48.1 Piramida
– Potrzebuję... chwili!
Orion stanął w miejscu. Aneta oparła się o poręcz, dysząc niczym Falafel. Jednakże w odróżnieniu od psa, który wyglądał jak złota moneta, jej czoło aż błyszczało się od potu.
– Chrzanić... schody! – stęknęła.
Zgadzał się. Nie pojmował, czemu nie dało się wyprowadzić na dach windy lub ewentualnie przynajmniej pozwolić im nią wjechać jeszcze kilka pięter. Maszerowali w górę już ładnych paręnaście minut. Gdyby chociaż otoczenie miało w sobie jakiś futurystyczny rys. Poza poręczą, która czasem biła po oczach światłem, gdy się jej dotknęło, reszta prezentowała się do bólu standardowo. Zupełnie jakby konstrukcja schodów została udoskonalona dawno, dawno temu i przetrwała w całkowicie niezmienionej postaci.
Spojrzał w górę w szczelinę między poręczami.
– Chyba widzę... koniec. – Sam z trudem panował nad przyspieszonym oddechem.
Aneta usiadła na schodku i zadarła głowę.
– Heh – jęknęła.
Chyba chciała powiedzieć coś więcej, ale ostatecznie zrezygnowała i po prostu machnęła ręką. Orion również usiadł obok. Kto wie, co się skrywało na dachu? Lepiej odpocząć, skoro już znalazł okazję.
Przeprawa przez wieżowiec, a zwłaszcza towarzyszące temu lęki dawały mu się we znaki. Czuł się, jak gdyby znowu spędził całą noc, umykając przed Czarnym Rycerzem. Jak dobrze, że po starciu w mieszkaniu Magdaleny Ulańskiej, nie spotkało ich nic szczególnego. Owszem, musieli minąć lewitujące przyrządy biurowe oraz skradać się obok dziwnych stworów ubranych w spodnie i koszulę w kratkę, lecz z nosami tak długimi, że potrafiły nimi chwytać rzeczy, niemniej poszło względnie łatwo. Aneta wzięła się w garść, Falafel nie szczekał, a on sam starał się mieć oczy dookoła głowy. W efekcie dotarli do pustej klatki schodowej, która prowadziła na dach.
– Gotowa. – Aneta wstała i otrzepała ubrania.
Orion udał się w jej ślady. Sprawdził raz jeszcze czy nie zgubił swoich prowizorycznych broni. Na szczęście i patyk, i klapek ciągle tkwili pewnie za jego pasem. Pozwolił sobie na kilka głębszych wdechów, po czym ruszył w górę. Krótki odpoczynek zdziałał więcej, niż zakładał, gdyż cała drużyna żwawo pokonała ostatni dystans. Zatrzymali się przed metalowymi drzwiami. Orion kiwnął Ancie, po czym szarpnął za klamkę. Zimne powietrze uderzyło go w twarz, wdzierające się ze świstem w uszy. Wzdrygnął się i wyszedł na dach. Widział kominy oraz dziwaczne panele wyglądające jak plastry miodu. Nieco dalej zaczynał się względnie płaski kawał przestrzeni. Wypatrzył na jego końcu blondynkę w żółtym, obcisłym stroju z paskami ciągnącymi się na bokach. Opierała się o metalową obudowę, za którą kręciły się śmigła jak w młynie. W rękach ściskała dziwny miecz o okrągłej gardzie. Stopę oparła o szklaną klatkę, w której siedział rudy kocur.
– Swietłana! – Aneta wycelowała w kobietę rewolwer, który po chwili opuściła. – Chyba nie dam rady do niej strzelić... – Ponownie uniosła broń. – Ale mogę nastraszyć!
Orion dobył patyk, który następnie oparł o bark. Zanim przystąpi do starcia, zorientuje się, gdzie się znajdowali. Powiódł wzrokiem wokół. Las otaczający wieżowiec ciągnął się aż do linii horyzontu. Obejrzał się, by zastać to samo po drugiej stronie. Na szczęście dostrzegł coś jeszcze – piękny dworek otoczony solidnym murem. Znajdował się najwyżej milę stąd. Tylko jak tam trafić? Spróbował namierzyć słońce, lecz to skrywało się za gęstymi i szarymi chmurami. Najwyraźniej będzie musiał raz na jakiś czas wspinać się na drzewo, by ocenić, czy aby na pewno zmierzają we właściwą stronę. Może trafi w końcu na jakiś okaz o suchej korze?
