47 Szklany Moloch
Orion czuł się rozdarty. Z jednej strony ciągle nie znalazł ani śladu Elein Wilhelm, a z drugiej – właśnie stanął przed olbrzymią budowlą ciągnącą się aż do chmur. Gdyby dostał się na jej dach, potrafiłby dokładnie ocenić rozmiary lasu, a być może wręcz wypatrzeć dalszy cel podróży. Plan brzmiałby świetnie, gdyby nie fakt, że szklany moloch mógł być nawiedzony.
– No nie wierzę... – mruknęła Aneta. – Wieżowiec Krystiana Szarego?
– Skąd wiesz? – zdziwił się Orion.
– Widzisz ten neonowy napis na samej górze?
– No widzę, ale nie umiem przeczytać.
– Jest po polsku, chociaż... to bardziej ponglisz.
– Ponglisz?
– Nieważne. – Aneta machnęła ręką. – Jest tam napisane „Kris Corp".
Orion przypomniał sobie, co pamiętał o Krystianie Szarym. Chyba był jednym z wrogów Haliny i jej przyjaciół.
– Na dachu może być Szarik – rzuciła Aneta.
– Co masz na myśli?
– Ten świat chyba odzwierciedla lęki Haliny. – Aneta potarła dłonią ramię. – Mnie znalazłeś w posiadłości, w której raz już zginęłam...
Orion zmarszczył czoło, lecz postanowił nie przerywać.
– Natomiast Szarik kiedyś został porwany i uwięziony właśnie w tym wieżowcu.
Orion skrzyżował ręce. Świat lęków, tak? To tłumaczyło pewne rzeczy. Może dziwne zachowanie Haliny również z tego wynikało?
– W jakim celu tu przyszłyście? – zapytał.
– W sensie?
– Usiłuję ułożyć plan działania. Jak na razie moim priorytetem było szukanie ocalałych, lecz to nie rozwiązuje problemu wydostania się z tego miejsca.
– Szukaliśmy kolejnego fragmentu Haliny. – Aneta spróbowała oprzeć się o powykręcane drzewo, lecz niemal natychmiast od niego odskoczyła. – Czemu jesteś śliska?! – Dźgnęła korę palcem. – Fuj! – Dźgnęła jeszcze raz. – Błeh...
– Ach... – Orion podrapał się w skroń. – Czyli właśnie tak mnie postrzegają, gdy opowiadam o Czarnym Rycerzu.
– Co?
– Rozumiem, że jeśli znajdziemy ten „fragment", będziemy mogli stąd wyjść?
– Mniej więcej.
– Dobra. Jak on wygląda?
– Zwykle jak Halina, ale trochę inaczej.
Orion zamarł. Czyżby...
– Wydaje mi się, że już spotkałem ten fragment – podjął ostrożnie.
– Też tak sądze – zgodziła się Aneta. – Skoro pojawiła się już raz w domu nekromanty, pewnie będzie też i tu.
Orion mruknął. Naprawdę wolał poszukać Elein. Niemniej rozsądek podpowiadał, że ta sama Elein, gdyby dowiedziała się, że zignorował taką szansę, dałaby mu popalić. „Może i mówiłam, że nie chcę być w takim miejscu sama, ale nie jestem tchórzem", rzucił umysł głosem panny Wilhelm. „Nie wiesz, gdzie jestem, z kolei ta okazja może się już nie powtórzyć".
– Sprawdzimy to – wycedził Orion. – Umiesz się skradać, prawda?
– To akurat zawsze wychodziło mi doskonale – pochwaliła się Aneta.
Orion ocenił ją wzrokiem. Drobna, szczupła, a w dodatku naturalnie się kuliła. Idealne predyspozycje.
– No i mam TO! – Pomachała mu przed nosem dziwną bronią. – Także zasadniczo to ja jestem na tym statku kapitanem, a ty jesteś majtkiem.
Orion westchnął. Aneta natomiast wyszczerzyła zęby i wyprostowała się, przez co dotknęła dłonią śliskiej gałęzi.
– AAA! – Podskoczyła. – Co to było?!
– Już raz rozdzieliłem się z Elein i teraz muszę jej szukać, dlatego pójdziemy razem – rzucił niechętnie. – Tylko panuj nad sobą. Inaczej zginiemy.
– No dobrze...
