61 Arcysamael

Miejsce, w którym wylądowała Halinka zdawało się potwierdzać przypuszczenia wielu pisarzy, że magowie mieli zamiłowanie do dramatyzmu. „Klasztor" w rzeczywistości bardziej przypominał grubo ciosany zamek, który z jakiegoś powodu ktoś umieścił na szczycie góry po uprzednim ścięciu problematycznej ostrej końcówki.

– Po co wam mury? – zapytała.

– W sensie? – odpowiedział Arcytymon.

Halinka przywołała go do bramy i pokazała stromą skałę, po której nie wspięłaby się nawet i górska koza.

– Niby jak ktoś ma was tu szturmować?

– Ach o tym mówisz. – Arycytymon się zastanowił. – Może są tu mury, bo zamki powinny mieć mury?

Halinka przewróciła oczami. Coraz mniej jej się podobało robienie rzeczy przez magów tego świata, bo tak wypada. Nie protestowała jednak, bo i po co suszyć głowę komuś, kto ewidentnie tego nie wymyślił? Po prostu wróciła na okrągły plac wyłożony kostką, dołączając do swojej drużyny. Ciekawe dokąd też udadzą się dalej? Opcji było kilka. Mogli ruszyć licznymi schodami do głównej budowli-wieży o kształcie walca zakończonego koroną, która wznosiła się naprzeciwko bramy, bądź też odbić do któregoś z pomniejszych skrzydeł połączonych z tymże walcem półkolem.

Tymon podszedł do Surbiego i wyciągnął z jego rąk korzeń. Następnie wyjął z płaszcza kolejny znacznie świeższy i zaczął je zderzać ze sobą niczym dziecko zabawki. Wyglądało to głupio do momentu, aż między korzeniami zaiskrzyło.

– Proszę. – Wręczył świeższy korzeń Surbiemu. – Mam nadzieję, że dalej mnie rozumiesz.

Surbi kiwnął, a mag natychmiast wyjął kolejny świeży korzeń i powtórzył całą operację od początku. Po chwili wszyscy zebrani z wyjątkiem Haliny już ściskali w rękach korzenie.

– Fajnie znowu móc z tobą rozmawiać. – Surbi uśmiechnął się do Olafa.

– No pewnie, że tak! – ucieszył się brodacz. – Już się bałem, że nigdy nie skosztuje piwa w twojej karczmie. Wcześniej przeszkodziła nam w tym Ego, a teraz bariera językowa.

– Po prostu dałbym ci spróbować wszystkie – zapewnił Surbi. – Choć po zniknięciu Ego mój asortyment skurczył się i to dość drastycznie...

– Skoro mówimy już o napojach... – Halinka zawahała się. W jaki sposób dobrze zmienić temat? – Zastanawia mnie, jak zaopatrują to wszystko – powiodła wokół ręką.

– Może mają jakieś źródełko? – zaproponował Orion.

– Nic z tych rzeczy – zapewnił Tymon. – Nowicjusze latają z wiaderkami do rzeczki na dole.

– Serio?! – żachnęła się Halinka.

– Wysyłamy ich przez portale. – Arcytymon machnął uspokajająco ręką. – I nie tylko do rzeczki. Chodzą też na targ albo czasem do karczmy po piwo...

– Nie warzycie sami piwa? – Olaf zmarkotniał.

– Nie, czemu? – zdziwił się Tymon.

– Ano temu, że klasztory mają zwykle najlepszych piwowarów – wyjaśnił Orion.

– Czyli właśnie potwierdziliśmy, że ten klasztor jest, kurwa, beznadziejny – zawyrokował Damian.

– Mnie bardziej irytuje, że używają magii, by rozwiązać problemy logistyczne, które stworzyło budowanie na szczycie góry – mruknęła Halinka. – Mogliście wybrać przynajmniej miejsce przy źródle!

– Jakieś tu kiedyś było – tłumaczył się czarodziej. – Ale arcymistrzyni przesunęła.

– Co?! – Do oburzenia Halinki dołączył również Orion oraz Elein.

– Chciała mieć w tym miejscu sypialnie.

– Przesunęliście całe źródło rzeki, bo wasza arcymistrzyni musiała konkretnie w tym miejscu spać?! – zirytowała się Elein.

