49 Silna i Bestia

Elein przycisnęła się plecami do śliskiego pnia drzewa. Nie próbowała się schować, chciała jednak mieć pewność, że drapieżnik tym razem nie zaatakuje jej od tyłu.

– No dalej, tchórzu! – krzyknęła. – Pokaż się i walcz ze mną jak mężczyzna!

Usłyszała prychnięcie. Natychmiast namierzyła wzrokiem szeleszczący krzak. Z jakiegoś powodu przypomniało jej się, że chyba właśnie z tą rośliną wcześniej rozmawiał Orion. Ze środka wynurzył się... niedźwiedź? Elein zamrugała. Przecież chwilę wcześniej wróg prawie założył jej profesjonalną dźwignię na szyję! Nie zauważyła, że miał pazury! Faktycznie zaskoczyła ją siła rywala, lecz nie spodziewała się, że cisnęła w gęstwinę niedźwiedziem!

– Nigdy nie powiem o tym Olafowi – mruknęła.

I tak wystarczająco rzadko czuła się kobieco. Jej samoocena zdecydowanie nie potrzebowała kolejnej porcji żartów przy piwie.

– Jeśli dalej chcesz walczyć, to chodź! – zawołała.

Niedźwiedź stanął na tylnych łapach. Zaraz! Czy on się właśnie ustawił w całkiem solidnej pięściarskiej stójce? Zamrugała i przyjrzała się uważniej. Dzięki temu dowiedziała się, że tak naprawdę niedźwiedź w gruncie rzeczy był niedźwiedzicą.

– Nigdy nie powiem Olafowie, że pojedynkowałam się z niedźwiedzicą – obiecała sama sobie. – Nigdy! – Uniosła pięść w kierunku rywalki. – No chodź!

Niedźwiedzica nie czekała. Zaatakowała solidną kombinacją prostych i sierpowych. Elein spodziewała się raczej próby ugryzienia, dlatego przepuściła pierwsze uderzenie i ledwo odbiła kolejne.

– Och – stęknęła.

To naprawdę zabolało i to pomimo faktu, że nie oberwała pazurami. Uderzenie łapa przypominało walkę na poduszki, w którą przeciwnik z jakiegoś powodu włożył cegłę.

Niedźwiedzica natarła i ponownie zaskoczyła Elein kombinacją uderzeń zakończoną kopniakiem z półobrotu. Dziewczyna oberwała w splot słoneczny i grzmotnęła o śliski pień drzewa niczym wypuszczona strzała.

– Och...

Elein z trudem złapała oddech. Siłą woli zmusiła się do przyjęcia pozycji wyprostowanej, mimo że ciało usiłowało dorobić się garba. No dobra tym razem nie da się zasko...

Niedźwiedzica wystrzeliła do przodu, ominęła gardę dziewczyny, chwyciła ją w pasie i grzmotnęła nią o ściółkę niczym workiem. Elein pociemniało w oczach. Przeciwniczka idealnie wykorzystała jej ustawienie, a potem wzorcowo zacisnęła łapy na jej talii, by jednocześnie podbić tylną łapą nogę. A zatem walczyła ze zwierzęciem, które z jakiegoś powodu nie gryzło ani nie drapało, lecz doskonale znało się na uderzeniach, kopniakach, a nawet rzutach.

Czyli zasadniczo powinna potraktować ją po ludzku!

Elein chwyciła rękami pysk niedźwiedzicy i forsownie zatrzasnęła jej szczęki. Zwierzę naparło na nią jeszcze bardziej. Świetnie! Przekierowała łeb nieco w bok i puściła. Niedźwiedzica zaryła pyskiem w ziemię tuż pod pachą. Elein natychmiast z tego skorzystała, przytrzymując szyję zwierzęcia. Następnie podbiła cielsko nogami do góry, przewracając niedźwiedzicę na plecy i to z takim impetem, że aż grzmotnęło. Szybko zerwała się i naskoczyła na zwierzę od góry. Kolanami przycisnęła łapy zwierzęcia. Dalej zamknęła zwierzęciu obiema rękami pysk, zasłaniając też mokry czarny nos.