– Chodźmy odzyskać kota – zarządził.
– Zaczekaj! – Aneta chwyciła go za rękaw. – Masz jakiś plan?
– Spróbuję porozmawiać, a jeśli to zawiedzie, zdzielę pannę patykiem – odparował.
– To nie jest taka zwykła panna – wycedziła. – Kiedyś pokonała samą Halinkę.
Orion zatrzymał się wpół kroku i otaksował blondynkę długim spojrzeniem.
– Czy potrafi czarować? – zapytał.
– Umie tworzyć taki mini świat, w którym zamyka siebie razem ze swoim rywalem.
– Czy da się z niego wyjść?
– Tak, jeśli się ją pokona.
– Czy jest dobrym szermierzem?
– Nie jestem pewna, ale w walce wręcz nie ma sobie równych.
Orion przechylił głowę. Nagle nie czuł się aż taki pewny swego.
– Jestem większy i prawdopodobnie fizycznie silniejszy, a w szermierce mało kto jest w stanie stawić mi czoła – wymieniał. – Trenowałem z mieczem całe życie. Uważasz, że może mieć podobny poziom?
– Raczej nie – odparowała Aneta z ociąganiem.
– W takim razie kij wystarczy.
Orion przeciągnął się, po czym udał w stronę blondynki.
– Oczy jej świecą na czerwono – zauważył, nie przerywając marszu.
– Zauważyłam! – Aneta dreptała za nim, w jednej ręce ściskając rewolwer, a w drugiej trzymała za obrożę Falafela. – Czemu ci się świecą gały?! – zawołała.
Nie doczekała się odpowiedzi.
Falafel próbował się wyrwać, a i im bliżej Swietłany się znajdowali, tym bardziej ujadał. Ostatecznie wyślizgnął się z palców Anety, lecz wtedy stanął w miejscu, popatrzył na nią z wyrzutem i poczekał, aż ponownie chwyci go za obrożę. Wtedy znowu zaczął szczekać.
– Aneta?! – Szarik stanął na tylnych łapkach i zaczął boksować swoją klatkę.
– Spokojnie! Uratujemy cię! – Aneta wyjrzała zza Oriona, po czym wyciągnęła rewolwer, którym wymierzyła w Swietłanę. – Puść go, bo cię zastrzelę!
Swietłana pchnęła klatkę za siebie, po czym uniosła miecz i ruszyła zdecydowanym krokiem w ich stronę.
– Stój, bo strzelam! – zapiała Aneta. – No stójże! Ej! No mówię coś! No weź! – Jej ton coraz bardziej przechodził w błagalny. – Mam broń! Nie widzisz? No halo! Pociski są silniejsze od katany! Orionie, bo ona nie chce stanąć!
Rycerz wskazał Anecie komin, za którym ta natychmiast się ukryła. Wystawiła jedynie głowę i rękę z rewolwerem.
– Jak będzie źle, to pomogę – obiecała.
– Może lepiej nie? – Orion uniósł wyżej patyk. – Trzęsą ci się ręce, boję się, że we mnie trafisz.
– Nie trafię! – oburzyła się.
Orion zignorował ją. Cierpliwie zaczekał, aż Swietłana weźmie zamach, po czym ostrożnie zbił miecz na bok i pchnął ją patykiem w pierś. Z jakiegoś powodu ostrze rywalki posiadało tylko jedną ostrą krawędź, a więc zasadniczo mógł parować niemal z każdej innej strony. Szczęście w nieszczęściu.
– Gdybym miał miecz, już byś nie żyła – poinformował. – Odłóż broń. Porozmawiajmy.
Swietłana po prostu zaatakowała ponownie. Orion grzmotnął patykiem o płaz, zmieniając trajektorię cięcia, po czym przywalił dziewczynie w udo, by następnie ponownie pchnąć ją kijem w pierś.
