42 Pytanie
Halinka przymrużyła oczy, chroniąc je przed jaskrawym słońcem. Bezkresny step ciągnął się aż do samego horyzontu. Gdyby znalazła się w tym miejscu na zorganizowanej wycieczce, zapewne nie umiałaby powstrzymać zachwytu. W końcu obraz przed nią miał tylko dwa, ale za to pięknie nasycone kolory: żółty (step) i niebieski (niebo). Niestety uczucie ekscytacji szybko zniknęło, gdy przypomniała sobie, że chyba powinna coś tu znaleźć. Albo kogoś.
– Ale łyso – westchnęła Halinka. – I co dalej?
Masza pociągnęła ją delikatnie za rękaw. Halinka obróciła się. Tak jak się spodziewała, brama zdążyła zniknąć, lecz na szczęście zobaczyła coś jeszcze – wielgachną jodłę, która pasowała do scenerii jak palma do zaśnieżonej tundry, a dalej morze. Albo ocean? Albo po prostu olbrzymie jezioro? Nie potrafiła ocenić jednoznacznie.
Zafiksowała spojrzenie na jodle i wtedy dostrzegła pewną rzecz. Coś lub ktoś przy drzewie wydawał dźwięki. Słabo je słyszała, gdyż wiatr za bardzo szumiał w uszach, lecz poszczególne nuty przebijały się jak słońce przez zasłonę.
– Też to słyszysz? – upewniła się.
Masza kiwnęła.
– Chyba musimy to sprawdzić...
Halinka udała się w kierunku zielonego iglaka. Nie kwapiła się zbytnio. Wędrówka przez zboże była zbyt przyjemna, aby niepotrzebnie ją pospieszać. Motywację dodatkowo obierał fakt, że coraz bardziej rozpoznawała dźwięki.
– Jalala-li-li! Jalala-li-lo! Jalala-didi! Jalala-dido!
– Jodłowanie? – spytała, mimo że nikt nie mógł przecież odpowiedzieć. – Dlaczego?
Zerknęła na Maszę. Niedźwiedzica zdawała się równie zaskoczona.
– Jalala-li-li! Jalala-jalala-jalala-li-lo!
Halinka obeszła jodłę wokół, szukając sprawcy irytujących dźwięków. Nikogo nie znalazła.
– Jalala-li...
– Przestań! – syknęła. – Bo znowu mi to utknie!
– Jalala-jalala...
– Dosyć! – Halinka stuknęła pięścią w jodłę.
Dźwięk ustał.
– C-co? – Przetarła oczy. – Jodłująca jodła? – Prychnęła i natychmiast poczuła z tego powodu zażenowanie. – Nie no... to głupie...
– Łapy, łapy! Robię łapy! – Gałęzie jodły ruszały się w takt przyśpiewki.
– O nie, nie, nie, nie, nie...
– Najpierw ręce potem...
– Nawet nie wiesz, jak długo musiałam to wyrzucać z głowy!
– Łapy, łapy!
– Powiedziałam: stop! – Halinka zdzieliła jodłę klapkiem. – Starczy!
Cisza.
– Uf...
– TO SĄSIADKA IDIOTKA!
– NIEEE!!! – Halinka trzepnęła drzewo tak, że aż się zatrzęsło.
Masza łypnęła na nią niespokojnie. Niby nie potrafiła rozmawiać, ale jej mina niemal krzyczała: potrzebujesz profesjonalnej pomocy!
– Uwierz mi, to ostatnie miejsce, w które chciałam cię zabrać...
– TATA-RATATATA, TATA, TATA-RATATATATA!
– Idziemy stąd! – pisnęła Halinka.
– TATA-RATATATA, TATA, TATA-RATATATATA!!!
Skoro drzewo wyciągało aż takie starocie, to pewnie nigdy nie przestanie! Lepiej niech już odtwarza jednego mentalnego pasożyta, zamiast odświeżać kolejne „hiciory". W umyśle Halinki już walczyły trzy kretyńskie piosenki, które zamiast standardowej melodii miały w tle jodłowanie!
Halinka przestała uciekać, dopiero gdy postawiła stopę na... wodzie? Odruchowo się wycofała, lecz gdy przyjrzała się klapkom, zobaczyła, że namoczyła jedynie podeszwę. Całe szczęście, gdyż ocean (a może jednak morze?) zaczynał się dość nieoczekiwanie. W jednej chwili wysokie zboże, a w drugiej już woda. Przynajmniej nie za głęboka... Ostrożnie postawiła kilka kroków i zaklęła. A jednak nie widziała dna! Niestety z jakiegoś powodu, zamiast się zanurzyć jak zwykły człowiek, po prostu stała sobie na wodzie i gapiła na swoje zaskoczone odbicie.
– Chodzę po wodzie – powtórzyła. – To teraz muszę uważać, by nie zamienić jej w wino...
Niedźwiedzica warknęła.
– No wiem! To nie tak, że planuję paplać takie rzeczy, ale ze skojarzeniami ciężko wygrać!
Obejrzała się. Masza strachliwie, ale jednak postawiła łapę na wodzie i również się zbliżyła. Halince ulżyło. Tym razem nie tylko ona złamała prawa fizyki.
– Dziwna sprawa, nie? – zagadnęła.
Masza odburknęła, rozglądając się niespokojnie. Spróbowała pacnąć wodę, lecz gdy jej łapa się zanurzyła, podskoczyła i gorączkowo czmychnęła na brzeg.
– Łoo... – Halinka kucnęła i ostrożnie zanurzyła dłoń w wodzie. – To się nie spina... – mruknęła. – Albo chodzę po wodzie, albo zanurzam w niej ręce. Nie da się dwóch rzeczy naraz... – Zaprzeczyła temu, ponownie zanurzając dłoń w wodzie, którą następnie zbliżyła do ust. – Nie jest słona – zawyrokowała. – A więc jednak jezioro.
