60 Arcytymon

– Tak właściwie to dobrze wyszło – podjął Szarik. – Mamy idealną dywerrrsję.

Halinka ponownie go zignorowała. Po prostu dalej studiowała w zamyśleniu pracę drużyny, której członkowie krzątali się niczym mrówki, biegając w tę i we w tę po szachownicy złożonej z kafelków. Całe zamieszanie skupiało się w jednym miejscu, czyli tuż przy licznych arkadach pełnych nieaktywnych portali.

– Ty zrrrobisz swoje, a my sprzątniemy Szaremu sprzed nosa Vivien. – Szarik otarł się o jej buty.

Andre na próbę otwierał i zamykał oba sprawdzone portale. Potraktował swoje zadanie bardzo poważnie, co dobrze wróżyło. Jedynie on zostawał w bunkrze, więc to od niego zależało czy wrócą tu z powrotem.

– A jeśli Szary rzuci w ciebie wszyssstkim, co ma, na pewno sobie poradzisz – mruczał kot. – Bo pokonałaś samą Ego.

Halinka mruknęła. Szkoda, że moc jej własnych portali również została sowicie okrojona. Raz, że czuła się po wszystkim potwornie wyczerpana, dwa, że trwało to na tyle krótko, że do środka zdążyłoby wskoczyć najwyżej dwie osoby. Na szczęście z jakiegoś powodu nikt nie zadawał pytań, gdy zasugerowała, żeby transportem między światami zajął się Andre. Cała drużyna udobruchała nawet Sandrę, by zgodziła się go wspomóc. Niby nie gadali w tym samym języku, ale prorok już zdążyła nauczyć go słowa „portal". Tyle powinno wystarczyć, bo po prostu otworzyć oba na raz, nie kłopocząc się przy tym, od kogo dokładnie pochodził komunikat.

– No dobra, wiem, że sparrrtoliłem...

Halinka zaszczyciła kota przelotnym spojrzeniem, po czym wróciła do oceny osprzętu swojej drużyny. Była pewna, że tym razem ich ubiory nie ulegną zmianie, a zatem musieli choćby spróbować się dopasować do okolicznego świata. Drużyna Oriona wypadła w tym bardzo naturalnie. Zazwyczaj nosili proste lniane ubranie, stąd jedynie wzbogacili to o elementy zbroi ze zbrojowni, którą na potrzeby ćwiczeń stworzyła dla nich Ego. Halinka westchnęła. Niby nie powinna się czuć przez to gorsza, ale...

– Zaproponował wódeczkę, a ja jakoś tak nie odmówiłem... – Szarik dalej szorował ciałem o jej nogi. – Może to dziwnie zabrzmi, ale całkiem dobrze się z nim gada...

Halinka przydepnęła mu ogon. Nie zrobiła tego mocno, ale kot ciągle się zjeżył niczym kaktus i podskoczył. Wróciła do rozważań. Może i musiała skorzystać z tego, co zostawiła za sobą Ego, ale lepiej już tak, niż ruszać do obcego świata o pustych rękach. Szkoda tylko, że wszystkie dostępne miecze były ćwiczebne. W związku z tym Elein przeprosiła się z ostrzem Czarnego Rycerza. Zresztą cały ofensywny osprzęt drużyny składał się właśnie z niego, rewolwera Surbiego oraz jej wiernych klapków.

– Ciągle uważam, że jedna wtopa to nic takiego, jeśli weźmiemy pod uwagę, ile z niego wyciągnąłem – tłumaczył się dalej Szarik, chociaż nikt nie pytał.

– Badał cię, aż znalazł słabość – stwierdziła Halinka.

– Od razu tam sssłabość – syknął kot. – Już wcześniej prrroponował mi alkohol, a dopiero teraz uległem...

– Bo zdobył twoje zaufanie. – Halinka zmierzyła go spode łba. – Sam przed chwilą mówiłeś, że dobrze ci się z nim gada.

– No tak. W sumie nie wiem, co to zmienia, ale tak.

