46 Ciemny las

– Czy mogę zrobić coś jeszcze, żebyście byli bardziej szczęśliwi? – zapytała Ego.

Orion przyjrzał się Elein, czochrającej z zapałem kundelka Falafela, który okazjonalnie (gdy ta przerywała) wydawał polecenia: głaszcz, głaszcz! Olaf z kolei odpoczywał na leżaczku pod lampą solarną (a przynajmniej tak to diabelstwo chyba się nazywało), pijąc przez słomkę sok, i gapił się w Komsos.

Czy może Kosmos?

W każdym razie czarny eter za szklaną ścianą.

Obaj towarzysze wydawali się w pełni usatysfakcjonowani i to pomimo faktu, że trafili tu całkowicie przypadkiem i w wątpliwych okolicznościach.

– Raz jeszcze dziękujemy za okazaną gościnę. – Orion ukłonił się grzecznie. – O nic więcej nie śmiemy prosić.

Powiódł spojrzeniem po przestronnym pomieszczeniu. Poza faktem, że pełniło funkcję wypoczynkową (stąd kilka leżaczków przed olbrzymim oknem z widokiem na gwiaździstą czerń), najczęściej było miejscem do szlifowania umiejętności szermierczych. Posiadało nawet kilka różnych rodzajów nawierzchni podłogowej: przyczepna, grzęska oraz śliska. Nie do końca rozumiał, jak to działało, ale tyle dobrze, że każdą tego typu sekcję oznaczono innym kolorem. Dzięki temu, jak dotąd nigdy się nie pomylił.

Popatrzył leniwie na miecze i zbroje ulokowane pod jedną ze ścian. Dobrze, że Elein zajmowało dzisiaj gadające zwierzę. Po całym tygodniu intensywnych treningów miał dosyć. Zwłaszcza że dziewczyna potrafiła przywalić z mocą taranu. Zerknął dyskretnie na swoje dłonie. Miło, że dzisiaj nie dygotały z wysiłku.

– Nalegam. – Ego zawisła tuż przed jego nosem.

Orion potarł kark. Wystarczy już nadużywać gościnności. Codziennie karmiła ich smaczną strawą do syta, no i mieli własne pokoje o najwygodniejszych łóżkach, w których kiedykolwiek spali. Do tego zawsze czyste ubrania na zmianę, kąpiel na żądanie, sala treningowa oraz dostęp do wiedzy z różnych światów (cudo nazywało się chyba telewizją). Iście królewskie warunki! Nie. Nawet PONAD królewskie, wszak wątpił, że sam król Agwynii skosztował takich luksusów.

– TAK JEST! – Ego wskazała go oskarżycielsko palcem. – Właśnie dlatego tak bardzo cię lubię! Postarałam się, a ty to doceniasz! I nie tylko ty! Taka Elein chciała gadające zwierzę. No chciała, nie?

Orion kiwnął.

– I jak je dostała, widzę wdzięczność! A Olaf to już w ogóle! Dałam mu smartfona, włączyłam muzykę i człowiek jest w siódmym niebie ze szczęścia. Tymczasem taki J-baba nie potrafi przestać marudzić! Gdy nawet bliźniacy już sobie odpuścili i po prostu dobrze się bawią!

Orion przypomniał sobie, jak Damian ostatnio się chwalił, że wreszcie znalazł nowy sposób na upodlenie się.

– No nie gadaj?! – żachnęła się Ego. – Gdzie niby znowu znalazł alkohol?! Przecież wszystko pochowałam...

Ach... I znowu pomyślał za dużo.

– No dobra, tym się zajmę później – obiecała Ego. – Teraz jednak skupmy się na tobie.

– Na mnie? – zdziwił się Orion.

– A i owszem, bo jesteś moim ulubionym gościem. – Rozejrzała się i ściszyła głos. – Ale nie mów Andre, bo będzie mu przykro. Musiałam go zdegradować, bo trzyma przede mną sekrety...

– Jasne...

– Właśnie dlatego, chcę ci zrobić coś miłego.

– Na przykład?

– Co powiesz na pozbycie się twojego problemu na dobre?

Orion podrapał się w skroń. To nie tak, że nie wierzył w możliwości Ego, ale poprzednim razem, gdy próbowała pomóc, przypadkiem zniszczyła świat.

– Halina zniszczyła, nie ja! – zaprzeczyła gorączkowo Ego. – Tym razem będzie inaczej! A to właśnie dlatego, że nie mamy już dłużej na pokładzie pewnego ryczącej trzydziestoletniego partacza!

Nie zgadzał się z tym stwierdzeniem, ale z grzeczności nie zaprzeczył.

– Nie rozumiem... Czemu w ogóle ją lubisz? – westchnęła dziewczynka.