Halinka wyprostowała się. Studiowała wodę, zastanawiając się, co też zrobić dalej. W końcu nie zauważyła wokół nic więcej ponad step i jodłę. W jeziorze natomiast mogło się skrywać jakieś rozwiązanie.
– Maszo, planuję zrobić coś głupiego – oznajmiła. – Gdyby coś się stało, po prostu na mnie poczekaj, dobra?
Masza zawyła i spróbowała podejść bliżej, lecz strach przed dziwną wodą zwyciężył. Niedźwiedzica niespokojnie krążyła na brzegu, wydeptując ścieżki w zbożu.
– Też się boję – zgodziła się. – Ale nie bardzo mamy wybór. Albo słuchamy się mojej intuicji, albo siedzimy po uszy we zbożu!
Masza warknęła.
– No coś w tym też jest... – Halinka kiwnęła. – Niby racja, że lepiej utknąć przy jeziorze niż na jakiejś pustynie. Przynajmniej nie umrzemy z pragnienia. Z drugiej strony, jeśli mam sprawdzić, co się kryje pod wodą, chyba lepiej, gdy nie jestem głodna i zdesperowana, prawda?
Masza nie znalazła argumentów przeciwko. Wznowiła tylko spacer w tę i we w tę, przerywany krótkimi epizodami chaotycznego truchtania.
– Będzie dobrze – uspokajała Halinka, klękając na wodzie. – Damy radę... – Ostrożnie zanurzyła twarz.
Jej ciało natychmiast straciło przyczepność i poszło na dno jak kamień. Spróbowała przebierać rękami i nogami. Nic z tego. Pogrążała się coraz głębiej. Przestała już widzieć słońce. Naprawdę utonie?! W tak głupi sposób?! Zaklęłaby, gdyby nie bała się wypuścić tlenu z ust.
Aneta po raz kolejny omiotła wzrokiem przestrzeń dookoła. To już się odruchem bezwarunkowym, gdyż przy Ego wszystko tak szybko i łatwo się zmieniało. Teraz na przykład siedziała za szkolną ławką w klasie, która pasowała kolorystycznie i wyposażeniem raczej na początek liceum, a jutro, kto wie? Może skończy na pustyni albo w filharmonii? Albo w placówce rządowej bądź w laboratorium nuklearnym? Potencjalne miejsca ograniczała jedynie wyobraźnia Ego, co w praktyce oznaczało nielimitowane możliwości. Właśnie dlatego odruch wnikliwego studiowania przestrzeni wydawał się całkiem naturalny. W końcu bytowała w tym pomieszczeniu zapewne pierwszy i ostatni raz.
Aneta musiała przyznać, że poziom szczegółów robił wrażenie. Metalowe krzesła o drewnianym oparciu i siedzisku były dokładnie tak niewygodne jak w szkole, a zimne ławki nieprzyjemnie się ślizgały pod łokciami. Deski podłogowe skrzypiały i to pomimo faktu, że przy tablicy ze wskaźnikiem długości Ego, chodziła właśnie Ego – z pozoru krucha mała dziewczynka o kręconych włosach i zbyt zielonych oczach. Tym razem wyglądała jak miniaturowa wersja nauczycielki, gdyż włożyła na białą bluzkę puchaty sweterek, a na jej szyi znalazł się nawet szalik, którym się owinęła, mimo że temperatura w pomieszczeniu oscylowała gdzieś pomiędzy „duszno" i „za gorąco". Oczywiście nie zabrakło także beżowych spodni i pretensjonalnych kwadratowych okularów.
Ego tłumaczyła coś z zapałem, ale Aneta wolała obserwować Szarika, który otwarcie chrapał, leżąc wyciągnięty na swojej ławce. Tak bardzo zazdrościła, że uchodziło mu to na sucho. Z drugiej strony nudny wykład jeszcze go nie dotyczył...
– Aneta!
Podskoczyła.
– T-tak? – zapytała.
– Ty mnie w ogóle nie słuchasz! – Ego machnęła przed jej nosem wskaźnikiem.
– Nie, no... – Szybko znalazła wzrokiem równie znudzonego Brajanka. – Bardzo słucham... – Mrugnęła mu. No dalej! Podpowiedz coś!
– Po prostu od dwudziestu minut ciągle wałkujesz to samo. – Brajanek skutecznie ściągnął na siebie uwagę. – Czerwone flagi w związku, cechy pożądane i niepożądane u facetów. Pierdy i śmierdy. A nam by się przydały jakieś przykłady. Najlepiej poparte twoim wieloletnim doświadczeniem.
– Nie mam takiego i dobrze o tym wiesz! – Ego tupnęła nóżką. – No i coś ci już mówiłam o twojej ironii i sarkazmie.
– Nie są mile widziane – powtórzył Brajanek.
– Właśnie! – Ego stuknęła wskaźnikiem w tablicę. – Czyli jednak słuchałeś!
– A mam wybór? – Brajanek oparł brodę o pięść.
– Nie masz – zgodziła się Ego. – Ale to dobrze, bo zwykle wybierasz niewłaściwie.
– No i się zaczyna... – mruknął Brajanek.
Aneta uśmiechnęła się. Musiała przyznać, że bardzo jej pomógł. Mało tego, że z grubsza przybliżył, o czym trajkotała Ego, to jeszcze dał jej chwilę na zebranie myśli.
– Po prostu, skoro już nas edukujesz, to chciałbym mieć świadomość, że jesteś ekspertem – ciągnął Brajanek. – A ty masz jeszcze mleko pod nosem.