– A to, że dąży do zniszczenia kraju, w którym mieszkasz. I dał radę tak ci namieszać w tym kocim łbie, że bagatelizujesz całe zajście.

Szarik przestał się ocierać i oklapł na podłogę. Chyba intensywnie myślał, gdyż jego uszy asynchronicznie się poruszały. Widywała to rzadko i wyłącznie w sytuacjach, gdy kot został przyparty do muru. Dobrze. W końcu zaczęła do niego trafiać.

– Sssojowe kotlety – syknął kot. – Chyba mnie wyrolował.

– Bez chyba – poprawiła Halinka. – Zdradziłeś mu nasze plany, a mimo to próbujesz mi tłumaczyć, że dżin nie jest taki zły. Poprzednio robiłeś to samo ze Swietłaną, więc może po prostu masz słabość do czarnych charakterów?

Kot jeszcze mocniej zastrzygł uszami.

– Nie sądzę, że się pomyliłem co do Swietłany – mruknął kot.

– Uciekła prosto do Szarego.

– A co do dżina... – ciągnął niewzruszony. – Hmm... Chyba lubię komplementy.

– Chyba? – prychnęła Halinka.

– Nie byłem tego świadom – mruknął kot. – Ilekroć go nie spotykam, ciągle mi słodzi. Ja... najwyraźniej lubię słyszeć, że jestem mądry. Sssojowe kotlety...

– No dobra, ale czemu akurat sojowe?

– Bo są obrzydliwe.

– W dobrej panierce są całkiem smaczne.

– Nigdy! – zjeżył się Szarik, lecz natychmiast się opanował. – Będę ossstrożniejszy – zapewnił. – Nie podoba mi się, że ktoś mnie przechytrzył. To się nie zdarza zbyt często.

Halinka zawahała się, lecz ostatecznie przykucnęła i potarmosiła jego łeb.

– Każdy czasem się myli – pocieszyła go. – Najważniejsze to wyciągnąć wnioski.

– Prrrawda. Uważaj na siebie.

Kiwnęła i ruszyła w kierunku Wasilija.

– Wchodzicie pierwsi. – Trener uruchomił się, gdy tylko się zbliżyła. – A my...

– Wejdziemy cztery godziny później, gdy w Polsce zrobi się już ciemno – zacytowała. – Pamiętam.

– Ćwiczyłaś?

– Godzinę temu – przytaknęła.

– Czemu włożyłaś różowy dres?

– Bo nic innego nie znalazłam. Zresztą, co do za dywersja, gdy nikt mnie nie rozpozna? Mam się rzucać w oczy czy nie?

Wasilij się zastanowił. Najwyraźniej nie znalazł dobrego kontrargumentu, gdyż po prostu wznowił gdakanie:

– Gdyby Szary przesadził z liczebnością wrogów, po prostu stamtąd zwiewajcie. Jeśli osprzęt okaże się niewystarczający, po prostu stamtąd zwiewajcie. Jeżeli tubylcy nie będą wam życzliwi...

– Po prostu stamtąd zwiewajcie – dokończyła Halinka. – Łapię koncept. – Obróciła się i nawiązała kontakt wzrokowy z kilkoma członkami swojej drużyny.

– Gotowi? – zawołała.

Z gwaru głosów wywnioskowała, że z grubsza tak.

– No dobra. – Strzeliła knykciami. – Andre! Portal!

Arystokrata posłusznie wcisnął ornament przedstawiający twarz starego maga, a gdy ten schował się, a na jego miejscu pokazała żółta kula, ostrożnie jej dotknął, pilnując, by niczego przypadkiem nie obrócić. Portal się otworzył.