– Duszę cię – objaśniła. – Przestanę, jeśli potwierdzisz moje przypuszczenia.

Niedźwiedzica wierzgała, lecz Elein bez problemu utrzymała się na górze.

– Czy jesteś inteligentna? – zapytała. – Jeśli tak, mrugnij trzy razy.

Zwierzę w odpowiedzi jeszcze bardziej zaczęło się szarpać i parskać.

– Czyli myliłam się?– Elein wzmocniła chwyt.

Niedźwiedzica ciągle się nie poddawała, lecz jej próbom coraz bardziej brakowało wigoru. Wreszcie zaniechała walki, spojrzała jej prosto w oczy i mrugnęła dokładnie trzy razy.

Elein poluzowała chwyt, pozwalając zwierzęciu na zaczerpnięciu oddechu.

– Czyli dobrze mi się zdawało, że nie próbujesz mnie zabić?

Niedźwiedzica mrugnęła trzy razy.

– Choć zwykły człowiek zszedłby na drugi świat po jednym pacnięciu łapą – odparowała z wyrzutem.

Niedźwiedzica zgodziła się oszczędnym parsknięciem.

– Z drugiej strony sama rzuciłam tobą wcześniej w krzaki. – Elein westchnęła. – Pewnie nie dowiem się, czemu mnie zaatakowałaś, ale czy mogę sobie założyć, że zaszła pomyłka?

Trzy mrugnięcia.

– Świetnie... – Zawahała się. – Puszczę cię, ale uprzedzam, że wprost nie cierpię kłamców. Jeśli się nim okażesz, nie będę się już dłużej powstrzymywać.

Niedźwiedzica prychnęła.

– W takim razie schodzę...

Gdy tylko uniosła się na kolanach, niedźwiedzica posłała ją na ściółkę, do której docisnęła ją łapą. Pochyliła się i ryknęła jej w twarz. Elein nie zamknęła oczu. Będzie patrzeć śmierci w twarz! Niedźwiedzica rozwarła potężne szczęki i...

Po prostu zeszła na bok.

– Czy to naprawdę było konieczne? – Elein podźwignęła się.

Niedźwiedzica pokręciła łbem.

– Jestem cała w ślinie.

Zwierzę parsknęło, jak gdyby się zaśmiało.

– Nazywam się Elein Wilhelm – przedstawiła się. – Zgubiłam przyjaciela.

Zwierzę przechyliło lekko łeb i zastrzygło uszami, jakby zachęcając do dalszego mówienia.

– A właściwie dwóch – rozwinęła. – Mężczyznę i psa.

Niedźwiedzica kiwnęła łbem, jakby domagając się szczegółów.

– Mężczyzna nazywał się Orion, a pies to Falafel.

Zwierzę przyjrzało się jej jakby uważniej. Chyba ją zainteresowała.

– Słuchaj, wiem, że znajomość nie zaczęła się najlepiej, ale to miejsce działa mi na nerwy, więc reaguję impulsywniej niż zazwyczaj...

Nie powstrzymała się przed ponownym rozejrzeniem się wokół, choć nic się nie zmieniło. Las ciągle tonął w ponurym półmroku, gęstwina drzew wyglądała obco i nieprzyjaźnie, a większość pniaków pokrywała śliska, lepiąca żywica o kolorze krwi. Wzdrygnęła się. Cholerny Orion! Że też musiał wejść do tego głupiego domu i zniknąć razem z nim! Oby nic mu się nie stało...

– W każdym razie dążę do tego, że przyda mi się towarzystwo, a już zwłaszcza kogoś, kto potrafi walczyć. – Wskazała niedźwiedzicę. – Czy dołączysz do mnie?

Dwa mrugnięcia.

– Czy to znaczy, nie?

Trzy mrugnięcia.

– Rozumiem... – Elein zwiesiła głowę. – W takim razie rozejdźmy się jako przyjaciele.

Dwa mrugnięcia.

– Dalej chcesz walczyć?!

Dwa mrugnięcia.

– Nie chcesz się przyjaźnić?