– Jestem wszechpotężnym bóstwem! – zirytowała się Ego. – Mój wiek nie ma tu najmniejszego znaczenia! Jeśli chcę zostać ekspertem, po prostu nim się staje, kapujesz?! Wszystko, co wam mówię, jest poparte licznymi badaniami oraz całą współczesną psychologią!
– Doprawdy? – prychnął Brajanek.
– I ponownie ironia. – Ego machneła wskaźnikiem niczym czarodziejską różdżką. – A to oznacza, że dzisiaj złamałeś już trzeci raz zasady.
– Wart-o był-o... mhmmm...– Usta Brajanka forsownie się zacisnęły.
– No to pół godziny trzymania gęby na kłódkę – oświadczyła Ego.
Brajanek wzruszył ramionami.
– Eguś, tak nie wypada – podjęła Aneta. – Nie możesz po prostu zamykać ludziom usta, gdy mówią coś, co ci się nie podoba.
– Mogę.
– Nie możesz...
– Właśnie to zrobiłam.
– Nie chodzi mi o to, że fizycznie nie możesz, ale że nie powinnaś. – Aneta pomasowała skronie. No i jak niby jej to wytłumaczyć? – Skoro faktycznie studiowałaś psychologię i badania, powinnaś już wiedzieć, że w ten sposób nie zdobędziesz niczyjej przyjaźni. Takie zachowanie zasadniczo jest jedną wielką czerwoną flagą.
Ego zmarkotniała. Wreszcie niechętnie, ale machnęła w kierunku Brajanka.
– Właśnie tak – potwierdził Brajanek. – Zgadzam się w pełni z MOJĄ dziewczyną.
– Lizus! – Ego pokazała mu język.
– Bachor – odparował Brajanek.
– Oż ty!
– Eguś... – Aneta oparła czoło na dłoni. Cholera, jakże ciężko robiło się za matkę dla wszechmogącego dzieciaka...
– Ale to on zaczął!
– Wcale nie, ty pierwsza go nazwałaś lizusem.
– Ale...
– Żadnych „ale". Niemniej Brajanku, mógłbyś być tutaj tym dorosłym – westchnęła Aneta.
– Mógłbym, ale nie chcę.
– Zdajesz sobie sprawę, że targasz lwa za wąsy? – Aneta posłała mu zmęczone spojrzenie.
– I właśnie dlatego świetnie się przy tym bawię.
– No dobra! – Ego smagnęła wskaźnikiem o tablicę z taką siłą, że wszyscy obecni (z wyjątkiem Szarika) aż podskoczyli. – Chcieliście przykładów, tak? Niech i tak będzie! Przeanalizujemy sobie niepożądane cechy charakteru na przykładzie Brajanka!
– Co?! – żachnął się chłopak.
– Cicho! – Ego tupnęła nóżką. – Chciałeś przykładów, to ci je dam, a więc słuchaj! Zaczniemy od kontrariańskiego stylu bycia. Choć czasem faktycznie przydaje się odrobinę nie pokory, w przypadku Brajanka mamy do czynienia z niezgodą dla samej niezgody. A zatem, droga Anetko, zastanów się uważnie, czy aby na pewno chcesz spędzić całe swoje życie na kłótniach o pietruszkę, tylko dlatego, że pewna toksyczna osobistość, ma ochotę zagrać ci na nerwach...
Aneta przełknęła ślinę. No cóż... Ego trafiła w dziesiątkę. Niby sama też to czuła, ale starała się za dużo o tym nie myśleć, no bo...
– To nie do końca prawda... – spróbował Brajanek.
– Ale ja ci nie przerywałam! – pisnęła Ego. – No przerywałam ci? Nie! Chciałeś przykładów? Chciałeś czy nie chciałeś?!
– Eee... – Na czole Brajanka pojawiły się zmarszczki.
– No to daję ci przykłady, a więc siedź i słuchaj! Kłótliwość i kontrowersja, a do tego toksyczne opinie poparte wyłącznie anegdotycznym doświadczeniem. Takie rzeczy bardzo łatwo pomylić z pewnością siebie, najdroższa Anetko, ale w rzeczywistości są zasłoną dymną człowieka zbudowanego z kompleksów i uprzedzeń.
– Czyli co? – podjęła Aneta, zanim Brajanek zdążył się pozbierać. – Mam wziąć nudnego chłopaka z księgowości, tak?
– A wolisz wieczny dramat? – Ego poprawiła za duże okulary. – W jaki sposób chcesz ułożyć życie z kimś, kto kobietami otwarcie gardzi?
– Zmienię go! – upierała się Aneta.
– Słynne ostatnie słowa. – Ego podskakiwała w miejscu jak króliczek. – A potem jest rozprawa sądowa, rozwód i alimenty do końca życia. – Ego wylądowała przy ławce Brajanka. – Jak widzisz, najdroższy Brajanku, również dbam o twój interes. Chcesz do końca życia płacić za możliwość widzenia się z dzieckiem dwa razy w miesiącu?
– Sądy rodzinne są niesprawiedliwe wobec mężczyzn! – uniósł się Brajanek.
– A zatem chyba lepiej tam nie skończyć, czyż nie? – Ego machnęła wskaźnikiem.
– No dobrze... – Aneta głęboko odetchnęła. – Załóżmy, że twoje argumenty do mnie przemówiły. W takim razie, kto byłby odpowiednim obiektem zainteresowań w naszej grupie? Zastanówmy się... – Udała zawahanie się. – Wasilij odpada, bo jest żonaty. Jest też trochę zbyt umięśniony jak na mój gust. Lord Andre jest zamożny i ułożony, ale trochę za stary. Z powodu wieku Olaf też odpada. J-baba to gangster. Orion jest fajny, ale wspominał, że ma narzeczoną, a w dodatku między nim a Elein chyba coś jest na rzeczy. W takim razie zostaje ostatnia opcja...
