37 Najciemniej pod latarnią
Fioletowa trawa przyjemnie łaskotała gołe ramiona Halinki. Gdyby chciało jej się unieść głowę, dostrzegłaby rzekę pełną rwącej wody. Wolała jednak gapić się na krwisto-czerwone niebo pokryte zielonymi chmurami, które przypominały znajome twarze. Tu płynęła facjata trenera Wasilija, a nieco dalej mknęła w nieznane nadęta mina Swietłany, ścigając się z obliczem Anety i Brajanka złączonym w jedno.
Ach! Błoga nieświadomość!
Podświadomość...
– Halinka...– Natrętny komar usiadł na jej barku, piszcząc prosto do ucha.
– Idź sobie. – Spróbowała pogonić go wymachem dłoni.
– Halinka!
Owad rósł jak na drożdżach! W tej chwili już czuła jego ciężar, a w dodatku łobuz się bujał niczym papuga, trzęsąc całym jej ciałem.
– HALINKA!
Otworzyła oczy i z trudem skupiła wzrok na twarzy Anety.
– C-co? – zapytała.
– Wstawaj! – Aneta potrząsnęła nią niczym galaretką. – Już czas!
Halinka przetarła dłońmi twarz, próbując się zorientować, co tu się tak właściwie dzieje. Z przyjemnego krajobrazu nie zostało ani śladu. Pokój, który ją otaczał, wyglądał paskudnie, a w dodatku śmierdział.
– A gdzie chmury i rzeka? Gdzie fioletowa łąka? – zapytała rozczarowana.
– Na pewno nie tu – odburknęła Aneta. – Chodźmy już. Wszyscy na nas czekają.
Halinka usiadła i spróbowała się otrząsnąć. Oparła się rękami o prymitywną i bardzo twardą pryczę, która natychmiast skrzypnęła. Czy ona na tym spała?
Jak niemowlę.
– Och... a ty ciągle tu jesteś... – mruknęła Halinka.
– I nie wyjdę stąd bez ciebie – zapewniła Aneta.
– Nie ty...
Ja też się nigdzie nie wybieram.
Halinka powstrzymała odruch, by się uważniej rozejrzeć. Mały parszywy pokoik mógłby ją jeszcze czymś nieprzyjemnie zaskoczyć. Może lepiej nie przyglądać się szarej od brudu i kurzu drewnianej podłodze oraz nie studiować wnikliwiej szczelin w meblach, w których środku chyba coś się ruszało...
– Gdzie ja jestem? – zapytała.
– Karczma „Lisek Chytrusek".
Halinka kiwnęła głową, choć to wcale niczego nie wyjaśniało. Spróbowała się skupić, by przypomnieć, jak tu się znalazła. Ostatnie, co pamiętała to kłótnie przy bramie miasta, która zakończyła się, gdy Orion wcisnął strażnikowi drobny mieszek z monetami.
– Jest już wieczór. – Aneta najwyraźniej źle znosiła ciszę. – Jeśli chcemy złapać mordercę, musimy działać szybko.
– Wiem, kim jest morderca... – odburknęła Halinka. – To Artur herbu Czapla...
– Niby skąd to wiesz?
– Młody, narwany i podejrzany. – Halinka wyliczała na palcach. – Otwarcie groził Ardowi. Widzieliśmy go też w Rzemieślniczej przy domu jednego z późniejszych świadków przeciwko Olafowi.
– To zbyt proste – zauważyła Aneta.
– Bo naczytałaś się detektywów. Tam zawsze musi być jakiś nieoczekiwany zwrot akcji. Inaczej ludzie by się nudzili. Jakbyś obejrzała kilka wywiadów z policją, dowiedziałbyś się, że zazwyczaj, jeśli coś jest oczywiste i proste, takie też właśnie jest. Kryminaliści zwykle nie są bystrzy. Po prostu czują się nietykalni, najczęściej właśnie przez głupotę.
– Tak czy inaczej potrzebujemy ku temu dowodów. – Aneta podała Halinie dłoń i pomogła wstać. – Naszym największym problemem nie jest sam kryminalista, tylko skorumpowany system sądowniczy tego świata.
