54 Ostatni Fragment
Halinka rozglądała się ponuro po sali treningowej. Właśnie tu walczyła wcześniej z gorylicą, lecz tym razem wszystko się zmieniło i to drastycznie. Rozerwane worki treningowe walały się niemal wszędzie, utrudniając dalszy przemarsz. Łańcuchy, na których wcześniej wisiały, ciągle się ruszały, brzęcząc o siebie złamanymi ogniwami. Cokolwiek nie przeszło przez to miejsce, zamieniło go w ruinę. Na domiar złego celem tajemniczego antagonisty najwyraźniej również był ostatni fragment. Świadczyło o tym ułożenie worków wzdłuż wąskiej ścieżki prowadzącej do drzwi.
W gruncie rzeczy powinna się pospieszyć, lecz coś w jej środku ostudziło zapał. Zapewne ponownie Esencja Lęku. Dzięki niej Halinka zdecydowanie czuła więcej strachu niż kiedykolwiek. Wyostrzał zmysły, a jednocześnie spowalniał krok, by nie zakłócał ciszy. Nie lubiła tej zmiany, jednakże wynikała w dużej części z nowej wiedzy. Esencja Lęku zostawiła w jej umyśle solidną porcję informacji. Na przykład teraz już wiedziała, że wcześniej spotkała Esencję Kreatywności oraz Esencję Złości. Jej aktualny rdzeń stanowiła natomiast Esencja Motywacji, co musiało być wyjątkowo istotne. Gdyby miała porównać nowe fakty do strony w książce, ten akurat kawałeczek autor powiększył, zaznaczył na czerwono i jeszcze pogrubił. Szkoda tylko, że nie wyjaśnił w przypisach, dlaczego to zrobił.
– Czemu się zatrzymałaś? – zapytała Elein.
Halinka się wzdrygnęła. Wojowniczka tupała najmocniej ze wszystkich, więc nic dziwnego, że to właśnie z jej ust padło tak gromkie pytanie. Halinka odetchnęła i poprawiła własną obserwację. Wypowiedź wcale nie brzmiała głośniej niż normalnie, po prostu zaburzyła złowieszczą ciszę.
– Zastanawiam się, co dalej – odparowała. – W tym pokoju znajduję się Esencja Apatii. – Wskazała ręką na odległe lekko uchylone drzwi.
– Na co więc czekamy? – zapytała Elein.
– Jesteś ślepa? – odparowała Swietłana. – Nie widzisz, że właśnie tam prowadzą ślady monstrum, które zrobiło to wszystko? – Wskazała zerwane łańcuchy.
– No i? – Elein oparła miecz o ramię. – Cokolwiek tam nie jest, nie boję się.
– A ja tak – wyznała Halinka.
– Wiesz, kto to zrobił? – Wasilij położył dłoń na jej barku, co sprawiło fizyczny dyskomfort Swietłanie.
Halinka pokręciła głową. Dokuczało jej straszliwe przeczucie, że wszyscy powinni jak najszybciej stąd zawrócić. Zerknęła ukradkiem na swoją drużynę. Zdawali się zdeterminowani, by podążać za nią. Sama jednak wolałaby ich ukryć jak najdalej stąd. Niestety pomimo lęku, który coraz bardziej ją ogarniał, istniało coś jeszcze. Przekonanie, że klucz do wydostania się z tego pokręconego świata znajdował się na wyciągnięcie ręki.
– Może się wycofamy? – zaproponował Orion. – Zbierzemy siły i przygotujemy do walki.
– Sądzisz, że jessst nieunikniona? – zainteresował się Szarik.
– To coś poluje na fragmenty Halinki. – Orion odwrócił się do Halinki. – Bo jeśli dobrze pamiętam, nikogo innego w tym pokoju nie ma, prawda?
– Nie ma – przytaknęła Halinka.
Orion jej nie zaskoczył. Sama doszła do podobnych wniosków, choć nie miała odwagi, by rzucić nimi tak otwarcie na głos. Strach działał na nerwy. Zdecydowanie musiała ponownie nauczyć się go kontrolować.
– Halinka... – mruknęła Aneta.
– No?
– Masz jeszcze ten rewolwer?
Halinka sprawdziła za pasem. Istotnie tkwiła tam broń.
– Jest cały w piasku – powiedziała.
– Wyczyszczę go. – Wasilij sięgnął po rewolwer.
– Umiesz? – zdziwiła się Halinka.
– Byłem w wojsku – odparował.
– Tylko uważaj, nie da się go rozładować – pouczyła.
Wasilij kiwnął i usiadł na worku. Zanim zajął się lufą, ostrożnie otworzył bębenek.
– Dobre myślenie – pochwalił Anetę Orion. – Przyda się nam broń. Jak na razie jedyne postacie zdolne do walki to Elein, Halinka i Masza.
– Nie doceniasz moich pięści – mruknął Wasilij.
– Też umiem się bić gołymi rękami, ale to może nie wystarczyć. – Orion wskazał worki i zerwane łańcuchy. – Potrafisz zrobić coś takiego przy pomocy samych mięśni?
– Siła to nie wszystko – odparował Wasilij.
– Jak dostanę rewolwer, pójdę z wami – poinformowała Aneta.
– Jeśli ty pójdziesz, to i ja – zapewnił Brajanek.
– Może i jestem mały, ale też mam pazury. – Szarik spróbował podrapać Swietłanę. Bezskutecznie.
– Dobry piesek! – zgodził się Falafel.
– Dokucza mi noga, ale zawsze mogę uratować jakąś Anetę, gdy dojdzie do walki – poinformowała Swietłana.
Aneta pokazała jej środkowy palec.
– To wszystko pięknie, ale z taktycznego punktu widzenia całkowicie odpada – oznajmiła Halinka. – Pokoik przed nami jest ciasny. Zmieszczą się w nim najwyżej trzy osoby.
Przykucnęła przy Swietłanie, która odruchowo zrobiła krok do tyłu.
– No i gdzie uciekasz? – zirytowała się. – Próbuję cię uleczyć.
– A umiesz? – ucieszyła się Aneta.
– Esencja Lęku potrafiła. – Halinka wskazała palcem Oriona.
– A ty? – Z głosu Swietłany biła podejrzliwość.
– Planuję się przekonać na członku drużyny, którego nie znoszę – mruknęła. – A teraz dawaj tę nogę.
– To miłe, że nie chodzi o mnie – zauważył Brajanek. – Lubię, że Swietłana dołączyła.
Swietłana ani drgnęła, lecz wyraźnie się wahała.
– Słuchaj, uratowałaś mi życie, tak? – podjęła Halinka. – Nie chcę być ci dłużna, więc chodź tu i daj się uleczyć!