Orion postarał się rozluźnić ciało. Szło mu, jak krew z nosa, lecz nie ustawał w próbach. W końcu mistrz Faust powtarzał przy każdej okazji, że porządny złodziej zawsze zachowuje spokój, nawet gdy został pojmany na gorącym uczynku.
Cichutko ruszył do szklanej ściany, by zajrzeć do środka. Ku zaskoczeniu – Aneta naprawdę radziła sobie całkiem nieźle. Zauważył, że jest tuż za nim, dopiero gdy się nagle zatrzymał, a dziewczyna stuknęła twarzą w jego plecy.
– Ups... – mruknęła przepraszająco.
Zajrzał przez szybę do środka pomieszczenia. Olbrzymie, całkiem zjawiskowe i aż nienaturalnie czyste. Miał spory problem, aby jednoznacznie opisać niektóre meble. Na przykład: do czego służyło gigantyczne pół-jajko na tyczce? Albo czerwony worek obok szklanego stolika? Przynajmniej funkcje kanap wydawały się oczywiste, gdyż pamiętał je z bunkra, ale rządek metalowych framug? Niby zagradzały przejście dalej, ale cóż za problem, by po prostu przez nie przejść?
Zaklął. Gdyby zobaczył choć jedną żywą duszę w środku. Wtedy kilka minut obserwacji i w mig dowiedziałby się, co do czego służy. A tak...
Chwila...
Przyjrzał się uważniej pomieszczeniu. Czemu cienie na podłodze się ruszały?! Zupełnie jakby stracili ludzi, do których na co dzień należały.
– Niepokojące – mruknął. – Chyba wolałem, gdy było pusto...
– Jak to?! – Aneta uczepiła się jego barku niczym rzep.
– Elementy nadprzyrodzone – wyjaśnił. – Mówić dalej?
– Nie! – jęknęła Aneta. – Och... jakiż ten świat straszny i nieprzyjemny! Ciągle z deszczu pod rynnę!
– Dzień jak co dzień – mruknął Orion. – Chodźmy już. Przekonajmy się, czym są te cienie.
– Jakie cienie?! – pisnęła Aneta.
– Zobaczysz.
– Nie chcę!
– Ja też nie. Od tej chwili prosiłbym o ciszę.
Aneta przełknęła ślinę, po czym udała, że zamyka buzię na kłódkę i wyrzuca klucz. Orion się rozejrzał. Naprawdę przydałaby mu się jakaś broń. Na ściółce dostrzegł patyk. Podniósł go i uważnie zbadał. Świeże drewno, a do tego solidne i względnie proste. Wystarczająco przypominało kij ćwiczebny. Zatknął go za pas, po czym podniósł kilka drobniejszych patyczków. Wręczył je bez słowa Anecie, zanim schylił się po więcej.
– Co robisz? – nie wytrzymała.
– Zbieram patyki.
– To widzę, ale po co?
– Zaraz ich użyje.
Odpowiedź nie przypadła Anecie do gustu, zaczęła wręcz po kryjomu go przedrzeźniać, ale nie chciało mu się tłumaczyć. Zresztą za chwilę wszystko stanie się jasne.
Wyprostował się i ruszył wzdłuż szklanej ściany budowli, ściskając w rękach przyszłą amunicję.
– Czemu tak idziemy?
– Szukam wejścia.
– Tu jest. – Aneta wskazała fragment szklanej ściany. – Drzwi rozsuwane. Nie widzisz?
– Nie znam się na technologii waszego świata.
– To nie jest z mojego świata, bo działa inaczej. – Aneta dotknęła „drzwi" i przesunęła po nich palcem w bok. – I się otworzyły. Co nie?
– Dobra robota.
Aneta błysnęła uśmiechem.
Orion ostrożnie przekradł się i stanął w wejściu. Jednakże gdy zaczęło się zamykać, nie wytrzymał napięcia i wskoczył do środka. O dziwo nie zmiażdżyło ociągającej się Anety, tylko cierpliwie się przesunęło i pozwoliło jej również przejść. Dopiero potem zniknęło na dobre.
– C-co? – żachnęła się Aneta.
– To znak, że jesteśmy w dobrym miejscu – mruknął Orion. – Poprzednio było tak samo.
– Ale! J-jak my się stąd...
