38 Przyjęcie
– Długo jeszcze? – zapytał Damian.
Halinka poczęstowała go łokciem w żebra. Bliźniacy zdecydowanie za często się o to pytali.
– Też bym w-wolała, b-by się wreszcie z-zaczęło – szepnęła Aneta. – Strasznie tu z-zimno. – Wzdrygnęła się.
To był błąd. Śnieg ze świerków, za którymi chowała się cała drużyna, zsunął się na wszystkich. Halinka ostrożnie usunęła go z włosów. Może i wybrali niezbyt wygodne miejsce, ale musiała przyznać, że faktycznie dobrze chroniło zarówno przed przechodniami od strony ulicy, jak również przed czujnymi oczami w oknach posiadłości. Zasadzili się w rogu działki lorda Andre; w miejscu pomiędzy murami i iglakami, skąd mieli idealny widok na taras posiadłości. Zgodnie z zapewnieniami Oriona, lord Andre nie wypuszczał psów ze stajni w tak podłą pogodę, stąd martwili się wyłącznie służącymi, a i to przez chwilę.
– To długo jeszcze? – nie wytrzymał Daniel.
Drzwi posiadłości otworzyły się, a na zewnątrz wypadła Halinka – ta z przeszłości.
– Łooo... – Damian prawie połknął język, gdy Halinka zdzieliła go dłonią w potylicę.
Spojrzenie Halinki z przeszłości natychmiast skierowało się w stronę iglaków. Ależ czujna...
Czy już wspominałam, że na co dzień jesteś podejrzliwym babskiem?
Halinka nakazała gestem ciszę. Niepotrzebnie, gdyż jedyny rozgadany członek drużyny siedział w jej umyśle i raczej nikt go nie słyszał.
– Czemu gadasz ze sobą? – szepnęła Elein.
Halinka wytrzeszczyła oczy. Niemożliwe, żeby usłyszała jej rozmowę z Ego?
Idiotko, ona mówi o Halinie z tarasu!
Ufff...
Wkurza mnie, że coraz rzadziej reagujesz na wyzwiska!
– Gadam z Ego – wyjaśniła cicho. – Jest znacznie bardziej absorbująca, gdy zostaje z nią sam na sam.
– Jest i Orion – odparowała Elein.
Istotnie, mężczyzna cichutko wyszedł z posiadłości i zamarł, obserwując monolog Halinki z przeszłości. Dopiero po chwili odważył się coś powiedzieć.
– To jakieś czary – wymamrotał Daniel.
– Podróż w czasie – mruknęła Halinka. – Przecież wam mówiłam...
– No niby tak, ale... – Damian odchrząknął.
Nie wierzyli.
Halinka przewróciła oczami. Teraz jej to mówi...
No pewnie. Inaczej nie zobaczyłabym ich reakcji. Jest przezabawna! Widziałaś, jak wytrzeszczają gały?
Halinka westchnęła. Byłoby tak miło, gdyby Ego słuchała się jej tak, jak Anety.
I jeszcze czego? Sama pomyśl: chciałabyś pomagać Swietłanie?
Porównanie zabolało, mimo że w gruncie rzeczy nie mogło być prawdziwe. W odróżnieniu od pewnej Rosjanki starała się dbać o ludzi, których kochała, nawet swoim kosztem.
A skąd niby wiesz jakie ona miała intencje?
Halinka pokręciła głową. Kolejne gadanie, by wyprowadzić ją z równowagi.
Co, jeśli powiem ci, że Swietłana też pomagała swoim kosztem i przez to skończyła u Szarego? Właśnie dlatego tak bardzo cię drażni, wiesz? No bo idziesz w jej ślady.
Halinka z ulgą zobaczyła, jak wersja Brajanka z przeszłości wylatuje na zewnątrz niczym pocisk.
– Ale mną rzuciła... – mruknął Brajanek obok.
– I zrobię to drugi raz, jeśli znowu powiesz, że pokonasz mnie w walce – mruknęła Elein.
– Halina też tak powiedziała – odparował.
– I dotrzymała słowa – zakończyła Elein surowo.
– Cśśś! – Halinka przycisnęła palec do ust. – Zaczyna się.
Halinka z przeszłości stanęła między Elein a klęczącym Brajankiem, po czym chwyciła wojowniczkę za rękę i zniknęła w portalu.
– KURRRWAAA! – ryknęła Aneta z przeszłości. – NOŻ JA PIERRR... Szybko! Za mną!
Ale się wkurzyła...
Halinka ukradkiem zerknęła na swoją Anetę. W tej chwili zdawała się niewinna jak dziecko. Zupełnie jakby to nie ona rozpychała się na tarasie łokciami przez zamykający się portal, klnąc niczym szewc.
– Już czas – rzucił Orion.
Pierwszy wyskoczył z ukrycia i udał się w stronę tarasu. Drużyna podążyła za nim. Gdy tylko stanęli na tarasie i otrzepali się ze śniegu, drzwi posiadłości się otworzyli a na zewnątrz wypadli wierni służący lorda Andre: Agnus i Ieva.
– Czy coś się stało? – Agnus poprawił zapięcia płaszcza.
– Drobne nieporozumienie – wyjaśnił Orion. – Elein oraz towarzysz Halinki już sobie wszystko wyjaśnili.
– Ja mam imię, wiesz? – odgryzł się Brajanek.
– Państwo chyba są tu nowi. – Ieva otaksowała wzrokiem Damiana i Daniela.
