55 Randka
Surbi czuł się zagubiony. Nie zdawał sobie sprawy, że w kosmicznym bunkrze znajduję się pokój-łąka i nawet w tej chwili, mimo że przebywał już w nim ładnych paręnaście minut, nie potrafił się uwolnić z rozważań na jego temat. Na jakiej zasadzie otoczenie wokół niego tak właściwie funkcjonowało? Przełknąłby, gdyby miał przed oczami wyłącznie soczystą trawę i piękne polne kwiaty, ale niebieskie niebo pomazane chmurkami oraz Żółta Gwiazda? Ostrożnie namacał malutki kamyczek i cisnął nim w nieboskłon z całych sił. Prowizoryczny pocisk wcale nie trafił w jakiś ekran na suficie. Po prostu wzniósł się, a potem swobodnie spadł. Surbi obejrzał się za siebie. Drzwi pośrodku łąki ciągle tam się znajdowały, sugerując, że można w ten sposób znowu wrócić do bunkra.
– W ogóle mnie nie słuchasz! – oburzyła się Ego.
Surbi zwrócił uwagę na dziewczynkę, która umieściła się pod jego pachą. Może to właśnie przez nią tak bardzo się rozpraszał otoczeniem? Inaczej musiałby się zastanowić nad implikacjami, jakie niosła za sobą przytulona do niego tak na oko dziewięciolatka.
– Naprawdę tak bardzo przeszkadza ci mój wygląd? – Ego odsunęła się, by rozprostować kocyk w czerwoną kratkę, na którym właśnie siedzieli.
Surbi nie odpowiedział, bo i po co? Kilkukrotnie już komunikował małej bogini, że może i lubi dzieci, ale zdecydowanie nie w ten sposób. Niby wiedział, że w rzeczywistości osóbka przed nim była w wieku Halinki, lecz niestety w tym akurat przypadku wygląd miał znaczenie.
– Typowe – prychnęła Ego. – Wy, faceci, to zawsze tylko o ciele.
Surbi westchnął. Wszystko zrobiło się tak cholernie męczące. Na przykład wczoraj, oglądał jakiś dziwaczny film o mężczyźnie, który podróżował w czasie po to, by zdradzić swoją partnerkę z jej siostrą w przeszłości. Następnie ów „bohater" rzucił ją w dniu ślubu, by ożenić się z tą właśnie siostrą. Choć fabuła niepokoiła, znacznie bardziej dokuczała mu mała chichocząca bogini wtulona w jego ramię.
– Naprawdę ci się nie podobało? – Oczy Ego się zaszkliły. – Ja... Naprawdę się starałam, wiesz? Czy to takie złe, że chcę spędzić z tobą trochę czasu?
– Nie, ale...
Surbi zamilkł. Ciągle nie wyzbył się tego odruchu. Zasadniczo mógł śmiało dokończyć, a mimo to nawykowo wpierw rozwinął wypowiedź w głowie. Nie przeszkadzało mu spędzanie czasu z Ego, przeszkadzało mu natomiast, że dziewięciolatka ciągała go na randki.
– No cóż... – westchnęła Ego. – Wolałabym zachować tę właśnie formę. No ale skoro nie ma wyboru...
Ego wskoczyła na nogi. Sceneria się zmieniła. Surbi rozejrzał się wokół zagubiony. Nigdy wcześniej nie znalazł się w tak przyjemnym miejscu. Pod sufitem wisiały liczne żyrandole pełne świec, które dawały ciepłe łagodne światło. Świeczka znalazła się też na stoliku obok, który znajdował się tuż przy olbrzymim oknie. Poza swoim zszokowanym odbiciem, widział w nim coś spektakularnego czego nie umiał nawet nazwać. Przypominało kolosalny wir gwiazd, który wolno obracał się wokół jaskrawego jądra.
– To narodziny galaktyki.