– Ciebie też lubię – zapewnił Orion i pogłaskał ją po głowie. – Przypominasz mi moją siostrzyczkę.

– Oj nooo... – Ego speszyła się. – Ech... i czemu Surbi nie może być tak miły, jak ty?

– W sensie?

– Nieważne... – Odchrząknęła. – Słuchaj, chcę ci podziękować za bycie najfajniejszym gościem w bunkrze i basta! Zacznę od tego, że rozwiążę twoją zagadkę. – Ego zrobiła serię rozciągnięć, strzelając na końcu knykciami i karkiem. – Elein! Przestań podsłuchiwać! Jeśli chcesz, możesz po prostu tu podejść!

Wojowniczka posłusznie przestała udawać, że zajmuje się wyłącznie psem. Wzięła Falafela na ręce i zbliżyła się do Oriona.

– Głaszcz – zażądał Falafel.

Elein uśmiechnęła się i nagrodziła zwierzaka solidnym tarmoszeniem za uszami.

– Temat pewnie ciebie też zaciekawi, bo będzie o Czarnym Rycerzu – podjęła Ego.

Orion i Elein wymienili się spojrzeniami.

– Nie pomagaliście mi z tym nic a nic, więc musiałem bardzo uważnie wsłuchiwać się w strzępki waszych myśli – wyjaśniła wszechpotężna dziewczynka. – Stąd wiem mniej więcej tyle: Oriona ściga nieśmiertelna bestia zwana przez was Czarnym Rycerzem. Nie macie pojęcia, kim tak naprawdę jest, ani jak to pokonać.

– Zgadza się – potwierdziła Elein. – Jak chcesz nam pomóc?

– Elein... – upomniał Orion.

– Naprawdę tego nie zepsuję! – Ego wyprzedziła jego słowa. – Zobaczysz! Żeby zdobyć wasze zaufanie, zacznę od tego, że po prostu powiem wam, kim jest Czarny Rycerz. Zgoda?

Orion zmarszczył czoło. Proponowała samo zebranie informacji. Chyba taki wpływ nie powinien jeszcze bardziej zaszkodzić jego światu, prawda?

– Na pewno nie zaszkodzi – zapewniła Ego. – Zobaczysz! No to zaczynam...

Ego przymknęła oczy i uniosła się w powietrzu. Orion dostrzegł szybki ruch gałek ocznych pod jej zamkniętymi powiekami. Niepokojący widok...

– Och... to okropne – podjęła po chwili. – To twój brat! Romuald!

Orion aż ugryzł się w język.

– Chociaż nie... – zawahałą się. – Mylę się... To Edward Wilhelm?

– Niemożliwe – wycedziła Elein. – Mój ojciec jest ofiarą Czarnego Rycerza! Nie może sam być swoim mordercą!

– Racja... też już to znalazłam. Czyli... to... Phil z... Wilhelm?

– Ten stary alkoholik? – Elein uniosła brew. – Na pewno nie.

– W takim razie... Eleonora herbu Niedźwiedź? – Ego otworzyła oczy. – Nie! Przecież to bzdura!

– Też tak sądzę. – Orion podrapał się w potylicę. – Eleonora to moja siostra i ma dopiero pięć lat...

– Coś tu jest nie tak! – zirytowała się Ego. – Czemu odpowiedź się zmienia?!

– Może dlatego, że Edna Miłosierna właśnie naprawia nasz świat? – zaproponowała Elein.

Zapadła cisza.

– No taaak... – mruknęła wreszcie Ego. – Że też sama na to nie wpadałam... – Zmarkotniała. – Druga łata tkaniny rzeczywistości i dopóki nie skończy, nic nie powiem na pewno. Normalnie co za pech! Akurat, gdy chciałam wam pomóc...

– Ja tam ciągle się cieszę, że to nie mój brat – wyznał Orion. – Co za ulga...

– No! – przytaknęła Elein.

– A dajcie spokój... – Ego machnęła ręką. – Po prostu... AAARRRGHHH!

Orion podłubał w piszczącym uchu. Zdecydowanie przesadzała z tą frustracją. Zwłaszcza że od początku zaręczał się, że nie potrzebują dalszej pomocy.

– Ten krzyk... – Elein ostrożnie odłożyła Falafela. – Chyba coś jest nie tak.

Orion nie od razu zrozumiał, o czym mówi. Niemniej, gdy Ego wolno zniżyła się i dotknęła stopami podłogi, sam poczuł niepokój. Dziewczynka chwiała się na nogach. Włosy opadły jej na twarz, kompletnie ją zasłaniając.

– Dobry piesek? – Falafel zbliżył się i dotknął ją nosem, po czym...

Zniknął?

– C-co? – Elein zamarła z uniesioną ręką przy Ego.

– Cofnij się! – Orion chwycił ją za ramię i pociągnął do siebie.