– Tjaaa... – Damian podrapał się w potylicę.
– Przynieśliśmy... eee... zaproszenie! – dodał gorączkowo Daniel.
– Właśnie! – podchwyciła Aneta. – Zaproszenie dla lorda Andre!
– Przyjęcie u burmistrza? – Agnus i Ieva wymienili się spojrzeniami. – Nasz pan wyraził się jasno, że nie będzie w nim dzisiaj uczestniczyć.
– I to się zgadza – potwierdził Orion. – Powiedział nam jednak, że pójdzie i osobiście przeprosi...
– Kłamiesz. – Ieva skrzyżowała ręce na piersi.
Halinkę zastanawiało, co sprawiło, że wpadli. Zapewne impreza u burmistrza była tylko pułapką, by zweryfikować ich wiarygodność. W końcu wydarzyła się w bardzo wygodnym dla nich wszystkich momencie...
– Naszego pana nie obchodzi zdanie burmistrza na jego temat – potwierdził Agnus. – Nigdy w życiu nie poszedłby przepraszać osobiście.
– Zawsze wysyłał albo mnie, albo brata. – Ieva wskazała subtelnie Agnusa.
Biedny Orion...
Halinka w duchu przytaknęła. To aż smutne, że wyłożyli się na najbardziej wiarygodnym elemencie historii.
– No dobra, chcecie poznać prawdę? – zapytała.
Rodzeństwo służących synchronicznie kiwnęło.
– Odbierzemy go z mojego bunkra i użyjemy do tego magii.
Ieva uniosła brwi. Jej twarz ciągle zachowała wyćwiczony grzeczny wyraz, lecz Halinka czuła, że skrywa się za tym frustracja, niedowierzanie, a nawet gniew. Właśnie dlatego bez dalszego wahania otworzyła portal.
– Zapraszam – rzuciła z szatańskim uśmiechem.
Też lubisz patrzeć, jak baranieją, co?
Halinka nie lubiła się zgadzać z Ego, lecz istotnie wyrazy twarzy rodzeństwa były przezabawne. Wreszcie zgubili gdzieś całą swoją grzeczność i gapili się z otworzonymi szeroko ustami na zieloną elipsę, unoszącą się w powietrzu.
– Nie ma czasu na pierdolety. – Damian chwycił Agnusa pod pachę.
– Właśnie! – Daniel natomiast ustawił się za Ievą i wepchnął ją do portalu, do którego następnie sam również wszedł.
Damian udał się w jego ślady, zanim Agnus zdążył zaprotestować.
Szybko się dopasowują.
Halinka wzruszyła ramionami i też weszła do środka.
Halinka skwapliwie się przebierała w niebieską suknię w ornamentowe paski ciągnące się od ramion aż do rąbka. Najtrudniej szło założenie cudacznego nakrycia głowy, które przypominało trochę biały ręcznik. Zbyt długie i stanowczo za szerokie rękawy co rusz niszczyły ułożenie tkaniny na włosach.
Ieva bez słowa wyręczyła Halinkę w dalszym szykowaniu się. Z jej twarzy ponownie nie dało się odczytać nic więcej ponad zawodową grzeczność. Zupełnie jakby przed chwilą nie wrzeszczała na podłodze bunkra, a następnie nie przytulała w sposób bardzo nieprofesjonalny lorda Andre.
Musiała się o niego bardzo martwić.
Halinka wzruszyła ramionami. Ktoś musiał, skoro sam Andre nie przejmował się takimi rzeczami. Niemal siłą wyciągnęli go z bunkra, gdyż ciągle twierdził, że nie zdążył się jeszcze napatrzeć.
– Tutaj!
Do malutkiej sypialni, w której Halinka się szykowała, nagle wtargnęła cała masa ludzi. Po chwili, gdy udało jej się już opanować przytłoczone zmysły, rozróżniła wśród zebranych znajome twarze. Największa zmiana dokonała się w Elein i Orionie. Wojowniczka wyglądała niczym elficka księżniczka! Blond włosy idealnie pasowały do jasnej sukni, która w świetle świec zdawała się błyszczeć.
– Masz cholerny diadem! – nie wytrzymała. – Jak jakaś królowa!
– Elein jest potomkiem Wilhelma Wielkiego. – wyjaśnił Orion. – Jednego z Siedmiu.
To brzmi, jak gdyby mówił o jakimś bóstwie. Czy to znaczy, że pobiłyśmy lokalnego bożka? Nieźle!
Halince nie spodobało się znaczenie „nieźle" w słowniku Ego.
Ciebie też rozpiera duma!
Co nie zmienia faktu...
Że okłamujesz samą siebie.
Halinka zmrużyła oczy. Dobra, czas szybko znaleźć kolejne zajęcie. Przyjrzy się Orionowi. Właśnie tak!
Dobry pomysł, bo i jest na co.
W jego przypadku zmiana była równie dramatyczna. Ktoś solidnie popracował nożycami przy jego włosach oraz brzytwą przy zaroście, dzięki czemu znowu prezentował się cywilizowanie i schludnie. Założył na siebie jakąś tutejszą wersję żupana z żółtymi naszyciami ciągnącymi się od kołnierza aż do kostek. Jego talię opinał skórzany pas.
Wygląda dostojnie!
Anecie Halinka poświęciła znacznie krótszą chwilę. No bo ciągle prezentowała się aż za dobrze, tylko tym razem jej suknia miała jeszcze więcej zdobień, a głowa – nakrycie, które trochę przypominało parę uszu.