Swietłana niechętnie, ale wysunęła uszkodzoną nogę. Halinka zastanowiła się. Właściwie jak do tego podejść? Jeśli dobrze rozumiała tok myślenia Esencji Lęku, chodziło o obawę, że Orionowi stanie się krzywda. Sam szczery strach o jego życie wystarczył, by wymazać poważną ranę, jak gdyby nigdy nie istniała. Problem polegał na tym, że los Swietłany obchodził ją raczej w ten negatywny sposób.
– Nic się nie dzieje – niecierpliwiła się Swietłana.
– Wiem – zgodziła się Halinka. – Muszę znaleźć obejście.
– Czyli?
– Nie lubię cię wystarczająco, by się o ciebie obawiać. A potrzebuję tego lęku, by cię uleczyć.
– W takim razie czemu w ogóle próbujesz?
Właśnie to usiłowała zrozumieć. Po części chodziło o dług wdzięczności, lecz kryło się za tym coś jeszcze. Umiejętność Swietłany faktycznie mogłaby uratować kolejnego członka drużyny, gdyby w następnym pokoju czaiło się coś ponad jej siły.
Właśnie!
– Chyba mam to – ucieszyła się.
Może i nie potrafiła obawiać się o życie Swietłany, lecz co z losem Maszy lub Wasilija? Gdyby zabrała ich ze sobą, a Swietłana okazała się zbyt wolna, zginęliby. Nie chciała do tego dopuścić!
– I jak? – Cofnęła rękę.
Swietłana poruszała na próbę nogą, następnie wyprowadziła kilka wysokich kopnięć.
– Jak nowa – rzuciła.
– Zabierasz ją ze sobą? – żachnął się Wasilij.
– Tak – zgodziła się Halinka.
– To nierozsądne. – Trener skrzyżował ręce na piersi. – Co, jeśli znowu cię zaatakuje?
– Zginie – odparowała Halinka. – Cokolwiek nie czeka na nas w tym pokoju, jest zbyt niebezpieczne.
– Ale jest kluczem, by stąd wyjść, czyż nie? – upewniła się Swietłana.
Halinka kiwnęła.
– W takim razie idę – postanowiła Swietłana.
– A ja razem z wami. – Elein stanęła obok i zmierzyła Swietłanę od stóp do głów. – Fizycznie to ja jestem najsilniejsza, no i mam to. – Uniosła czarną klingę.
– Ale w środku jessst ciasno – zauważył Szarik.
Halinka przytaknęła. Wolała w to nie wciągać Oriona i jego towarzyszy, bo i tak dali już z siebie aż za wiele. Jednakże sama mogła poświadczyć o sile Elein Wilhelm, zwłaszcza że wyposażenie wojowniczki wyglądało najlepiej ze wszystkich obecnych. Ciasnota ograniczała zastosowania broni białej, lecz miecz to ciągle miecz.
– To jedyna broń, którą mamy – odparowała Elein.
Masza warknęła.
– Zadbam o nią. – Elein przyjaźnie podrapała niedźwiedzicę po plecach. – Zobaczysz.
Masza mrugnęła.
– Też idę. – Wasilij wcisnął Anecie rewolwer.
– Trzech ludzi wystarczy – zapewniła Halinka.
– Zmieści się też i czwarty. Orionie!
Rycerz spojrzał na Wasilija.
– Dowodzisz pozostałą drużyną – wznowił trener. – Twoim priorytetem jest zadbanie o ich bezpieczeństwo.
– Wolałbym pójść z Elein – odparował rycerz.
– Dam sobie radę. – Wojowniczka się uśmiechnęła. – A tak nawiasem mówiąc, ledwo trzymasz się na nogach.
– To nic takiego – zapewnił.
– Fantom w podziemiach prawie cię zabił – wypomniał Wasilij. – Byłeś za wolny.
– Ciekawe, jaki ty byś był, po całym dniu przebijania się przez potworności lasu – zirytował się rycerz.
– Dokładnie taki sam jak ty teraz – zgodził się trener. – Ale siedziałem na tyłku w lochach, dlatego mam energię, by iść dalej.
Orion zacisnął usta.
– Czemu oddałeś mi broń? – Aneta próbowała wręczyć Wasilijowi rewolwer.
– Zatrzymaj ją – polecił trener. – Mamy ze sobą Halinkę i Elein. Gdybyśmy zabrali jeszcze broń palną, zostalibyście z niczym.
Orion zaklął i kopnął z w leżący obok worek. Nagle zaczął ściągać karwasze i naramienniki.
– Co robisz? – zapytał trener.
– Możesz być sobie mistrzem sztuk walki, ale na ostrze nie ma rady. – Orion wcisnął elementy zbroje w jego ręce. – Załóż to. Już kilka razy uratowało mi to życie.
– A ty? – oburzył się Wasilij.
– W razie czego mam uciekać, czyż nie? – Rycerz uśmiechnął się ponuro. – Zbroja tylko mnie spowolni.
Halinka czuła się zdezorientowana. Niby to ona tu dowodziła, ale rozsądne rzeczy działy się poza jej udziałem, więc chyba nie warto się wtrącać? Nie do końca się zgadzała z decyzją Wasilija, lecz aż za dobrze znała to uparte spojrzenie. Zresztą jako jedyny potrafił w jakiś sposób opanować Swietłanę. Musiała jednak choćby spróbować go odwieść od tego pomysłu.
– Nasza trójka wystarczy – zapewniła. – W ten sposób, jeśli napotkamy tam cokolwiek ponad moje siły, Swietłana po prostu wciągnie Elein do swojego wymiaru.
– Nie zrobi tego. – Wasilij już zakładał karwasze. – Wciągnie ciebie, bo to ty jesteś kluczem do wydostania się z tego miejsca.
– Nigdzie nie idziesz. – Swietłana odwiodła wzrok. Czyżby została przyłapana?! A to zaraza!
– Dlaczego? – Wasilij poprawił nagolenniki.
– Nie chcę, żebyś zginął.
– A więc będziesz musiała sama o to zadbać. – Elein położyła dłoń na jej barku, lecz Swietłana natychmiast ją strąciła. – O mnie się nie martwcie. – Uderzyła się pięścią w pierś. – Wszyscy mówią, że goi się na mnie jak na psie. A jeśli stanie się coś poważniejszego, Halika mnie uleczy.
Halinka poczuła, jak nieprzyjemne gorąco promieniuje przez całe jej ciało. Dopiero się nauczyła tej sztuczki, a ci już oczekiwali, że zrobi to na zawołanie i to jeszcze w trakcie bitwy!
– Nic nie rozumiecie! – warknęła Swietłana. – Narażanie jej to czysty idiotyzm! Bez niej, nigdy stąd nie wyjdziemy! Powinniście sami mnie błagać, bym w razie czego to właśnie ją ratowała! Czemu więc stoicie po stronie szalonego planu Ulańskiej?!