Nie przewidział jedynie, że chwiejące się ciało Ego straci równowagę. Dziewczynka runęła prosto na Elein.

Orion nie zdążył nawet krzyknąć. Jedno mrugnięcie a znajdował się w kompletnie innym miejscu. Trafili do lasu, to mógł stwierdzić na pewno. Niestety przez gęstą koronę drzew ledwo przebijało się światło, a więc nie umiał jednoznacznie określić pory dnia. Chyba wieczór, ale czy na pewno?

Zerknął na Elein. Na szczęście ciągle trzymał ją za bark. Tyle dobrze, że się nie rozdzielili. Szkoda tylko, że nie widział nigdzie biednego psiaka.

– Co tu się... – wydusiła wojowniczka.

– Chyba już wiem, co się stało z zaginionymi – mruknął Orion.

– Uważasz, że są tu? – Elein rozejrzała się wokół. – Do Regnara, ależ tu ponuro...

Półmrok istotnie działał na nerwy. Orion nie dońca był przekonany, że brał się wyłącznie z wysokich koron drzew. Odnosił niepokojące wrażenie, że miejsce po prostu zasysało światło, ograniczając widoczność do zaledwie kilkunastu kroków.

– Masz jakiś plan? – Elein odruchowo sięgnęła do pasa i chwyciła pustkę. Nie zabrali w końcu ze sobą ani mieczy, ani sensownej zbroi.

– Nie – wyznał Orion. – Ale sądzę, że powinniśmy spróbować znaleźć zaginionych, zaczynając od psiaka.

– Czemu nie? – zgodziła się Elein. – Może pozostali będą wiedzieli coś więcej o tym nawiedzonym miejscu.

– Trzymaj się blisko – polecił rycerz.

– I bez tego się trzymam – odgryzła się.

Ruszyli razem, stykając się niemal ramię w ramię. Orion wpatrywał się w ciemność, próbując odgadnąć, co też może czyhać po drugiej stronie. Jak na razie wyłoniły się z niej kolejne pnie powykręcanych drzew. Orion prychnął.

– Nie rób tego – syknęła Elein. – Jest mi wystarczająco nieprzyjemnie i bez twojego chichotania.

Orion nie odpowiedział. Po co ponownie tłumaczyć ogrom swojego życiowego pecha? Tylko ktoś taki jak on mógł znowu skończyć w tak bardzo nieciekawej sytuacji i to tuż po tym, gdy kompletnie opuścił gardę przez komfort gościny. Nauczka na przyszłość – zawsze spodziewaj się najgorszego!

– Tam coś jest. – Elein wskazała głową na wyłaniający się z ciemności zarys czegoś innego niż drzewa czy krzewy.

Orion się zastanowił. Podejść bliżej czy spróbować wpierw na oko ocenić, z czym też mieli do czynienia?

– Poczekaj tu, spróbuję...

– Oooo nie! – oburzyła się Elein. – Wolę już, żeby nas razem zeżarło, niż znaleźć się w sytuacji, w której zostanę tu kompletnie sama. Idziemy!

Orion wzruszył ramionami. Przesuwali się ostrożnie, korzystając z osłony drzew. Cokolwiek nie czekało przed nimi, zapewne też ledwo ich widziało, a przynajmniej w to wolał wierzyć. Odruchowo odsunął się od krzewu, który chwilę temu pełnił funkcję schronienia. Coś w nim dziwnie się ruszało.

– Psina – szepnął. – To ty?

Cisza.

– To może kot? Szarik?

Ponownie, żadnej odpowiedzi. Krzak po prostu zamarł jak gdyby nigdy nic.

– Nie cierpię, gdy tak robisz – westchnął Orion.

– Z kim ty rozmawiasz? – syknęła Elein.

– Z krzakiem.

Elein otaksowała go wzrokiem. Chyba znaczyło to mniej więcej: weź się w garść, bo za siebie nie ręcze.

– To przed nami, to chyba jakiś dom – podjął rycerz szeptem. – Ten zarys, to ściana, drzwi i okno... widzisz?

Elein przytaknęła.

– Musimy tam wejść – mruknął Orion bez śladu entuzjazmu.

– Mogą w nim przytrzymywać zaginionych – zgodziła się. – Ech...

– Trzeba będzie się skradać. – Posłał Elein wymowne spojrzenie.

– Nie podoba mi się, do czego to zmierza.

– Skradanie się... To nie jest twoja silna strona...

– Nieprawda!

– Gdy próbowaliśmy pojmać bliźnaków, zaalarmowałaś prawie całą okolicę.

– Bo przyodziałam zbroję!

– Ciszej...

– DOBRA. – Szept Elein ciągle brzmiał zbyt głośno i agresywnie.