Halinka podziękowała mu sztywnym ukłonem i pierwsza weszła do środka. Nowa rzeczywistość raczej rozczarowywała. Brzydka pastelowa paleta kolorów o dużym natężeniu szarości ciągnęła się, gdzie tylko sięgała wzrokiem, a sięgała daleko, gdyż z wyjątkiem jednej potężnej góry, wokół widniały równiny pokryte niemal w całości przywiędniętą trawą. Gdzieniegdzie wypatrzyła kilka domków, w tym jedno ich małe skupisko – zapewne wioskę. Namierzyła też jakieś większe zebranie okolicznych tubylców. Ci również ją zauważyli, jednakże po chwili całkowicie straciła ich zainteresowanie na rzecz ich dotychczasowego zajęcia. Halinka nie potrafiła dokładnie określić, co tak bardzo skupiało ich uwagę, gdyż stali pochyleni z nosami przy długim płotku, kompletnie zasłaniając jego zawartość.

– Elein, schowaj miecz... – poprosiła. – Chyba nie są agresywni.

– Ale mogą być – odparowała wojowniczka.

– Najwyższy z nich jest niższy od ciebie o głowę – upomniała Halinka.

– No ale dużo ich.

– Nas też niemało. – Halinka po cichu przeliczyła obecnych. Orion, Olaf, Surbi, J-baba, Damian, Daniel, Falafel no i uparta Elein. Wszyscy dotarli.

– Sporo mniej – nie odpuszczała wojowniczka.

– Każdy z nas umie się bić. Tamci to zwykli wieśniacy.

– Mają czarodzieja – zauważyła Elein.

Halinka zerknęła we wskazanym kierunku. Istotnie tego mężczyznę przegapiła, mimo że jego spiczasty kapelusz zdecydowanie wyróżniał go z tłumu zebranych. Może dlatego, że go również niezwykle frapowało to, co się działo za płotkiem? Jego zachowanie wydawało się bardziej na miejscu, niż niektórych wieśniaków, którzy stali tak sztywno, jak gdyby zapomnieli, że są żywymi istotami.

– Jak będzie kłopotliwy, Surbi go zastrzeli – uspokoiła. – Wątpię, że znają tu rewolwer, ale miecz na pewno rozpoznają.

– Niech będzie. – Elein niechętnie włożyła broń do sprytnej pochwy na plecach. – Ale jeśli czegoś spróbują...

– Dobra, skończ te żale – nie wytrzymał Damian. – Musimy iść.

– Niby czemu? – zdziwił się Orion.

– Bo omija nas hazard! – dołączył się Daniel.

– Jaki znowu hazard? – zdziwiła się Halinka.

– Proszę cię, czy widziałaś kiedyś tylu podekscytowanych dorosłych chłopów? – zapytał Daniel.

– Dziwne to pytanie...

– Dziwne, to ty masz skojarzenia – odgryzł się Damian. – Nie widzisz, że stoją i drą się wniebogłosy, ignorując cały świat? Na pewno coś obstawiają.

– Niby co? – prychnęła Elein.

– Nie wiem i dlatego chcę się dowiedzieć – odparował Damian.

– Naprawdę chcemy się w to pakować? – żachnęła się Elein.

– Mamy zwracać uwagę, nie? – odparowała Halinka. – A zatem chodźmy rzucać się w oczy.

– Pewnie nikt mi nie streści, o czym tam chrzanicie... – mruknął J-baba.

– Idziemy do wieśniaków – wyjaśniła Halinka. – Surbi, rewolwer w pogotowiu.

Surbi kiwnął i poklepał się po pasie z bronią.

– Czekajcie, a gdzie Falafel? – Halinka się rozejrzała.

Dopiero wtedy zauważyła, że w szeregach wieśniaków wybuchło zamieszanie. Mieszanina krzyków i agresywnych szczeknięć poprzedzonych słowami „dobry piesek" mówiła sama za siebie.

Halinka zaklęła i ruszyła biegiem na ratunek Falafelowi. Motywacji starczyło na kilkanaście metrów. Wkrótce pozwoliła się wyprzedzić, a na miejsce zamieszania dotarła już leniwym marszem. Zajrzała do zagródki. Kaczki pierzchały na wszystkie boki, gdy Falafel nie potrafił się określić, którą konkretnie powinien gonić. Halinka zaczekała i chwyciła go za obrożę, gdy nieopatrznie próbował śmignąć pod jej ręką. Uniosła psiaka do poziomu oczu.