Orion posłał Anecie mordercze spojrzenie, urywając tym samym popis jej sopranu. Zresztą sama już zauważyła, że mają towarzystwo. Ludzkie cienie pływały po podłodze w natężeniu, które czasem widywał na targowiskach. Orion ostrożnie się zbliżył do dziwnego pół-jaja na nóżce, do którego środka położył swoją amunicję. Przywołał też gestem Anetę, gdyż z jakiegoś powodu stała w miejscu jak słup soli. Przynajmniej nie musiał tłumaczyć, by odłożyła patyki. Wyjęła też dziwną broń. Orion również dobył kija. Dopiero wtedy odważył się wziąć mały patyczek i cisnąć nim w odległy cień. Patyk przeleciał bez żadnych przeszkód, a gdy trafił w cel, ten odskoczył niczym spłoszony kot. Następnie cień zbliżył się ponownie do patyka i...
Po prostu go wciągnął w siebie. Przedmiot utonął niczym w kotle ze smołą.
– No tak – mruknął Orion.
– Co to jeeest – jęknęła Aneta zbyt gromkim szeptem.
– Na pewno żaden niewidzialny potwór – mruknął rycerz. – Zareagowało dopiero w momencie, gdy coś fizycznie dotknęło cienia. Stąd nasuwa się wniosek, że możemy się poruszać, pod warunkiem, że nie nadepniemy na żadną z istot na podłodze.
– Jak ty... w ogóle możesz być taki spokojny? – Aneta pocierała dłońmi swoje ramiona. – Przecież to jakiś koszmar...
Orion wzruszył ramionami. Nie rzuciły się na niego, gdy tylko tu wszedł, stąd sytuacja miała się nie najgorzej. Wyglądało więc na to, że nie potrafiły go wyczuć po zapachu, ani też zobaczyć. Zostało więc sprawdzić, czy potwory reagowały na dźwięki.
Wziął kolejny patyk i rzucił w zakratowane pomieszczenie. Pocisk grzmotnął o metal i spadł na podłogę. Cienie nie przejęły się zajściem.
– A więc wyłącznie dotyk – oznajmił. – Możemy swobodnie rozmawiać.
– To całe szczęście, bo AAAAAAAAA!!!
Orion pomasował ucho palcem. Ależ wysoki pisk...
– Lepiej? – zapytał.
– Znacznie – zgodziła się. – Czyli możemy po prostu między nimi przejść?!
– Tak długo, jak nie nadepniemy żadnemu z nich na ogon.
– Na ogon?! – pisnęła Aneta. – To mają też ogony?!
– Nie... – westchnął Orion. – Tak się po prostu mówi. Słuchaj, sądziłem, że jesteś z tych roztropnych.
– Przepraszam bardzo, panie chłodny i opanowany, ale JA PANIKUJĘ!
– Dobra, to się wyszalej, a ja zastanowię nad celem naszej podróży.
– To akurat wiem i bez wszystkich działających zwojów mózgowych. – Aneta dźgnęła palcem w kierunku metalowych framug. – Widzisz bramki? Za nimi są windy. Jedna jest otwarta.
Orion wytężył wzrok. Faktycznie za metalowymi framugami dostrzegał coś, co wyglądało, jak pozamykane kabinki, z czego jedna zachęcająco rozsunęła drzwiczki. Podejrzane...
– A jeśli to pułapka? – zapytał.
Aneta prychnęła:
– Ty tak na serio?
– W sensie?
– Jesteśmy tu zamknięci razem z armią cienistych potworów, a ty się pytasz, czy to pułapka? CAŁY TEN WIEŻOWIEC TO CHOLERNA PUŁAPKA!
– Racja – przyznał Orion. – Zresztą innego przejścia nie ma.
– Właśnie!
– No dobra, to idziemy.
– Zaraz, zaraz, zaraz! – Aneta zamachała gorączkowo rękami. – Chcesz tak po prostu iść?!
– No.
– Tak już?!
– Tak.
– Ale... Ale... C-co, jeśli... Co, jeśli nie uda nam się prześlizgnąć?!
– Po to mamy patyki – wyjaśnił Orion. – Cień się wystraszył, gdy w niego rzuciłem. Będziemy ich używać, by kupić sobie czas albo zrobić przejście w kryzysowych sytuacjach.
– A jak to nie zadziała?
– Spróbuję zdzielić potwora kijem. – Orion poklepał się po pasie.
– Ale ja nie mam kija!
– Ale masz zwyrolwer.
– Rewolwer!
– Właśnie. Wtedy spróbujesz to ustrzelić.
– Dobra!