– Nie mamy mieczy, gdybyśmy mieli, proponowałbym frontalne starcie.

– To nieuczciwe!

– Ciszej...

– Nie chcę tu siedzieć sama – syknęła.

– A ja nie chcę tam wchodzić w pojedynkę, ale co zrobisz? – Orion wzruszył ramionami. – Masz tu świetny punkt obserwacyjny.

– Ale...

– To dobry plan, gdyby coś się działo, będziemy mieli przewagę zaskoczenia.

– Ale...

– W razie czego krzycz.

– Uch... – Elein załamała ręce. – Ty też. Miecza może i nie mam, ale sprać rzyć potrafię i bez tego.

Orion zgodził się kiwnięciem, po czym westchnął. Naprawdę nie chciał wchodzić tam sam. Z drugiej strony wolał nie ryzykować. Dzięki szkoleniu mistrza Fausta wiedział dobitnie, że ciche poruszanie się to naprawdę trudna sztuka, a zwłaszcza dla kogoś o tak dużych gabarytach, jak Elein czy on sam. Mniejsi ludzie mieli naturalnie lepsze predyspozycje.

– No to idę... – Wcale nie chciał tego robić.

– No to idź... – Elein również nie wydawała się zachwycona.

Otarł twarz, spróbował rozluźnić ciało, po czym ruszył bezszelestnie niczym kot. Przemieszczał się od drzewa do drzewa, aż wreszcie pokonał końcowy dystans szybkim zrywem i zamarł przy drzwiach. Ostrożnie je pchnął. Były otwarte, co oznaczało, że nie miał argumentu, by się po prostu wycofać. Cichutko zaklął i wślizgnął się do środka.

Pomieszczenie chyba podlegało takim samym zasadom jak las na zewnątrz, gdyż półmrok utrzymywał się również i tam. Niby dobrze, bo spodziewał się kompletnej ciemności, a z drugiej strony bardzo nienaturalne, co śmierdziało na milę magią. W dodatku dostrzegał w ciemności nieruchome sylwetki. Dziwne postacie stały jedna obok drugiej, zagradzając sobą przejście do klatki schodowej oraz kwadratowej przestrzeni pomiędzy wijącymi się schodkami.

Orion zastanowił się. Wypatrzył zbyt wielu wrogów, by próbować dalszej skrytości. Najlepiej będzie się wycofać. Może spróbuję znaleźć inne wejście i ponownie zinfiltrować dziwaczną posiadłość. Obejrzał się.

Drzwi zniknęły.

Pozwolił sobie na chwilę, by w pełni przyjąć tę informację do wiadomości. Gdyby chociaż mógł zakląć... Nieruchome sylwetki jeszcze nie interesowało nic wokół, lecz z drugiej strony, gdyby zakłócił napiętą ciszę przekleństwem?

A właśnie, czy powinien zawołać pomoc?

Odsiał tę możliwość. Stał dopiero w progu, a już wiedział, że posiadłość jest magiczna. Niestety siła Elein w takiej sytuacji nic nie wskóra, co nie znaczyło, że dziewczyna by nie spróbowała. Pozostawało mu zdać się na własny rozum oraz na sztukę złodziejską. Oby odległe wspomnienia z treningów z mistrzem Faustem wystarczyły...

Ugięte kolana powoli zaczynały protestować pulsowaniem, a więc musiał szybko wybrać jakąś strategię. Najbliżej znajdowały się drzwi po lewej stronie. Ciekawie czy ktoś kiedykolwiek oliwił w nich zawiasy? Krótko rozważył za i przeciw. Nie da rady po prostu przecisnąć się do klatki schodowej, za dużo nieruchomych dziwaków. Nie pozostawało więc nic innego, jak nacisnąć klamkę i się przekonać czy usłyszy zdradzieckie skrzypienie, czy też nie?

Orion ostrożnie sięgnął do drzwi i jeszcze ostrożniej je uchylił. Jak dotąd nie wydały żadnego dźwięku. Spróbował jeszcze trochę. Zawiasy zaprotestowały. Orion zamarł, wbijając oczy w sylwetki w ciemności. Tak jak się spodziewał, obróciły głowy w kierunku hałasu. Gorzej niż niedobrze. Ocenił szczelinę między uchylonymi drzwiami a framugą. Ego może i by się już przecisnęła, ale on sam miał zbyt szerokie barki i klatkę piersiową. Właśnie dlatego ktoś o jego gabarytach rzadko kiedy zostawał złodziejem.

Przygryzł dolną wargę i zdecydowanym ruchem pociągnął za klamkę. Zgrzyt, który wydały, wcale nie był głośny, lecz w panującej wokół ciszy brzmiał jak grom. Sylwetki natychmiast ruszyły pokracznie w jego stronę. Orion szybko wślizgnął się do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Przytrzymał też okrągłą klamkę, co okazało się zbędne. Głuche uderzenia świadczyły o tym, że pokraczne dziwactwa nie umiały jej używać.