Surbi wzdrygnął się i spojrzał w kierunku właścicielki głosu. Kobieta siedziała na krześle, prezentując zgrabne nogi. Kręciła palcem jednego z licznych pięknych loków, które swobodnie opadały na jej ramiona i kark. Zielone oczy wnikliwie studiowały jego własne. Najwyraźniej znalazły to, czego szukały, gdyż błysnęły z satysfakcją niczym szmaragdy.
– W końcu udało mi się zrobić na tobie wrażenie – oznajmiła aksamitnym głosem, którego melodię okazjonalnie zakłócała subtelna chrypka.
Nie mógł się nie zgodzić. Zielona suknia wieczorowa idealnie podkreślała figurę kobiety o twarzy tak pięknej, jak gdyby ktoś wyjął ją z jego snów.
– Halina? – zapytał. – Ale... masz inne oczy i włosy. Czyżby... – Zmarszczył czoło. – Nie... Niemożliwe...
– Niemożliwe? – Ego zaśmiała się perliście. – W kontekście mnie?
Surbi ostrożnie usiadł naprzeciwko. Gdy to zrobił, pomieszczenie wypełniły przyjemna melodia. Oderwał wzrok od fenomenalnej kobiety i znalazł grupę muzyków na kameralnej scenie. Nie przypominali ludzi.
– Bo to roboty – wyjaśniła Ego. – Nikt z krwi i kości nie będzie zakłócał naszą randkę. Podoba ci się twój strój?
Surbi zerknął w dół. Czarne spodnie i marynarka, pod spodem koszula, a na szyi dziwny sznur.
– To krawat – wyjaśniła Ego.
– Z tego wszystkiego najbardziej rozpoznaję to. – Surbi ściągnął kapelusz i położył na stole. – Ale przyznaję, dobrze wyglądam. Ty zresztą też.
Ego posłała mu ciepły uśmiech.
– Czy jesteś głodny? – zapytała.
– Niespecjalnie. – Jego ściśnięty żołądek nie przyjąłby teraz nawet najlepszej potrawy świata.
– Denerwujesz się? – Ego oparła podbródek na swojej dłoni.
– Zdecydowanie – przyznał. – Nie mam pojęcia czego się spodziewać.
– Czy to źle? – spytała kokieteryjnie.
Wzruszył ramionami. Chyba naprawdę nie chciał już więcej niespodzianek, zwłaszcza że przez ostatnie dni ciągle musiał w jakichś uczestniczyć.
– Ciężko dobrze się bawić, gdy czujesz się zdany na moją łaskę – westchnęła Ego.
Surbi aż zamrugał. To była zaskakująco dojrzała myśl. Zupełnie jak nie...
– Jak nie ja? – Ego uśmiechnęła się, lecz nie objęło to oczu. – Słuchaj, nie musimy nic robić, ani w ogóle rozmawiać. Po prostu nacieszmy wzrok narodzinami nowej galaktyki. – Wskazała widok za oknem.
Surbi zmarszczył czoło. Coś tu nie grało.
– Niby dlaczego? – Ego przechyliła głowę, by się mu w ten sposób przyjrzeć. – Po prostu chwyć mnie za rękę i popatrzmy na gwiazdy.
Surbi spełnił prośbę z ociąganiem. Dłoń bogini okazała się ciepła i przyjemna. Rozgrzewała serce i duszę. Ciekawe czy to znowu jakaś magia?
– Żadna magia – zaprzeczyła. – Po prostu ci się wreszcie fizycznie podobam.
Poczuł się nieprzyjemnie obnażony. Ego tak po prostu nazwała coś, czego sam jeszcze nie do końca rozumiał. Z trudem zwalczył odruch, by puścić jej dłoń.
Ego westchnęła i sama to zrobiła.
– Boisz się mnie – stwierdziła.
– Jesteś boginią – zgodził się.
– Podobnie jak Halina, ale ona cię nie przeraża.
– Nie czyta mi w myślach.
– Mogę przestać, lecz czy to coś zmieni?