– Dobry piesek? – Falafel zamerdał ogonem.

– Otóż nie – zaprzeczyła.

– Dobra nasza! Dziwna niewiasta go pojmała!

Halinka zerknęła na dziadka, który to powiedział. Po krótkiej chwili rozważań stwierdziła, że określenie „dziadek" było zbyt surowe. Mężczyzna nie doczekał się jeszcze ani jednego siwego włosa i to pomimo całej pomarszczonej skóry. Przypominał trochę wędzoną śliwkę, a wrażenia dopełniały jego brudne szaty o kolorze, który umieściłaby na palecie barw gdzieś pomiędzy szarym a brązowym.

– Czyj to?! – zapiał inny wieśniak. Z jakiegoś powodu miał błoto na twarzy. – Ochlapał mi mordę!

– I zepsuł cały wyścig! – jęknął kolejny.

Halinka zajrzała ponownie do dziwacznej zagródki. Oba płotki istotnie tworzyły dość oryginalny tor pełen zakrętów i przeszkód. Spłoszone kaczki głośno kwakały i okazjonalnie zagryzały swoje trwogi wydeptaną trawką.

– Spokojnie. – Czarodziej wysunął się przed wzburzony tłum. – Nic takiego się nie stało.

– Mówisz tak, bo przegrywałeś! – zirytował się pan Wędzona Śliwka.

Halinka skorzystała z poruszenia, by postawić Falafela na łapy i przyjrzeć się magowi. Jego ubiór przywodził na myśl tani cosplay Gandalfa. Nawet broda mężczyzny wydawała się doklejona, a obserwację tę potwierdził inny wieśniak, który szarpnął go za szatę i przypadkiem ściągnął brodę z oblicza. Czarodziej natychmiast zdzielił go kosturem i ustawił owłosienie we właściwym miejscu.

– Spokój, mówię! – Czarodziej pogroził kosturem. – Zaczniemy wyścig jeszcze raz i po sprawie.

– Ale wygrywałem!

– Głosujmy więc. – Czarodziej rozejrzał się po zebranych. – Kto jest za tym, by zacząć od początku?

Większość mężczyzn uniosła ręce.

– Oni też przegrywali! – złościł się Wędzona Śliwka.

– Ogół zdecydował – uciszył go mag.

– Ale ja się nie zgadzam! – nie odpuszczał mężczyzna. – Po tym, jak pies przeganiał kaczki, już wcale nie jestem pewien czy Łapcia wygra!

– Wszystkie ganiał – odbił czarodziej.

– Wcale nie, skupił się na Łapci!

– Nic takiego nie zauważyłem – zapewnił czarodziej.

– Nie widzisz, jaka wystraszona? – Mężczyzna podniósł kaczkę z zagródki i wepchnął ją pod nos czarodziejowi. – Ciągle przebiera łapkami!

– Bo trzymasz ją w powietrzu.

– No nie dogadam się z tym magicznym patałachem. – Wędzona Śliwka ostrożnie odłożył kaczkę do toru.

– Słuchaj, mogę je wszystkie napełnić energią – zaproponował mag.

– Zapomnij! – zapiali chórem wieśniacy.

– Ilekroć tego nie robisz, ciągle wygrywasz! – Wieśniak z błotem na twarzy dźgnął oskarżycielsko palcem w kierunku czarodzieja.

– Po prostu miałem szczęście...

– Tak? To ci powiem, że jak jeszcze raz będziesz miał takie szczęście, to ci wsadzimy twoją laskę w rzyć! Dobrze mówię? – Suszona Śliwka rozejrzał się po zebranych, a ci potwierdzili chórem.

– Halinka, weź i im powiedz, żeby się uspokoili – oznajmił Damian.

Halinka zerknęła w jego stronę. Razem z bratem uważnie oglądali kaczki i to tak, że niemal dotykali ich nosami i to pomimo stania za płotkiem.

– Czemu? Niech się kłócą – odburknęła.

– Ale chcemy obstawiać.

– Niby co? Przecież nie mamy pieniędzy.

– Ćwiczebne miecze.