Urocza!
Brajanek został w swojej zbroi z tą różnicą, że ktoś solidnie się natrudził przy jej czyszczeniu.
No! Aż się błyszczy.
– A gdzie bliźniacy? – zapytała.
– Tutaj.
Dwóch „rycerzy" uniosło przyłbice.
– Skoro już musimy się pojawić na przyjęciu, będziemy się ukrywać – oznajmił Damian.
– Nie chcemy trafić się na oczy staremu capowi – dodał Daniel.
– Ani młodemu – zgodził się Damian.
– Wszyscy gotowi? – Andre wysunął się z tłumu. – No to idziemy! – Klasnął w dłonie i pierwszy wyszedł z pomieszczenia. – Nie chcę marnować czasu na przyjęciach dłużej niż to konieczne! – zawołał na odchodne.
Pozostali pospieszyli za nim. Halinka deptała na samym końcu. Cholerna sukienka może i robiła wrażenie, ale strasznie krępowała ruchy. Z drugiej strony nie szła tam po to, żeby się bić. Chyba...
Jak będzie trzeba, ja to załatwię!
Halinka ledwo rejestrowała zmiany w otoczeniu. Za bardzo zajmowały ją rozważania. Idą na przyjęcie do burmistrza Tobiasa Barellosa. Na nim powinni się pojawić największe znakomitości w całym Janeve, stąd plan wyglądał następująco: będzie krążyć wraz z bliźniakami po sali bankietowej, nasłuchując głosów gości. Dalej przyskrzynią mordercę i zmuszą do przyznania się do winy! Olaf uwolniony, Orion i Elein zadowoleni, a ona sama wróci do domu i...
Zostanie skonfrontowana przez całą swoją drużynę za ucieczkę.
Niekoniecznie! Ciągle znajdowali się w przeszłości, stąd mogła po prostu poczekać na moment, w którym przeszła Halinka wyruszy do Janeve i zwyczajnie zająć jej miejsce.
Zaraz... Coś w tym wszystkim nie grało. Halinka sięgnęła pod suknię i ostrożnie wyjęła buteleczkę z Sandrą.
– Hej – szepnęła.
– D-daj... m-mi... spokój... – stęknęła prorok. – Po prostu w-wylej mnie g-gdzieś...
– Mówiłaś, że wszyscy są na mnie wściekli – spróbowała.
– Mówiłam... – wymamrotała Sandra. – I nic się nie z-zmieniło. A t-teraz d-daj mi s-spokój.
– Hej. – Halinka zbliżyła głowę do butelki z cieczą. – Hej!
Niestety z bełkotu Sandry nie dało się już wyróżnić niczego spójnego. Halinka schowała ją pod suknie. Skoro znajdowali się w przeszłości, czemu Sandra operowała na wydarzeniach z teraźniejszości?
– Zapraszam do karety!
Halinka otrząsnęła się i rozejrzała. Sama nie zauważyła, kiedy znaleźli się w stajni. Ktoś nawet włożył na nią płaszcz podbity futrem. Damian, Daniel oraz Brajanek czekali przy karecie, gdy reszta drużyny już siedziała w środku.
– Zapraszam! – powtórzył starszy woźnica, wskazując wymownie otwarte drzwi.
Halinka wsiadła do środka, wciskając się między lorda Andre a Anetą. Dostrzegla, że Brajanek zajmuje miejsce obok woźnicy przy zaprzęgu, gdy Damian i Daniel umościli się na tylnej półce poza kabiną.
– Wio! – zawołał woźnica.
Konie ruszyli przed siebie. Halinka zdążyła jeszcze zauważyć Ievę, która zamknęła za nimi stajnię, a następnie Agnusa przy otwartych wrotach posiadłości. Wyjrzała na zewnątrz. Koła ciężko się obracały na przysypanych drogach. Ciekawie jak długo biedne konie będą ich ciągnąć? Jeszcze w taką pogodę... Spadający śnieg wyglądał ślicznie, ale wcale nie tak dawno sama marzła schowana za świerkami.
Kareta skręciła i wjechała do posiadłości.
– To już? – żachnęła się Halinka.
– Tak – odparował Andre.
– Ale... przecież... moglibyśmy tu przyjść na piechotę!
– Zgadza się. – Andre dotknął swojego fantazyjnego kapelusza. – Jednakże w ten sposób stracilibyśmy na salonach twarz. Nie jesteśmy w końcu włościanami.
– Ale... to... niepraktyczne! – Halinka stukała nerwowo stopą.
– Cały świat arystokracji jest niepraktyczny – pouczył Andre. – Chodzi w nim wyłącznie o sprawianie pozorów. Właśnie dlatego nie cierpię takich przyjęć. No bo widzisz, ja czasem lubię sam otworzyć sobie drzwi karety. Jednakże nie mogę, bo już jesteśmy oceniani.
– Przez kogo? – żachnęła się Halinka.
– Przez służących burmistrza. – Andre wskazał przez okno na mężczyzn- krzątających się wokół.
Drzwiczki wreszcie się otworzyły.
– Wasza Łaskawość! – Starszy mężczyzna w pretensjonalnym płaszczu ugiął się pół. – Nie spodziewaliśmy się, że pojawicie się w tak licznym gronie!
– Ach! Majordom Otto! – Andre wysiadł z karety, lecz zaszczycił mężczyznę jedynie krótkim spojrzeniem. – Rozumiem, że Tobias jest zajęty?