Orion otarł z czoła pot i rozejrzał się po pokoju. Regał! Szybko przesunął go, zastawiając tym samym wejście. Tylko co dalej? Okno! Niestety zabite dechami. Spróbował szarpnąć za deskę. Ani drgnęła. Znał swoje możliwości i raczej wystarczyłoby mu krzepy, by móc rozebrać taką barykadę gołymi rękami. Czyżby ponownie magia? Stłumił w sobie sfrustrowany warkot. Dlaczego zawsze kończył w tak nieciekawych sytuacjach?

Zrobił kilka głębszych wdechów i wydechów, by się uspokoić (czemu przeszkadzało regularne stukanie w drzwi), po czym wreszcie rozejrzał się porządnie po pokoju. Pomieszczenie było w istocie niewielką bibliotekę. Najbardziej rzucały się w oczy liczne regały pełne starych tomisk. Zresztą w powietrzu stał silny zapach wiekowego drewna i kurzu.

Ostrożnie ruszył wzdłuż książek. Wtedy zauważył postać. Kuliła się w samym rogu, wciśnięta między półki. Nie dostrzegał jej twarzy, nie potrafił też ocenić płci. Rozmiary kończyn wkazywały, że raczej jest to dorosły osobnik, choć w porównaniu z nim wydawał się raczej drobny.

Orion zacisnął pięści. Niby sytuacja jeden na jeden, ale ciągle nie czuł się zbyt pewny. W końcu nie miał pojęcia, z kim też się mierzy: z człowiekiem czy też czymś zupełnie obcym? Ostrożnie przesunął się bliżej. Z kolan osobnika coś uniosło łeb.

Orion zamarł. Zerknął na swoje pięści, a następnie na istotę, która się podźwignęła na cztery łapy. Zwierzę otrzepało się i mruknęło:

– Dobry piesek?

– Falafel? – upewnił się Orion.

– Dobry... – Falafel położył łeb z powrotem na kolanach istoty.

Orion opuścił ręce. Co za ulga...

– Ty tam, kim jesteś? – Ostrożnie przesuwał się do przodu. Skoro istota nie zeżarła Falafela, a w dodatku tolerowała jego obecność aż w takim stopniu, może nie spróbuje rozszarpać go na kawałki?

– O-calałą... – odparował znajomy głos. – P-przez ciebie o-oni z-znowu wiedzą, gdzie j-jestem.

– Kim są „oni" ? – Orion wrócił myślami do dziwacznych stworzeń, które właśnie dobijały się do drzwi.

– P-potworami...

Orion uklęknął przy Falafelu i odgarnął postaci włosy z twarzy.

– Halina? – zdziwił się.

Głos kobiety niby się zgadzał, lecz dałby wiele za porządną świecę, by móc jednoznacznie ocenić rysy twarzy. Czy Halina miała aż tak długie ręce?

– T-to wszystko p-przeze m-mnie – mamrotała dziewczyna.

– Czemu? – Orion ciągle próbował wytężyć wzrok. Włosy Haliny przypominały kolorem krucze pióra. Dziwne... A może to ten cholerny dom znowu płatał mu figle? Zdecydowanie potrzebował światła, by powiedzieć coś na pewno.

– A-neta... z-zginęła przeze m-m-mnie.

– Aneta? – żachnął się Orion. – Gdzie? Jak?!

– S-schody – wyjaśniła. – L-leży tam.

Orion przełknął ślinę. Niech to szlag...

– Poczekaj tu – zażądał. – Zaraz wracam.

– Dokąd idziesz?

– Do Anety.

– N-nie i-idź... t-też z-zginiesz.

Orion wzruszył ramionami. Tak czy inaczej, musiał to sprawdzić. Już kiedyś widział roztrzęsionych w takim stopniu ludzi. Wyniósł z takich sytuacji kompletny brak zaufania do słów, płynących z ust ocalałych. Być może Aneta ciągle żyła, lecz potrzebowała pomocy? Musiał się przekonać! Tylko jak to zrobić? Nie mógł skorzystać z drogi, którą tu przyszedł. W końcu tam właśnie zebrał się hałaśliwy tłum potworów. Z drugiej strony to chyba oznaczało, że przy samej klatce schodowej zrobiło się swobodniej.