Dwa mrugnięcia.

– To, czego ty chcesz?

Niedźwiedzica przechyliła leb. No tak. Przecież nie umiała po prostu powiedzieć. Elein skrzyżowała ręce na piersi. Musiała dobrze zadać pytanie. Na początek dokładnie przeanalizuje swoje słowa. Może dzięki temu znajdzie źródło niezgody.

– Zapytałam: czy dołączysz do mnie... – rozważała na głos. – Nie chciałaś, ale nie dlatego, że chcesz dalej ze mną walczyć. Zaprzeczyłaś też, gdy zaproponowałam się rozejść, a więc chcesz, byśmy zostali razem.

Trzy mrugnięcia.

– Wiesz co, uprośćmy to – zaproponowała. – Od teraz, jedno mrugnięcie znaczy „tak", a dwa znaczą „nie". Zgoda?

Mrugnięcie.

– Świetnie. A zatem nie chcesz dołączyć do mnie, tylko... – Zastanowiła się. – To ja mam dołączyć do ciebie?

Mrugnięcie.

– Ach, wreszcie pojmuję! – ucieszyła się. – Chcesz prowadzić! – Nagle zrobiła się podejrzliwa. – Chyba nie planujesz zaciągnąć mnie w pułapkę, co?

Dwa mrugnięcia.

– Głupie pytanie – zgodziła się Elein. – Przed chwilą mogłaś mnie zabić albo okaleczyć, a potem zaciągnąć, gdzie ci się tylko podobało.

Mrugnięcie.

– Tego akurat nie musiałaś potwierdzać – mruknęła. – No dobrze, w takim razie prowadź.

Masza przywarła nosem do ściółki i zaczęła węszyć. Po chwili najwyraźniej podjęła trop, gdyż zaczęła przedzierać się przez krzaki. Elein podążyła za nią, pomijając największe chaszcze. W odróżnieniu od niedźwiedzicy zdecydowanie przeszkadzała jej lepka żywica na ubraniach i skórze. Niemniej cieszyła się z nowej znajomości. Wszyscy mówili, że jej nos jest czuły jak u psa, lecz gdyby to było prawdą, sama tropiłaby Oriona na węch. Na szczęście nowy kompan ją w tym wyręczył, choć żałowała, że nie do końca wiedziała, kogo tak właściwie zwierzę szuka.

– Czy próbujesz znaleźć Halinę? – zapytała. Tylko ta hipoteza wydawała się sensowna.

Niedźwiedzica oderwała się na moment od zajęcia i mrugnęła... trzy razy?

– Tak, ale nie do końca? – zgadywała.

Mrugnięcie.

– Szukasz nie tylko jej? – dopytała.

Mrugnięcie.

– Świetnie – ucieszyła się Elein. – Może znajdziemy pozostałych zaginionych. W takim miejscu lepiej trzymać się razem – dokończyła z wyrzutem. Cholerny Orion...

Niedźwiedzica mruknęła i wróciła do węszenia ściółki. Elein ostrożnie podążała obok. Wcześniejsza ekscytacja szybko minęła. Żmudne i metodyczne przedzieranie się przez las zabijało nastrój. Niby ciągle nie napotkała żadnej wrogiej istoty (jeśli nie liczyć pewnego nieporozumienia z niedźwiedzicą), ale coś wisiało w powietrzu. Sama już nie wiedziała, czy chce przyspieszyć potencjalne starcie, czy odwlec go jak najdłużej.

Niedźwiedzica zatrzymała się, uniosła łeb i zaczęła węszyć. Gdy wznowiła marsz, zrobiła się jakby ostrożniejsza. Poruszała się znacznie ciszej, a przy tym zaprzestała swoich parsknięć. Pod nogą Elein chrupnęła gałązka. Niedźwiedzica łypnęła na nią z wyrzutem.

– No już – odburknęła. – Jestem wojowniczką, nie złodziejką.

Kolejne wymowne spojrzenie.

– Będę cicho – obiecała.