Aneta rozejrzała się po zebranych:
– Mogę ja, czy ktoś coś? Nie? No dobra... – odchrząknęła. – Bo mówisz tu o naszej Halinie! Zawsze zwycięża na przekór wszystkiemu!
– Halina górom! – zapiał Brajanek.
– Wolę najbardziej szalony plan Halinki, niż ten racjonalny, lecz z ussst socjopatki – syknął Szarik.
Masza przytaknęła warknięciem.
– Dobry piesek! – zgodził się Falafel.
Halinkę szczypało w oczach. Musiała się opanować. Głupio było poryczeć się po tym, jak jej drużyna zademonstrowała niemal ślepą lojalność.
– A ja się cieszę, że nie muszę niepotrzebnie narażać tyłka – wtrącił się J-baba. – Wolę oszczędzać siły na Szarego.
Zerknęła na czarnoskórego mężczyznę. Przez moment w ogóle zapomniała, że tu jest. Na szczęście zrujnował moment, co pozwoliło jej się szybko pozbierać.
– Idziemy – rozkazała.
Starała się brzmieć pewnie, lecz w rzeczywistości trapiła ją jeszcze jedna rzecz. Dlaczego chcesz walczyć z dżinem? Mniej więcej tak brzmiało pytanie Esencji Apatii. Nie potrafiła odpowiedzieć ani wtedy, ani teraz. Gdy zmierzała w kierunku złowieszczo uchylonych drzwi, gorączkowo usiłowała znaleźć jakieś rozwiązanie. Z drugiej strony czy w ogóle warto się tym przejmować? Cokolwiek nie rozwaliło sali treningowej, rezydowało teraz w domu jej fragmentu. Wpierw skupi się na wyzwaniu przed jej nosem, a gdy już sobie z nim poradzi, porządnie się zastanowi, co dalej.
Halinka pchnęła drzwi i wkroczyła do środka z uniesionym klapkiem. Tak jak się spodziewała, ktoś wywrócił pokój do góry nogami. Stare meble walały się jedne na drugich, utrudniając przemarsz. Telewizor leżał bokiem na podłodze. Rozbity ekran pokazywał statyczne zakłócenia, natomiast uszkodzony głośnik zakłócał ciszę trzaskami. Starała się dostrzec kogoś jeszcze w pomieszczeniu, lecz wydawało się opuszczone.
– Halina – syknęła. – W sensie ta druga no... Jesteś tu?
– Tutaj...
Głos wydobywał się zza przewróconej kanapy. Wasilij i Elein zaczęli podnosić meble i ustawiać je na swoich miejscach, by wkrótce dotrzeć do kanapy.
– Wyjście zniknęło – poinformowała Swietłana.
Halinka obejrzała się i zaklęła. Istotnie mieli za plecami głuchą ścianę. Czyli jednak pułapka!
– Odsuńcie się od kanapy! – rozkazała.
Elein cofnęła się i chwyciła miecz. Roztropnie ustawiła go w pozycji do pchnięcia. Nie dałaby rady wyprowadzić cięcie, za bardzo brakowało miejsca. Wasilij cofnął się kilka kroków i uniósł pięści.
I nic się nie stało.
– To pomożecie czy nie? – wydobyło się zza kanapy.
– Najpierw nas stąd wypuść – zażądała Halinka.
– Nie mogę... – poinformował głos. – Nie kontroluję już dłużej tej domeny.
– A kto? – zapytał Wasilij.
– To chcę wyjaśnić...
Wasilij popatrzył się na Halinkę. Ta wyminęła go i skupiła się na złości w swoim wnętrzu. Jej ramiona pokryła różowa sierść.
– UGH! – Chwyciła łapami kanapę i wywróciła zamaszyście na bok. – UGH! UGH! UGH! – Próbowała się opanować, lecz małpie odruchy okazały się silniejsze. Uderzyła się pięściami w pierś.
Skulona postać siedziała w samym rogu pokoju. Otuliła się kocem w taki sposób, że wyglądała niczym sterta brudnych ubrań z oczami jak u sowy.
– Widzę, że dogadałaś się ze Złością – poinformowała Esencja Apatii.
Halinka zahukała. Aktualna forma może i wyróżniała się siłą, lecz zasadniczo nie nadawała się do prowadzenia rozmowy. Musiała wrócić do pierwotnej postaci. Wdech. Wydech. Znowu wdech. I wydech. Spojrzała na ręce. Sierść na szczęście zniknęła. Niby robiła to już kolejny raz, a jednak ciągle się bała, że za którymś razem tak po prostu zostanie.
– Co tu się stało? – zapytała.
– To i owo... – odparowała jej kopia. – Nie jesteś jedyną, która wpadła na pomysł zjednoczenia wszystkich fragmentów.
Halinka ściągnęła koc. Esencja Apatii nie zmieniła się zbytnio. Przetłuszczona cera dalej niezdrowo błyszczała, kontrastując bladością z pryszczami na policzkach. Niepokoiły jedynie oczy. Już dłużej nie wydawały się tak obojętne, gdyż raz na jakiś czas tliły się w nich niebezpieczne iskierki.
– Spóźniłaś się – rzekła Esencja Apatii.
– Co ci się stało? – Halinka starała się mieć oczy dookoła głowy, choć przeczucie niemal wrzeszczało, że zagrożenie czai się właśnie przed nią.
– Ona... – odparowała. – W odróżnieniu od ciebie znała odpowiedź na moje pytanie.
– Dlaczego... chcesz walczyć... – mruknęła Halinka.
– CHCĘ ZOBACZYĆ, CO SIĘ STANIE, GDY UDERZĘ TAM, GDZIE BOLI!
Halinka cofnęła się o krok. Nieprzyjemny głos, który wydobył się z Esencji Apatii, zdecydowanie nie należał do niej!
– Żałuję... że nie znalazłaś... odpowiedzi... – Esencja podniosła się do pionu niczym kukła zawieszona na nitkach. – Zanim mnie... dopadła... i wchłonęła...
Halinka nie spuszczała wzroku z transformacji, która zachodziła gwałtownie na jej oczach. Wątłe ciało parowało, tracąc tłuszcz na rzecz gęstych mięśni. Przepocony strój zmienił się – przypominał teraz uniform roboczy z pracy z restauracji. Dziewczyna przed nią zaniosła się histerycznym śmiechem, pokazując ostre zęby. Na jej obliczu pojawił się blady podkład, a usta podkreśliła czerwona szminka, pociągnięta od ucha do ucha. Cienie na oczach prezentowały się, jak gdyby ktoś rozerwał biel, odsłaniając pod spodem mięśnie!
– Kim jesteś? – Halinka skrzyżowała ręce.