Surbi ponownie wzruszył ramionami. To byłby dobry pierwszy krok, niemniej nie zagwarantowałby, że to rozwiąże wszystkie problemy. Nawet w tej chwili czuł się niczym ulubiona kukła, której zdanie w ogóle się nie liczyło. Chyba właśnie dlatego nie próbował już protestować na głos.
– Ranisz mnie. – Ego spuściła wzrok. – Czy naprawdę... uważasz mnie za potwora?
– Jesteś częścią Haliny – odparował Surbi. – Nie jesteś potworem.
– Tylko dlatego? – Ego pokiwała głową. – Ciągle widzisz mnie przez jej pryzmat. Nie potrafisz o niej zapomnieć choćby i na kilka sekund.
– Nosisz jej twarz – przypomniał Surbi.
– Ale nie jestem nią.
Nie do końca się z tym zgadzał.
– Wiesz, jeśli ona wróci... To będzie koniec.
– Koniec czego?
– Nas. – Ego unikała jego spojrzenia. – Ona... nie znajdzie dla ciebie czasu.
– Czemu?
– Poczucie misji, idiotyczna chęć spełniania obowiązku i wiele innych bzdur, w które wierzy. W jej świecie nie ma miejsce na szczęście albo... – Popatrzyła na niego. – Nieważne.
– Do czego dążysz?
– Możesz coś mieć. Tu i teraz. – Ego przylgnęła plecami do oparcia. – Ze mną. Rozumiesz? Nic mnie nie obchodzi ratowanie świata czy poczynania dżina. Wszyscy, którzy się liczą, już są przy mnie. A raczej wkrótce znowu będą...
Nie odpowiedział. Powstrzymał się też od rozważań.
– Chcę cię takiego, jakim jesteś – podjęła Ego. – Razem możemy być szczęśliwi. Naprawdę to widzę. Jeśli też tego chcesz, pocałuj mnie wreszcie.
Uśmiechnęła się oszałamiająco pięknie. Surbi oblizał suche wargi. Wyobrażał sobie ich wspólną przyszłość. Niewielki domek na uboczu, kilka khamranów do pomocy, a wokół potężne prerie ciągnące się aż po horyzont. Do licha, widział w tym wszystkim nawet gromadkę dzieci. Tyle że jego własny świat właśnie rujnowały zombie, a ten Haliny – starożytni bogowie i ich marionetki. W takich warunkach ani jedna mrzonka nie miała szans się urzeczywistnić.
– Mogę naprawić twój świat – zapewniła Ego. – Choć wizja prostego życia na wsi Zdziczałego Wschodu raczej do mnie nie przemawia.
– Dalej czytasz mi w myślach – westchnął Surbi.
– Niechcący – zapewniła Ego. – To się już więcej nie powtórzy.
Zaśmiał się, jakby usłyszał najlepszy żart na świecie. Zdążył już poznać Ego na tyle, by zauważać, gdy mówi wygodne kłamstwa. Nie, nie przestanie. Po prostu zacznie udawać, że szanuje jego prywatność.
Ego lekko poczerwieniała i odwiodła wzrok w kierunku gwiazd.
– Nie możesz po prostu się z nią pogodzić? – zapytał.
– I znowu wracamy do tematu Haliny. – Ego przewróciła oczami. – Starego i tłustego przegrywa, który planował spędzić resztę życia, serwując podłe żarcie za najniższą krajową. Człowiek bez aspiracji, życiowych celów i ogólnie jakichkolwiek ambicji.
– Jesteś strasznie wobec siebie surowa.
– Absolutnie – zaprzeczyła Ego. – Jestem surowa wobec tej kupy zmarnowanego potencjału o imieniu Halina Ulańska. Siebie wręcz bardzo lubię, bo jestem jej totalnym przeciwieństwem.
– Jesteście tą samą osobą – zauważył Surbi.
– Tak? – Ego zaśmiała się złowieszczo. – Czemu w takim razie nie chcesz mnie pocałować?!