– Składa najmocniejsze przeprosiny – zapewnił Otto. – Niestety ma pełne ręce roboty z gośćmi. Wszak Wasza Miłość przybył jako ostatni.
– Dobrze, dobrze... – Andre poprawił bufiaste rękawy. – Prowadź.
Majordom posłusznie ruszył przed siebie, po czym zatrzymał się w odległości kilku kroków. W międzyczasie Andre pomógł wysiąść Halince, Elein oraz Anecie.
– Widzisz... – szepnął Halince do ucha. – Wcale mnie nie obchodzi, że burmistrz nie pofatygował się tu osobiście. Muszę jednak udawać, że mnie to ubodło, żeby zadowolić Tobiasa.
– Zadowolić? – zdziwiła się Halinka.
– Pokazałem w ten sposób, że jestem świadom jego starannie wycelowanego, a jednocześnie subtelnego nietaktu. Słowa burmistrza przekazane przez Otto znaczyły mniej więcej: zbyt rzadko się tu pojawiasz, żebym się po ciebie fatygował osobiście, a w dodatku solidnie się spóźniłeś. Mam nadzieję, że już pojmujesz czemu wolę towarzystwo moich służących, a nie innych arystokratów.
– Sądziłam, że Wasza Miłość lubi nasze towarzystwo – zauważyła Elein z przekąsem.
– Wprost uwielbiam – zgodził się Andre. – Między innymi dlatego, że nie do końca wyznajecie klasyczne wartości szlachty.
Elein dygnęła.
Dobra jest.
Halinka przytaknęła. Elein całkowicie się przestawiła na formalny tryb. Tymczasem jej samej ciągle plątały się nogi i to pomimo faktu, że podejście do posiadłości zostało odśnieżone i oświetlone pochodniami.
Wystarczył jeden rzut okiem, żeby zorientować się, że określenie „klepać biedę" było dla burmistrza równie obcym, co dla niej szlachecki styl bycia. W pięknym dworku mogłoby mieszkać dwustu ludzi i nadal pewnie czasem by się mijali. Facet miał nawet zimowy ogród! Nie zobaczyłaby go, gdyby służba naumyślnie nie umieściła w szybach świetlicy świec, żeby zademonstrować liczne zielone rośliny w środku zimy.
Halinka ostrożnie dreptała na wysprzątanej ścieżce między żywopłotami przysypanymi śniegiem. Musiała unieść suknię, żeby jej nie ubrudzić, lecz największym wyzwaniem okazały się schody. Przez krótki moment zwątpiła, że bez pomocy uda się jej nie nadepnąć ani razu na rąbek. Jak dobrze, że choć tym razem dopisało jej szczęście.
Hol posiadłości w pierwszym odruchu wzbudził skojarzenie z domem Szarego. Po chwili jednak niechętnie przyznała, że tym razem projektant dokładnie wiedział, co robi. Podłoga pasowała do ścian, a rzeźby, ornamenty oraz zdobienia sufitu (bo z jakiegoś powodu też miał zdobienia) wykonano w tym samym stylu. Bardzo chciałaby zarzucić burmistrzowi kicz, lecz w rzeczywistości czuła się, jak gdyby trafiła do klasycznego dworku, zanim stało się muzeum. Nawet ręczne wykonane mebelki na cienkich nóżkach pasowały do wszystkiego w tym i kolorem!
Ile facet potrzebował świec na to wszystko?
Halinka również zwróciła uwagę na świeczniki sufitowe. W holu widziała co najmniej dwa pozłacane olbrzymy, w korytarzu – trzy następne. Zatrzymali się na chwilę w małym pokoju-przedsionku, który również posiadał pełniusieńki świecznik. Jednakże, gdy służący otworzył dwuskrzydłowe drzwi, wpuszczając ich tym samym do sali bankietowej, zrozumiała skalę rozrzutności burmistrza. Przy ścianach – liczne stoły pełne potraw, gdy wokół krzątało się dziesiątki służących. A nad tym wszystkim pięć pozłacanych świeczników wypchanych po brzegi świecami.
Chyba zużył roczny zapas całego miasta.
Oczywiście nie zabrakło też muzyki. W sali rozbrzmiewała żywa melodia fletu, której akompaniowała lutnia, skrzypce oraz bębny. A wokół? Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Halinka mimowolnie przypomniała sobie brudnych mieszkańców w połatanych ubraniach tak licznych w dzielnicy Rzemieślniczej. Przy gościach bankietowych zdawali się jeszcze bardziej obcy niż ona w tym świecie.
Lekkie popchnięcie w plecy dało znać Halince, że powinna się ruszyć. Bliźniacy czekali wyłącznie na nią. Orion, Andre oraz Elein już się witali z najbliższą arystokracją, gdy Aneta w asyście Brajanka ostrożnie trzymała się w ich cieniu, unikając nadmiernej uwagi. O dziwo przy tylu szlachciankach w fantazyjnych sukniach to wcale nie było takie trudne. Zwłaszcza że ich zazdrosne oczy pochłaniały każdy szczegół majestatu Elein Wilhelm.
Halinka wkroczyła do środka, omijając „dostojnie tańczących". Skierowała się do stołów przy ścianach. Może to i niezbyt grzeczne nie przywitać się z organizatorem przyjęcia, lecz nie miała na to ani czasu, ani ochoty.
– Coraz trudniej o porządną służbę – prawił siwy jegomość o spiczastej bródce i znużonym spojrzeniu. – Wyobraźcie sobie, że ostatnio mój stajenny upomniał się o wynagrodzenie.