Nie zauważyła uderzenia. Poczuła natomiast, jak przebija swoim ciałem ścianę na wylot. Całe szczęście, że gniew zdążył przemienić ją z powrotem w goryla. Ciało pulsowało od bólu, lecz na szczęście wytrzymało. Poza ogólnym oszołomieniem i kilkoma stłuczeniami nic poważniejszego się nie stało.
– UGH!!! – krzyknęła, ile sił w płucach.
Chwila! Spokój! Gdzie tak właściwie wylądowała? Okolica wcale nie wyglądała jak sala treningowa, tylko jak...
Koloseum?!
– ORIENTUJ SIĘ!
Halinka tym razem zdążyła zablokować, lecz to nie powstrzymało otoczenia przed zmianą! Z jakiegoś powodu stała pośrodku restauracji, gdzie na nią szarżowały... Tancerne Amazonki?! Nie miała czasu na zastanawianie! Okładała pięściami wszystko wokół siebie jak opętana. Nagle coś rozrzuciło Amazonki na boki niczym mała eksplozja! Halinka zobaczyła swoją psychopatyczną kopię. Uderzała każdego, kto nawinął się pod rękę, rechocząc jak opętana. Po woli brnęła w jej stronę!
– UGH!!!
Halinka przyjęła wyzwanie. Amazonki rzucały się na nią z góry, spowalniając ruchy, lecz złość dodawała sił. Odpędzała je na boki niczym irytujące owady. Chcesz walki?! To ją dostaniesz! Halinka zamachnęła się pięścią, uderzając sobowtóra prosto w pierś. Wyleciała przez okno niczym pocisk.
– HA HA HA!!!
Kopia wtargnęła do środka z prędkość rakiety! Nadlatująca pięść trafiła Halinkę prosto w oko. BLASK! Halinka skakała po stołach uczty arystokratów, gdy szlachcice pierzchali na boki, wrzeszcząc ile sił w płucach. BLASK! Teraz umykała przed Swietłaną uzbrojoną w katanę na szczycie wieżowca Krystiana Szarego. BLASK! Blokowała uderzenia cybernetycznie ulepszonego mężczyzny na środku oktagonu otoczonego elektryczną siatką. BLASK! Odpierałą hordę zombie w korytarzu posiadłości nekromanty. BLASK! Okładała kulturystów z siłowni w posiadłości Krystiana Szarego.
BLASK!
Podniosła się na łokciach. Znowu znajdowała się na środku koloseum. Zobaczyła Wasilija, Elein i Swietłanę. Pędzili w jej stronę.
– HA HA HA!
Halinka odnalazła oczami swoją szaloną kopię. Kroczyła w jej stronę.
– SAMO PRZEŻYWANIE TEGO WSZYSTKIEGO JUŻ MI NIE WYSTARCZY! – krzyknęła. – POTRZEBUJĘ ŚWIEŻYCH DOZNAŃ!
Pstryknęła palcami. Obok pojawiła się Swietłana z kataną. Pstryknęła ponownie. Ochroniarze Szarego zmaterializowały się z nicości i wyciągnęli pałki. Kolejny pstryczek. Ulepszenie cybernetycznie gangsterzy unieśli spluwy. Pstryk! Czarny Rycerz machnął ciężkim ostrzem. PSTRYK! Na wieczornym niebie poszybował smok.
– WIĘCEJ! WIĘCEJ! WIĘCEJ! – Halinka w wersji klaun z koszmarów pstrykała palcami, potrajając szeregi wrogów.
– Wstawaj...
Halinka gwałtownie wróciła do pionu. Jej drużyna (łącznie z prawdziwą Swietłaną) już czuwała przy niej. Zerknęła na swoje ręce. Były normalne! Czyżby straciła transformację?! Rzeczywiście nie tliła się w niej już złość. Jej emocje znacznie lepiej opisywały słowa takie jak oszołomienie i...
Lęk?
– Co ona wyprawia! – jęknęła.
Fragment wybuchnęła śmiechem.
– SZANOWNI PAŃSTWO! I NA CO CZEKAMY?! – wrzasnęła. – WALKA NA ŚMIERĆ I ŻYCIE!
Rzuciła się w kierunku najbliżej Swietłany, którą grzmotnęła w oko łokciem. Wtedy zaczął się chaos. Grupki rzuciły się sobie do gardeł, wrzeszcząc przekleństwa. Halinka zamrugała. Widziała dwóch Czarnych Rycerzy, którzy okładali się z takim zapałem, że aż szły iskry. Swietłany natomiast anihilowały drużynę cyborgów i to pomimo toczonej walki między sobą. Nie musiała długo czekać, by ogólne szaleństwo dotarło do jej szeregów. Umknęła przed pałką, by po chwili zacząć rozdawać kopniaki na prawo i lewo, poprawiając dzieło zniszczenia klapkiem. Po chwili jednak rzuciła to wszystko, by uniknąć smoka, który szybował przez sam środek areny, zionąc ogniem!
– Co to kurwa jest! – zapiała.
Usiłowała namierzyć członków drużyny. Elein wywijała czarnym ostrzem, zmiatając wszystko na swojej drodze. Wasilij i Swietłana trzymali się blisko niej, broniąc jej tyłów. Przynajmniej tyle dobrze, że ich nie rozdzieliło.
– I GDZIE SIĘ PATRZYSZ?!
Pięść grzmotnęła ją w szczękę. Przynajmniej tym razem nie zwaliła jej kompletnie z nóg. Raczej boleśnie przypomniała o tym, że Halinka-klaun znowu jest głównym powodem do niepokoju. Halinka skupiła się i wyprowadziła solidną kombinację. Każde uderzenie trafiło, lecz co z tego? Sama również oberwała w tył pleców gumową pałką. Przeturlała się na bok, unikając cudem ostrza Czarnego Rycerza. To szaleństwo! Wszystko wokół!
– Czemu coś takiego kiedykolwiek było częścią mnie?! – Słowa same wyrwały się z jej ust.
– CZEMU?!
Kopia Halinkia staranowała barkiem Czarnego Rycerza, następnie chwyciła go w pasie i grzmotnęła nim o ziemię w taki sposób, że wylądował na karku tuż przy Halince.
– BO TYLKO KOLEJNY SZALENIEC POTRAFI POKONAĆ SZALONEGO BOGA! – zachichotała, po czym posłała Halinkę kopniakiem w sam środek strzelaniny.
Halinka zerwała się na nogi, manewrując między ulepszonymi cybernetycznie czarnoskórymi mężczyznami. Zbłąkane pociski trafiały ją raz za razem, lecz wystarczyło go chwycić i przykleić na czoło jakiegoś zasrańca w okolicy, by go na dobre obezwładnić. Faktycznie to, co wymyśliła, od początku było wariactwem. Nikt normalny nie spróbowałby obalić boga. A już zwłaszcza po tym, gdy już potwierdził, że faktycznie ma do czynienia z bogiem!