– Tam jest świetny widok – zapewnił Tymon.

– Ci magowie przypominają naszych korpokratów. – J-baba zachichotał. – Przynajmniej nie pobierają podatków od przesunięcia rzeki.

– Jeszcze – mruknęła Halinka. – I nie podsuwaj im pomysłów.

– Boli mnie to – mruknął Surbi. – Na Zdziczałym Wschodzie bywa ciężko i o jedną studnię, a gdy już jest, stanowi skarb całej społeczności. A tutaj...

– Mamy magię – uciął Arcytymon. – Nie traćmy czas.

– Prowadź więc – westchnęła Halinka.

Mag wskazał największą budowlę. A zatem schody i to jeszcze ile! Halinkę korciło, by ponownie poddać też i to pod wątpliwość, ale się powściągnęła. Po co słuchać kolejnego idiotycznego powodu i się jeszcze bardziej irytować? Ruszyła za drużyną, lecz zatrzymało ją szarpnięcie za rękaw. Obróciła się. Tymon przyglądał jej się bardzo wnikliwie.

– To nie tak, że nie zauważam tych wszystkich rzeczy – oznajmił. – Po prostu nie jestem w pozycji, by zrobić z nimi cokolwiek. I nie znajdę się w niej nigdy, jeśli będę grał arcymistrzyni na nosie. Nadużywanie magii... to jeden z powodów aktualnego kryzysu, lecz jest to tylko odważna teoria, o której arcymistrzyni i jej rada nie chcą słyszeć. Rozumiesz?

Halinka kiwnęła.

– Czy jako wybraniec, mogę wykrzykiwać takie rzeczy na głos? – upewniła się.

– Kto wie – mruknął Arcytymon. – Jednakże kto inny niż ty? – Uśmiech na jego twarzy szybko zniknął. – Jeśli nie chcesz, żeby mnie kompletnie odsunęli od twoich szkoleń, lepiej zachowaj naszą rozmowę dla siebie.

Tymon wyminął ją, ruszając za pozostałymi. Halinka pozwoliła sobie na długie westchnienie. Byłoby prościej, gdyby Arcytymon okazał się również jednym z tych nadętych czarodziejów. W końcu chodziło im głównie o to, by skupić na sobie uwagę, a krzyczenie „herezji" wydawało się bardzo skuteczną taktyką.

– Muszę się przyjrzeć tej arcymistrzyni – mruknęła Halinka, ruszając w ślad za resztą.

Opóźnienie zadziałało na jej korzyść, gdyż Arcytymon wcale nie udał się schodami za resztą, lecz narysował przed sobą portal korzeniem, by po prostu pojawić się na szczycie. Halinka skwapliwie wskoczyła za nim.

– Popełniłaś właśnie nietakt – zauważył Tymon.

– Jest wręcz przeciwnie – odgryzła się Halinka. – To ty popełniłeś nietakt, każąc swoim gościom wspinać się po tych idiotycznych schodach, gdy sam skorzystałeś ze skrótu.

– Jedynie ci, którzy opanowali sztukę teleportacji, mogą z niego korzystać – odparował. – I nie patrz tak mnie, takie mamy obyczaje. W przypadku nowicjuszy są całkiem uzasadnione. Schody to świetna motywacja, by jak najszybciej opanować magię przestrzeni.

– Mhm... a potem codziennie korzystacie po kilkanaście razy z zaklęć, zamiast po prostu nie mieć głupich schodów.

– Dzięki temu utrwalamy podstawy – odparował Tymon. – Właśnie tego możesz się spodziewać po całym klasztorze.

– Czy to nie oznacza jeszcze większego nadużywania magii? – zauważyła Halinka.

– Tego typu zaklęcia to kropla w morzu – mruknął Arcytymon. – Ale przesunięcie całego źródła rzeki lub całodobowe oświetlenie? To już poważna sprawa.

Elein i Falafel wspięli się na szczyt schodów. Wojowniczka wyglądała, jakby gdyby również chciała otworzyć szeroko usta i wywalić język.

– To... było... niemiłe – wycedziła.

Tuż za nią pojawił się Orion i Surbi obaj podobnie zdyszani. Na końcu wtoczyli się bliźniacy, Olaf i J-baba.