– Co za tupet!
– Nie do wiary!
– Oczywiście, kazałem go oćwiczyć. – Siwy jegomość podkręcił wąsik. – Po tym doznał poprawy. Gdy tylko mnie widzi, natychmiast chyli kark...
Halinka bała się, że właśnie starła sobie szkliwo. Ostrożnie... Bez nerwów... Wdech... Wydech.
Jaki wdech? Jaki wydech?! SAMA GO ZARAZ OĆWICZĘ!
WDECH.
WYDECH...
– Poznajecie głos? – zapytała bliźniaków. Wzdrygnęła się. Ależ zabrzmiała chłodno...
– Powiemy ci – mruknął jeden z rycerzy. Chyba Damian...
Halinka ruszyła dalej.
– Wasza Łaskawość. – Jej drogę zagrodził młody jegomość o pyzatej twarzy z wąsikiem. Poza dziwacznym kołnierzem na szyi w oczy rzucała się również śmieszna pelerynka. – Zapraszam do tańca.
– Podziękuję. – Halinka wyminęła szlachcica. – Czy to ten? – zapytała półszeptem.
– Nie – odburknął Daniel.
– Zwracasz uwagę – dodał Damian. – Następnym razem weź coś zadygaj. Młody ciągle się na ciebie gapi.
– Choć skupia się głównie na twej rzyci...
– Nie jestem szlachcianką, tylko czarownicą – odburknęła.
– Kolejny powód, by się skupić – zauważył Damian. – Nie chcesz chyba skończyć na stosie?
Na stosie? NA STOSIE?! PRĘDZEJ ROZWALĘ CAŁY TEN ŚWIAT W...
Halinka zacisnęła zęby. Och jakże łatwo traciła tu opanowanie. Gorzej niż niedobrze. Zwłaszcza że głos Ego już się kojarzył z demonem z ostatniego kręgu piekielnego.
Ruszyła dalej, tym razem pilnując, by nie patrzeć na żadnego z młodzików tak żądnych najmniejszego sygnału uwagi.
– Pragnę zauważyć, że Wasza Miłość ma zaiste dziwne obyczaje – ciągnął mężczyzna o czarnej jak smoła brodzie przy stole.
– Nie mam zielonego pojęcia, o czym też Wasza Miłość mówi. – Jego sąsiad chwycił kielich z winem i skwapliwie osuszył.
– To już czwarta ciężarna służka, którą Wasza Miłość wydalił w tym roku z posiadłości.
– To niczego nie dowodzi...
– Ale przecież ja nie rzucam oskarżeń! – „Czarnobrody" poklepał sąsiada przyjaźnie po ramieniu. – Zauważam jedynie, że żona Waszej Miłości siedzi dwa stoły dalej i od początku bankietu ani razu nie spojrzała w stronę Waszej Miłości...
Halinka zgrzytnęła zębami. Obejrzała się ostrożnie na bliźniaków. Proszę, żeby to był ten. Żeby to był ten!
JA NIE POTRZEBUJĘ DODATKOWEGO POWODU!
– Idź – burknął Damian.
Anetka!
Halinka obejrzała się. Przy Anecie objawił się Artur herbu Czapla. Przyjaciółka uśmiechała się, lecz jej blada twarz zdradzała prawdziwe uczucia. Halinka spróbowała zawrócić, lecz Damian, chwycił jej ramię.
– Tam nie pójdziemy – stwierdził.
– Jesteście zamaskowani – syknęła Halinka.
– Nie będziemy ryzykować. Poradzi sobie.
Halinka przełknęła ślinę i z wysiłkiem stłumiła w sobie matczyny niepokój. Istotnie zbyt często się wtrącała. Aneta miała głowę na karku. Zresztą tuż obok niej stał Brajanek a kilka kroków dalej Orion oraz Elein. Z pewnością dadzą radę jednemu aroganckiemu...
NIE!
Halinka zmusiła się do ruchu. Wrażenie pulsowania w jej umyśle koiły szybkie oddechy. Uspokój się Ego!
CIEBIE TEŻ ZALEWA KREW!
Być może, ale panowała nad nim. Jeszcze. Musiała podjąć szybkie kroki. Skoro męskie towarzystwo tak źle na nią działało, może odbuduje wiarę w artystokracje, gdy pokręci się w okolicy szlachcianek?
Ostrożnie ruszyła w kierunku stolika, zdominowanego przez kobiety. Już od jakiegoś czasu zauważyła, że uciekały do niego dziewczyny znużone zalotnikami. Młodzi szlachcice patrzyli się tam niczym stado wilków na owieczki, lecz wystarczyło, by dwie podstarzałe arystokratki mimochodem zerkały na co odważniejszych, by ci spuszczali wzrok i umykali z podkulonymi ogonami.
– Stój.
Halinka, która próbowała właśnie usiąść, zamarła w połowie.
– Żaden mężczyzna nie ma tu wstępu. – Starsza kobieta o aparycji matrony wskazała na bliźniaków. – Każ im odejść.
– Chronią mnie – odparowała Halinka.
– Przy tym stole, jesteś pod moją ochroną – zapewniła matrona z naciskiem. – Każ im odejść.
Halinka nie chciała się zgodzić, lecz bliźniacy nie dali okazji do sprzeczki. Po prostu się skłonili i odsunęli od stolika na kilkanaście kroków.
– Hmmm... wspaniale. – Matrona posłała jej mdły uśmiech. – Kim jesteś, kochana?