– Bo czuję, że to nie w porządku.
– Wobec niej, tak? – Skrzyżowała ręce na piersi. – Czyli widzisz różnicę.
– Widzę, że nie jesteś w pełni sobą. – Surbi zwalczył odruch, by chwycić kapelusz i zająć nim dłonie. – To jak wykorzystać okazję w podłym barze z nietrzeźwą panienką.
– Czy ty mnie właśnie obrażasz?
– Usiłuję zobrazować mój punkt widzenia. Nie chcę, by żadna Halinka, czy to ty, czy też ta, którą poznałem w swoim świecie, żałowały mojego pocałunku. – Surbi z trudem wytrzymał palące spojrzenie Ego. Że też podkusiło go do używania barowych metafor...
– Właśnie na tym polega twój problem, wiesz? – Przechyliła głowę. – Mogłeś mieć przynajmniej jedną z nas, ale przez moralny kręgosłup nie dostaniesz żadnej. – Wstała na nogi. – Chodźmy więc.
– Dokąd?
– Odprowadzę cię do twojego pokoju – syknęła. – Skoro moje towarzystwo nigdy JEJ nie dorówna, po co w ogóle się starać?
– Halinka...
– Ego! – poprawiła go dobitnie. – Nazywam się Ego! I nie! Nie potrzebuję twojego współczucia! Jestem już dużą dziewczyną, więc poradzę sobie z odrzuceniem! Nie gwarantuję jednak, że się nie popłaczę, gdy zamienię się z powrotem w dziewczynkę!
– No tak... – Surbi również się podniósł. – Czyli to twoje bycie dzieckiem to tak świadomie?
– Oczywiście. Łatwiej wtedy podążać za pragnieniami. Sam zobacz, dodałam sobie kilka lat i już jestem wkurzająco wyrozumiała. Idiotyzm, ale czego się nie robi dla... – zacisnęła usta. – A niech to! Jestem dla was zbyt dobra! A mimo to ten cholerny bunkier już jest prawie pusty! Wszyscy mnie zostawiają dla niej.
Surbi długo milczał. Potrzebował poukładać myśli. W jaki sposób wyjaśnić Ego, że wcale jej nie odrzuca? Czy w ogóle dało się to zrobić, dopóki Ego wyraźnie rozgraniczała się od Haliny? Czy istniały jakieś właściwe słowa albo inny czytelny komunikat?
A może po prostu przestać używać słów?
Wsłuchał się w łagodną melodię graną przez roboty. Brzmiała miło i spokojnie. W sam raz na zrobienie czegoś bezmyślnego. Chwycił Ego za dłoń i przyciągnął bliżej.
– Co robisz?! – oburzyła się.
– Tańczę z tobą – wyjaśnił.
Prowadził ostrożnie, pilnując, by nie nadepnąć Ego stóp. Kiedyś tańczył, lecz działo się to, zanim świat pochłonęło szaleństwo. Mały kroczek do przodu, kolejny do tyłu i obrót. Nic finezyjnego, ale przyjemne, a już zwłaszcza przy tak fenomenalnym widoku za oknem.
– Co ty wyprawiasz? – Ego oparła dłoń o jego ramię. W końcu się rozluźniła, a jej ruchy nabrały należytej płynności.
– Dobrze się bawię. Ty nie?
– Przecież mnie nie chciałeś.
– To, że chcę Halinę, nie znaczy, że pragnę byś odeszła.
– Gramy na dwa fronty, tak? – Ego skrzywiła się. – To się prosi o kłopoty, mój najdroższy.
– Chcę Halinę – odparował. – Kompletną.
Ego zatrzymała się, lecz go nie puściła.
– Ależ jesteś uparty – oznajmiła. – Ile razy mam ci tłumaczyć, że to się nie wydarzy? Jestem wszystkim, czego Halina w sobie nie chcę. Nie potrafimy już dłużej koegzystować w jednym ciele.
