zapowiedziałem, że zadbam o wyżywienie towarzyszy wybrańca, a jednak widzę, że zignorowałeś moją deklarację.

- Spełniam jej prośbę. - Arcytymon wskazał Halinkę. - A z tym druhem lepiej nie przesadzaj.

- Ja? Przesadzam? - Dżin mrugnął Halince. - Przecież dzielimy tyle wspaniałych wspomnień...

Halinka w mig pojęła, co się święci. Ten drań usiłował przeprowadzić pranie mózgu! Na jej oczach!

- Zaczekaj! - warknęła. - Artcytymon jest... członkiem mojej drużyny!

Dżin zmrużył powieki, co sprawiło, że zaczął przypominać węża.

- Nic mi o tym nie wiadomo - syknął. - A tobie, Arcytymonie?

- Zależy, o czym mówi. - Czarodziej schował ręce za plecami.

- Nie. Nie zależy - ucięła Halinka. - Po prostu jesteś członkiem mojej drużyny i basta!

Długo wierciła go spojrzeniem. No dalej! Zgódź się! Nie kombinuj! Po prostu przytaknij!

- Jakby nie patrzeć wszyscy próbujemy zażegnać kryzys - odparował mag pojednawczo. - W związku z tym oczywiście, że jesteśmy w tej samej drużynie.

- Nie o to jej chodziło - drążył dżin.

- Czy ty właśnie próbujesz zaszkodzić mojej drużynie? - Halinka uniosła brew.

Dżin posłał jej brzydki uśmiech.

- Spryciula - przemówił. - No cóż. W takim razie zostawiam cię sam na sam z twoim ulubionym nauczycielem.

Niemal uwierzyła w jego rezygnację. Dżin obrócił się na pięcie i ruszył do grupy nowicjuszy, którzy rozglądali całej zajście z bezpiecznego dystansu. Halinka bała się nawet odetchnąć. Mięśnie uparcie nie chciały się rozluźnić. Ciekawe czy dobrze sobie poradziła? Odruchowo spróbowała dotknąć buteleczki z Sandrą, lecz powstrzymała rękę. Nie pozwoliła sobie na dalsze zamartwianie się. Ciągle czuła się nie sama w swojej głowie, jak gdyby coś zalęgło się na dnie jej świadomości i czyhało na każdy błąd. Ciekawe czy znalazło się tam podczas rozmowy z dżinem, czy dopiero teraz to zauważyła?

- Zgaduję, że nie zaczęliście - stwierdził Arcytymon.

Miał puste ręce. Halinka zerknęła na swoją drużynę. Wszyscy już żuli korzenie. Dobrze, nie będą głodni.

- Kiedy mogę opuścić klasztor? - zapytała.

- Gdy skończysz szkolenia - odparował Arcytymon. - Bo wtedy ruszamy zażegnać kryzys.

- Ciągle nie wyjaśniłeś, na czym polega ten wasz kryzys - wytknęła mu Halinka.

- Łatwiej pokazać - rzekł Arcytymon. - A nie mogę tego zrobić, dopóki nie zakończysz ćwiczeń.

- Żelazna logika... - Halinka zerknęła na kieszeń swojej bluzy. Nadal cisza... - Od czego zaczniemy? Może teleportacja?

- Wtedy dasz nogę i tyle cię będę widział.

- Dziwisz mi się? - Halinka wzruszyła ramionami. - Z gościa bardzo szybko awansowałam na więźnia.

- Czy ci ludzie właśnie wystrzeliwują z rąk kule ognia? - J-baba ściągnął okulary przeciwsłoneczne. - Też chcę!

- Nie teraz - upomniała go Halinka.

- Orionie, czy myślisz o tym samym, co ja? - Olaf posłał rycerzowi uśmiech.

- Mogą coś wiedzieć o klątwach - przytaknął tamten. - Chodźmy zapytać. Czarodzieju! - Orion zwrócił się do Arcytymona. - Czy twój magiczny korzeń wystarczy, by móc się dogadać z każdym w tej wieży.

- Powinien - kiwnął mag. - Co wy tam knujecie?

- Chcemy zadać kilka pytań. - Elein poprawiła miecz na plecach. - Może chodźmy do tych dziwaków. - Wskazała magów utrzymujących barierę poza placem ćwiczebnym.

- Uważajcie na siebie - poprosiła Halinka.

Dała radę wydusić z siebie tylko tyle, gdyż musiała z całych sił powstrzymywać własne lęki, aby nie ujrzał ich obcy umysł. Skupiła się na pozytywach. Zdecydowanie lepiej będzie, jeśli przynajmniej część drużyny wyjdzie poza zasięg nowicjuszy miotających ogniem.

- Wracając do twojego pytania - odparował mag. - Nie, nie dziwię się. Niestety, naprawdę nie mamy wyboru.

- Ale zdajesz sobie sprawę, że gdy już skończę twoje szkolenia, po prostu sobie pójdę?

- Liczę, że do tego momentu, uda mi się cię przekonać, żebyś tego nie zrobiła.

Halinka zastanawiała się, co też odpowiedzieć. Całość brzmiała tak jakoś desperacko.

- Jest aż tak źle? - zapytała.

- Nie wyrzuciliśmy cię, pomimo że nazwałaś arcymistrzynie alkoholiczką i zakwestionowałaś jej metody zarządzania.

- Myliłam się?

- Tego nie powiedziałem.

Halinka pokiwała. Faktycznie było źle, tylko czy miała czas coś z tym zrobić? Niby uszkodziła kiedyś jeden świat, więc wypadałoby tak dla równowagi naprawić drugi, choć zawsze istniała opcja, że wszystko jeszcze bardziej pogorszy.

Kieszeń zawibrowała. Halinka wyjęła buteleczkę z Sandrą.

- Wrócili - oznajmiła prorok. - Bez odbioru.

Halinka odetchnęła i aż przymknęła na moment powieki. Ale ulga... Wreszcie mogła się skupić wyłącznie na swojej drużynie.

- No dobra. Zacznijmy to szkolenie - zażądała.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top