– Nikim ważnym – odparowała Halinka.
– Jej Łaskawość pani Loret, zadała ci pytanie – podjęła druga matrona, ta z kilkoma podbródkami.
– A ja na nie odpowiedziałam. – Halinka nie spuściła wzroku.
– Hmmm... – Loret schowała wredny uśmiech za wachlarzem. – Ach ta młodzież. Zupełnie nie rozumie obyczajów. Gwoli ścisłości, arogancka smarkulo, właśnie popełniłaś dworskie samobójstwo. Młode damy! – Loret zatrzasnęła wachlarz. – Jeśli którakolwiek z was, spróbuje choćby przyjacielskiej rozmowy z naszą TAJEMNICZĄ nieznajomą, narazi się na mój gniew. Skoro NIEZNAJOMA tak bardzo pragnie być NIKIM, pomóżmy jej i sprawmy, by już na zawsze stała się niewidzialna. Hmmm!
Wredny chichot, który wybuchł przy stole, przewyższył poziomem złośliwości samą Ego. Halinka się uśmiechnęła. A zatem społeczny ostracyzm, za najmniejszą próbę postawienia na swoim. Szlachcianki wcale nie były lepsze od swoich mężczyzn.
– Antonino... – Loret pstryknęła palcami, a młoda arystokratka natychmiast podała jej kielich z winem. – Czy już rozwiązałaś swój... hmmm... problem?
– Ach, Loret... – Matrona o zbyt wielu podbródkach uśmiechnęła się kokieteryjnie. – Za kogo ty mnie masz? Przecież od zawsze mówiłam, że mężczyźni, a zwłaszcza ci młodzi, powinni znać swoje miejsce. Nikt nie śmie mi odmawiać. Nikt! – Twarz kobiety na moment stała się karykaturalnie wściekła.
– Hmmm... Sądziłam, że odpuścisz młodemu pachołkowi – zaśmiała się Loret. – Oni nigdy nie grzeszą... hmmm... rozumem. Sama często łapię się na tym, że muszę sugerować wybitnie wprost, a przy okazji wspomnieć o konsekwencjach odmowy. Do nich nigdy nie dociera od razu.
– Och, ależ do niego dotarło, lecz znieważył mnie. – Antonina skrzywiła się. – Mało tego, że... nie stanął... na wysokości zadania, to jeszcze się po wszystkim rozpłakał.
– Och. – Loret wychyliła się i dotknęła ramienia przyjaciółki. – To okropne. Nie potrafię wręcz wyobrazić, co musiałaś wtedy czuć. Hmmm... Teraz już wszystko jasne. Chłosta to okaz miłosierdzia...
Halinka grzmotnęła pięścią o stół. Przy stole zapadła głucha cisza. Z trudem zmusiła się, by wstać.
– Niech was wszystkich pochłonie PIEKŁO. – Och jakże jej własny głos zabrzmiał nieprzyjemnie. Jak gdyby należał do diabła. Albo do Ego. Traciła kontrolę. Cóż za satysfakcjonujące uczucie. Zwłaszcza że wszystkie pieprzone „damy" przy stole zbladły i to pomimo parszywego różu nałożonego na policzki.
– Przeklinam was! – warknęła na odchodne.
Czym prędzej czmychnęła w stronę bliźniaków. Uciekała, lecz nie przed wzburzonymi matronami, a przed dziwnym pragnieniem, by choć na kilka sekund pozwolić Ego zrobić to, czego sama nie potrafiła.
– Idziemy – wycedziła.
– Po co w ogóle tam polazłaś – mruknął Damian.
– Chciałam ocenić skalę zepsucia waszego świata...
– I jak?
– Jest parszywy, że hej.
Daniel zachichotał.
– Swojska z ciebie morda – dodał po chwili. – Mnie też męczą nadęte facjaty szlachetnych.
– Im szybciej to załatwimy, tym szybciej se stąd pójdziemy – zapewnił Damian. – A potem wypijemy piwka, pogramy w kości i zapomnimy o nadętych zasrańcach w ładnych łaszkach.
Halinka kiwnęła. Z trudem wepchnęła gniewny wrzask Ego gdzieś głębiej. Potrzebowała racjonalnej wersji siebie, by rozwiązać problem jak najszybciej. Z kim mógłby się spotykać Artur herbu Czapla? Zapewne z kimś w swoim wieku, czyli ktoś młody. Może lepiej zatem podejść do grupy wygłodniałych młodzików zbitych niedaleko w jedną watahę i okazać im zainteresowanie? Gdyby się podjęła, czekałaby ją absurdalna ilość dygania, grzecznych odmów a być może i tańczenia. Nie. Nie czuła się jeszcze na to gotowa.
Rozejrzała się. Andre rozprawiał z okrągłym szlachcicem o czerwonej, spuchniętej twarzy. Orion i Elein kręcili się nieopodal Anety, Brajanka i Artura herbu Czapla, tańcząc niepewnie, gdy w tym samym czasie lwia część młodych arystokratów gapiła się na Oriona z wrogą zazdrością. Aneta ciągle wydawała się wystraszona, lecz zdecydowanie sobie radziła. Dobrze...