– Zanim zaczniecie narzekać, takie są obyczaje klasztoru – wyjaśnił skrótowo Arcytymon. – Wyłącznie magowie, mogą korzystać ze skrótów. Chodźcie dalej.

– Mam nadzieję, że dalsza przeprawa będzie fajniejsza – odsapnął Surbi. – Inaczej załatwiam khamrana.

Mag wyjął korzeń i dotknął zamka potężnych dwuskrzydłowych drzwi. Szczęknął. Kolejny korzeń strzelił wiązką mocy, która otworzyła dalsze przejście.

– Masz korzeń do każdego zaklęcia? – nie wytrzymał Orion.

– Do tych najbardziej popularnych – wyjaśnił Tymon. – Nie muszę wtedy inkantować. Zapraszam.

Pytanie rycerza zrodziło kolejne w głowie Halinki, ale ciekawość przegrała z rozleniwieniem. Wolała zachować energię na arcymistrzynie.

Przestrzeń w środku robiła wrażenie. Czyste podłogi pełne abstrakcyjnych wzorów, piękne mozaiki sufitowe oraz kolosalne przestrzenie, nie wspominając już o ogromnych pomnikach magów, którzy trzymali w wyrzeźbionych rękach naczynia z kulami niebieskiego światła, zdecydowanie mile łechtały oko. Jednakże entuzjazm Halinki wkrótce zniknął. Arcytymon teleportował się na sam koniec kolejnych długich pomieszczeń, gdy wszyscy pozostali pokonywali cały dystans na pieszo. Najbardziej zirytował Halinkę pokój, w którym ktoś z jakiegoś powodu ustawił wszędzie barierki i to tak, by mocno wydłużyć i bez tego nużącą przeprawę. Na szczęście cała drużyna w lot pojęła, co się święci, dlatego po prostu zaczęli podnosić przeszkody i przechodzić pod nimi.

– Prowadzisz nas okrężną drogą – mruknęła Halinka.

– Próbuję w ten sposób pokazać nasz piękny klasztor – odparował Arcytymon.

– Jest irytujący, a do tego pusty – oznajmiła Elein.

– Bo omijamy kwatery nowicjuszy. Uwierzcie mi, że nie chcecie trafić w sam środek rozgardiaszu, który potrafią wywołać początkujący magowie.

– Pokazałeś wystarczająco – zapewniła Halinka. – To teraz bądź wreszcie miły i otwórz portal prosto do swojej szefowej.

Arcytymon wzruszył ramionami i sięgnął po znajomy już korzeń, którym narysował w powietrzu drzwi.

– Zaczekajcie – polecił. – Upewnię się, że niczego nie zakłócamy.

Gdy wszedł do środka, Halinka kiwnęła pozostałym, a ci natychmiast udali się za nią do portalu.

Pomieszczenie, w którym się znaleźli, wyglądało jak kaplica. Poza kamiennym ołtarzem najbardziej rzucała się w oczy mnogość fresków przedstawiających jakieś dziwaczne Coś, co przypominało agresywną kulkę futra ze ślepiami w środku. Jedno z takich malowideł szczególnie skupiło uwagę Halinki, gdyż zobaczyła tam wrzeszczącego człowieka pod dymiącym kamieniem a nad tym wszystkim – wyraźnie zadowoloną kulę futra, co rysownik dał radę przestawić samymi oczami istoty.

Arcytymon zmierzał w kierunku ławek ukrytych za potężnymi kolumnami, wznoszącymi się aż do sufitu. Halinka widziała jego cel – brodaty mag w białej szacie i ze spiczastym kapeluszem oraz...

Halinka przetarła powieki.

Dżin uśmiechał się od ucha do ucha. Na początku nie od razu zauważyła, że upodobnił się nieco do czarodziejów, gdyż zapuścił krótką bródkę z wąsami oraz włożył na siebie czarną jak smoła szatę i kapelusz. Dżin, a raczej Ostatni, poprosił ją bliżej gestem.

– Wszyscy. – Halinka machnęła ręką drużynie. – Mamy problem.

– Jaki? – zapytał Surbi.

– Jest tu dżin.

– Dżin? – zdziwił się Orion.

– Ten dżin?! – Elein zmierzyła grupę czarodziei spode łba.

– Ale co on tu, kurwa, robi? – J-baba zaklął.

– Dałam znać Wasilijowi...