– Ale nie teraz! – Orion położył dłoń na nadgarstku Anety, zmuszając ją do opuszczenia broni. – Do licha! Przecież mówimy o ostatecznościach!
– A niby jak inaczej się dowiem, czy rewolwer to zabije, czy też nie, jeśli najpierw nie spróbuję?!
Orion otarł czoło.
– Czy jak chwilę poczekamy, to się uspokoisz? – zapytał.
– Z tymi wszystkimi dziwakami wokół? – Aneta pokazała na pełzające cienie. – Bez szans!
– Czyli najlepiej będzie, gdy jak najszybciej znajdziemy się w windzie, tak?
Aneta wydęła wargi.
– Chyba nie lubię twojej żelaznej logiki... – wycedziła. – Po prostu nie ma się czego uczepić!
– To może to ci pomoże. – Orion wskazał na zbliżający się cień. – Idzie tu.
– Chryste panie! Jasny gwint! – jęknęła Aneta. – Dobra! Chodźmy! Prowadź!
Orion ruszył przed siebie, omijając nadciągające monstrum.
Przeprawa przez olbrzymi hol przypominała ćwiczenia z mieczem. Szarpany rytm, taneczne uniki, kompletne zatrzymanie w pół kroku, by ostatecznie zrobić coś innego. Aneta radziła sobie całkiem nieźle. Bez większych problemów powtarzała jego wyczyny i to w pełnym skupieniu, o które by ją nigdy nie podejrzewał. Świetnie. Jeden problem mniej.
Orion cisnął patykiem w skupisko cienistych istot, by skorzystać z zamieszania i wraz z Anetą prześlizgnąć się prosto do bramek. Przeszedł przez środkową. Nie wydała żadnego dźwięku, lecz zaświeciła się na zielono. Aneta chwilę się zawahała, lecz ostatecznie przebiegła przez kolejną, unikając tym samym kolejnej hordy cieni.
BIP! BIP! BIP!
Orion wytrzeszczył oczy na wyjącą bramkę. Świeciła się na czerwono, a każdemu dźwiękowi towarzyszyła wibracja, która rozchodziła się po podłodze! Aneta zerknęła na mrugającą żarówkę, a dalej na broń we własnej dłoni.
– No tak... jest z metalu – mruknęła.
Orion chwycił ją za dłoń i pociągnął w kierunku zamykającej się windy. W samą porę. Otoczenie zmieniło się niczym w zgliszcza po ataku smoka! Cienie wrzały smołą i wciągały wszystko wokół. Zniknęły dziwaczne meble, tonęły kraty i bramki. A na domiar złego, gdy istoty zeżarły już meble, rzuciły się w ich kierunku!
Orion wsadził przedramię między zamykające się drzwi i wepchnął do środka Anetę. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że utknął. Łatwiej będziesz rękę, niż wcisnąć się do środka.
– Co robisz?! – krzyknęła Aneta.
Orion posłał jej przepraszający uśmiech, po czym wyrwał przedramię z windy, która trzasnęła rozsuwanymi drzwiami. Jednocześnie zdzielił patykiem jeden z najbliższych cieniów. O dziwo potwór się cofnął.
– Nie sądziłem, że to będzie mój koniec. – Oparł się plecami o zamkniętą windę. – I jak na złość nie mam nic ciekawego do powiedzenia...
Uderzył kolejny cień, który tym razem spróbował wessać kij. Orion wyszarpnął broń i cisnął pozostałymi patyczkami w kierunku, w którym nie tak dawno znajdowała się pusta przestrzeń wyłożona kafelkami. Teraz wyglądała jak morze smoły. Oczywiście cieniste istoty nie zareagowały, zamiast tego wolno się zbliżały, jakby delektując jego położeniem.
– A KURWA MAĆ!
Orion poczuł ciepłe dłonie na barkach. Nagle wyrżnął plecami o podłogę windy.
– GIŃCIE, SKURWYSYNYYY! – Aneta strzelała z rewolweru, rechocząc jak opętana. – GIŃ! GIŃ! GIŃ!
Drzwi windy powoli się zamykały. Aneta nie przestała strzelać do momentu, gdy nie potrafiła już wcisnąć przez szczelinę lufy broni. Obróciła się i uderzyła pięścią jeden z przycisków. Orion poczuł delikatne szarpnięcie w żołądku.
– Uf... – Aneta oparła się plecami o ścianę i zjechała na podłogę. – Normalnie ani chwili na nudę...