– Druga śmierć! – wygłosił. – Rzuć broń. Nie musimy tego robić.
Swietłana wyprostowała się i ruszyła na niego ponownie, tym razem utykając. Orion również nie stał w miejscu. Ruszył półkolem, starannie obserwując rywalkę. Może i nie umiała używać miecza w stopniu mistrzowskim, lecz zdecydowanie łapała, jaki ma zasięg i kiedy ma okazję do uderzenia. To oznaczało, że ma przeciwko sobie uzbrojonego zawodowca, który doskonale znał swoje atuty.
Niedobrze...
Swietłana zamachnęła się, lecz w ostatniej chwili zatrzymała uderzenie i wyprowadziła cięcie w lewy bark. Ledwo umknął. A zatem już pojawiły się zmyłki. Nie szkodzi. Sam w końcu też tak potrafił. Zamarkował uderzenie na odlew, po czym zmienił trajektorię i ostatecznie grzmotnął dziewczynę pod pachą.
– Trzecia śmierć – rzucił. – Przyznaję, jak na kogoś, kto nie uprawiał szermierki całe życie, jesteś całkie dobra, lecz to ciągle za mało. – Wskazał ją końcówką kija. – Ostatnia szansa. Rzuć broń. Inaczej będę musiał połamać ci kości.
Swietłana nie przejęła się jego groźbą. Gdyby nie widział, że utyka i przyciska do ciała prawą rękę, w ogóle by zapomniał, że odniosła jakiekolwiek obrażenia. Ponownie wyprowadziła uderzenie zmyłkę i tym razem musiał je odbić. Ostrze werżnęło się w patyk, po czym bez wysiłku ścięło końcówkę, zostawiając kij krótszy o długość małego palca. Z drugiej strony teraz przynajmniej był naostrzony. Orion zamachnął się, tylko po to, by wyprowadzić zupełnie inne cięcie. Musiał jednak zatrzymać się w pół kroku. Swietłana idealnie się zasłoniła, a w dodatku blokowała ostrą krawędzią. Gdyby spróbował, znowu skróciłby sobie kij.
– Czy mi się wydaję, czy ona jest coraz lepsza? – mruknął pod nosem.
– Czy wołasz o pomoc?! – Aneta pomachała mu rewolwerem. – Bo nie usłyszałam!
Orion zgrzytnął zębami. Powoli kończyła mu się cierpliwość. Najwyższy czas zagrać brzydko. Machnął kijem tuż przed twarzą Swietłany, wymuszając na niej obronę. Nie planował trafić, sprawdzał jedynie, czy nadąża za szybkością ataków. Na razie była minimalnie za wolna. Powtórzył dokładnie ten sam atak. A potem jeszcze raz. Tak, wreszcie się przyzwyczaiła. Uderzył ponownie. Tym razem wystawiła ostrze, które ścięło kawałek kija. Dzięki temu reszta kija minęła gardę i uderzyła Swietłanę w palce, którymi ściskała rękojeść miecza.
Ostrze brzęknęło o beton. Orion nie zdążył nacieszyć się wygraną. Swietłana chwyciła kij ręką, po czym szarpnęła. Zaparł się, lecz dopiero po chwili zrozumiał, że wcale nie próbowała go wytrącić z równowagi. Po prostu próbowała jak najszybciej się do niego zbliżyć pomimo obitej nogi. Gdy szarpnęła za kij, jednocześnie podskoczyła bliżej i przywarła do niego bokiem. Spróbował wypuścić broń z ręki, lecz i tak zdążyła złapać jego przedramię. Sekundę później już leżał rozciągnięty na podłodze. Kręgosłup pulsował bólem, przepona natomiast postanowiła na chwilę udaremnić dalsze próby oddychania.
– Zostaw katanę, bo cię zastrzelę! – zawołała Aneta.