Nagle jej uwagę przykuło niewielkie zamieszanie przy stole blisko rogu olbrzymiej sali bankietowej. Siedział tam młody mężczyzna w czarnym żupanie, który ciągle zamieniał kilka słów i ukłonów z kolejnymi szlachcicami. Zmrużyła oczy. Gdzieś go widziała, tylko gdzie? Po chwili przypomniała. Morv herbu Bawoł, brat Arda. Spotkali się u szewca. Halinka ostrożnie ruszyła w jego stronę, omijając szerokim łukiem tańczących. Zanim wróci do śledztwa, sama również złoży kondolencje. Może dzięki temu, że zachowa się jak człowiek, uśpi na moment małą bestię w środku, która domagała się sprawiedliwości?
Halinka poczekała, aż kolejka starszych arystokratów się rozproszy, po czym stanęła naprzeciwko i ostrożnie dygnęła, mając nadzieję, że wypada właściwie.
– Moje najszczersze kondolencje – rzekła. – Utrata rodzeństwa... to musi być straszne.
Morv wstał i lekko się ukłonił:
– Dziękuję, Wasza Łaskawość, za okazane współczucie... – Grzeczny uśmiech na jego ustach na moment zbladł. – Czy my się skądś znamy?
Nie poznał cię.
No cóż... w tych ciuchach wyglądała jak inna osoba. Zresztą w ogóle nie zwracał wtedy na nią uwagi. Za bardzo zajmowało go studiowania pewnych atrybutów Anety.
– Nie sądzę. – Halinka ostrożnie usiadła naprzeciwko młodzieńca. Nie chciała w końcu o coś zahaczyć suknią... – Jestem daleką krewną lorda Andre – powtórzyła wyćwiczone kłamstwo. – Głównie dlatego tu przyszliśmy. Abym mogła się zapoznać z okolicznym towarzystwem...
Ktoś zacisnął dłoń na jej barku. Obejrzała się. Damian?
– Czy coś się stało? – Morv patrzył się spod zmrużonych oczu.
Najemnik w zbroi raz jeszcze ścisnął jej bark, po czym zrobił krok do tyłu i zasalutował, przykładając pięść do piersi.
Dziwnie się zachowuje.
Halinka zmusiła się do słabego uśmiechu. A więc to tak... Uniosła wzrok na Morva. Człowiek przed nią był tajemniczym nieznajomym, z którym spotykał się Artur.
C-co?! CO?! Teraz to muszę zajrzeć do jego głowy...
Halinka postarała się nie zdradzić irytacji. Cholerna Ego... Skoro tak potrafiła, to czemu wcześniej po prostu...
Bo mi się nie chciało. Zresztą nie będą robić czegoś specjalnie dla ciebie, bo ostatnio w ogóle nie robisz niczego dla mnie.
Lepiej zacząć ją ignorować. Za bardzo skupiała uwagę, a cisza już się niebezpiecznie przedłużała. Jeśli Morv faktycznie maczał palce w morderstwie Arda...
Nie tylko maczał, ale to właśnie ON JEST mordercą. Zabił Arda we śnie. Właśnie dlatego musiał później zmienić ubrania. Ard był w piżamie, a Morv za bardzo panikował, żeby zwrócić na to uwagę. Zorientował się dopiero u Artura...
Halinka westchnęła. No co za parszywy świat! Żeby brat zabijał brata?!
– Po prostu... nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć komuś w takiej sytuacji – wycedziła. – To straszne, że takie rzeczy się dzieją. Życzę winnemu, by spotkała go najgorsza kara.
Opanuj się Halina! Jeśli utrzymasz takie tempo, Morv zorientuje się, że wiesz. Już widziała na jego obliczu za dużo podejrzliwości i skupienia.
– I tak właśnie się stanie – zapewnił sucho Morv. – Albowiem oprawca już siedzi w lochach straży i czeka na sąd.
– Jak możesz!
– Słucham?
– Znaczy się... – Halinka odchrząknęła. – Jak Wasza Miłość może pojawić się na przyjęciu, po czymś tak... okropnym!
PARSZYWY KŁAMCA!
– Po śmierci mojego brata, zostałem przyszłą głową rodu. – Morv poprawił rękawy. – Stąd mam swoje obowiązki. Gdy moja rodzina jest zajęta opłakiwaniem, ja reprezentuje jej interesy tu i teraz. Bo ktoś musi.
Halinka kiwnęła. A więc chodziło o cholerną pozycję społeczną. Rozejrzała się. Czy wszyscy ludzie wokół niej też byli tak bezwzględni? Od samej myśli zrobiło jej się niedobrze.
Wypuść mnie.
Halinka przymknęła powieki.
Należy im się!
Jakże ciężko dyskutować z kimś, kto miał rację.
Nie znajdziesz tu sprawiedliwości! Sami musimy o nią zadbać.
– Czy aby na pewno wszystko w porządku? – zapytał Morv podejrzliwie.
– Źle się czuję – wydukała.
A niech cię! Po prostu ci pokaże!
Poczuła się, jak gdyby coś wyrwało ją z ciała. Zresztą to chyba trafnie opisywało, co się właśnie stało. Patrzyła zbaraniała, jak bliźniacy łapią jej ciało, zanim się przewróciła. Sama w międzyczasie wisiała w powietrzu, gdy jej dłoń ściskała... mała dziewczynka?
– Chodź! – burknęła.
Zanim zdążyła zaprotestować, zaciągnęła ją w kierunku stołów wielmożnych. Stało się to tak szybko, jak gdyby po prostu przyciągnęły do siebie miejsce docelowe...
– Nie do wiary, że młody Morv zamordował własnego brata... Zawsze sądziłem, że to mięczak. A jednak ma tupet...