Surbi wznowił taniec.
– Wspominałaś, że Halina jest pozbawiona ambicji. Nie umiem się zgodzić.
Ego nie odpowiedziała, co wziął za sygnał, by mówił dalej.
– No bo to właśnie ona postanowiła, że pokona dżina i trzyma się tego z uporem khamrana – zauważył.
– Wyjątek, który potwierdza regułę – odburknęła. – Tyle nie wystarczy, by przekreślić smętną i nieciekawą przeszłość pełną życiowych porażek.
– Ten wyjątek wprowadza spore zamieszanie. – Surbi obrócił nią i chwycił za dłoń. – Czemu osoba bez ambicji, miałaby odrzucić własne szczęście na rzecz kolosalnie trudnej walki?
Ego milczała.
– Wspomniałaś też, że jeteś przeciwieństwem Haliny. Czy mogę więc założyć, że jesteś pełna ambicji i chęci osiągania rzeczy niemożliwych?
Cisza.
– Dlaczego więc to Halina dąży do tego, by podjąć absurdalnie trudną walkę, gdy ty chcesz z niej zrezygnować?
Ego zatrzymała się w miejscu. Drżała.
– To... wszystko... nie tak. – Puściła jego dłoń i się cofnęła. – Moja ambicja nie jest uszkodzona głupotą! Jeśli dojdzie do walki z dżinem, wszystko zginie! A stanie się tak, ponieważ jestem... jestem...
Usta Ego poruszały się, lecz nie wydały ani dźwięku.
– Niekompletna – odczytał Surbi z jej warg.
Ego wzdrygnęła się.
– Nie, nie, nie! – Żywo gestykulowała rękami. – To JA jestem szczytem potencjału! Potrafię wszystko! – Chwyciła się za głowę. – Ale jeśli tak, czemu boję się stanąć naprzeciw dżinowi? Czy ona zaraziła mnie swoimi słabościami? – Zerknęła ze zgrozą na swoje ręce. – Nie... Nie! Ja... Muszę to zakończyć.
Ego zrzuciła otwarte buty na obcasie i usiadła na podłodze, krzyżując nogi. Zamknęła powieki.
– Co robisz? – Surbiego trawiło okropne przeczucie, że popełnił fatalny błąd.
– Odzyskam domowników bunkra – wycedziła. – A potem policzę się z Haliną raz i na zawsze. Dopóki we mnie siedzi, zawsze będzie zatruwać moje możliwości swoim nieudacznictwem.
Na czole Ego otworzyło się trzecie oko. W odległości łokcia wirowała nad nim mgiełka, która coraz bardziej się rozszerzała, aż przyjęła eliptyczny kształt przywodzący na myśl lustro.
– Nie dotykaj mnie teraz – poinformowała Ego. – Muszę wejść w głąb siebie. – Jej oczy błysnęły białkami.
Surbi zaklął. Po raz kolejny wszystko pogorszył! Czy naprawdę nie potrafił nic zrobić? Kompletnie nic?! Krążył między sceną a Ego, usiłując znaleźć jakieś rozwiązanie. Dziwna mgiełka coraz bardziej przypominała całokształtem portal. Tylko dokąd on prowadził? Czy naprawdę chciał zaryzykować i się przekonać?
– Wtrynianie nosa w boskie sprawy, to najkrótsza droga na cmentarz – ostrzegł sam siebie. – Ale zostawianie Haliny w potrzebie, brzmi jeszcze gorzej...
Zaklął i podbiegł do sceny.
– Panowie, dajcie mi żywą melodię! – zażądał. – Potrzebuję czegoś na odwagę!
Robotyczni muzycy natychmiast spełnili jego prośbę. Powietrze wypełniły żwawe dźwięki bębnów i trąbek.
– Raz khamranowi śmierć! – wrzasnął Surbi.
Gwałtownie się zerwał i rzucił prosto w mgiełkę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top