– U-rato-wałaś mnie – wydusił Orion.
– A pewnie. – Błysnęła uśmiechem. – Teraz jesteśmy kwita. Następnym razem nie baw się w bohatera, a zwyczajnie poproś o pomoc. – Pokazała mu rewolwer. – Mówiłam ci: to ja jestem na tym statku kapitanem.
– Mówiłaś – zgodził się rycerz i również wyszczerzył zęby. – Dobrze, że miałaś rację. Wcale nie chciałem umierać.
– Tak mi się właśnie zdawało.
Orion przymknął powieki. Jak dobrze czasem pomylić się w osądzie. Nie spodziewał się po Anecie niczego ponad histerię, a tu proszę.
Żołądek ponownie zaprotestował, gdy ruch windy gwałtownie ustał. Rycerz wskoczył na nogi. Uniósł też kij.
Drzwi rozsunęły się.
Orion ostrożnie wychynął na zewnątrz i aż się obejrzał. Otoczenie prezentowało się niespójnie. Z jednej strony winda rodem z przyszłości, a z drugiej – mieszkanie o odrapanych ścianach. Niby nadal widział ślady nowoczesnej technologii, o której jego własny świat mógł jedynie pomarzyć (włączniki światła, żarówki, a w niezamkniętych drzwiach obok wejścia – zlew), lecz zdecydowanie odstawała od tej z windy lub z holu wieżowca.
– Gdzie my jesteśmy? – zdziwiła się Aneta.
– Pyzia?! To ty?! – Głos należał do starszej kobiety.
– Nie znamy się! – odkrzyknęła Aneta. – Nazywam się Aneta i...
– Nie wygłupiaj się, tylko chodź tu! – Głos zmienił się na twardy matczyny ton. – Ale już!
Aneta spojrzała na Oriona i wzruszyła ramionami.
– Ale ściągnijcie buty! – rozkazał głos.
Orion powstrzymał Anetę, która odruchowo próbowała wypełnić polecenie. Nie wiedzieli, co na nich czekało w sąsiednim pokoju. Może potłuczone szkło? Albo gwoździe? Albo potwór?
Orion sprawdził pierwszy. Zobaczył pomieszczenie zastawione starymi meblami. Dziwne... Spodziewał się, że w świecie tak zaawansowanym naukowo napotka same porządne rzeczy. Tymczasem jego własny pokój, który dzielił kiedyś z bratem, miał o wiele solidniejsze łóżka i stoły, nie wspominając już o porządnej dębowej szafie. Wnętrze przed jego oczami prezentowało się natomiast, jak gdyby ktoś wyposażył go najtańszym możliwym kosztem, a w dodatku zapomniał, że o rzeczy trzeba dbać.
– Jesteście w butach!
Orion znalazł właścicielkę opryskliwego głosu. Siedziała w fotelu bez jednego podłokietnika na wprost telewizora. Przyjrzał się ekranowi. Nie znał świata, który aktualnie był transmitowany, ale z pewnością prezentował się bogato i pięknie. Na moment zawiesił się, próbując wypatrzeć jakikolwiek element brzydoty. Wszyscy ludzie mieli nienaturalnie białe zęby i urodę, której pozazdrościłaby niejedna księżniczka.
– To pewnie przez życie w stolicy – wznowiła kobieta. – Toksyczne zachodnie wpływy! Mówię wam! Do niczego dobrego to nie doprowadzi!
Orion zmarszczył czoło. Średnio go zajmowało gadanie nieznajomej, bardziej natomiast interesował się jej rysami twarzy. Zdecydowanie przypominała Halinkę. Oczywiście dostrzegał różnice tu i ówdzie, na przykład inny kolor oczu (bo tym razem niebieski) czy kształt nosa, lecz reszta się zgadzała. Zupełnie jakby ktoś postarzał Halinę o jakieś dwadzieścia pięć lat.
– No siadajcie, co tak stoicie! Chyba że w stolicy też tego nie robią?!
Orion zerknął w kierunku, który wskazała kobieta. Stara, rozlatująca się kanapa. Może nie spróbuję go wciągnąć do wrzącej smoły? Ostrożnie zdzielił ją kijem. Nic się nie stało.
– Warszawskie obyczaje – mruknęła kobieta. – Żeby bać się kanapy? A na kurę to pewnie mówisz jastrząb?