Orion ponownie zlustrował otoczenie i nagle dostrzegł kolejne drzwi. Znajdowały się blisko, lecz je również blokował regał. Ostrożnie zbliżył się do nich, ignorując słabe protesty Haliny. Przesunął mebel najostrożniej, jak potrafił. Wiedział, że narobił trochę hałasu, lecz wróg, tak czy inaczej, znał już ich pozycję, a w dodatku hałasował gorzej od chrapiącego Olafa. Otworzył drzwi i zajrzał do środka. Prawie natychmiast stracił przez to oko. W ostatniej chwili zrobił unik, po czym posłał istotę na podłogę potężnym prostym. Szybko zmierzył wzrokiem nowe pomieszczenie. Poza nim i dziwaczną istotą nie było tu nikogo więcej. Orion docisnął kolanem szamoczącą się postać do ziemi. Wcześniej wydawało mu się, że próbowała go ugryźć, stąd lepiej niech zeżre trochę podłogi.

– I czym ja mam cię związać? – zapytał rycerz.

Wokół dostrzegał jedynie mnóstwo dziwacznych portretów. No i przyrządy malarskie takie jak pędzle i farby walały się zasadniczo niemal wszędzie. Co gorsza, nie wypatrzył żadnego przejścia dalej, choć na logikę – w ścianie po prawej stronie powinno być jakieś wyjście. W końcu to właśnie za nią znajdował się hol, który prowadził do klatki schodowej.

Mokry nos trącił go pod pachą. Orion się obejrzał. Falafel położył mu pod nogami kawałek liny.

– Skąd ty to masz? – zdziwił się.

– Dobry piesek? Dobry?

– No pewnie, że dobry. – Orion pogłaskał zwierzę po łbie.

Starannie skrępował ręce i nogi dziwacznemu stworzeniu. Jak na razie wszystko wskazywało na to, że humanoidalne istoty raczej nie grzeszyły intelektem. Dopóki go nie widziały ani nie słyszały, nie specjalnie przejmowały się jego obecnością. Z drugiej strony, tak czy inaczej, powinien spróbować TO zakneblować. Chwilowo agresywnie syczało w podłogę, która nieco rozpraszała ten dźwięk (głównie dlatego, że Orion solidnie dociskał w nią twarz istoty). Gdyby jednak obróciło się przypadkiem na plecy, mogłoby przeszkodzić w jego dalszych planach.

Orion oderwał rękaw swojej koszuli, następnie rozejrzał się za czymś ostrym.

– Dobry pieszek... – Falafel położył przy jego nodze niewielki odłamek szkła.

– Skąd ty to wszystko bierzesz? – zdziwił się rycerz.

– Dobry piesek?

– Dobry – zgodził się i ponownie nagrodził zwierzaka pieszczotą.

Uciął wystający kawałek liny, po czym obrócił stworzenie na plecy i bezceremonialnie wepchnął mu swój rękaw do buzi i obwiązał odciętym kawałkiem liny wokół głowy tak, żeby trzymała prowizoryczny knebel.

Wreszcie cofnął się nieco i w pełni przyjrzał pokonanej istocie. Wyglądała zaskakująco ludzko, jeśli pominąć zielonkawy odcień skóry i wykrzywioną dziwacznie gębę. Ciekawie czemu ubrała się w tak dziwną szatę?

Orion wstał i odsunął się nieco, lecz niezbyt daleko, by ocenić czy wiązania i knebel wystarczą. Jak na razie istota nie potrafiła sobie z nimi poradzić, więc szamotała się, wydając raz na jakiś czas przytłumione jęki. Świetnie, a więc czas działać dalej.

Rycerz ostrożnie przechadzał się po pokoju, dotykając wszystkiego, co wydawało mu się względnie bezpiecznie. Dzięki temu wkrótce odkrył przejście schowane za olbrzymim portretem, przedstawiające śniadego mężczyznę w todze i z koroną na bujnej czuprynie. Niestety prowadziło nie w tę stronę. Krótko się zastanowił, w teorii mógłby spróbować tam wejść, licząc, że kolejny pokój pozwoli wrócić na korytarz. W praktyce jednak, nie wiedział, co też się w nim skrywało? Być może więcej dziwnych istot, które trzeba by było wpierw obezwładnić? Pewnie poradziłby sobie z dwójką czy trójką, ale narobiłby w ten sposób rabanu, a więc ściągnąłby tym samym sztywnych dziwaków z powrotem w kierunku schodów.

Zbliżył się do ściany i ponownie jej się przyjrzał. Gdyby to właśnie za nią znajdowało się przejście, zniknęłyby wszelkie potencjalne problemy. Wyszedłby tuż za plecami istot skupionych na dobijaniu się do sąsiedniego pokoju i ostrożnie przekradłby się do schodów. Ostrożnie przeszorował palacami wzdłuż ściany, omijając portrety. Nagle poczuł szczelinę. Pociągnął ręką wzdłuż niej. Miała właściwą długość, a więc jednak sekretne przejście. Tylko jak je otworzyć?