Orion z trudem zmusił ciało do współpracy. Kątem oka widział, że jego przeciwniczka już podniosła miecz. Na szczęście była równie poobijana, więc miał jeszcze parę sekund, by się przygotować. Tylko co robić? Kij leżał za daleko, a w dodatku po walce został solidnie ukrócony. Gołymi rękami natomiast nic nie wskóra. Na domiar złego coś paskudnie uwierało go w... plecy? Sięgnął dłonią, by dobyć... klapek?
Swietłana już stała nad nim. Zamachnęła się. Zanim zdążył pomyśleć, zareagował instynktownie – rzucił klapkiem.
PLASK!
Swietłana zachwiała się i opuściła broń. Z jej oczu na moment zniknęła czerwona poświata. Jeszcze bardziej dziwiło, że klapek sam wrócił do rąk.
– ŁOOO! JEST JAK BUMERANG! – Aneta machała z zapałem rewolwerem. – TRZAŚNIJ JĄ JESZCZE RAZ!
Usłuchał.
PLASK!
Swietłana wypuściła katanę. Orion zmusił ciało do gwałtownego wysiłku. Wystrzelił przed siebie i chwycił ostrze za rękojeść. Następnie wskoczył na nogi i wycelował nim w Swietłanę. Przez to zapomniał złapać klapka, który zdzielił go w bark.
– Czemu mi... nie pomogłaś? – jęknął z wyrzutem do Anety.
– Bo nie prosiłeś!
– Wyrżnąłem plecami... o podłogę – stęknął. – Ledwo... mówię!
– Zdawałeś się kontrolować sytuację!
Orion wymruczał pod nosem przekleństwo. Tyle dobrze, że ostatecznie nikt śmiertelnie nie ucierpiał. Jeszcze...
– Poddaj się – wycedził. – I mówię to ostatni raz.
– Gdzie ja... jestem? – Swietłana uniosła głowę. Jej oczy przestały się świecić na dobre. Teraz wydawała się po prostu zagubiona.
– Ty tam, cofnij się! – Aneta zamachała rewolwerem.
Orion dopiero po chwili uświadomił, sobie, że wcale nie mówiła do Swietłany. Z cienia blondynki wynurzyła się czarnowłosa Halinka! Łypnęła lękliwie na Anetę, po czym nagle prześlizgnęła się między nogami Swietłany niczym wąż, a jej ręką wystrzeliła w kierunku czoła Oriona. Nie spodziewał się, że go dosięgnie, nawet przy rozmiarach jej kończyn. Nie przewidział jedynie, że potrafiły się wydłużać! Kościste palce chwyciły go za skronie, a wtedy świat wybuchnął czernią.
– Opuść katanę!
– Opuść rewolwer.
– Najpierw opuść katanę!
– Mam stracić w ten sposób zakładnika? Bez szans!
Orion otworzył powieki. Odruchowo spróbował się podnieść, lecz czyjaś noga docisnęła go do zimnej podłogi. Zamrugał. Swietłana górowała nad nim, trzymając ostrze stanowczo zbyt blisko jego szyi. Kilka kroków dalej Aneta ściskała drżącymi rękami rewolwer.
– Żyjesz! – zapiała.
– Ledwo – jęknął. – Gdzie Halina?
– Zniknęła – odparowała Swietłana, po czym przycisnęła go do ziemi. – A teraz cisza. Przeszkadzasz się skupić.
Orion stęknął. Spróbował się rozejrzeć. Kątem oka dostrzegł, że Falafel turla klatkę z przeklinającym Szarkiem. Haliny natomiast nie znalazł. Zauważył natomiast klapek. Wyciągnął do niego rękę. Nie spodziewał się zbyt wiele, dlatego zdziwił się, gdy ten posłusznie pofrunął do jego palców. Zamachnął się i rzucił w Swietłanę.
PLASK!
Dziewczyna zachwiała się. Orion skorzystał z okazji i podciął jej nogi. Sam się poturlał na bok, unikając tym samym wymachu mieczem. Zerwał się i podbiegł do Anety. Wyrwał jej rewolwer.
– Jak się go używa? – zapytał.
– Ułóż ręce na rękojeści, by nie blokowały kciukiem kurka. A potem naciśnij spust.