– Jak się pani nazywa? – Orion ostrożnie usiadł. Kij położył w zasięgu dłoni.
– To ja powinnam się o to zapytać! – wycedziła kobieta. – Przychodzisz tu z moją Pyzią – wskazała Anetę – a nic mi o tobie nie opowiadała.
Aneta usiadła obok Oriona, po czym wychyliła się i szepnęła do ucha:
– Chyba mnie z kimś pomyliła.
– I jeszcze gołąbeczki sobie flirtują. – Kobieta pokiwała, siląc się na zgorszoną minę, lecz po chwili wychyliła się w stronę Anety i szepnęła teatralnie: – Czy to jest właśnie ten Krystian, o którym mi opowiadałaś?
– To Orion – odparowała.
– Och... – Kobieta skrzywiła się, jak gdyby połknęła coś gorzkiego. – A więc kolejne rozczarowanie...
– Jak się pani nazywa? – zapytał ponownie Orion.
– Nie powiedziała ci? – żachnęła się kobieta. – Mój Boże... – zacmokała. – Magdalena Ulańska. – Skrzyżowała ręce na piersi. – Zdecydowanie nie chcę, byś mówił do mnie mamusia.
– Nie planowałem – zapewnił Orion.
– Czyli... – Magdalena wytrzeszczyła się na Anetę. – To dalej nie jest twój chłopak?! Dziewczyno! Co ty w ogóle robisz z życiem?! Ile ja mam czekać na te wnuki?!
– Eee... – Aneta łypnęła zakłopotana na rycerza. – Ale... Co?!
– Masz już trzydzieści lat na karku! – Magdalena wyciągnęła pilot i wreszcie wyłączyła rozpraszający obraz. – Sądzisz, że później będzie łatwiej?! Zostaniesz starą panną!
– Ale ja mam dwadzieścia dwa lata...
– To przez tę Warszawę! – unosiła się Magdalena. – Zanim tam nie wyjechałaś, zachowywałaś się inaczej! Co się z tobą stało?!
– Co za dziwna sprawa – mruknęła Aneta. – Niby wiem, że nie chodzi tu o mnie, a i tak mam ochotę się bronić...
– Jak gdybyś miała coś na swoją obronę – prychnęła Magdalena.
– Oczywiście, że mam. – Aneta wstała i oparła ręce na bokach. – To nie ja zmarnowałam sobie życie, wiążąc się z alkoholikiem! Całe życie w biedzie! Widziałaś, w jakim stanie jest to mieszkanie?! Nie?! To się kurwa rozejrzyj!
– Jak śmiesz przy mnie przeklinać?! – policzki Magdaleny zrobiły się całkiem purpurowe.
– Kurwa będę! Bo ty chyba z łosiem na łby się pozamieniałaś! Że mam się hajtać z Krystianem Szarym? Czy ty jesteś, kurwa, normalna?! Facet to psychopata! Zamknąłby mnie w swoim domu i tyle byś mnie widziała!
– I tak cię nie widuję!
– A dziwisz mi się?! – Aneta uniosła pięść. – Pojawiam się, a ty pierwsze co robisz, to festiwal pretensji i zawiedzionych oczekiwań! Grzeję mnie to! Grzeję mnie, co sobie uważasz! Grzeje mnie, czego oczekujesz! Nic mnie to, kurwa, nie obchodzi! Normalnie wcale!
– Aneto... – spróbował Orion.
– A tak, poniosło mnie – zreflektowała się. – Zupełnie nie rozumiem czemu...
– Tyle dla ciebie zrobiłam! – Magdalena otarła teatralnie kąciki oczu. – Życie ci dałam! Karmiłam! Ubierałam! WYCHOWAŁAM! I zero wdzięczności?! ZERO?!
– A czy ja cię o to prosiłam?! No PROSIŁAM?! To była TWOJA decyzja, że chcesz mieć kolejne dziecko! I TYLKO twoja.
– Nie będę już dłużej tego wysłuchiwać! – Magdalena pociągnęła nosem, zmuszając się do szlochu. – Nie będę!
– ZNOWU DOPROWADZIŁAŚ MATKĘ DO PŁACZU?!
Orion wskoczył na nogi i uniósł patyk. To nie brzmiało ludzko! Za dużo niskich tonów oraz rozproszonych dźwięków. Z obawą zerknął na drzwi sąsiedniego pokoju, które właśnie się uchylały.