– Kto to powiedział? – żachnęła się Halinka.
– On! – Dziewczynka wskazała palcem starszego mężczyznę z kielichem wina przy ustach. – I nie powiedział, tylko pomyślał.
– Jednakże mieszek złota to mieszek złota. – Usta mężczyzny nie poruszyły się ani razu. – Wystarczająca cena, by przymknąć oko na to i owo...
– To sędzia – wyjaśniła dziewczynka. – To on wyda jutro wyrok.
– C-co? – Halinka wytrzeszczyła oczy. – Nie no... Trzeba coś z tym zrobić! Może burmistrz?
– Chodź! – warknęła mała.
Ponownie doświadczyła dziwnego uczucia stania w miejscu, gdy pomieszczenie gwałtownie się przesunęło. Aktualnie znalazła się tuż przy lordzie Andre i okrągłym mężczyźnie o spuchniętej wąsatej twarzy, którego strój przypominał trochę bombkę choinkową.
– Coś się stało Halince... – Lord Andre rzucał ukradkowe spojrzenia w kierunku jej ciała, wokół którego zaczęło się dziać już niemałe zamieszanie. Przerwali nawet tańce! – Dobrze, że reszta już tam jest. Sam pragnę pomóc, lecz utknąłem przy burmistrzu... Uparty osioł nie chce słuchać racjonalnych argumentów. Olaf nie mógł być mordercą!
Halinka ucieszyła się, widząc, że próbę cucenia zamiast Morva, przeprowadzała Elein Wilhelm. Jak dobrze, że Orion go odsunął... Kto by chciał dotykać zbrodniarza?
– Młody Artur to niebezpieczny gracz. – Burmistrz „Wąsata Bombka" zawiesił wzrok na Arturze, który również dołączył do zamieszania. – Nie spodziewałem się, że po prostu przyjdzie, rzuci złotem i zażąda, żebym trzymał się z dala od zabójstwa Arda. Widać, że to syn swojego ojca. Nie, żebym się specjalnie chciał wtrącać, ale gdy tak postawił sprawę... No cóż... Uczciwa cena.
– Czy potrzeba ci więcej dowodów?! – Mała dziewczynka boleśnie szarpnęła ją za rękę. – Nic tu nie ugracie! Bo oni wszyscy wiedzą! I nic z tym nie robią!
Halinka czuła się, jak gdyby otrzymała bolesny policzek. Dziwne otępienie przeszkadzało w podjęciu decyzji. Może to wszystko to kolejna sztuczka Ego?
– Po prostu nie wierzę! – Mała dziewczynka puściła jej dłoń i wskazała ją palcem. – Przecież specjalnie cię tu wzięłam, byś sama usłyszała! Co jeszcze mogę zrobić, żebyś po prostu mi uwierzyła?! – Usiadła na podłodze i skrzyżowała ręce na piersi z obrażoną miną. – A goń się! – krzyknęła. – Po prostu wróć do swojego ciała i sama się przekonaj, że to nic nie da! – Padła na podłogę i zaczęła ją tłuc rękami i nogami.
Halinka obróciła się na pięcie, lecz zatrzymała w pół kroku. Cofnęła się i chwyciła furczącą Ego pod pachę. O dziwo przestała wierzgać. Po prostu zawisła na jej ręce. Razem ruszyły z powrotem do swojego ciała.
– Czyżby ktoś zatruł naszą dumną smarkulę? – Kąciki ust pani Loret unosiły się niekontrolowanie w górę. – Hmmm... Nie, żebym była zdziwiona. Powiedziałabym wręcz, że się jej należało!
– To służąca Anety. – Artur herbu Czapla lustrował beznamiętnie nieprzytomne ciało Halinki. – Jej ubiór... Czyżby tylko udawała służącą? Czy Aneta sobie ze mną pogrywa? – Zmierzył drapieżnym wzrokiem płaczącą dziewczynę, klęczącą przy ciele Haliny. – Zmuszę ją, by wszystko wyśpiewała!
– Och, ktoś tu zdobył przypadkiem swoje pięć minut sławy...
– Ten bankiet jest irytujący! Gdy już wrócę do domu, przejdę się po posiadłości i zrugam każdego służącego, na którego trafię! To zawsze podnosi mi nastrój...
Halinka postawiła Ego na ziemię i spróbowała zatkać uszy, lecz ciągle słyszała podłe myśli zebranych gapiów.
– Ciekawe czy mój brat już wie, że przespałem się z jego żoną?
– Cholerna krewniaczka Andre! Przez ciebie straciłam swój taniec z pięknym Jeremiaszem! Niech cię trafi piorun, ty szukająca uwagi ofiaro! No i patrzcie... Jeremiasz już stoi bliżej jej niż mnie!
– Ten Morv jest niczego sobie. Kiedyś wolałam Arda, lecz teraz...
– DOŚYĆ! – ryknęła Halinka.
Wszyscy wokół się wzdrygnęli. Wyglądali na zagubionych, lecz nie znaleźli źródła krzyku, gdyż ten wdarł się prosto do umysłów. Halinka rozejrzała się... Zaraz! Gdzie Ego?!
– Próbowałam po dobroci! – Mała już stała przy jej nieprzytomnym ciele. – I wiesz co?! Szkoda czasu! Po prostu zrobię swoje, a ty, gdy już podejmiesz decyzję, też COŚ wreszcie zrób!
Ego dotknęła jej ciała.
A Halinka nie zrobiła niczego, żeby ją powstrzymać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top