Co ty wyprawiasz?!
Halinka ledwo umknęła przed rozmazanym kształtem. Kilka kroków od niej zatrzymał się blady młodzieniec w modnych ubraniach z kołnierzem postawionym na sztorc. Wyszczerzył kły.
– Twój zapach jest dzisiaj wprost zabójczy – warknął.
– Jeszcze ty?! – stęknęła.
Ona zaraz zginie!
Halinka rozejrzała się gorączkowo. Elein ledwo broniła się przed szarżą pięciu Czarnych Rycerzy. Wasilija i Swietłany nie widziała, lecz podejrzanie pusta okrągła przestrzeń na środku koloseum mówiła sama za siebie.
Halinka rzuciła klapkiem w wampira Eryka i spróbowała się przebić przez ogólne zamieszanie. Nie zdąży! Nie ma szans!
Użyj mojej mocy!
Halinka wreszcie skupiła się na tyle, by ujrzeć na moment w umyśle Esencję Kreatywności w pełnej okazałości, czyli w dziwacznych ciuchach niczym z pokazu mody.
– Nie wiem jak!
Tworzę kopię! Dzięki mnie możesz nas używać na zawołanie! Esencja Lęku zdąży jej pomóc!
Halinka kiwnęła. Jej cień porzucił jej ciało i gwałtownie poszybował w kierunku Elein, znikając pod jej nogami. Elein zachwiała się i przycisnęła dłoń do ogromnego rozcięcia na udzie, usiłując zatamować silny krwotok.
– NIE! – wrzasnęła Halinka.
Rozcięcie... zniknęło? Elein wydawała się równie zdziwiona, lecz na szczęście nie straciła głowy. Uskoczyła przed kolejnym atakiem i użyła jednego z ochroniarzy Szarego jako żywej tarczy przed ostrzem.
Uważaj!
Halinka ledwie uskoczyła przed szponami wampira.
Złość nim się zajmie!
Halinka wrzasnęła ile sił w płucach. Miała wrażenie, jak gdyby z jej uszu wydobywały się pary dymu. Dopiero po chwili zorientowała się, że to nie wrażenie. Para istotnie wylatywała, materializując się w różową gorylicę, która natychmiast grzmotnęła wampira w jego wyszczerzoną gębę.
Nie stój tak, tylko wymyślaj kolejne wersje siebie! Tylko w ten sposób powstrzymasz Esencję Szaleństwa!
Kolejne wersje siebie?
Mogą być te z przeszłości! To nie ma znaczenia! Szybko!
Halinka skupiła się. Nagle obok pojawiła się jej kopia w różowym płaszczu i z rewolwerem przy boku. Natychmiast zaczęła strzelać.
Nie przestawaj!
Kolejna kopia miała dziwaczną fryzurę przypominającą myszkę Mickey. Wyglądała zdecydowanie za mało pruderyjnie, a jednocześnie za bardzo futurystycznie. Na szczęście również nie zwlekała i po prostu zaczęła okładać każdego, kto się znalazł pod ręką.
To wciąż za mało!
Halinka w klasycznym różowym dresie dołączyła do walki.
Więcej!
Halinka w uniformie restauracyjnym zamachnęła się butem klauna i zdzieliła Czarnego Rycerza po hełmie.
Dalej!
Halinka w staroświeckiej sukni skorzystała z roztargnienia, by wyrwać Czarnemu Rycerzowi miecz z rąk i wbić go w lecącego zbyt nisko smoka.
– TAK JEEEST! – Esencja Szaleństwa pojawiła się jakby znikąd.
Halinka z trudem zablokowała jej uderzenie, po czym zdzieliła ją prostym i... oberwała? Spróbowała ponownie i znowu dostała i to tak, że aż się zachwiała. Kolejna próba, lecz kontra nastąpiła dokładnie w tym samym czasie. Zgrzytnęła zębami. Znała tę taktykę! Sama użyła jej kiedyś na Swietłanie!
– FAJNIE, ŻE WRESZCIE WYCIĄGAMY CIĘŻKIE DZIAŁA!
Esencja odskoczyła i uniosła rękę. Nad nią materializował się... KOLOSALNY KLAPEK?! Zamachnęła się i zdzieliła smoka, jak gdyby ten był muchą. Stworzenie grzmotnęło w niewidzialną barierę Swietłany, roztrzaskując ją na kawałki, po czym runęło na ziemię.
Halinka wiedziała, że zasadniczo nie ma czasu na stanie i gapienie się z otwartą szczęką, ale tylko tyle potrafiła zrobić. Czy w ogóle dało się z TYM walczyć?! Jakim zasadom podlegała jej przeciwniczka?! Czy aby na pewno jakieś w ogóle istniały?! Czy zdoła przed tym uciec albo się obronić?! Powierzchnia giga-klapka spokojnie przykrywała jedną czwartą areny!
Odwróciła się na pięcie i przeszła w bieg.
– PRÓBUJESZ UCIEC?! – chichotała Esencja Szaleństwa, unosząc nad somą gigantyczne narzędzie mordu. – CZEMU NIE! TAK JEST ZABAWNIEJ!
Halinka nie zważała na zaczepki, byleby znaleźć się jak najdalej od swoich przyjaciół! Elein w towarzystwie Esencji Lęku już przebijała się w kierunku Wasilija i chwiejącej się na nogach Swietłany. Nie wyglądali zbyt dobrze, ale z celem Esencji Szaleństwa w pobliżu nie mieli żadnych szans na przetrwanie.
Masz jakiś plan, prawda?
Halinka nie zatrzymywała się.
Nie gadaj, że twoim planem jest zginąć samotnie?
Raczej nie zginie. Bez niej Esencja Szaleństwa nie osiągnie kompletnej formy.
Wyjdzie na to samo. W odróżnieniu od ciebie, Szaleństwu nie zależy na tym, by odpowiednio wybalansować nas wszystkie. Ona jest właśnie tym, co wróci do prawdziwego świata, jeśli teraz przegrasz.
Halinkę zmroziło aż do kości. Ani Ego, ani Krystian, ani nawet dżin nie byli w takiej sytuacji najgorszą rzeczą pod słońcem. Jeśli TO trafi na Ziemię, z pewnością wszystko zginie!
– Dlaczego coś tak groźnego jest częścią mnie?! – Ledwo panowała nad frustracją.
Dobrze wiesz dlaczego. Tylko kolejny szaleniec...
– ... może pokonać szalonego boga – dokończyła.
Zatrzymała się i rozejrzała wokół. Otoczona wyłącznie przez wrogów. Świetnie!