Istota, która stamtąd się wydostała, jedynie pokrętnie kojarzyła się z człowiekiem, jak gdyby jej twórca z grubsza wiedział, że mężczyzna posiada cztery kończyny, ale nie do końca pojmował konceptu proporcji. Na przykład ręce poczwary sięgały aż do podłogi, a nogi musiały być na stałe zgięte w kolanach, bo inaczej monstrum nie zmieściłoby się na wysokość w pokoju. Przypominała nieco pająka o wzdętym brzuchu i chudziutkich nóżkach, który z jakiegoś powodu potwornie zionął alkoholem.
Orion próbował przełknąć ślinę. Nic z tego. Zaschło mu w gardle na dobre. Nie pomagał też fakt, że w pokoju zrobiło się nienaturalnie duszno, jak gdyby znalazł się w karczmie pełnej pijanego rycerstwa. Zresztą rumieńce na policzkach istoty przywodziły na myśl bardzo podobne skojarzenia.
Istota zamachnęła się i uderzyła nóżką. Orion odtrącił ją kijem. Na szczęście smagnięcie było powolne i ślamazarne, na nieszczęście – paskudnie silne. Poczuł je aż w kościach.
– Ane-to! – wychrypiał. – Rewolwer!
Dziewczyna gapiła się z szeroko otwartymi oczami na potwora. Trzęsły jej się ręce. Niech to szlag...
Orion odbił kolejne smagnięcie, po czym zdzielił kończynę istoty solidnym uderzeniem na odlew. Potwór jęknął i odstąpił, chowając ciało w pokoju, z którego przybył.
– JAK MOGŁEŚ UDERZYĆ OJCA?! – zawył.
Nie zdobył się jednak na odwagę. Wręcz przeciwnie, schował się głębiej i wyprowadził tchórzliwy atak zza osłony framugi, którego Orion uniknął bez większego problemu.
– NIGDY CIĘ NIE CHCIAŁEM! – unosił się stwór. – ZAWSZE POWTARZAŁEM MATCE, ŻE KOLEJNE DZIECKO TO BŁĄD! PRZEZ CIEBIE WSZYSCY...
PLASK!
Orion aż mrugnął. Klapek trafił istotę prosto w gębę! Popatrzył na Anetę. Z jakiegoś powodu gmerała ręką pod kanapą, aż wreszcie wyciągnęła stamtąd kolejny różowy klapek, którym bez wahania ponownie cisnęła w potwora. Trafienie wepchnęło go jeszcze głębiej do środka.
– JAK MOGŁAŚ?! – ryknęła istota.
– S-spadaj... – wyjąkała Aneta.
– JAK MOGŁAŚ!
– SPIERDALAJ! – wrzasnęła Aneta.
Rzeczywistość pulsowała. W pierwszym odruchu Orion odniósł wrażenie, że kręci mu się w głowie, lecz w końcu musiał się pogodzić z tym, że wszystko wokół naprawdę się zniekształciło i zaburzyło. Orion z trudem wycelował w chudą rękę istoty, która ciągle wystawała i zdzielił ją kijem. Potwór zawył, schował się w pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi.
A wtedy wszystko ucichło. Orion rozejrzał się, by się upewnić, że świat wrócił do normy. Istotnie meble już nie wyglądały, jak gdyby próbowały się ulotnić niczym parująca woda. Aneta klęczała na podłodze, trzymając się za skronie. Spróbował odnaleźć Magdalenę. Fotel, w którym wcześniej siedziała, świecił pustką. Zerknął na ekran telewizora. Uśmiechnięta Magdalena pokazała mu figę. Obraz zmienił się na statyczne zakłócenia.
Orion przykucnął przed Anetą.
– Ej, jesteś ciągle ze mną? – zapytał.
– T-tak... – Aneta się otrząsnęła. – To miejsce... Dziwnie na mnie oddziałuje. Przez moment... przestałam być sobą. – Wzdrygnęła się. – Halina... Jej wspomnienia rezonują ze mną... – Uniosła wzrok. – W jaki sposób z-zachowujesz taki spokój?
– Też się bałem – odparł Orion.
– Nie o tym mówię – drążyła. – Zachowałeś zdrowe zmysły.
– Wspominałaś, że znajdujemy się w świecie lęków Haliny, prawda?
Aneta kiwnęła.