Co prawda wkrótce pożałowała swojej obietnicy. Ciężko trzymało się język za zębami, gdy żołądek ściskał niepokój. Zwłaszcza że zrobiło się jeszcze bardziej ponuro, a nozdrza coraz mocniej raził ostry zapach krwistej żywicy. Niedźwiedzica zatrzymała się, po czym nagle skoczyła w jej stronę i chwyciła zębami za ubranie, zmuszając do kucnięcia. Elein uparcie uniosła głowę. Musiała zobaczyć przed czym się chowali. Wpierw jednak usłyszała...

Zgrzyt.

Zgrzyt!

ZGRZYT!

Kilka kroków od nich z gęstwiny wyłoniła się postać. Na początku Elein nie zauważyła nic ponad parę świecących jadowitą żółcią punktów. Dopiero po chwili się zorientowała, że patrzy istocie w oczy. Miała na sobie czarny jak smoła pancerz o skomplikowanych zdobieniach. W jednej ręce trzymała uniesioną pawęż, drugą natomiast ciągnęła po ściółce dwuręczny miecz.

Elein spróbowała wstać, lecz niedźwiedzica jej na to nie pozwoliła. Nawaliła się na nią całym ciężarem, wgniatając ją w ziemię. Przycisnęła nawet łapę do jej ust.

Zgrzyt się oddalił. Elein natomiast żarłocznie zaciągnęła się powietrzem. Ciekawe, jak długo wstrzymywała oddech? Niedźwiedzica cofnęła się, pozwalając jej wstać.

– Zrobiłaś mi niedźwiedzią przysługę! – warknęła Elein. – Wiesz, kto to był?

Niedźwiedzica przechyliła łeb.

– Niejaki Czarny Rycerz – wznowiła ze złością. – Morderca mojego ojca!

Niedźwiedzica syknęła.

– Nie będą cicho! Obrabowałaś mnie z prawa do zemsty!

Niedźwiedzica otaksowała jej ubiór spojrzeniem.

– Dałabym radę! – Skubnęła dłonią przy pasie. Oczywiście pustka. – Z mieczem czy bez miecza!

Niedźwiedzica prychnęła.

– Naprawdę! – Elein stuknęła się w pierś.

Niedźwiedzica doskoczyła do niej jedny susem i machnęła łapą jakby od niechcenia. Przedarła się przez ubranie jak przez masło, nie kalecząc przy tym skóry. Popisowo schowała pazury, kończąc tym samym małą demonstrację.

Elein zrobiła serię głębokich wdechów i wydechów. Nic nie wskóra przeciwko Czarnemu Rycerzowi w aktualnym stanie. Potrzebowała co najmniej miecza, a gdyby chciała potraktować sprawę zupełnie poważnie – to też i zbroi. Skoro nie potrafiła powstrzymać kilka pazurów, nie miała żadnych szans przeciwko czarnemu ostrzu.

– Musimy iść jego śladem – oznajmiła.

Niedźwiedzica pokręciła łbem.

– Naprawdę musimy! – tłumaczyła z zapałem. – To coś tropi Oriona!

Niedźwiedzica zastrzygła uszami. Następnie stanęła na tylnych łapach i zaciągnęła się powietrzem. Obróciła się do Elein i ponownie obejrzała ją bardzo uważnie. Wreszcie kiwnęła.

– Dzięku...

Niedźwiedzica znalazła się przy niej jednym susem i oparła się łapami o jej barki, zmuszając do kontaktu wzrokowego.

– O co chodzi? – niecierpliwiła się. – Mam uważać, tak? Zawsze uważam!

Niedźwiedzica ani drgnęła.

– Naprawdę – rozwinęła już spokojniej. – Nie będę się rzucać na Czarnego Rycerza z gołymi rękami. Nie jestem aż tak głupia.

Niedźwiedzica mrugnęła trzy razy.

– I tak, i nie?! – oburzyła się. – Słuchaj bez urazy, ale znasz mnie od kilkunastu minut!

Niedźwiedzica opadła na cztery łapy i poczłapała w krzaki. Po chwili jednak obejrzała się, jak gdyby pytając: idziesz?

– Ta... – mruknęła.