– W punkt – westchnęła Halinka. – I na to nie mam żadnego pomysłu. Obawiam się, że jakichkolwiek dowodów nie zdobędziemy, wszystko się ostatecznie rozbije o przekonania innych szlachciców. – Przeciągnęła się, lecz widząc nietęgą minę Anety, szybko dodała: – Ale tym będziemy się martwić później.
Halinka i Aneta opuścili pomieszczenie. Wkrótce czekało ją kolejne wyzwanie: zejście schodami tak stromymi, że samo patrzenie na nie sprawiało, że kręciło jej się w głowie. Niby rozumiała, że właściciel podjął próbę oszczędzenia miejsca, lecz gdyby wtargnął tu jakiś współczesny inspektor norm bezpieczeństwa...
Właśnie przez takie budowle się w ogóle pojawili, co nie?
Halinka kiwnęła. No cóż, najwyraźniej potrzebowali jeszcze kilku stuleci wypadków, do których miała nadzieję, że nie dołoży swojego. Ostrożnie zeszła w dół, następnie zaasekurowała Anetę. Razem rozejrzały się za swoimi towarzyszami.
Wystrój gospody przypominał przypadkową zbieraninę starych mebli skradzionych z działek dziadków-majsterkowiczów. Każda ławka bujała się pod ciężarem gości. Każda półka wisiała krzywo. Każde krzesło wyglądało jak przypadkowa zbieranina desek, której ktoś pomógł młotkiem. Dostrzegła niby jeden sensowny taboret, ale to by było na tyle. Zresztą goście o wiele częściej siedzieli na skrzyniach bądź małych beczkach.
– Tam są! – Aneta z trudem przekrzyczała wrzaski, których źródłem okazała się bójka w rogu karczmy. Wskazała na ławkę tuż przy wyjściu z tego piekła. Orion, który również już ich zauważył, pomachał im ręką.
Przepchnięcie się przez śmierdzący potem i przetrawionym alkoholem tłum średniowiecznych robotników stanowił niemałe wyzwanie. Raz, że musiała wstrzymywać oddech, dwa, że ktoś ciągle próbował uszczypnąć albo ją, albo Anetę w tyłek, więc co i rusz chwytała czyjeś natarczywe paluchy i wyginała pod dziwnymi kątami do momentu, aż z pisków bólu wyłaniały się błagania. Parszywe i mało zabawne miejsce.
Gdy dotarli do wyjścia, nie miała już ochoty czekać na resztę. Po prostu wyszła na zewnątrz i zaczerpnęła świeżego powietrza. Natychmiast zakaszlała, a gdy się rozejrzała, dostrzegła, że wcale nie otacza ją mgła. Widoczność ograniczał dym cuchnący drewnem, śmieciami i siarką.
– Macie tu smog? – jęknęła Halinka. – Średniowieczne miasta są do bani!
– Taka dzielnica – wyjaśnił Orion. – To właśnie tu znajduję się niemal cały przemysł Janeve.
– Z rana było tu jakoś znośniej. – Halinka zakaszlała.
– Bo wszyscy mieszkańcy właśnie solidnie napalili w kominkach. – Elein zamknęła drzwi do gospody. – Do rana zdąży się wywietrzyć.
– To którędy idziemy? – Brajanek poprawił wiązania rękawic zbroi, po czym sprawdził pochwę z mieczem.
To sprawiło, że Halinkę nagle tknęło, by się przyjrzeć Elein oraz Orionowi.
– Jesteście nieuzbrojeni – stwierdziła.
– Miecze zostały w posiadłości lorda Andre – przyznała niechętnie wojowniczka.
– Zostaną jutro – poprawiła Aneta.
– Ale mamy na sobie zbroje – oświadczył Orion. – Nawet jeśli zabójca jest uzbrojony, nie da rady nas zranić.
Halinka wzruszyła ramionami. W sumie to bez różnicy. Ciągle trzymała pod płaszczem wierne klapki. W razie czego sama to załatwi.
– To gdzie znaleziono ciało Arda? – Aneta wzdrygnęła się i chuchnęła parą z ust na swoje palce.
– Niedaleko – odparował Orion. – Zaprowadzę was.