Orion zaczął mozolną pracę ściągania portretów. Przy dziesiątym otarł pot z czoła i dał sobie chwilę na odpoczynek. Niby nie zasapał się zbytnio, lecz sam przyspieszony oddech zdradziłby jego pozycję, gdy już otworzy to parszywe przejście.

– Czemu wszystkie portrety przedstawiają tę samą gębę? – zapytał leżącej na podłodze istoty.

– Umf... – odpowiedziała.

– No tak...

Orion wznowił pracę. Wkrótce na ścianie wisiał już tylko jeden portret. Ten olbrzymi z ukoronowanym mężczyzną, za którym znajdowało się przejście do pokoju, które znalazł najpierw.

– I nic – westchnął Orion.

Z trudem zwalczył chęć, by w coś kopnąć. Zamiast tego wznowił przechadzkę po pokoju, lecz tym razem robił to niczym dziecko, które pragnęło poznać każdy zakamarek podłogi, jendakże z metodyką dorosłego. Chciał mieć całkowitą pewność, że nie umknęła mu ani deseczka.

– Jeśli Aneta jeszcze żyła, to jest już za późńo – mruknął pod nosem. – Oby Elein nie skończyła się jeszcze cierpliwość...

Pohamował zniecierpliwienie. W sąsiednim pokoju miał dwóch ocalałych. Gdyby działał pochopnie, straciłbym nie tylko swoje życie. A przynajmniej tak właśnie próbował się tłumaczyć przed swoim sumieniem.

Nadepnięta deska nagle ugięła się pod jego nogą. Usłyszał cichutki zgrzyt. Obrócił się. Zamiast gładkiej ściany zobaczył w niej ziejące czernią przejście na korytarz. Wreszcie to znalazł! Ostrożnie przymknął drzwi do pokoju-biblioteki, upychając uprzednio wystający stamtąd nos Falafela. Następnie wychynął na korytarz. Tak jak się spodziewał, zgromadzenie dziwaków ciągle dobijało się do biblioteki. Dalsza droga natomiast rysowała się względnie czysto.

Orion maksymalnie przysunął się do jednej ze ścian i ruszył wzdłuż w kierunku schodów. W ten sposób minął istotę, która klęczała i żuła klamkę do pokoju naprzeciw. Jego celem stał się prostokątny kawałek podłogi między schodkami, do którego zbliżał się z ciężkim sercem. Nie widział jeszcze wszystkich szczegółów, lecz potrafił je dopowiedzieć. Dwie postacie – jedna na drugiej. Ta od góry leżała w poprzek i wiła się, próbując chwycić pierwszą – rozłożoną na wznak – za jakąkolwiek kończynę.

Niech to szlag...

Orion przykucnął obok. Spóźnił się. Wiedział o tym, zanim to zobaczył, lecz... Cicho zaklął. Aneta leżała w kałuży krwi z zamkniętymi oczami. Zapewne zgładzona przez istotę szamoczącą się na niej. Westchnął. Niby nie znali się aż tak długo, lecz zdążył ją polubić. Zawsze rzucała ciekawe pomysły, a i riposty czasem miewała niezłe. Zdecydowanie nie zasługiwała na taki koniec. Zgładzona w jakimś dziwnym domu pośrodku lasu poprzez jeszcze dziwniejszą istotę, w dodatku tak bardzo nieporadną, że ciągle nie dawała rady pochwycić dłoni swojej ofiary.

Chwila...

Orion przyjrzał się uważnie, by dostrzec, że dłoń Anety subtelnie, lecz umyka byciu złapaną. Robiła minimalne, ale ruchy!

– Aneto? – szepnął.

Dziewczyna otworzyła oczy i wytrzeszczyła się na niego.

– ...wolwer – mruknęła.

– Co?

– Rewolwer... – Pokazała oczami na przedmiot, leżący za jej głową.

Dopiero teraz wypatrzył, że palce jej drugiej ręki ostrożnie skrobały tuż obok rękojeści dziwacznego artefaktu. Orion wcisnął rzecz w dłoń Anety. Ta natychmiast skierowała obiekt w skroń istoty.

Pach!

Stworzenie rozsypało się na proch.

– Niech to szlag! – warknął Orion. – Ściągnęłaś ich uwagę!

Istoty, znajdujące się na drugim końcu korytarza, przestały dobijać się do biblioteki i gwałtownie ruszyły w ich kierunku.

– Świetnie. – Aneta usiadła i wycelowała artefaktem w kierunku nadciągającej hordy. – Właśnie po to ostatnio tyle ćwiczyłam z Surbim!

Pach! Pach! Pach! Pach! Pach! Pach...

Orion zmusił się do zamknięcia rozdziawionych ust. Aneta... właśnie pozbyła się wszystkich stworów? Tak po prostu?