Starała się nie spuszczać z oczu czarnej sylwetki, która parła przed siebie, nie zważając na gałęzie czy krzaki. Usiłowała zachować przy tym ciszę, ale notoryczne parsknięcia niedźwiedzicy, świadczyły raczej o tym, że idzie jej naprawdę marnie. Na szczęście Czarny Rycerz sam wytwarzał znacznie więcej hałasu przez te wszystkie gałęzie, które głośno odbijały się od jego pancerza.

Elein ponownie nadepnęła na patyk. Właśnie! Patyk! Uniosła prowizoryczną broń, ignorując fakt, że niedźwiedzica ewidentnie przewróciła oczami. Dobrze wiedziała, że nie pokona tym mordercy jej ojca, lecz to ciągle lepsze niż nic. Wznowiła żwawy marsz. Zabójca zniknął w gęstwinie drzew, lecz zapamiętała jego pozycję. Nie umknie jej! Przyspieszyła jeszcze bardziej, tym razem słysząc jedynie własne ciężkie kroki. Wtargnęła między drzewa i zastała...

Pustkę?

– Co do...

Gwałtownie się rozejrzała. Poza niedźwiedzicą i drzewami nie widziała wokół nic więcej.

– Gdzie on się podział?! – warknęła.

Krzaki się poruszyły. Elein nie pozwoliła się zaskoczyć. Uderzyła pierwsza jednocześnie, odskakując do tyłu.

– Ożeż kurwa... – jęknęły krzaki. Ze środka wygramoliła się czarna postać, choć tym razem chodziło po prostu o kolor skóry. – Czemu kijem? – stęknął. – Co ja ci zrobiłem?!

– Szukamy Czarnego Rycerza – odparowała Elein.

– I dlatego dostałem w czachę? – zirytował się mężczyzna. – Bo też jestem czarny? Pierdolony rasizm...

– Widziałeś go czy nie? – Przestała się rozglądać i skupiła na postaci przed nią.

Znała tego mężczyznę. Widywała go w bunkrze Haliny Ulańskiej. Z jakiegoś powodu często stał w pozycji z rękami uniesionymi na boki, jak gdyby lubił wyglądać jak krzyż. Kiedyś chciała go zapytać o jego dziwacznie splątane włosy oraz metalową żuchwę, lecz Olaf odwiódł ją od tego pomysłu, twierdząc, że to niegrzeczne.

– Gość w czarnej zbroi, tak? – podjął mężczyzna. – No niby widziałem, ale...

– Ale co?

– Ale gówno – odburknął. – Czego mam ci mówić cokolwiek? Zdzieliłaś mnie pałką w łeb.

– A to dlatego, że mogę to zrobić jeszcze raz.

Mężczyzna przyjrzał się jej, jakby szacując swoje szanse.

– Mam cybernetyczne ulepszenia – zagroził.

– A mimo to dostałeś w czerep.

– No racja... – westchnął. – Zniknął, okej?

– Jak to zniknął?

– Normalnie! – warknął mężczyzna. – Zamienił się w cień i wślizgnął między pierdolone drzewa!

– W cień? – Elein skrzyżowała ręce.

– Chrzań się ze swoją podejrzliwością! – zirytował się mężczyzna. – Nie muszę ci się tłumaczyć! Właściwie czemu ja tracę z tobą czas?

– Bo mam kij?

Mężczyzna wyburczał kilka przekleństw. Nagle zerknął za Elein.

– Masza! – ucieszył się. Podszedł do niedźwiedzicy, której uścisnął łapę. – Ty też tu? Jak tu trafiłaś?

Niedźwiedzica parsknęła.

– Aaa... nie pytaj – odburknął mężczyzna. – Ego była dla mnie miła, więc pogłaskałem ją po głowie, a potem puff i jestem po środku tego gównianego lasu...

– Nikt nie pytał... – mruknęła Elein.

Masza popatrzyła na nią karcąco.

– No dobra. – Uniosła ręce. – Faktycznie niepotrzebnie antagonizuję.

– Bo jestem czarny – zgodził się mężczyzna.