– NO DALEJ! – Halinka ściągnęła z nogi klapek. – SPRÓBUJ!
– TERAZ MÓWISZ W MOIM JĘZYKU! – zapiała Esencja Szaleństwa.
Olbrzymi klapek zbliżał się niczym meteor. Halinka zacisnęła usta. Niby oddelegowała Esencję Lęku do pomocy drużynie, a mimo to lada chwila a narobi po siebie! Zamachnęła się i grzmotnęła z wrzaskiem nadlatujący giga-klapek.
No to miło było poznać!
Halinka czuła się niczym owad, gdy gigantyczny klapek rozgniatał ją o arenę.
Swoją drogą, na czym dokładnie polegała twoja moc?
Widziała czerwień. Słyszała pisk. Każda najmniejsza cząsteczka pulsowała potwornym bólem. Podźwignęła się na kolana. Z jej gardła wyrwał się charchot. Nogi trzęsły się jak galareta.
W jaki sposób ty nadal żyjesz?!
Dobre pytanie. Uniosła dymiący klapek.
– PO PROSTU WZIĘŁAŚ TO NA KLATĘ! – rechotała Esencja Szaleństwa. – JAK GDYBY NIGDY NIC!
– Nigdy...nic... – Halinka nie mogła uwierzyć, że z jej ust wydobywa się coś, co dało się odnaleźć w słownikach języka polskiego. W rzeczywistości chciała krzyknąć AAAAAAAAAAAAAAUUUUUUUUUU!!!
– JESZCZE RAZ! JESZCZE RAZ! – chichotała Esencja Szaleństwa. – CHCĘ ZOBACZYĆ, ILE WYTRZYMASZ!
Halinka zerknęła na gigantyczny klapek, a następnie na przestrzeń, którą trafił. Poza nią nie został nikt inny, zupełnie jak gdyby po prostu wyparowali.
Dlaczego ciągle żyjesz?!
– Chyba mam plan – wymruczała.
Mam nadzieję, że nie planujesz znowu oberwać?! Nie mam pojęcia, w jaki sposób przetrwałaś za pierwszym razem, ale kolejny...
Halinka ściągnęła uwagę nadlatującego smoka, wymachami rąk.
No nie gadaj!
– Tutaj! – krzyknęła. – Spróbuj mnie zeżreć!
Smok zapikował z otwartą paszczą. Halinka skupiła się. Przed nią zmaterializowała się Halinka-klon w różowym stroju. Natychmiast przykucnęła, pozwalając Halinie wskoczyć na swoje plecy. Jednocześnie wybiła się, wyrzucając ja w górę. Sekundę później została połknięta przez smoka. Halinka natomiast wylądowała na łuskach i chwyciła się wystających kręgów. Poczuła, jak wzbijają się w górę. Jej palce natychmiast zaczęły się ześlizgiwać.
No i na co czekasz? Użyj złości!
– Przecież ... wypuściłam ją... z siebie... – stęknęła.
Jesteś głupia, czy udajesz?
– Do rzeczy... – Halinka z trudem poprawiła chwyt. Długo tak nie wytrzyma.
Niczego nie wypuściłaś! Po prostu użyłaś mojej mocy, a więc stworzyłaś kopie!
– To wiele... ułatwia... – wycedziła Halinka, zbierając w sobie resztki złości. – UGH!!!
Silne małpie łapy zacisnęły się na kręgach. Halinka grzmotnęła smoka w kręgosłup, wymuszając na nim unik w lewo. W samą porę. Gigantyczny klapek minął zwierzę o włos. Halinka przeskakiwała z kręgu do kręgu, wspinając się w kierunku łba. Na szczęście na szyi zwierzę posiadało wystające kolce. Halinka-goryl chwyciła za nie i wykręciła z taką siłą, jak gdyby starała się skręcić zwierzęciu kark. Dzięki temu zapikowała gwałtownie w dół, ponownie unikając trafienia.
Jesteś nawet bardziej szalona od niej!
– UGH! – Halinka pociągnęła za kolce, zmuszając na zwierzęciu zmianę torę lotu. – UUUGH!!! – Lecieli tuż nad areną, gdy pozostali wrogowie albo czmychali na boki, albo lądowali w szeroko otwartej paszczy smoka. – UGH!!!
Gigantyczny klapek uderzał raz za razem tuż za nimi. Na tym etapie smok najwyraźniej zorientował się w zagrożeniu i sam manewrował na boki, unikając zmiażdżenia o włos. Halinka mocno pociągnęła za kolce, wymuszając zmianę kierunku lotu. Gdyby tego nie zrobiła Wasilij, Swietłana i Elein zostaliby rozpłaszczeni! Smok warknął i spróbował zatrząść głową, lecz szybkie uderzenie pięścią skutecznie go otrzeźwiło.
– DŁUGO TAK BĘDZIESZ UCIEKAĆ?! – Esencja Szaleństwa uniosła drugą rękę, nad którą natychmiast zaczął się materializować jeszcze większy klapek. – SKORO TAK, ROZWALĘ WSZYSTKO WOKÓŁ!
– UGH! – Halinka szarpnęła za kolce.
Tym razem smok usłuchał bez większego oporu, gdyż skierowała go w stronę Esencji Szaleństwa. Rozdziawił paszczę, z której buchnął strumień ognia.
– TAK JEST! – Halinka-klaun machnęła gigantycznym klapkiem, rozpraszając płomień. Drugi gigantyczny klapek cisnęła prosto w smoka.
Halinka zeskoczyła, przeturlała się i natychmiast przeszła w szaleńczy bieg. Tuż za nią klapek po prostu zmiótł smoka z planszy, jak gdyby nigdy go tam nie było! Musiała jak najszybciej skrócić dystans! Gigantyczna broń może i robiła wrażenie, ale z bliska nie nadawała się do niczego! Wzbiła się w powietrze, lądując na jakimś gangsterze i wreszcie grzmotnęła pięścią Esencję Szaleństwa, posyłając ją o do tyłu niczym pocisk.
To nie wystarczy.
Sama dobrze wiedziała. Potrzebowała rywalki rozłożonej na łopatki choćby i przez kilka sekund, by móc zrobić TO. Usiadła od góry na swojej kopii, po czym chwyciła ją za głowę. Przeciwniczka szarpała się, ale to nie miało znaczenia. Bez używania swoich dziwactw nie potrafiła ot tak zrzucić z siebie Złości. Ciekawe jak szybko wymyśli na to kolejną szaloną kontrę? Halinka zrobiła wdech i wydech. Traciła siłę w rękach, co objawiało się coraz większą trudnością w utrzymaniu Szaleństwa w ryzach, lecz oznaczało też, że transformacja cofa się zgodnie z planem.
– Lęk... – wymruczała z trudem, utrzymując się na górze. – Potrzebuję prezentacji tego, co się stanie, gdy Szaleństwo wykona swój kretyński plan!