Halinka wyciągnęła z kieszeni właścicielkę przytłumionego głosu.

– Sandro? To ty? – upewniła się.

– Właśnie napotkałaś naszego głównego przeciwnika – wycedziła Sandra. – To ważniejsze od tego, co mi zrobiłaś.

– Naprawdę nie chciałam...

– Wiem i próbuję się z tym pogodzić! – ucięła Sandra. – Wasilij mówi, żebyście się natychmiast wycofali.

– Czy oni już ruszyli? – odbiła Halinka.

– Jeszcze nie.

Halinka zastanowiła się. W tej chwili od jej decyzji zależał dalszy los całej operacji. Nie mogła ryzykować. Zbyt duża szansa, że komuś przypadkiem coś się wymsknie.

– Do portalu – poleciła.

Jednakże, gdy spróbowali wejść do środka, ten się zamknął. Zakłopotanie widoczne na twarzy Arcytymona potwierdziło przypuszczenia Halinki, że nie miał z tym nic wspólnego. Zresztą sam dżin coraz intensywniej machał jej ręką, zupełnie nie akceptując jej próby odwrotu.

– Do wyjścia – rozkazała.

Lecz, gdy zrobiła krok w tym kierunku, przed jej nosem pojawił się portal, w który nieopatrznie wstąpiła. Nagle znalazła się tuż przed obliczem dwójki magów i dżina-szarlatana.

– No i wreszcie! – ucieszył się dżin. – Uwierzysz, o Arcytrycjo, jeśli powiem, że nasza wybrańczyni właśnie usiłowała dać nogę?

Halinka mimowolnie przejrzała się czarodziejowi w białej szacie. Gdy już stała bliżej istotnie widziała w nim pewną iskrę kobiecości – inne proporcje, smukłe kończyny i nawet obliczę pod brodą, wyglądało jakby milej i delikatniej. W odróżnieniu od Arcytymona jej owłosienie było prawdziwe. Halinka przekonała się, skubiąc ją za koniuszek brody.

– Au! – jęknęła Arcytrycja. – Nigdy więcej tego nie rób, bo zamienię cię w ropuchę!

– Przyjęłam do wiadomości – odpowiedziała Halinka. – I twój przyjaciel ma rację. Nie jestem już dłużej zainteresowana byciem wybrańcem. Chcę po prostu sobie pójść.

Arcytymon wytrzeszczył na nią oczy i dał jej znać na migi, by wzięła się w garść. Zignorowała go i ostentacyjnie popatrzyła za jego plecy, by zasygnalizować swojej drużynie, że mają zostać w miejscu. Zignorowali ją.

– Zapewniam arcymistrzyni, że owo dziewczę jest wybrańcem – odparował Arcytymon. – Po prostu zgłupiała przez... eee... twój majestat!

– Faktycznie wydaje się głupawa – zgodziła się arcymistrzyni Arcytrycja, chowając brodę pod szatę. – A jej ubiór woła o pomstę do nieba.

– No daj skubnąć. – Halinka sięgnęła do arcymistrzyni.

– Zabierzcie stąd tę prostaczkę! – pisnęła Arcytrycja.

Arcytymon łypnął na Halinkę z rozczarowaniem. Nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. Widywała takie spojrzenia podczas każdej wizyty rodzinnej.

– Nie, nie, nie... – Dżin wstał i wygładził szatę. – Arcytymon ma rację. Proste dziewczę istotnie jest wybrańcem.

Tymon zmarszczył czoło i się wyprostował jak na baczność. Skrzyżował też ręce. Czyżby też miał wątpliwości co do persony dżina?

– No ale... – Arcymistrzyni ciągle chowała brodę pod ręką.

– To nie ulega wątpliwości – kontynuował dżin. – Jednakże z jakiegoś powodu próbuje się z tego tytułu wykręcić. Zapewne właśnie zdała sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką to za sobą niesie – zakończył jadowicie.

– Co ty tu robisz? – warknęła Halinka.

– W tej chwili? – Dżin się zastanowił. – Namawiam Arcytycję na skosztowanie wina.

Arcytymon zbladł, lecz jego słowa, w których usłyszała coś na kształt „bezczeszczenia świątyni", utonęły w piskliwej wypowiedzi arcymistrzyni:

– Znacie się, czy co?