Swietłana podniosła się na nogi. Orion wycelował w górę i wystrzelił. Zadziałało. Wskazał rewolwerem Swietłanę.
– Rzuć broń – wycedził chłodno. – Nie żartuję.
– Naciągnij kurek! – pisnęła Aneta.
Orion usłuchał. Swietłana spróbowała podbiec, lecz ciągle kuśtykała. Pocisk uderzył w podłogę tuż obok jej stopy.
– Gwoli ścisłości, to miało być trafienie, ale na twoje szczęście kiepsko strzelam. – Orion ponownie naciągnął kurek. – Rzuć miecz.
Swietłana wypuściła ostrze i zrobiła krok do tyłu. Uniosła ręce.
– Falafel! – zawołał Orion.
Pies uniósł uszy, po czym posłusznie podbiegł do Swietłany i chwycił w zęby rękojeść katany. Przyniósł broń Orionowi, następnie wrócił do turlania klatki z Szarikiem. Rycerz wcisnął rewolwer z powrotem Anecie, a sam podniósł miecz.
– A teraz porozmawiajmy – oznajmił. – Czemu porwałaś kota?
– I to drugi raz! – dodała Aneta.
– I to drugi raz – zgodził się Orion.
– Nie porwałam.
– Porwałaś i to dwa razy! – oburzyła się Aneta.
– Po prostu się tu znalazłam – zaprzeczyła Swietłana. – Nie do końca rozumiem, jak to się stało.
Orion spróbował ocenić czy kłamała. Zachowywała się jakby racjonalniej no i z jej oczu zniknęła ta dziwaczna poświata. Nie trzeba było mieć intelekt jego brata Romualda, by zauważyć powiązanie.
– Czemu tu jesteś? – zapytał.
– Wpierw trafiłam do bunkra przez tę szurniętą dziewczynkę, a potem... dotknęłam ją w pechowym momencie.
– Rozwiń – zażądał Orion.
– Dziwnie wrzasnęła, wtedy pomyślałam, że to moja szansa i walnęłam ją w szczękę – wyjaśniła Swietłana.
– D-dziecko?! – żachnęła się Aneta. – N-na litość... w-walnęłaś d-dziecko w szczękę?!
– To nie jest dziecko, tylko jakiś potwór – odparowała Swietłana. – Gdy ją dotknęłam...
– Uderzyłam! – poprawiła Aneta.
–...wylądowałam w lesie, gdzie znalazłam Ulańską.
– Skoro też byłaś w bunkrze, czemu cię nigdy nie spotkałem? – przerwał jej Orion.
– To żona Wasilija – wyjaśniła Aneta. – Pewnie Ego ściągnęła ją, by wreszcie spróbowali się dogadać.
– Rozumiem. – Orion opuścił ostrze.
– Ale gdzie z tym mieczem! – skarciła go Aneta. – Nie trać czujności! Wcześniej załatwiła całą naszą drużynę i to łącznie z Wasilijem!
– Czuję się dziwnie zirytowany faktem, że to właśnie ty mnie pouczasz – odgryzł się Orion, lecz uniósł z powrotem broń. – To, co mamy z nią zrobić?
– A może zossstawilibyście wasze niezgody w cholerrrę?! Potrzebuję pomocy!
Orion zerknął na Szarika. Kot już nawet nie próbował walczyć. Po prostu obracał się razem z klatką, jak gdyby jego ciało było kompletnie złożone z wody.
– Falafel – poprosił Orion.
Pies posłusznie przestał popychać klatkę pyskiem.
– Aneta – rzucił rycerz.
Dziewczyna pociągnęła go ze sobą. Razem zatoczyli półkrąg wokół Swietłany. Aneta podniosła klatkę z Szarikiem i po kilku nieudanych próbach w końcu umieściła ją pod pachą jedną ręką.
– Mam cię na muszce! – zagroziła Swietłanie, wystawiając rewolwer zza Oriona.
– Wiem, jak otworzyć klatkę – odparowała Swietłana.
– Mamy dać ci w ręce kolejnego zakładnika?! Ha! HA! HA-HA! – Aneta dramatycznie potrząsnęła rewolwerem.