– Koniec. – Chuchnęła do dymiącej końcówki broni. – Dzięki za pomoc. Prawie to miałam, ale potknęła się o farbę i straciłam rewolwer... – Aneta pokazała wpierw na pojemnik, a później na czerwień na podłodze. – Ciągle kiepsko działam w stresie... – mruknęła.

– Nie no... – Orion odchrząknął. – Poradziłaś sobie doskonale. – Pokazał wokół. – Ani jednego cudaka.

– Zombie – poprawiła Aneta. – To były zombie. I choć doceniam komplement, nie masz racji. Gdyby nie ty, zeżarliby mnie... Żeby drugi raz prawie zginąć w tym samym miejscu... – Wzdrygnęła się. – No dobra, mniejsza o to. Wynośmy się stąd!

– Tylko jak... – Orion spojrzał przed siebie. Drzwi na końcu korytarza znowu się objawiły, jak gdyby nigdy nie zniknęły. – Ach... – mruknął. – I cóż teraz robić?

– Co masz na myśli?

– Mamy w pokoju obok Falafela i Halinkę, a z drugiej strony wejście, które pojawia się i znika, jak mu się żywnie podoba.

– Może się rozdzielimy? – zaproponowała Aneta. – Ja popilnuję wejścia, a ty...

– Nie – zaprzeczył Orion. – Wyjdziemy razem i zawołamy Elein. Potem razem wrócimy po Halinkę i Falafela.

– Dlaczego tak?

– Ten dom jest nawiedzony – wyjaśnił. – Nie mam zielonego pojęcia, na jakiej zasadzie działa. Może jak stracę cię z oczu, znowu naśle na ciebie hordę sompi?

– Zombie – poprawiła Aneta. – Ale kapuję.

Orion wysunął się na prowadzenie.

– A tak w ogóle, czemu tu jesteś? – zapytał.

– To długa historia...

Wzruszył ramionami. Akurat czasu nie brakowało, ale może faktycznie lepiej wrócić do tematu, gdy już zostawią za sobą tę posiadłość i to w komplecie.

Orion wyszedł na zewnątrz. Coś spadło mu na czoło. Piasek? Obrócił się. Dom rozsypywał się na jego oczach! Już stracił dach, a lada chwila korozja sięgnie drzwi! Chwycił Anetę za dłoń i wyciągnął na bezpieczną odległość. W mgnieniu oka z domu została jedynie wielka kupa piachu.

– Do Regnara! – Orion zaczął przeczesywać ją rękami. – Nie stój tak, tylko mi pomóż!

Aneta przestała tkwić w miejscu z rozdziawioną buzią i pośpieszyła obok.

– Piesku! Halina! – wołał Orion. – Jesteście tam?

Cisza.

– Elein! – krzyknął. – Potrzebuję pomocy!

I znowu cisza. Odruchowo zerknął na pracującą w pocie czoła Anetę. Przynajmniej ta nigdzie nie zniknęła. Zaklął. Elein będzie musiała poczekać. Poradzi sobie! Na pewno! Na razie musiał sprawdzić, czy przyjaciele zostali uwięzieni w stosie piasku! Gorączkowo rozgrzebywał go rękami, coraz bardziej spłaszczając strukturę.

Przestał, dopiero gdy piaskowa piramida całkowicie się wypłaszczyła. Nie znalazł nikogo. Ani śladu. Po prostu nic.

– Pieprzona magia – mruknął.

– Nie ma ich tu – oznajmiła Aneta. – Jesteś pewien, że...

– Jestem! – urwał rycerz. – Byli tam. Halinka i Falafel.

– Spokojnie, tak się upewniam...

– Wiem.

– Przynajmniej wiemy, że pod piaskiem nikogo nie ma. – Aneta siliła się na pocieszający uśmiech. – Zresztą, sami byśmy pod nim skończyli, gdybyś się zawahał.

Orion kiwnął. Podniósł się z klęczek i otrzepał kolana.

– Jak ty się tam znalazłaś? – Wskazał ręką piach, który jeszcze chwilę temu był domem.

– Przeszłam z Haliną przez taką wielką, świecącą bramę.

– I?

– Nagle ocknęłam się w domu pełnym zombie sama jak palec.

– Mówiłaś, że to długa historia? – zauważył rycerz.

– No bo skróciłam ją! – zirytowała się dziewczyna. – Chyba że masz czas, by słuchać o tym, jak ja się w ogóle znalazłam w tym pokręconym świecie i czego już tu doświadczyłam, zanim przeszłam przez tę felerną bramę?!

– Ano nie mam – zgodził się Orion. – Ale posłucham, gdy już znajdziemy Elein – obiecał. – Ruszajmy?

– W sensie, że w las?

– W sensie, że w las.

– Ale...

– Tak?

– No jest trochę straszny.

– Tak mówisz? – Orion chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą, ignorując dalsze protesty.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top