Ego wytrzeszczyła oczy. Chyba właśnie zrozumiała dokąd zmierzał wywód.
– Choć gdy o tym dłużej myślę... – Aneta z trudem utrzymywała śmiertelnie poważną minę. – Tak! Masz rację! Surbi to jedyny właściwy kandydat! Jest spokojny i ułożony, a przy okazji też robotny, no i nie jest nudziarzem. Wystarczy poprosić, a zawsze opowie świetną historię ze swojego życia bogatego w eksterminację zombie. W dodatku lojalny, no i przystojny... – Aneta pokiwała jakby do myśli. – A więc sądzisz, że powinnam rzucić Brajanka...
– Ja tu jestem...
– ... i spróbować sił z Surbim? – dokończyła Aneta niewzruszona.
– Yyy... – Oblicze Ego stało się kwintesencją niepewności i zagubienia. – Nooo... Tego... – odchrząknęła. – Spróbujcie ugruntować sobie wiedzę! A ja muszę na chwilę... i ten...
Ego zniknęła.
– Skąd wiedziałaś, że nie sprawdzi twojego blefu? – zapytał Brajanek.
– Proszę cię, wszystko, co powiedziałam, to najczystsza prawda.
– Aha...
– Oczywiście poza faktem, że chciałabym spróbować sił z Surbim! – dodała Aneta skwapliwie.
– Na wszystkich Tancerrrnych... – Szarik ziewnął. – Tak krzyczycie, że ssspać się nie da. – Przeciągnął się i podźwignął na łapki. – No dobra, co przegapiłem?
– To długa historia... – mruknął Brajanek.
Halinka sięgnęła dna. Od pewnego czasu przestała walczyć, bo im bardziej biła się z wodą, tym szybciej tonęła. Co ciekawe już dawno powinien zakończyć się tlen, ale wstrzymywanie oddechu z jakiegoś powodu nadal świetnie działało. Nie czuła się nawet zamroczona.
Stanęła na nogi i zrobiła ostrożnie kilka kroków. Opór wody zupełnie zniknął. Odnosiła wręcz wrażenie, jak gdyby poruszała po suchej ziemi, a nie po mulistym dnie. Choć jedna rzecz niepokoiła, gdy tak próbowała iść do przodu, z jakiegoś powodu przemieszczała się do tyłu.
– Dziwne... – mruknęła i natychmiast zamknęła usta dłonią.
Co za głupi sposób na zużywanie tlenu! Niemniej po chwili zastanowienia stwierdziła, że usłyszała się dokładnie tak, jakby stała na powierzchni. To nie miało sensu, ale skoro tak, może jednak spróbuje wciągnąć trochę powietrza?
– Glaugh!! Bueegh!!! – Halinka z trudem przełknęła wodę, która prawie wdarła się do płuc.
– No i gdzie z tym oddychaniem?! Przecież jesteś pod wodą, idiotko!
Halinka obróciła się, by prawie oberwać potężną belką, którą jej sobowtór w kasku i kamizelce odblaskowej niosła na ramieniu. Halinka budowlaniec nie zatrzymała się, udając prosto do...
Osady?
Istotnie w oddali wznosiły się mury. Wypatrzyła też potężną bramę. Tylko jak tam dotrzeć? Uważnie przyjrzała się sposobowi, w jaki się poruszała Halinka-budowlaniec. Przypominała nieco Michaela Jacksona na scenie, tańczącego swój popisowy „moonwalk". Czyli by iść do przodu, musiała kroczyć do tyłu? Dziwne...
Spróbowała.
– O szlag... – Ponownie zamknęła usta dłonią. – Choć w sumie... – Wyprostowała się. – Już dawno powinno mi się skończyć powietrze, a jednak się nie kończy.
Chwilę obserwowała, jak jej kopia w kasku znika we wrotach. Nie do końca pojęła, jak tamta to zrobiła, ale może umknął jej proces otwierania i zamykania?
– Czyli podsumowując, nie mogę oddychać, bo jestem pod wodą, ale wystarczy wstrzymać oddech, by tlen nigdy się nie kończył. A jak chcę ruszyć do przodu, muszę iść tyłem. To całkowicie normalne, zupełnie jak moje życie.
Szkoda, że w okolicy nie znalazł się nikogo, kto mógłby docenić ironię w jej głosie. Ostrożnie postawiła stopę za siebie. Przesunęła się jak na bieżni. Po chwili już truchtała w kierunku olbrzymiego muru, omijając glony i ostre kamienie. Najbardziej męczące okazały się ciekawskie ryby, od których musiała się odpędzać jak od much. Najgorsze, że gdy już ich dotykała, pękały jak baloniki i pojawiały się kilka metrów dalej.
Zatrzymała się przed zamkniętymi wrotami i spróbowała szarpnąć za kołatkę, by otworzyć jedno skrzydło. Nic z tego. Szarpnęła raz jeszcze i znowu, lecz z tym samym rezultatem.
– No to czas pomyśleć...
Usiadła, co natychmiast obróciło ją do góry nogami. Jej czoło lekko dotykało mułu, gdy jej nogi bezradnie wierzgały w górze. Gdy jednak się wyprostowała, gwałtownie wróciła do pionu.
– Jakie to miejsce jest wkurzające! – zirytowała się.
– Idzie się przyzwyczaić.
Halinka odwróciła się, by otaksować spojrzeniem kolejnego sobowtóra. Jej kopia nosiła okulary oraz czarną marynarkę, spod której wystawała biała koszula. W ręku ściskała kalkulator. Czyżby Halinka-księgowa?
– Ile was tu jest? – nie wytrzymała Halinka.
Sobowtór zignorowała pytanie. Po prostu weszła we wrota i zniknęła.