– Służą do samoobrony.

– To tylko dwa miecze.

– Aż dwa miecze.

– Potrzebujemy też pieniędzy.

Halinka machnęła ręką. Liczyła, że to wystarczy, ale bracia nie ustawali i ciągle powtarzali „to tylko dwa miecze".

– Dobra! Już! – Pomasowała pulsujące skronie. – Ej! Wy tam! – Jej głos z łatwością wybił się ponad ogólny zgiełk. – Moi ludzie chcą postawić dwa ćwiczebne miecze w waszych wyścigach!

– A po co nam ćwiczebne miecze? – zdziwił się wieśniak.

– Żeby ćwiczyć mieczem – poinformowała Halinka.

– A dobre chociaż?

Wielu wieśniaków zbliżyło się do bliźniaków i przyjrzało ich uzbrojeniu.

– No niby ładne...

– Ale najwyżej pięć knurków za sztukę.

– Starczy na jeden zakład.

– Co mówią? – Damian szturchnął Halinkę.

– Że dwa miecze, starczą na jeden zakład.

– Chrzanią. I tak robimy im przysługę, że dajemy dwa.

– To, czemu oferujesz dwa?

– Po prostu przetłumacz.

Halinka uległa. Jej słowa wywołały niewielkie wzburzenie, ale pierzchło podejrzanie łatwo, a niektórzy z wieśniaków otwarcie zacierali ręce.

Subri pociągnął Halinkę za rękaw:

– Niech stawiają na tę kaczkę. – Wskazał ukradkiem Łapcie.

– Czemu?

– Pół życia spędziłem na khamranie, znam się na ptactwie.

Halinka podrapała się w potylicę. A dobra, niech się dzieje...

– Surbi mówi, byście stawiali na tę kaczkę – mruknęła Danielowi.

– I dobrze mówi. – Damian uśmiechnął się pod nosem. – Jak już się zacznie, idź i zajmij czymś czarownika.

Chyba wypadałoby zadać kilka pytań, co do planu bliźniaków, ale tak bardzo jej się nie chciało...

– Surbi, czas na trening – poprosiła.

Rewolwerowiec kiwnął i wyjął z torby sprzęt treningowy, który następnie uniósł tak, jak go uczył Wasilij. Halinka odetchnęła i zaczęła metodycznie okładać wystawione przez Surbiego pady.

– Co oni wyprawiają? – zdziwił się jeden z wieśniaków.

– Nie interesuj się – wycedziła Halinka.

Niestety to nie powstrzymało wzmagającej ciekawości i już po chwili wszyscy zebrani gapili się, jak okłada pady treningowe.

– Jakaś baba wojownik – zauważył Wędzona Śliwka.

– Płoszy kaczki! – uniósł się inny mężczyzna.

Halinka westchnęła i przerwała zajęcie. Tyle musiało chwilowo wystarczyć. Nadal brakowało jej motywacji, ale jakby trochę mniej. Kiwnęła Surbiemu a ten schował sprzęt ćwiczebny. Chyba była gotowa na rozmowę z magiem. Rozejrzała się raz jeszcze po zebranych. Wszyscy chyba wiedzieli, co mieli robić. Surbi trzymał Falafela, bliźniacy wczuwali się w hazard, a Orion nie miał pojęcia, co zrobić z rękami. Olaf kręcił się blisko Elein Wilhelm i ewidentnie jej pilnował. Wojowniczka z jakiegoś powodu nieustannie gapiła się na czarodzieja i ten zaczął to zauważać i w związku z tym się pocić. Tylko gdzie się podziewał J-Baba? Zauważyła go po dłuższej chwili. Stał osaczony przez wieśniaków, którzy usiłowali ciągnąć go za policzki. Na szczęście wydawał się tym faktem raczej zagubiony niż rozzłoszczony, stąd nie sprawiał jeszcze problemów.

– Ekhem. – Halinka szturchnęła maga.

– Tak? – Mag uniósł brwi.

– Słyszałem, że macie jakiś kryzys do rozwiązania.