– Przyjaźnisz się z Haliną znacznie dłużej ode mnie – zaproponował. – No i też jesteś kobietą. Może to właśnie dlatego?
– B-być może... – Aneta chwyciła rewolwer.
Następnie zbliżyła się do drzwi, za którymi skrywał się potwór. Długo gapiła się w podłogę. Wreszcie podniosła różowy klapek.
– Czuję, że będzie potrzebny – wyjaśniła, widząc jego spojrzenie. – Boję się jednak go nieść... Czy zrobisz to za mnie?
Orion kiwnął. Widywał wystarczająco wiele razy dziwaczną broń Haliny w akcji, by nabrać do niej należnego respektu. Skoro pomogła im tu, być może obroni ich też później? Chwycił klapek i zatknął sobie za pas.
– Cho-dźmy s-stąd... – wydukała Aneta.
Orion nie zdążył nawet zapytać dokąd, gdyż Aneta już zniknęła za rogiem, udając się do przedsionka. Ruszył za nią, lecz gdy skręcił, zdążył tylko zauważyć, jak znika w łazience, trzaskając za sobą drzwiami.
– Hej! – Zastukał. – Wszystko w porządku? – Przyłożył ucho.
Usłyszał szloch.
– Aneto! – ponownie zapukał. – Jeśli potrzebujesz pomocy...
– Potrzebuję chwili!
Orion cofnął się i przetarł twarz. Tęsknił za towarzystwem Elein Wilhelm. W tej chwili wydawało się zaskakująco racjonalne. Popatrzył w kierunku windy. Oczywiście zniknęła. Teraz przed nim ciągnął się długi i nudny korytarz, na którego końcu trwała szklana ściana. Cóż, przynajmniej dalsza droga faktycznie znowu przypominała wieżowiec, do którego weszli.
Orion przymknął powieki.
– Hau?
Otworzył oczy. Kilkanaście kroków dalej stał znajomy rudy kundelek.
– Falafel? – Orion kilkukrotnie zamrugał, by się upewnić.
Pies nastroszył uszy i się obrócił, po czym zamerdał ogonem.
– Falafel! – zawołał.
Pies ostrożnie ruszył w jego stronę, po czym stanął w połowie drogi i się obejrzał.
– No chodź tu! – polecił rycerz.
Kundel zrobił kolejnych kilka kroczków.
– Dobry? – wyszczekał. – Dobry piesek?
– Chodź! – rozkazał Orion. – Sam nie podejdę, bo pilnuję Anety!
Najwyraźniej właśnie to go przekonało. Pies podbiegł i natychmiast zaczął się łasić.
– Żywy i zdrowy. – Orion solidnie go potarmosił. – I całe szczęście. – Głęboko odetchnął. Jakże miło znowu mieć czyste sumienie... – Czy to oznacza, że fragment Halinki znowu jest obok?
Uniósł wzrok i sam odpowiedział sobie na pytanie. Czarnowłosa Halinka o nieproporcjonalnie długich rękach stała w połowie korytarza i gapiła się na nich. Falafel spróbował do niej pobiec, lecz Orion przytrzymał psa za obrożę.
– Podejdziesz? – zapytał.
Pokręciła głową.
– A pomożesz nam stąd wyjść?
Pokręciła głową.
– Dlaczego?
– Nie chcę.
– Uważasz, że tu jest lepiej?
– Dobrze znam to miejsce.
– I jest okropne.
Zgodziła się kiwnięciem.
Orion zerknął na łazienkę. Krótko rozważył za i przeciw. Nie zostawi Anety samej. Ten świat był zbyt zmienny na tak odważną próbę, jaką stanowiło przekroczenie głupiego progu. Gdy wrócił spojrzeniem na korytarz, znowu świecił pustką.
Usłyszał kliknięcie zamka. Chwilę później Aneta wyślizgnęła się z łazienki. Miała zaczerwienione oczy i bladą cerę.
– Już m-mi lepiej – zapewniła. – M-możemy ruszać dalej. Fa-lafel?
Pies zamerdał ogonem, po czym rzucił się na dziewczynę i zaczął lizać ją po twarzy.
– Och! Fuj! Błeeeh! No przestaaań... – rozpaczała. – Skąd ty się tu wziąłeś?!
– Ruszajmy – mruknął Orion.
– Niby dokąd... och... – Zauważyła długi korytarz.
Odetchnęła i pokazał Orionowi gestem, by prowadził.
Razem opuścili pokój.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top