– No tak... jak są zamknięte, to mogę po prostu wejść... Żelazna logika...
Halinka zaklęła pod nosem i ruszyła śladem swojej kopii. Niestety zaczęła się oddalać. Ponownie zaklęła i prawie nałykała się wody, gdy odruchowo spróbowała nabrać powietrza.
– Noż ja pier...
Prawie się zachłysnęła, próbując zrobić kilka głębszych wdechów i wydechów na uspokojenie.
– No kurwa! – Podskoczyła ze złości, co sprawiło, że ugrzęzła po kolana w mule. – CO ZA GŁUPIE MIEJSCE, NO!
Skupiła się. Po pierwsze: NIE ODDYCHAĆ! Po drugie: IŚĆ TYŁEM! Spróbowała. Po kilku krokach dotknęła czołem bramy. Poczuła opór, lecz zniknął, gdy mimo to ruszyła dalej. Zatrzymała się po drugiej stronie. Choć zwiedziła już wiele światów (w tym ten z wielkimi, świecącymi grzybami), nigdy wcześniej nie znalazła się w tak irytującym miejscu. Domy zamiast okien miały drzwi (i vice versa) oraz z jakiegoś powodu stały (krzywo!) na dachach zamiast normalnie na fundamentach. W miejscu ulic i chodników były ogródki a w miejscu ogródków – asfalt i pobocza. Zresztą właśnie tam się skupiał cały ruch samochodowy. Motorówki na kółkach driftowały przy domach z zawrotną prędkością. Oczywiście po chodnikach, bo na drogach stały... kopie Haliny Ulańskiej? W ilościach sztuk wielu! I wszystkie ubrane inaczej!
– Ile was tu jest?! – zawołała ponownie Halinka.
– W piwnicach z kotkami będzie jeszcze więcej! – odkrzyknęła jedna z nich.
Halinka mruknęła pod nosem skromną wiązankę. Nie to chciała usłyszeć.
– Czemu tak stoicie?! – zapytała.
– Czekamy aż będziemy znowu potrzebne! – odkrzyknęła kolejna.
– Potrzebne komu?
Nikt nie odpowiedział. Halinka (znudzona oczekiwaniem) przyspieszyła. Skoro nie chciały dłużej z nią gadać, świetnie! Tak czy inaczej, czuła się z tym wszystkim wybitnie niekomfortowo. Zatrzymała się, dopiero gdy zdała sobie sprawę, że opuściła osadę i znowu stoi przed zamkniętą bramą.
– Nie no! To jest naprawdę wkurzające!
Skupiła się, by tym razem iść do tyłu. Skwapliwie minęła dziwaczne domy, ignorując liczne skupiska Halinek, które gapiły się na nią niczym okoliczne ryby. Potrzebowała celu! Inaczej nie da rady ignorować tego wszystkiego! Rozejrzała się i zafiksowała na niewielkim placu budowy. Tak! To właściwe miejsce! Może dzięki niemu zobaczy, jak powstają te absurdalne domy? Niby nic to nie dawało, ale przynajmniej zaspokoi ciekawość.
Niestety im bliżej placu się znajdowała, tym bardziej malała jej motywacja, by tam się znaleźć, gdyż szczegóły okazały się zbyt niekomfortowe. Na przykład żuraw wcale nie stał normalnie, tak jak jej wcześniej dopowiadał umysł, tylko „leżał", opierając się obciążeniem o muł, gdy jego ramię zakończone haczykiem z robalem właśnie usiłowało złapać olbrzymiego suma. Z kolei na górkach z piasku niczym dzieci bawiły się kolejne kopie Halinek. Zjeżdżały z piskiem na czymś, co wyglądało jak sanki, ale zamiast płóz miało kółka. Jedna z sobowtórów w luźnym dresie i czapce z daszkiem z napisem „Comply" zrobiła „kickflip" niczym na deskorolce, po czym runęła do rowu, który otaczał górkę.
Halinka nastroszyła uszy, próbując zorientować się, kiedy też ucichnie pisk tej „spadającej". Po kilkunastu sekundach wytrzeszczyła oczy. Czego te rowy takie głębokie?! I czemu nie ma tam ogrodzenia?! Po chwili uświadomiła swój błąd. Ogrodzenie istniało, lecz blokowało wąską kładkę prowadzącą do górki. Usłyszała krzyk. Podniosła oczy, by zobaczyć kopię Halinki spadającą na górę piasku. Gdyby nie zobaczyła ponownie charakterystycznej czapki z daszkiem i napisem, w jej głowie nie zagościłoby zapewne przypuszczenie, że być może to ta sama sobowtór, która wcześniej runęła do rowu.
– Co to ma być? – zapytała samą siebie.
– Sekcja do spraw kreatywności.
Halinka tym razem w ogóle się nie wzdrygnęła. Po prostu zaczekała, aż wyminie ją Halinka w stroju strażaka.
– Rozwiniesz? – rzuciła z rezygnacją.
– Nie mam czasu, bo...
– TY TAM! OBRAZKI! JUŻ!
Wypatrzyła kolejną wersję siebie, lecz na tyle pstrokatą, że wyróżniała się przy wszystkich pozostałych Halinkach niczym papuga na tle wron. Miała farbowane włosy na dwa kolory – jedna połowa zielona a druga niebieska. A jej ubrania? Kojarzyły się z dziwacznym pokazem mody! Z jakiegoś powodu białe spodnie w różowe paski nienaturalnie rozchodziły się na boki w okolicach łydek, jak gdyby nalano tam wody i następnie dociśnięto sznurkiem. Natomiast różowa marynarka wyglądała, jak gdyby ktoś po prostu przyłożył ją do jej torsu, a nie faktycznie założył. Gdy pstrokaty sobowtór obróciła się plecami, Halinka dostrzegła coś, co przypominało pióra pawia. Spojrzała mimowolnie na swój różowy dres. Nagle poczuła się bardzo nieoryginalnie. Niczym poboczna postać w grze wideo...