– Może z innego świata? – Dżin błysnął uśmiechem. – W tym natomiast widzimy się po raz pierwszy.

– Ty i twoja naiwna wiara w reinkarnację. – Arcytrycja machnęła lekceważąco ręką. – Właśnie dlatego ciągle nie dostałeś się do rady. Wszystkim to przeszkadza.

– Mnie z kolei ciągle zadziwia wasz brak wiary. – Dżin zacmokał. – W świecie, w którym bóstwo karze bluźnierstwo uderzeniem meteorytu. Nawet w tej chwili stoicie przed obliczem bogów.

Halinka pokiwała. To wiele wyjaśniało...

– Boga – poprawiła arcymistrzyni. – Na szczęście mamy jednego. I nie, nie muszę mieć wiary. Ja wiem, że Zazdrosny istnieje. Próbowaliśmy go zrozumieć, lecz za każdym razem kończy się to tak samo. Meteorytem w twarz! Teraz traktujemy go niczym złą pogodę...

– Arcymistrzyni! – zawołał Arcytymon.

– Tak! Wiem! Bluźnierstwo! – zirytowała się. – Mówiłam ci przecież, że dzięki Arcysamaelowi ukończyliśmy wreszcie system antybluźnierczy. Nie wierzysz? To patrz na to! – Sięgnęła za ławkę i wyjęła bukłak. Pachniał alkoholem i owocami. – Teee! Zazdrosny! Piję wino w twojej świątyni! – solidnie pociągnęła. – I nic się nie stało.

Arcytymon zacisnął usta.

– Na czym to ja skończyłam? – Arcymistrzyni ponownie pociągnęła z bukłaka. – A tak. Traktujemy kaprysy Zazdrosnego niczym sztormy. Staramy się unikać, a jeśli się nie da, to przeczekać w bezpiecznym miejscu. Skoro nie da się go zrozumieć, mówi się trudno.

– Zazdrosny wysyłał proroków – zauważył dżin.

Halinka spróbowała się wymknąć, lecz po dwóch krokach znalazła się dokładnie w tym samym miejscu. Dżin tym razem nie bawił się w używanie lokalnej magii, gdyż uwaga obecnych tubylców skupiła się na dyskusji.

– Wysyłał, ale kto by tam rozumiał ich bełkot. – Arcytrycja postukała się palcem w skroń. – Ech, nie pomagasz sobie, Arcysamaelu. Ilekroć nie zrobisz czegoś wspaniałego, musisz dorzucić dziegciu, gadając o bóstwach i ich szaleństwach.

– Mogę już iść? – nie wytrzymała Halinka. – To, co mówicie, naprawdę mnie nie obchodzi.

– Sądziłem, że uwielbiasz ratować świat – zaśmiał się dżin. – Mylę się?

– Tak.

– Czyli zostawisz ten świat na pożarcie?

– Tak.

– Średni z niej wybraniec. – Arcytrycja pociągnęła wino i łypnęła na nią podejrzanie.

– Średni to z ciebie arcymistrz – odgryzła się Halinka. – Chlejesz winko przy pracownikach w dodatku w świątyni boga znanego z ciskania meteorami na prawo i lewo. Ciekawe, ile jeszcze zasad łamiesz, gdy jest ci to wygodne?

Arcytrycja wytrzeszczyła na nią oczy.

– A nie mówiłem? – Dżin zachichotał. – Tylko udawała niekumate dziewczę. Nie wierzysz mi? To sprawdź jej potencjał magiczny.

Arcymistrzyni niechętnie wstała i chwyciła Halinkę za nadgarstek. Puściła go jednak tak szybko, jak gdyby się oparzyła.

– Dziesięciokrotnie przewyższa mój? – Łypnęła wpierw na dżina, a następnie na Arcytymona.

– Tylko? – Zdziwił się dżin. – Masz gorszy dzień? – zwrócił się do Halinki.

– Goń się.

– No ale zachowuje się jak wieśniaczka! – Arcymistrzyni pociągnęła z bukłaka.

– A ty jak pijaczka – odgryzła się Halinka.

– Oż ty! – Arcytrycja wepchnęła Tymonowi wino i sięgnęła, by chwycić Halinkę za włosy, ale dżin skutecznie to uniemożliwił. – No ale słyszałeś, co mi powiedziała?!