Skupiła się na wspomnieniach. Wcale nie tak dawno widziała śmierć każdego członka drużyny i to na tysiąc różnych sposobów. Musiała to pokazać, by kretynka pod nią dobitnie zrozumiała konsekwencje rzucania się z gigantycznym klapkiem na Słońce.
– PRZESTAŃ! – Esencja wierzgała rękami i nogami. – NIE CHCĘ TEGO OGLĄDAĆ!
– Będziesz oglądać! – Halinka zacisnęłą palce na skroniach z całych sił. – Czy chcesz tego, czy nie!
Zacisnęła usta, z trudem hamując łzy. Mroczne wizje przemykały przez umysł, ponownie ukazując każdego, na kim jej zależało bez życia. Orion przeszyty czarnym ostrzem, Aneta zastrzelona przez najemników Krystiana Szarego, Szarik upadający pod ostre zęby ścigających go psów...
– DOSYĆ!
Futro Maszy leżące przed kominkiem Krystiana Szarego...
– WYSTARCZY!
Wasilij rozpadający się na proch przed chichoczącym dżinem...
– STOP!
Zgliszcza świata – ani jednej żywej duszy czy drzewa. Wyłącznie dym i zapach siarki.
– DOŚĆ!!
Pusta przestrzeń kosmiczna zapadała się w czarne płomienie. Zostało tylko kilka zdeterminowanych iskierek usiłujących poskromić przedwieczny ogień.
– POWIEDZIAŁAM: DOŚĆ!!!
Halinka poleciała do tyłu, lecz natychmiast zerwała się na nogi, by spleść ręce na karku Esencji Szaleństwa niczym zapaśnik.
– CHCĘ ROZSZARPAĆ MOICH WROGÓW NA KAWAŁKI! – Esencja również chwyciła ją za kark i usiłowała wywrócić.
– Wtedy wszyscy zginą! – Halinka zdzieliła ją w nos czołem.
– ZAWSZE JESTEŚ PRZECIWKO MNIE! – Szaleństwo grzmotnęła ją kolanem w brzuch.
– A pewnie, że tak! – Halinka kopnęła jej nogę, wzniecając kłęby rdzawego kurzu. – Ktoś taki jak ty nie nadaje się do dowodzenia!
– DLATEGO NIE PLANUJE DOWODZIĆ! – Szaleństwo nawaliła się na Halinkę w taki sposób, że obie wylądowały splecione na ziemi. – PO PROSTU ZNISZCZĘ DŻINA!
– Wtedy! Wszyscy! Zginą! – Halinka nadawała wagi każdemu słowu solidnym uderzeniem w szczękę.
Esencja Szaleństwa zachwiała się, a moment wykorzystała Halinka, zrywając się na nogi i okładając ją pięściami, łokciami, kolanami i kopniakami.
Już rozumiem...
Szaleństwo ocknęła się i również zaczęła się odwdzięczać pięknym za nadobne, nie przejmując się obroną.
Twoja moc...
Halinka zacisnęła usta. Uderzenia bolały, lecz nie miała zamiaru się poddać. Będzie tak długo uderzać, aż wybije Szaleństwu ten kretyński pomysł z głowy!
Esencjo Motywacji...
Halinka posłała Szaleństwo kopniakiem do tyłu, po czym natychmiast natarła ponownie, ignorując dalsze obrażenia.
Tak długo, jak jesteś zmotywowana, nic nie jest w stanie cię zniszczyć!
Halinka czuła każdy fragment ciała, a zwłaszcza pięści, które pulsowały, jak gdyby od godziny okładała nimi ścianę, jednakże nie przestawała. Esencja Szaleństwa chwiała się na nogach i choć ciągle odpowiadała na ataki, najwyraźniej gorzej radziła sobie z absorbowaniem tych wszystkich uderzeń.
– JESTEM KWINTESENCJĄ OFENSYWY! – wrzasnęła, łapiąc Halinkę za kark i próbując wywrócić na bok. – NAWET ZE ZŁOŚCIĄ NA POKŁADZIE NIE UDERZYSZ MOCNIEJ ODE MNIE! – Grzmotnęła łokciem o szczękę Halinki. – NIGDY NIE PRZEGRAM!
– Przegrasz... – wycedziła Halinka. – A to dlatego... że ja jestem KWINTESENCJĄ DEFENSYWY!
Esencja Szaleństwa odepchnęła ją i odskoczyła do tyłu. Uniosła pięść, nad którą natychmiast zmaterializował się kolosalny klapek. Halinka zgrzytnęła zębami i ruszyła przed siebie.
KLASK!
Podniosła się z kolan i ruszyła dalej.
KLASK!!
Dalej...
KLASK!!
DALEJ!
KLASK! KLASK! KLASK!
Halinka poderwała się i zacisnęła palce na kołnierzu Szaleństwa. Spojrzała prosto w jej oczy.
– No dalej – drwiła. – Spróbuj jeszcze raz.
– ŻE NIBY JA SIĘ NIE ODWAŻĘ?!
– Rozpłaszczysz samą siebie jak karalucha! – Halinka splunęła wzgardliwie.
– TO PATRZ NA TO!
KLASK!!!
Halinka z trudem gramoliła się z ziemi. Chyba osiągnęła swój limit. Nie wiedziała dokładnie, co się stanie, jeśli przyjmie kolejne takie uderzenie. W najlepszym przypadku po prostu straci przytomność, a w najgorszym...
– No dalej... – wychrypiała. – Spróbuj jeszcze... raz...
Co ty pleciesz! Sama już nie słyszysz swoich myśli!
– Gdzie ona jest? – wykrztusiła.
Leży obok ciebie i się nie rusza. Ona nie ma twojej wytrzymałości, wiesz?
– Taki był plan – zgodziła się Halinka.
Przykucnęła i namacała strój klauna. Ledwo widziała przez czarne kręgi przed oczami.
– I właśnie dlatego... – Zachwiała się na nogach i zamaszyście usiadła. – Nie możesz dowodzić. Jesteś zbyt... brawurowa...
By nie powiedzieć głupia.
Halinka upadła prosto na Esencję Szaleństwa. Chyba traciła przytomność. Niedobrze. Być może nie zdąży uczynić ją częścią siebie. Podparła się na ramionach i stuknęła głową czoło swojej rywalki. Złowieszcza czerń coraz bardziej izolowała ją od otoczenia. Słyszała wrzaski Elein i Wasilija, ale nic z tego nie rozumiała. Ktoś spróbował ją podnieść, lecz najwyraźniej poniósł porażkę, gdyż odskoczył do tyłu z krzykiem.
ZNALAZŁAM TWÓJ RDZEŃ!