– Tak jest! – Halinka-strażak zasalutowała i sięgnęła do kieszeni.
Halinka zdążyła zauważyć jedno zdjęcie Szarika, na którym ten wywalił dziwnie jęzor, zezując oczy, z białym podpisem „GDY PRZESADZISZ Z KOCIMIAUTKĄ". Niestety reszta zbyt szybko wylądowała u Halinki-sroki, która niemal wyrwała jej z rąk Halinki-strażaka.
– Tak... właśnie tak... – pomrukiwała Pstrokata. – Wszystko się zgadza... TY TAM! – ryknęła ponownie, wskazując palcem Halinkę-księgową. – Czy pamiętasz już sobie optymalny czas na zjedzenie awokado?!
– Proszę o wybaczenie...
– No to ruchy, ruchy, ruchy! – Pstrokata popędziła ją ręką niczym kierownik budowy z dziesięcioletnim stażem. – Nie mamy całego dnia! A ty?! – Tym razem wskazała Halinkę-budowlańca. – Co z odpowiedzią na pytanie: co by to było, gdybym była ślimakiem?
– Mam ją!
– To dawaj! Szybko!
Halinka-budowlaniec wręczyła Pstrokatej swoją belkę. Ta długo jej się przyglądała, aż wreszcie cmoknęła z satysfakcją.
– A więc to tak... – Nagle uniosła czujnie głowę. – Dlaczego przestałaś nucić?! – Wbiła oczy niczym sokół w Halinkę ubraną w koszulę w kratkę. – Co to za samowola?!
– Proszę o wybaczenie... Ehm... Aaa! Kotki dwa! Aaa! Kotki trzy! Aaa! Kotki cztery...
– Na chwilę spuścić was z oka nie mogę! – fuknęła Pstrokata.
Halinka z trudem przetwarzała obserwowaną scenę. Może jednak nie miała czego tu szukać? Oczywiście poza kryzysem tożsamości. Oglądanie tylu swoich kopii sprawiało, że czuła się wybitnie nieswojo. Co, jeśli ona była jedną z nich, tylko jeszcze sobie tego nie uświadomiła? Wzdrygnęła się. Nie! Przybyła przecież z zupełnie innego miejsca!
– Ty tam!
A wokół dział się jakiś kompletny chaos!
– Hej!
Tak! Zdecydowanie to ona była tą prawdziwą! Założyła w końcu swój charakterystyczny dres i w ogóle...
– NO DO CIEBIE MÓWIĘ!
Halinka spróbowała uniknąć pacnięcia, lecz odruchowo pomyliła kierunki ruchu i tym samym wystawiła się jeszcze bardziej pod uderzenie.
– Au... – stęknęła.
Podniosła oczy. Pstrokata stała obok niej ze skrzyżowanymi rękami, a jej stopa niecierpliwie podskakiwała.
– Skończyłaś już bujać w obłokach?! – zapytała.
– T-tak...
– Cudnie, bo mam dla ciebie zadanie! – Wcisnęła Halince małą karteczkę. – Tu są szczegóły!
Halinka bezwiednie zerknęła na karteczkę, lecz powstrzymała się i wyprostowała. Nie będzie robić niczego, co każe jej dziwny sobowtór! Co, jeśli właśnie w ten sposób uwięziła tu pozostałe Halinki?
– Czemu mam ci pomagać? – zapytała hardo. Właśnie tak! Czas odzyskać inicjatywę.
– Bo masz perspektywę osoby z zewnątrz.
Halince ulżyło. Czyli Pstrokata wiedziała, że ona pochodzi z innego miejsca. Świetnie! Chociaż czekaj...
– Skąd ty to wiesz? – Halinka łypnęła na nią podejrzliwie.
– Głupie pytanie! – Pstrokata ponownie zdzieliła ją w potylicę. – Jeśli zależy ci na mojej pomocy, przestań marnować czas i zajmij się pracą! – Powiodła ręką wokół. – Nie widzisz, jakie mamy opóźnienia?!
Halinka spróbowała zauważyć. Istotnie dom miał dach oraz ogólny szkielet, lecz do etapu fundamentów jeszcze wiele brakowało.
– Sama nie wiem... – mruknęła.
– Sądzisz, że pokonasz Ego beze mnie? – Pstrokata prychnęła. – Bądźmy poważni... – Obróciła się, uderzając ją piórami, i ruszyła w kierunku domu.
– To, co mam niby zrobić, żebyś mi pomogła? – zawołała Halinka jej w ślad.
– Odpowiedz na pytanie! – warknęła Pstrokata, nie oglądając się. – Ty tam! Co z tą bluzką ze skórek bananów?! Da się uszyć, czy nie?!
Halinka przetarła oczy i niechętnie popatrzyła się na kartkę. Co jej szkodzi sprawdzić? Pewnie dostała kolejne idiotyczne pytanie z cyklu „co by to było". Rozłożyła papier i zaklęła. Po chwili zmusiła się jednak do przeczytania słów na głos.
– Jak pokonać dżina... – wycedziła, zgniatając papier w małą kuleczkę.
Cisnęła nią, a ta zdzieliła ją w nos, by po chwili wystrzelić w górę wbrew grawitacji.
– To nie uczciwe! – krzyknęła. – Dlaczego nie mogę dostać pytania ze skórkami bananów?!
Została zignorowana.
– Ej ty! – Halinka udała się w stronę Pstrokatej. – Tak, ty! Pokręcona i pstrokata wersja mnie! Mówię ci coś!