– Nieoszlifowany diament – uspokajał tamten. – Szmaragd okryty ekskrementami. Z jej potencjałem osiągnie poziom mistrza w kilka dni.

– No ale ja nie chcę, by jakaś wredna baba szastała czarami na prawo i lewo! – unosiła się arcymistrzyni.

– Wolisz nie mieć konkurencji? – zakpiła Elein.

– A to kto?! – Arcytrycja wskazała wojowniczkę drżącym od złości palcem.

– Potomkini boga – wyjaśniła Halinka. – Jej przodkowie trudnili się zabijaniem czarodziei.

– Kogoś ty przeprowadził?! – Arcytrycja przeniosła paluch na Tymona.

– Wybrańca – odparował twardo.

– Ma rację – dżin spoważniał. – Właśnie dlatego zachowuje się, jak gdyby mnie znała oraz tak łatwo i celnie uderza ad personum. Posiada mistyczną moc dywinacji...

– Co ty pleciesz? – zdziwiła się Halinka.

– Wróżenie? – żachnęła się arcymistrzyni. – To wiele tłumaczy... Czy... to prawda? – Rozejrzała się po zebranych, po czym zbliżyła do Halinki tak, że ta poczuła zapach słodkiego alkoholu. – Powróżysz mi z dłoni?

– Co?! Nie!

– W sensie, że nie powróżysz?

– W sensie, że nie wróżę i nie powróżę!

Arcytrycja powtórzyła pod nosem jej słowa i choć już się lekko chwiała, pociągnęła ponownie z bukłaka.

– Po prostu nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy – zapewnił dżin.

Surbi ukradkiem szturchnął Halinkę łokciem:

– Czemu on ci pomaga?

Wzruszyła ramionami. Sprawa zdecydowanie śmierdziała.

– Proszę! – dżin wcisnął swoją dłoń Halinie. – Co widzisz?

– Egoistycznego dupka, który bawi się życiem zwykłych śmiertelników.

– Niesamowite! – Arcymistrzyni odepchnęła dżina i wcisnęła swoją rękę. – To teraz ja! Teraz ja! Co widzisz?

– Że dałaś się omotać wokół palca. – Halinka odepchnęła jej dłoń. – Gdyby nie on – wskazała dżina – twój gówniany zameczek już dawno by się rozsypał pod gradem meteorów. Wasze bóstwo nie toleruje najmniejszego objawu bluźnierstwa, o czym przekonałam się już na własnej skórze, a co dopiero chlania w kaplice i kwestionowania stylu bycia tego całego Zazdrosnego?

– To prawda? – Arcytrycja spojrzała na dżina.

– Najczystsza – zgodził się tamten. – W końcu to ja ukończyłem system antybluźnierczy.

– No racja... Za bardzo uderza do głowy to twoje wino... – Arcymistrzyni pociągnęła z bukłaka po raz ostatni i go odłożyła tak, że się przewrócił. Ze środka nie wylała się ani jedna kropla. – Nie podoba mi się ta dziewka, ale skoro obaj jesteście zgodni, co się nie zdarzyło jak dotąd nigdy, to niech wam będzie. Uznaję jej status wybrańca. Jutro zaczyna szkolenia.

– Czy ja w ogóle mam w tej kwestii coś do powiedzenia? – zirytowała się Halinka.

– Nie! – warknęła czarodziejka, usiłując pociągnąć z bukłaka, którego nie miała już w rękach.

– Twoja szefowa to idiotka. – Halinka zwróciła się do Tymona.

– Ale ma też wady – mruknął tamten.

– Dobra, drużyna, nie mamy tu czego szukać! – zawyrokowała Halinka. – Magowie tego świata są kompletnie szurnięci, stąd nie chcemy ich jako sojuszników. Wracamy do domu.

– Och, ale to bardzo zły pomysł – zapewnił dżin.

– A niby dlaczego? – zapytała jadowicie.

– Bo niejaka Świetlista osobistość właśnie próbuje zdobyć niejakiego smoka dla niejakiego Szarego typa spod ciemnej gwiazdy.

Zapadła cisza, podczas której Halinka wierciła dżina nienawistnym spojrzeniem.

– Czy wy aby na pewno się nie znacie? – zapytał Arctymon.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top