– Przecież zabraliście mi katanę.
– Już raz prrrawie mnie udusiłaś gołymi rrrękami. – Szarik stanął na cztery łapy i spróbował podejść do szybki.
– Nie ruszaj się! – skarciła go Aneta. – I bez tego jesteś ciężki.
– Nie jestem grrruby!
– Cisza – poprosił Orion. – A ty – wskazał Swietłanę mieczem. – Odwróć się i uklęknij.
– I co jeszcze? – prychnęła Swietłana.
– Przypominam, że mam cię na muszce! – pisnęła Aneta.
– W takim razie strzelaj. – Swietłana skrzyżowała ręce na piersi. – No dalej! Na co czekasz?! STRZELAJ! Nie? To przestań udawać i opuścisz tę pieprzoną broń, zanim komuś stanie się krzywda!
– U-miem strzelać – chlipnęła Aneta. – Ale n-nie do l-ludzi. – Opuściła rewolwer. – N-nie jestem...t-taka jak ty.
– A ty? – Swietłana zwróciła się do Oriona. – Chcesz mnie zabić czy nie?
– Gdybym chciał, już byś nie żyła – odparował rycerz. – Zależy mi jedynie na tym, byś nie zrobiła krzywdy moim towarzyszom. Gwoli ścisłości: chciałem cię związać...
– Domyśliłam się – warknęła Swietłana.
– ...bo wolałem cię zabrać ze sobą – ciągnął Orion niewzruszony. – Już raz przeprawiliśmy się przez wieżowiec, stąd wiemy, jakie niebezpieczeństwa się w nim skrywają i jak je ominąć, ale jeśli nie chcesz, zostaniesz tu, a my sobie pójdziemy. A potem rób, co chcesz.
Swietłana zachowała ciszę. Nie umiał odczytać wyrazu jej twarzy. O wiele więcej mówiła mu cisza, która się przedłużała.
– Ruszajmy. – Orion kiwnął Anecie. – A ciebie, miło było poznać.
– Zaczekaj... – Swietłana uniosła głowę. – Znajdźmy jakiś kompromis.
– Jasne, odwróć się i uklęknij...
– Powiedziałam: KOMRPOMIS. – Swietłana łypnęła na niego groźnie. – Mam pozwolić się spętać w miejscu pełnym niebezpieczeństw? I liczyć na waszą kompetencję?! – Swietłana dźgnęła palcem w kierunku Anetę. – Przecież ona nie potrafi strzelać!
– Do ludzi – uściślił Orion. – Na twoje szczęście wieżowiec jest pełen potworów.
– Weź. – Aneta wzdrygnęła się. – Straszne to twoje poczucie humoru...
– Jeszcze chwila, a zaczniesz je łapać – zapewnił rycerz.
– Nie dam się związać – wycedziła Swietłana. – Nie ufam wam.
– O ty patrz... – Orion pacnął się w czoło. – To świetnie się składa, bo my kompletnie nie ufamy tobie. Nie muszę więc ci niczego tłumaczyć, bo zapewne sama wszystko pojmujesz poprzez analogię.
– Dobrrry jest – mruknął Szarik.
– No – zgodziła się Aneta. – Już wiem, czemu Halina tak bardzo chciała go w drużynie.
– Swoją drrrogą, co się stało z Halinką? No wiesz, po tym, jak się rrrozdzieliliśmy..
– W sensie?
– Później sobie wszystko wyjaśnicie – zarządził Orion. – Na razie skupmy się na tym, by stąd wyjść...
Wieżowiec zadrżał. Orion zdążył zerknąć jeszcze na podłogę, zanim wszystko zaczęło się rozsypywać na piasek.
– Chodu! – wrzasnął.
W duchu wiedział, że jest już za późno. Znajdowali się na samym szczycie. Nie mieli szans dotrzeć na dół.
– Czekajcie! – krzyknął. – Zmiana planów! ZOSTAJEMY NA DACHU!
– Właśnie miałam mówić! – odkrzyknęła Aneta. – Tu bezpieczniej, w środku piasek pogrzebie nas żywcem!