– Uprzedzam – Pstrokata łypnęła na nią złowieszczo – że wprost nie cierpię, gdy ktoś marnuje mój czas!
– Nie chcę odpowiadać na twoje durne pytanie! – zirytowała się Halinka. – Po prostu chcę stąd wyjść!
– A czy ja cię trzymam siłą?! Jeśli nie chcesz pomagać, to nie przeszkadzaj! Idź sobie! Droga wolna!
Halinka zamarła. W sumie racja. Po prostu wróci do Maszy, a potem razem pomyślą, co robić dalej.
– No to tego... cześć! – oznajmiła.
Ponownie została zignorowana. I dalej stała w miejscu! Niby już postanowiła, że opuści to pokręcone miejsce, lecz oto stał przed nią kolejny potencjalny sojusznik w walce z Ego. Może i zachowywała się jak apodyktyczna szefowa uwielbiająca mikrozarządzanie, ale...
Obróciła się na pięcie i ruszyła do tyłu, by się przemieścić do przodu. Tak czy inaczej, warto skonsultować obawy i lęki z kimś, kto faktycznie dobrze jej życzył. Wtedy podejmie decyzje.
Halinka ostrożnie wracała na miejsce, w którym utonęła, odpędzając się od dryfujących wodorostów i zbyt ciekawskich ryb. Dopiero po chwili zorientowała się, że wcale nie widzi wznoszącej się ziemi. Poziom wody pozostał dokładnie taki sam, a dno, zamiast się podnosić, prowadziło coraz głębiej. Zatrzymała w miejscu, w którym było już zbyt ciemno, aby się zapuścić bez zawahania i zerknęła w górę. Zobaczyła ogromną czarną bryłę, której krawędzie zaznaczało słońce.
– A więc ziemia, po prostu sobie dryfuje... – mruknęła pod nosem. – Czyli nici ze wspinaczki.
Pozostawała tylko jedna możliwość. Próba wypłynięcia. Spróbowała zagarnąć wodę nogami i rękami. Jej ciało ustawiło się prostopadle do mułu, lecz bokiem, a dalsze próby wprawiły ją w niekontrolowane wirowanie.
– No już! Wystarczy! – piała Halinka, usiłując się zatrzymać. – Pływanie odpada! Już rozumiem! POWIEDZIAŁAM: ROZUMIEM! UUUGGHH!!!
Halinka przestała okładać wodę, gdy się zorientowała, że zamiast rąk ma olbrzymie łapy pokryte różową sierścią.
– UGH?!
Gdy przestała walczyć z wodą, ta obróciła ją raz jeszcze wokół własnej osi, po czym łagodnie postawiła na piasku.
– Ugh...
Zamieniła się w małpę! Halinka zaczęła niekontrolowanie podskakiwać, wydając z siebie serię dziwnych pohukiwań, przez co wkrótce ugrzęzła po same pachy w mule. Jakże trudno się uspokoić bez ćwiczeń oddechowych!
Spróbowała wyobrazić sobie słońce i... plażę? Nie, plaża odpadała. Do końca życia miała dosyć piasku. Zimny, nieprzyjemny i wszędzie właził! To może góry? Tak! Piękny zachód słońca, gdy leżała sobie na połoninie i nie musiała nawet unosić wzroku, by widzieć czysty błękit nieba...
Zerknęła na ręce. Znowu wierny różowy dres i gładkie dłonie bez futra.
– Uf... – westchnęła. – Czyli gdy się wkurzam, przemieniam się teraz w małpę. Aż się boję, co się stanie, gdy wciągnę w to jeszcze Pstrokatą.
Niemniej bez Pstrokatej wersji siebie, raczej się stąd nie wydostanie. Za bardzo nie łapała zasad fizyki tego świata.
Ostrożnie wygramoliła się z piasku, wygładziła nogawki i bluzę, wreszcie zwalczyła odruch zrobienia kilku głębszych wdechów i wydechów.
– No to wracam z podkulonym ogonem – mruknęła.
Podróż z powrotem jakoś tak się dłużyła. Szła szybciej i pewniej, lecz perspektywa oglądania własnej zarozumiałej facjaty, jakoś odbierała motywację. W dodatku w samej osadzie rybie spojrzenia pozostałych Halinek jeszcze bardziej zaogniły poczucie wstydu.
– Przynajmniej się czegoś o sobie w ten sposób dowiedziałam – pocieszała się. – Że potrafię być wielką małpą. – Skrzywiła się. – Dobra, to brzmi jeszcze gorzej...
Zatrzymała się przed placem budowy. Pstrokata chyba zdawała sobie sprawę z jej obecności, gdyż niezależnie od tego, jak Halinka się poruszała, za każdym razem ustawiała się do niej plecami.
– No dobrze... – Halinka usiadła, pozwalając wodzie obrócić siebie do góry nogami. – Jak pokonać dżina, tak?
Przymknęła powieki. Niestety w ten sposób świat zrobił się jaskrawo-zielonkawy, zupełnie jakby założyła noktowizor.
– Jak pokonać dżina... – powtórzyła.
Tyle razy już się nad tym zastanawiała, że nie miała złudzeń. Po prostu albo wyczerpała pokłady swojej kreatywności, albo problem był zwyczajnie nierozwiązywalny. Nawet gdyby umiała użyć siły jak Ego, doprowadziłoby to do wzajemnego zniszczenia niczym konflikt nuklearny. Natomiast plan Szarika dawał stanowczo zbyt duży kredyt zaufania komuś znanemu w niemal każdej kulturze z przewrotności i cwaniactwa. Musiała się pogodzić, że sama po prostu nigdy nie znajdzie właściwego sposobu.
Tylko czemu znowu mierzyć się z tym w pojedynkę, gdy w drużynie znalazłaby co najmniej kilka tęgich głów? Skoro już tkwiła w kropce, może ich perspektywa coś by tu zmieniła?