– Nie obchodzi mnie twój cholerny kolor skóry!

– Dobra, dobra, rasistko...

– Nawet nie wiem, co znaczy to słowo, ale jeśli jeszcze raz mnie obrazisz, dostaniesz w gębę.

– Wspaniałomyślna propozycja. – Mężczyzna poklepał niedźwiedzicę po barku. – Ona zawsze tak?

Masza kiwnęła.

– Nazywasz się... Jot-chłop, tak? – Elein spróbowała odzyskać inicjatywę.

– J-baba! – warknął mężczyzna. – Laska, skąd ty się urwałaś?!

– Sam jesteś Laska! – wściekła się Elein. – To, że mam kij, to nie powód, by wymyślać mi głupie ksywki! To jakbym ja mówiła na ciebie Kołtun.

J-baba rozdziawił metalową szczękę. Musiał jej pomóc ręką, bo sama się nie zamknęła.

– To będzie trudne – mruknął. – Słuchaj, może zejdźmy z tonu? – zaczął pojednawczo. – W końcu się kumplujemy, nie?

– Znamy się z widzenia – poprawiła Elein.

– Właśnie tak, kumpelo! A więc... eee... Helen?

– Elein!

– Helejn?

– Elein...

– No w każdym razie... – J-baba odchrząknął. – Znamy się, więc może tak odłóż ten kij i spróbujmy razem stąd wyjść, nie?

Elein zmarszczyła czoło.

– Chyba że chcesz spędzić resztę życia w tym parszywym lesie? – J-baba uniósł brwi.

– Chcę znaleźć przyjaciół.

– Jednego już znalazłaś. – J-baba wyszczerzył zęby. Były z metalu.

– Zgadza się. – Elein zerknęła nieco cieplej na Maszę. – Niech będzie... – Zatknęła patyk za pas. – Pójdziesz z nami.

– No i o to chodzi. To ja prowadzę...

– Rzycią po mapie – odparowała Elein. – Prowadzi Masza. Szukamy pozostałych zaginionych.

Niedźwiedzica kiwnęła.

– Tam jest dziana posiadłość. – Mężczyzna wskazał przed siebie. – Jeśli tam nie wejdę, to chyba nie nazywam się J-baba!

– To trzeba tak od razu – odparowała Elein. – Może to ta sama, w której zniknął Orion? – obejrzała się na Maszę. – Czy możemy mu zaufać?

Trzy mrugnięcia.

– Co to znaczy? – J-baba kucnął przed Maszą. – Nie, poważnie, co powiedziała?

– W którą stronę udał się cień Czarnego Rycerza? – Elein zignorowała jego pytanie.

– No tam. – J-baba ponownie wskazał ręką ten sam kierunek. – Och! Już rozumiem! Ładnieee! – pochwalił. – Nie ma sensu tam iść, dopóki kręci się tam ten niebezpieczny typ. – Postukał palcem w skroń. – Ty to masz łeb...

– W takim razie właśnie tam pójdziemy.

– Cofam, co mówiłem. Wcale nie masz łba. Czemu chcesz iść za psychopatą, który bardzo poważnie traktuje swoje przebranko?

– Zabił mi ojca.

– To zmienia postać rzeczy. – J-baba pokręcił głową. – Tak naprawdę wcale nie. Skoro ten smoluch zabił ci ojca, może kropnąć też i ciebie.

Masza kiwnęła.

– Ty też się z nim zgadzasz?! – żachnęła się.

Trzy mrugnięcia.

– Nie, serio, co to znaczy? – dociekał J-baba.

– Znaczy, że idziemy do posiadłości – wyjaśniła Elein. – A jak ci się to nie podoba, możesz tu zostać sam.

– Zawsze jesteś tak kategoryczna? – J-baba rozprostował ręce.

– Zawsze.

– No dobra, ale nie licz na mnie, gdy ten smoluch zrobi z ciebie szaszłyk...

– Nie miałam zamiaru.