Orion chwycił Anetę pod rękę, krótko zawahał się, lecz ostatecznie rzucił na bok katanę i przytrzymał Falafela za obrożę. Swietłana oczywiście natychmiast skorzystała z okazji i chwyciła broń. Nie zdążyła jednak zrobić z niej użytku. Podłoga rozsypała się i wszyscy spadli piętro niżej prosto w kolosalną piaskownicę.
– Może i dobrze, że zossstałem w klatce? – miauknął Szarik.
Podłoga ponownie zawaliła się, zrzucając drużynę piętro niżej. Orion przymknął powieki, próbując uchronić się przed wszechobecnym piaskiem. Próbował też oddychać jak najmniej. Wepchnął nos pod swoją tunikę, dopiero wtedy odważył się na kaszel. Ponownie utracił podłożę pod nogami. Uczucie spadania ustało równie gwałtownie, gdy ugrzązł po kolana w piasku. Spróbował się wydostać, tylko po to, by po chwili spaść jeszcze raz i znowu. Musiał otworzyć oczy inaczej nie zachowa już dłużej równowagi. Ściany wokół po prostu zniknęły. Piasek wokół tworzył kolosalny kopiec.
– Musimy zbiec z tej piessskiej pirrramidy! – krzyknął Szarik. – Już tkwicie w niej po pas!
Orion i bez tego wiedział. Posadził na głowę Falafela, po czym pociągnął za sobą Anetę. Ruszył przed siebie, walcząc o każdy krok. Jeszcze trochę! Tylko trochę! Zaraz się wydostaną i...
Podłoga zawaliła się ponownie. Orion poleciał przed siebie, po czym zaczął turlać się w dół. Przynajmniej zdążył objąć Falafela. Próbował się zatrzymać, lecz osiągnął jedynie mniejszą ilość obrotów na sekundę. Ostatecznie udało mu się obrócić na plecy i ślizgać się w dół niczym na gigantycznej zjeżdżalni. Kolejne zapadające się piętro podbiło go do góry i zmusiło do turlania się. Orion zamknął oczy. Wzrok, tak czy inaczej, nic już nie dawał. Gdy próbował go używać, widział wirujący obraz złożony z piasku, szarych chmur oraz ciemnej zieleni lasu. W jakiś sposób doznanie w nieprzyjemny sposób przypominała o podróżach portalami Haliny. Na samo wspomnienie zrobiło mu się niedobrze.
Nie od razu zrozumiał, że karkołomny upadek wreszcie się zakończył. Dopiero po kilku minutach zauważył dysonans płynący z nieruchomego ciała oraz wirujących zmysłów. Spróbował się podnieść, lecz natychmiast się zatoczył i opadł na kolano.
– Fa-lafel... – wydusił.
Zauważył psa, dopiero gdy obraz z grubsza się ustabilizował. Cały i zdrów, lecz najwyraźniej doświadczał podobnych problemów, gdyż ciągle nie wychodziło mu dźwignąć się na cztery łapy.
– A-neta?
Rozejrzał się. Piasek, niebo oraz drzewa ciągle jakoś nie chciały zostać w miejscu. Orion ruszył chwiejnie wzdłuż gigantycznego kopca z piasku.
– ANETA! – zawołał.
Nie znalazł jej. Zauważył natomiast Swietłanę. Wspięła się na kopiec i agresywnie kopała dłońmi.
– Pomóż mi! – krzyknęła.
Orion spróbował skupić wzrok. Z miejsca, w którym kopała, wystawała ręka!
– ANETA! – Orion z trudem wspiął się po piasku, po czym uklęknął przy Swietłanie i zaczął gorączkowo rozgrzebywać piasek.
– To zajmie zbyt długo – wycedziła chłodno. – Po prostu spróbuj ją wyciągnąć.
Orion zaparł się nogami i pociągnął za dłoń. Spadłby, gdyby nie otrzymał pomocy od Swietłany, która posłużyła mu za oparcie. Szarpnął ponownie, wkładając w to całą swoją tężyznę. Piasek puścił. Ze środka wynurzyła się Aneta. Klatka z Szarikiem wypadła spod jej ręki.