– Sposób, w jaki to ujęłaś, jest z pewnością dziwny – odparował czarodziej. – Jakbyś spędziła ostatnie lata w lesie.

– Przychodzę z innego świata – zapewniła.

Czarodziej otaksował jej ubiór długim i przeciągłym spojrzeniem.

– Równie dobrze możesz być szarlatanką – odparował. – Ostatnio takich niestety nie brakuje. Słuchaj, a możemy porozmawiać kiedy indziej? Wyścig właśnie się zaczyna.

Istotnie wieśniacy ustawiali kaczki w punkcie startowym, czyli w przedsionku między bramkami. Damian pomachał jej ręką. No dobra, spróbuje jeszcze raz...

– No niby możemy, ale wtedy moja przyjaciółka ciągle pozostanie przy swoich uprzedzeniach. – Wskazała Elein.

– A więc to jest kobieta! – ucieszył się mag. – Kamień z serca... Ma bardzo ładną twarz, więc już się bałem, że coś jest ze mną... No ten... Nieważne.

– Raz! Dwa! Wio! – Wieśniacy otworzyli bramkę, wypuszczając pędzące kaczki.

– Po co nosisz brodę? – Halinka uparcie usiłowała utrzymać konwersację.

– Skąd ty się urwałaś? – oburzył się czarodziej. Wreszcie miała jego pełne skupienie.

– Powiedziałam coś nie tak?

– Nie pyta się czarodziei o takie rzeczy!

– To zapytam obok – zgodziła się Halinka. – Ej ty! Czemu on nosi brodę!

– Bo swojej nie ma – odparował zaczepiony wieśniak.

– To nie takie proste, jasne?! – zirytował się mag. – Są pewne niuanse!

– Na przykład? – drążyła Halinka.

– Czarodziej musi mieć brodę – odburknął mag.

– Kto tak powiedział?

– Kto tak powiedział... – przedrzeźniał ją czarodziej. – Na przykład wszyscy?! Gdy widzisz króla, czego się spodziewasz na jego głowie?

– Korony? – spróbowała.

– Dokładnie! Tak samo jest z magami. Widzisz czarodzieja, spodziewasz się brody!

– A czarodziejki?

– A czarodziejki... – prychnął mag. – No jasne, że tak! Broda to atrybut potęgi i mądrości. Każdy mistrz czy też mistrzyni magii ostatecznie kończy z brodą.

– Czyli pożyczyłeś brodę od koleżanki? – upewniła się.

Mag posłał jej zabójcze spojrzenie.

– Tak jest, Łapcia! Tak jest!

Halinka zerknęła na tor. Wyścig właśnie dobiegł końca.

– Cooo?! – Czarodziej złapał się za głowę.

– Taaa jeeest! – Suszona Śliwka podskakiwał i machał rękami w kierunku maga. – Przegrałeś, gamoniu! W końcu dałem ci nauczkę! – Obrócił się do czarodzieja plecami, wypiął pośladki i poklepał się po tyłku.

– Nie chciałam tego oglądać... – mruknęła Halinka.

– A niech to... – Czarodziej westchnął. – Rozproszyłaś mnie – rzucił z wyrzutem.

– Ha! – Suszona Śliwka odwrócił się i wskazał go palcem. – Czyli rzucałeś zaklęcia, ty oszuście?! Tymoooniu-gamoooniu! Tymoooniu-gamoooniu! – Robił miny i machał rękami przy uszach.

– Arcygamoniu! – poprawił go czarodziej. – Tfu... Chodziło mi o to, że me imię teraz brzmi Arcytymon, a nie po prostu Tymon! Mam w końcu stopień mistrzowski! I nie. Nigdy nie robię takich rzeczy. – Odchrząknął. – Dobra, masz tu swoje dziesięć knurków i zmykaj.

Wędzona Śliwka posłusznie odebrał pieniądze, po czym mruknął:

– Ciągle uważam, że dodawanie „arcy" do imienia brzmi idiotycznie.

– Nikt cię nie pytał o zdanie! – zirytował się mag.