Halinka ujrzała pośrodku czerni szkarłatną sylwetkę. Wyglądała, jak gdyby płonęła.
A TERAZ CIĘ WCHŁONĘ!
Poczuła się, jak gdyby ktoś podpalił jej ciało. Wrzasnęła z bólu, lecz nie pozwoliła obcemu bytowi przejąć świadomość. Ostrożnie odpychała to do tyłu. Szło wyjątkowo mozolnie. Wypracowała minimalny dystans, tylko po to, by natychmiast go utracić i zacząć od początku z tym samym skutkiem. Po kilku próbach zmieniła taktykę. Skoro nie potrafiła ugasić ognia, spróbuję go zignorować! Pochwyciła szkarłatną sylwetkę i skupiła na jej esencji.
AAAAAAAAAAAAAARGH!
Utrzymanie jej w garści przypominało zaciśnięcie dłoni na ulu pełnym rozwścieczonych os, lecz nie poddawała się.
AAAAAAAAAAAAAAAAAAARGH!!!
Halinka obawiała się, że ten wrzask zaraz rozsadzi jej głowę. Wzmacniał się i wzmacniał, aż wreszcie wszystko wokół wybuchnęło śnieżną bielą.
Halinka otworzyła oczy. Czarne niebo usiane gwiazdami. Cisza. Spokój. Podejrzane... Ostrożnie usiadła i spojrzała przed siebie. Ciągle znajdowała się w koloseum, lecz okolica świeciła pustką. Ciekawie, gdzie podziali się inni? Jak na razie słyszała jedynie szuranie własnego ubrania o piaszczystą ziemię. Stanęła na nogi i otrzepała się z kurzu.
– Kim jesteś?
Odwróciła się. Obok siedział Wasilij, który przyglądał jej się z nieobecną miną.
– Co masz na myśli? – zapytała.
– Jesteś naszą Halinką czy tą drugą?
Halinka zerknęła na swoje ubrania. Faktycznie miała na sobie dziwaczny uniform służbowy, który z jakiegoś powodu przywodził na myśl strój klauna jeszcze bardziej niż ten oryginalny.
– Chyba obiema na raz – rzekła w końcu.
– Chyba?
– Znowu jestem kompletna.
– To chyba dobrze. Znaczy, że możemy wreszcie wracać do bunkra.
– Nie do końca. – Halinka usiadła naprzeciwko Wasilija. – Muszę odpowiedzieć na pytanie.
– Jakie?
– Dlaczego chcę walczyć z dżinem.
– Czy to nie jest oczywiste?
– Sama już nie wiem – wyznała. – Dzięki moim mocom mogę kompletnie uniknąć konfrontacji i uratować was wszystkich przed jego wpływami.
– Czyli znowu bunkier?
– Właśnie... – zgodziła się Halinka. – Już to przypadkiem zrobiłam i nikt nie jest zadowolony.
– W takim razie może zemsta?
– Kuszące – prychnęła Halinka. – Choć wydaje mi się, że wtedy skończę jak ona... No wiesz... Ta szalona...
– Hmm... – Wasilij skrzyżował ręce na piersi. – Może chcesz się dowiedzieć, dlaczego ja walczę?
– Pewnie. – Halinka zachęciła go gestem do mówienia. – Ale najpierw wytłumacz mi, gdzie się podziali pozostali...
– Pobiegli po wsparcie – wyjaśnił Wasilij. – Nie byliśmy pewni, co z ciebie wyjdzie.
– Swietłana tak po prostu cię zostawiła?
– Nie, ale nie miała sił protestować. – Wasilij wzruszył ramionami. – Elein wyniosła ją pod pachą.
Halinka zacmokała. Najwyraźniej trafiła kosa na kamień.
– Czemu zostałeś? – zapytała.
– Ktoś musiał mieć cię na oku, na wypadek, gdybyś potrzebowała pomocy.
– I tylko dlatego ryzykujesz życiem?
– Nie. – Wasilij się uśmiechnął. – Jestem twoim nauczycielem, czyż nie?
– No jesteś, ale...
– Żadnych „ale". – Wasilij pokręcił głową. – To przez moje nauki ostatecznie znalazłaś się tu. W pewnym sensie jesteś moją odpowiedzialnością.
Halinka spuściła wzrok. Faktycznie ćwiczenia z trenerem umożliwiły jej podjęcie walki z Krystianem Szarym, a dalej kula śniegu zamieniła się w lawinę. Niemniej gdyby nie znalazła tego u Wasilija, szukałaby dalej aż do skutku. Właśnie taką osobą była. To teraz jak to zgrabnie wytłumaczyć i czy w ogóle próbować?
– A zatem mój powód walki... – Wasilij głęboko odetchnął. – Otóż chciałbym znowu posiedzieć na brzegu swojego ulubionego jeziorka i popatrzeć na zachód słońca.
– Co? – żachnęła się Halinka. – I to wszystko?!
– Tak.
– Ale... przecież... już możesz to zrobić!
– Nie mogę – wyjaśnił Wasilij. – Jeśli spróbuję, dorwie mnie Szary albo dżin, więc muszę ich pokonać.
– Wcale nie! – odparowała Halinka. – Możesz po prostu poczekać, aż z nimi skończę, i się nie angażować!
– Ach... lecz wtedy, jeśli coś ci się stanie, nie będę mógł tam usiąść bez wyrzutów sumienia – tłumaczył Wasilij. – A wtedy moje ulubione miejsce stanie się już na zawsze zbrukane.
Halinka otworzyła usta i bezgłośnie zamknęła. Chyba wreszcie zaczynała rozumieć.
– Chcę... pójść do kina z koleżankami albo na drinka do baru – wydukała. – One czasem są głupie, ale ciągle mnie lubią, a ja je...
– I co jeszcze?
– Lubiłam wieczorne spacery. Musiałam przestać, bo na każdym rogu spotykałam Szarego.
– To wszystko?
– Nie... Lubię seriale, wiesz? Ale takie durne i idiotyczne, pełne toksycznego romansidła. Oglądałam je niczym komedie, ale przez Szarego... Przestałam. Źle mi się kojarzą.
– To całkiem dużo rzeczy, nieprawdaż?
– T-tak – zgodziła się. – Nie będę w stanie zrobić tego wszystkiego, dopóki nie pokonam dżina. Będą... nim zbrukane.
– W takim razie to chyba dobry powód, by go pokonać.
– Rzeczywiście. – Halinka się uśmiechnęła. – Wasia...
– Hmm?
– Jesteś mądrzejszy niż się wydajesz.
– Mam nadzieję, że to komplement?
– Ta... – Halinka stanęła na nogi. – Dziękuję.
– Proszę bardzo. Co teraz?
– Pójdziemy poszukać pozostałych. Pewnie szykują się na koniec świata.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top