– Zajmij się nim – rozkazał Swietłanie.
Sam przerzucił Anetę przez bark i zbiegł na dół. Przewiesił ją przez kolano i solidnie zdzielił między łopatki dłonią. Kaszlnęła. Zrobił to jeszcze raz. Rozkaszlała się na dobre. Ostrożnie położył ją na boku i dał chwilę na dojście do siebie.
– Och... – Aneta splunęła piaskiem. – Chyba mam piach w płucach... Będę miała pylicę... Jak górnicy...
– Gdyby faktycznie trafił tam piasek, to nie wiem, czy byś oddychała bez bólu – zauważył Orion.
– Może... ale jestem przekonana... że wykorzystałam limit swojego szczęścia... do końca życia – marudziła Aneta. – Nawet koty... nie mają tyle żyć...
– Polemizowałbym. – Szarik otarł się o but Oriona. – Prrragnę zauważyć, że wyszedłem z tego całkowicie bez szwanku.
Orion popatrzył w górę. Swietłana ostrożnie schodziła po piasku. Niosła miecz. Zaczekał, aż stanęła przed nim. Nie próbowała grozić czy atakować. Po prostu patrzyła się na niego bez słowa.
– Uratowałaś Anecie życie – rzekł. – Dziękuję. – Ukłonił się.
– Jesteś szermierzem – odpowiedziała. – Co zrobisz, jeśli dam ci mój miecz?
– Zaufam ci.
Swietłana zawahała się, ale jednak wręczyła mu ostrze. Orion wziął broń i zatknął ją sobie za pas.
– W jaki sposób udało ci się przetrwać? – zapytał.
– Użyłam swojej mocy – wyjaśniła. – Na szczęście w okolicy znalazł się jakiś dziwak w koszuli w kratkę i z nosem jak u słonia. Wciągnęłam go do swojego wymiaru, a później pokonałam.
Orion kiwnął. Aneta faktycznie wspominała o tych czarach.
– Czemu nie użyłaś tej magii w trakcie naszej walki? – zapytał.
– Nie pamiętam, że walczyliśmy, czuję jedynie tego skutki. – Pomasowała lewą pachę, po czym ostrożnie zrobiła obrót ręką. – Natomiast później próbowałam się dogadać.
– Przystawiając mi katanę do gardła?
– Twoja przyjaciółka groziła mi bronią, a ty prawie przestrzeliłeś mi stopę – wypomniała.
– Czemu mnie nie powstrzymałaś? Mogłaś użyć mocy i wziąć Anetę jako zakładnika – drążył.
– Zasłoniłeś ją plecami – odparowała. – Mogłam wciągnąć albo ciebie, albo Falafela.
– Czemu tego nie zrobiłaś?
– Gdybym wciągnęła ciebie, to byś mnie zastrzelił – wyjaśniła. – Natomiast Falafela w życiu bym nie dogoniła. – Wskazała swoją nogę. – Twoja robota, czyż nie?
– Mogłaś też wciągnąć kota.
– Gdy już straciłam broń – westchnęła. – Słuchaj, czy te wszystkie pytania są konieczne?
– Próbuję poznać twoje atuty – odrzekł rycerz. – Wkrótce się przydadzą. Ten las – powiódł wokół ręką – jest pełen niebezpieczeństw.
– W takim razie słuchaj uważnie – odparowała. – Moja moc zużywa energię. Jeśli jej nadużyję, nie pomogę sobie później. Wolałam poczekać na dalszy rozwój wydarzeń. Dzięki temu nadal żyję. Jasne?
Orion kiwnął. Swietłana faktycznie oddychała nieco ciężej, jak gdyby właśnie skończyła bardzo długi bieg. No cóż. Najwyraźniej podczas tej potyczki miał więcej szczęścia niż rozumu, ale nie narzekał. To całkiem miła odmiana.
– Jaki masz plan? – zapytała.
Orion zerknął na piasek. Nie miał najmniejszego pojęcia, z której strony widział posiadłość.
– Wspiąć się na drzewo – odpowiedział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top