– Jeszcze zobaczysz. – Śliwka pogroził mu palcem. – Bóstwo cię kiedyś pokarze, za wszystkie podłe machinacje!

– Lepiej dla was wszystkich będzie, jeśli cholerni bogowie dalej będą mieli to zadupie w głębokim poważaniu – mruknęła Halinka.

Zagrzmiało i to dość gwałtownie. Halinka spojrzała w niebo. Centralnie nad nią zbierała się czarna chmura. Dziwne... Opuściła wzrok. Mag zbielał na twarzy i nawet Wędzona Śliwka przestał wyglądać na aż tak uwędzonego. Wszyscy odsuwali się od niej w pośpiechu.

– No co? – zdziwiła się.

Wieśniacy nie odpowiedzieli, po prostu zebrali kaczki i się rozbiegli, by oglądać zajście z jeszcze bezpieczniejszego dystansu.

– Przepraszam! – podjął jeden z nich, machając Halince.

– Tak?

– Czy mogłabyś się odsunąć trochę w lewo?!

– Czemu?

– Nie chcę, by zniszczyło nam tor!

Halinka wzruszyła ramionami i spełniła prośbę. W tej samej chwili obok coś rąbnęło. Halinkę cisnęło niczym kukłę i to tak, że aż się nakryła nogami. Po chwili pełnej stęknięć i furknięć wróciła do pionu. Miejsce, w którym stała kilka sekund wcześniej zamieniło się w kilkumetrowy krater. Na jego środku dymił meteor.

– No i zniszczyło tor... – Wieśniak machnął ręką zrezygnowany.

Halinka zerknęła w górę. Czarna chmura się rozproszyła na dobre. Dopiero wtedy zauważyła, że Surbi już stoi obok i szacuje jej stan.

– Nic mi nie jest? – zdziwiła się.

– Żyjesz. – Czarodziej Tymon-Arcytymon wydawał się równie zaskoczony.

– No dobra! – Elein parła przed siebie z uniesionym mieczem, gdy zarówno Orion, jak i Olaf usiłowali ją spowolnić. – Daj znać temu magicznemu dziwakowi, że się doigrał! Moi przodkowie już raz nakopali czarodziejom, a więc i ja spróbuję!

– To nie on! – zawołała Halinka. – Chyba... Bo to nie byłeś ty, prawda? – przyjrzała się czarodziejowi. – Niby wiem, że cię męczyłam o tę brodę, ale to chyba nie powód, by niszczyć tor wyścigowy, który zresztą sam lubiłeś.

Tymon ściągnął na chwilę brodę, by móc się podrapać po brodzie.

– Czy to możliwe, że jesteś wybrańcem? – zapytał.

– No pewnie, że jestem – zapewniła.

– I nie jesteś stąd? – upewniał się Tymon.

– Cała moja drużyna nie gada w waszym języku – oznajmiła. – Możesz sam się przekonać. Powiedz mu coś Surbi.

– Tyłek mojego khamrana wygląda lepiej niż twoja sztuczna broda.

– Faktycznie nie zrozumiałem – zgodził się Arcytymon. – Ale gapił mi się na brodę, więc zakładam, że raczej nic miłego. Masz. – Wyciągnął z płaszcza zakrzywiony korzeń, który wcisnął Surbiemu w ręce. – Jak już musisz być złośliwy, to przynajmniej bądź w moim języku.

– Zrozumiałem go – zdziwił się Surbi. – Co to za korzeń?

– Magiczny – odburknął Tymon. – I odczepcie się wreszcie od mojej brody! Jeśli jeszcze nie pojęliście, to drażliwa sprawa. Trochę jakbym ja ciągle gadał o wielkości twoich atrybutów.

– Atrybutów? – upewniła się Halinka.

– Mam uciekać się do prostactwa? – westchnął czarodziej. – Czy może uruchomisz wyobraźnię?

– Mniejsza o to – odparowała. – To jak będzie? Rozwiążemy ten wasz kryzys, czy nie?

Tymon-Arcytymon długo przyglądał się jej spod krzaczastych brwi.