– Spróbujmy, bo inaczej utknę tu na dobre... – Halinka otworzyła oczy. Już się przyzwyczaiła do widoku do góry nogami. – Aneto. Szariku. Potrzebuję was...
– Nie mówisz poważnie – jęknęła Aneta.
Oby Ego żartowała! Wróciła do klasy ledwie dwie minuty temu i już wyskoczyła z czymś TAKIM?! Zdecydowanie nie spodziewała się, że nadepnięcie na odcisk o imieniu „Subri", doprowadzi do tak absurdalnej sytuacji.
– Ależ jak najbardziej! – Ego dumnie wskazała lorda Andre, który wydał się równie osłupiały. – Odmłodzę go i w ten właśnie sposób stanie się idealnym kandydatem na związek.
– Żelazna logika... – Szarik przerwał na chwilę wylizywanie futra. – A pytałaś go o zdanie na ten temat?
– Nie – westchnął Andre.
– Jasssne, że nie – mruknął Szarik.
– Zgadzam się z kotem – oznajmił Brajanek – To szaleństwo!
– Tego nie powiedziałem – odparował Szarik. – Lecz właśnie to miau-em na myśli.
– Oj cicho już! – odburknęła Ego. – To sprawa między mną a Anetką! Muszę jej kogoś znaleźć, bo inaczej...
– Ja tylko żartowałam z tym Surbim! – W głosie Anety pojawiły się błagalne nutki. – Mam już chłopaka i on mi w zupełności wystarcza!
Brajanek wskazał siebie dłońmi i nawet spróbował się uśmiechnąć. Wyszło jakoś tak ironicznie.
– Toksyczny jest – odparowała Ego. – Andre lepszy.
– Przecież Andre powinien wrócić do swojego świata!
– Oj tam zaraz powinien...
– W stanie nienaruszonym! – Aneta już przestała próbować się opanować. Może właśnie wypada się wręcz nakręcić?
– A kto tu mówi o naruszeniu? Odmładzanie wcale się nie łapie...
– Ego!
– A co na to Druga? – zapytał Brajanek. – Na pewno nie będzie zachwycona.
– Mam to gdzieś! – Ego obróciła się, wypięła i klasnęła kilkakrotnie po tyłku. – Dokładnie to o tu!
– Ale... – spróbowała Aneta.
– Druga to pacyfistka – prychnęła Ego. – Wkurzy się i pomacha groźnie palcem, po czym nadmie się jak balon i tyle. A jak nie, to będziemy się bić! – Pomachała piąstkami z wprawą Halinki. – Gdy tylko pęknie jakaś tkanina rzeczywistości, sama się wycofa.
Aneta czuła, że jest bliska płaczu, za co szczerze chciała się zdzielić po swoim głupim czerepie! Sama się w to wpakowała i tym razem nie miała przy sobie Haliny Ulańskiej, która podjęłaby mniej lub bardziej słuszne, ale decyzje. Cholerna odpowiedzialność... Jakże łatwo przychodziło krytykować z boku, gdy nie trzeba było ciągnąć wszystkiego na sobie.
– Aneto... Szariku... Potrzebuję was...
Aneta uniosła oczy na Ego. Dziewczynka chwiała się na nogach, a jej oczy waliły nieprzyjemną bielą pozbawioną tęczówek i źrenic. Aneta zerknęła na Szarika. Kot już stał na czterech łapach i merdał ogonem, czekając w napięciu na dalszy ciąg wydarzeń.
– Ego? – szepnęła Aneta. – Ego. – Wstała zza ławki i się zbliżyła. – Ego! – Pomachała dziewczynce dłonią przed twarzą.
– Aneto! Szariku! Potrzebuję was!
Głos bez wątpienia należał do Haliny, lecz wydobywał się chyba z samego wnętrza Ego, gdyż usta małej psotnicy w ogóle się nie poruszały.
– No dobra, ale jak mamy ci pomóc? – zapytała.
Na czole Ego zaczęło się materializować małe tornado. Poprawka, małe to ono było przez pierwsze kilka sekund! Wkrótce urosło i to tak bardzo, że ławki i krzesła zaczęły się przesuwać! Aneta szybko złapała się za Brajanka, opierając się w ten sposób zasysającej sile.
– Mam nadzieję! – Szarik wycofał się, by wziąć rozpęd. – Że masz tam jakiś brrrowaaareeek! – Gwałtownie wskoczył w samo serce tornada, które zakręciło nim jak kukłą. – Miaaaaaau... – Zniknął w środku.
– Co robimy?! – Brajanek usiłował przekrzyczeć harmider złożony z przesuwających się mebli oraz świszczących kartek papieru, latających po całej klasie.
Aneta długo się nie wahała.
– Ande! – zawołała. – Daj znać reszcie, że wyruszyliśmy pomóc Halince! I ani słowa Ego!
– Ale ona czyta w myślach! – Lord Andre jedną ręką trzymał się framugi drzwi, gdy drugą usiłował przytrzymać łopoczący fantazyjny kapelusz.
– Po prostu nie myśl o tym, co tu się wydarzyło!
Słowa Andre utonęły w hałasie, lecz Aneta zrozumiała intencję z samej miny mężczyzny. Coś w stylu: „łatwiej powiedzieć, niż zrobić".
– Naprawdę to robimy? – upewnił się Brajanek.
Aneta popatrzyła mu w oczy i milcząco przytaknęła.
– A niech mnie... – Brajanek się uśmiechnął. – Nie potrafię ci odmówić, gdy jesteś taka... taka...
Aneta chwyciła chłopaka za rękę i pociągnęła w kierunku tornada, które natychmiast ich wessało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top