Masza pokręciła łbem i pierwsza ruszyła we wskazanym kierunku. Elein podążyła za nią. Na samym końcu człapał J-baba. Mężczyzna z jakiegoś powodu dotykał niemal każdego drzewa, powtarzając pod nosem „a co to za gówno". Jego towarzystwo szybko zaczęło ciążyć, choć musiała przyznać, że poruszał się względnie cicho.

Po długich minutach przedzierania się przez las drużyna dotarła do celu. Elein zamarła, mierząc wzrokiem olbrzymi marmurowy mur.

– Czy tu mieszka jakiś król? – zapytała.

Masza mrugnęła dwa razy.

– Tu jest brama! – J-baba wskazał na...

Elein zmarszczyła czoło. Czy ktoś wykonał z krat obraz mężczyzny?

– Czekaj, czekaj... – J-baba stuknął pięścią podobiznę w nos. – Znam tę gębę! Krystian Szary?! To jego chata?! – Zatarł ręce. – Taka okazja trafia się tylko raz w życiu. Już mnie ty popamiętasz, chciwy zasrańcu...

Elein stanęła obok i zajrzała do środka.

– To jakiś pałac – zdziwiła się.

Samo ogrodzenie robiło wrażenie, a co dopiero olbrzymia posiadłość! Ktokolwiek tu nie mieszkał, załatwił nawet żywe rzeźby z krzewów. Po chwili jednak zorientowała się, że zarówno te liściaste, jak i kamienne podobizny najczęściej przedstawiały damską goliznę. To ostudziło jej entuzjazm. Zrozumiałaby, gdyby odnalazła może ze dwie nagie panny, ale cały ogród? W dodatku im dłużej się wpatrywała, tym częściej dostrzegała fallistyczne pomniczki i to najczęściej podejrzanie blisko nagich rzeźb.

– Tu mieszka jakiś dewiant – oceniła na głos.

Masza zgodziła się mrugnięciem.

– Najważniejsze, że nie widzę smolucha w zbroi! – ucieszył się J-baba. – Możemy przetrzepać chatę Szarego, a potem mu ryj!

– Szukamy moich przyjaciół – przypomniała Elein.

– No jaaasne – zgodził się tamten. Zabrzmiało jakoś tak nieszczerze.

Elein szarpnęła za bramę. Uchyliła się, nie wydając żadnego dźwięku. Weszła na podwórko. Na razie czysto. Namierzyła wzrokiem wejście do domu. Było lekko uchylone.

– Gotowi? – zapytała.

Nie czekała na odpowiedź. Ruszyła przed siebie i uderzyła się nosem.

– Co do...

Niewidzialna przeszkoda ponownie ją powstrzymała. Dotknęła ręką w miejscu, gdzie powinno być wyłącznie powietrze. Poczuła pod palcami fakturę, jak gdyby głaskała chłodną ścianę. Nagle ustąpiła. Przed jej oczami pojawiły się dwie postaci – utykająca blondynka w żółtym dresie oraz... Aneta?!

– To wy! – ucieszyła się Aneta.

– Skąd ty się tu wzięłaś? – Elein podbiegła bliżej.

– Scho-waliśmy się przed Cza-rnym Ry-cerzem – wyjąkała Aneta. – Swietłana nie da rady b-biegać, a ja jestem naj-wolniejsza z pozostałych, więc...

– Czarny Rycerz?! – Elein chwyciła ją za barki. – Gdzie on jest?!

– Goni Oriona – odparowała Aneta. – Musisz mu pomóc! Wszedł do środka posiadłości!

Elein kiwnęła i natychmiast pognała we wskazanym kierunku. Usłyszała za plecami sapanie. W pierwszym odruchu chciała zniechęcić niedźwiedzicę, lecz szybko przypomniała sobie, że spośród nich obu, to właśnie Masza posiadała prawdziwą broń – pazury i paszczę pełną zębów. Sama miała tylko żałosny patyk.

– Ja tu poczekam! – krzyknął im w ślad J-baba. – Sprawdzę czym chata bogata, gdy już załatwicie smolucha!

– Jakby ktokolwiek liczył na twoją pomoc... – mruknęła Elein, zanim weszła do środka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top