– Chodźcie ze mną – skapitulował. – Tylko wytłumacz swojej przyjaciółce, że nie trzeba mnie kroić w plasterki.

– Elein, nie trzeba go kroić w plasterki.

– To się jeszcze okaże! – Wojowniczka stanęła obok ze skrzyżowanymi ramionami. Tyle dobrze, że miecz tkwił bezpiecznie na jej plecach.

– Wszyscy, chodźcie! – zawołała Halinka. – Idziemy za magiem!

– Kurwa, nareszcie! – J-baba wyślizgnął się wieśniakom i pierwszy podbiegł do Halinki.

Bliźniacy ociągali się i uparcie negocjowali na migi z wieśniakami. Halinka krzyknęła kilkukrotnie, ale gdy z premedytacją kilkukrotnie ją zignorowali, uległa i zwróciła się do czarodzieja:

– To, czym był ten meteor?

– Karą za bluźnierstwo – odparował Arcytymon.

– Jaką znowu karą?

– Wy naprawdę nic nie wiecie... – westchnął mag.

– Inaczej byśmy nie pytali – zauważył sucho Surbi.

– W sumie... – Mag sięgnął do swojego płaszcza i zaczął wyciągać po kolei rzeczy. – Trzymaj. – Wcisnął Surbiemu w ręce kolejny korzeń, tym razem zawinięty.

– Co to? – zdziwił się Surbi.

– Obniża potencję.

Surbi bez słów upuścił korzeń na ziemię.

– No przecież jest zawinięty – zirytował się mag. Nie przestawał przeczesywać swojego płaszcza. – I gdzie ja to miałem...

– Nie mam pojęcia, jak działa tutejsza magia, więc nie będę ryzykował. – Surbi odsunął się o krok od korzenia. Następnie wrócił się i odsunął również Halinkę.

– Czego szukasz? – zapytała Halinka.

– Jest! – Arcytymon z satysfakcją, wyjął kolejny korzeń, po czym podniósł upuszczone przez Surbiego zawiniątko. – Zysiu! Pozwól no!

Suszona Śliwka rozejrzał się, po czym ostrożnie podszedł bliżej. Bliźniacy również w końcu ruszyli z miejsca. Ich zadowolone miny świadczyły o tym, że cokolwiek nie knuli, ta sztuka się im udała.

– Masz. – Tymon wcisnął Zysiowi zawinięty korzeń. – To powinno pomóc.

– To obniża potencję – ostrzegł Surbi.

– I o to chodzi! – ucieszył się Zysiu. – Mój koń ostatnio jakby zwariował...

– Fuuuj... – jęknęła Halinka.

– Wszystkie klacze mi gania – ciągnął Zysiu. – Żadnej nie przepuści. A już są przecież brzemienne.

Halinka poczuła, że trochę poczerwieniała. Faktycznie skoczyła z pochopnym wnioskiem i zdecydowanie wyglądała teraz głupio. Z drugiej strony nie spodziewała się niczego dobrego po facecie, który chwilę wcześniej klepał się po tyłku.

– Ruszamy? – Arcytymon przerwał niezręczną ciszę.

– Poproszę... – mruknęła Halinka.

Mag nakreślił w powietrzu korzeniem prostokąt wielkości drzwi, który wpierw zaświecił na krawędziach, aż wreszcie kompletnie wypełnił się niebieską poświatą.

– Dokąd idziemy? – zapytał Surbi.

– Do klasztoru – odparował Tymon i pierwszy wszedł do środka.

– A jeśli to pułapka? – zawahał się Orion.

– To porachujemy im kości – odparowała Halinka, wyjmując z kieszeni buteleczkę. – Sandro, daj znać pozostałym, że porozumieliśmy się z magiem, a teraz idziemy z nim do jakiegoś klasztoru.

Ciecz nie odpowiedziała, ale zabulgotała. Ciekawie, kiedy na dobre przestanie się dąsać? Tyle dobrze, że zgodziła się kooperować.

– Chodźmy. – Halinka weszła do portalu.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top