Istotnie cała podróż nie zajęła i dwudziestu minut. Minęli kuźnie, skręcili przy warsztacie kołodzieja, następnie przeszli obok składu drewna i metali aż dotarli na prostokątny plac otoczony drewnianymi domami i kamienicami. Szybko wcisnęli się gęsiego w wąską uliczkę, z której mieli dobry punkt obserwacyjny. Halinka przezornie weszła ostatnia. Gdyby postąpiła inaczej, podziwiałaby jedynie tył zbroi rycerza herbu Niedźwiedź, a tak przynajmniej miała szansę, żeby zobaczyć, kto jest mordercą.
– Dziwne to miejsce zbrodni – mruknęła, po chwili nudnego obserwowania pustego placyku. – Jakoś takie strasznie na widoku.
Zamilkła, gdyż z domu po przeciwnej stronie wyłoniła się kobieta i wylała wiadro pomyj. Na szczęście wkrótce skwapliwie wróciła do ciepłego domu.
– Nie rozumiem, czemu ktokolwiek chciałby tu popełnić morderstwo – kontynuowała szeptem Halinka. – Na tak sporym osiedlu łatwo zostać wykrytym...
Musiała przerwać ze względu na pojawienie się kolejnego mieszkańca, który tym razem potrzebował skorzystać z jednego z okolicznych wychodków.
Ta sytuacja zapoczątkowała całą lawinę kolejnych. Wkrótce Halinka była niemal pewna, że widziała już niemal każdego tubylca i jego charakterystyczny toaletowy chód. W niektórych przypadkach przy wychodkach uformowały się nawet kolejki.
– Doprawdy, sąsiedzie, nie pojmuję, czemu ci się zawsze chce wtedy, co mi!
Halinka doświadczyła paskudnego uczucia deja vu. Zdecydowanie gdzieś już słyszała coś podobnego... Może w telewizji?
Nie wiedziała, jak dużo czasu minęło, zanim się uspokoiło. Na pewno mało kto z jej drużyny potrafił już ustać spokojnie. Albo dziwacznie podskakiwali, albo przynajmniej podrygiwali, walcząc z kąsającym mrozem. Zresztą sama również maszerowała w miejscu, ciesząc się, że ma na stopach ciepłe trzewiki.
Nie dziękuj.
Nie miała zamiaru.
– Spokój... – zarządził Orion, a drużyna natychmiast znieruchomiała.
Istotnie na placyk wkroczyły dwie podejrzane postacie w kapturach, które niosły zwinięty dywan.
Coś dziwnie wybrzuszony ten dywan.
Halinka poczekała z wnioskami, aż mężczyźni rzucili zawiniątko na ziemię i skwapliwie rozwinęli.
– A oto i nasz trup – oznajmił Orion.
Istotnie, przybysze rozłożyli zwłoki w kształt rozgwiazdy, nasypali śniegu do dywanu, który następnie zwinęli, chwycili pod pachy i ruszyli z powrotem.
Halinka wyślizgnęła się z uliczki i pobiegła na palcach za mężczyznami. Ze zdziwieniem dostrzegła, że Orion dotrzymuje jej kroku. Jakim cudem jego zbroja w ogóle nie hałasowała? Zarówno Elein, jak i Brajanek wlekli się, gdzieś z tyłu, a i tak raz na jakiś czas do jej uszu docierało zdradziecki brzdęk metalu.
Orion obejrzał się i nakazał gestem ciszę. Po tym przyspieszył jeszcze bardziej, a Halinka podążyła jego śladem. Doścignęli morderców w okolicach warsztatu kołodzieja.
– Mówię ci brachu, najwyższy czas zmienić robotę – mruknął jeden ze zbrodniarzy. – Przecież w ten sposób trafimy na szafot!
– Zimą ciężko zwiać z miasta – zauważył jego wspólnik. – Łatwo z kolei zamarznąć w jakiejś zaspie.
Halinka i Orion synchronicznie nawalili się z tyłu na zbrodniarzy i przycisnęli do ziemi. Halinka zaczekała, aż Orion skończy wiązać ręce swojej ofierze. Niby też próbowała tak ze swoim, ale mężczyzna za bardzo się szamotał, a nie chciała sięgać po drastyczne środki. Na szczęście sam ciężar Oriona wybił złoczyńcy z głowy dalsze sztuczki.
– Damian i Daniel – powiedziała Halinka, zanim jeszcze obróciła związanych bliźniaków na plecy. – Znowu się spotykamy.
– Ty? – zdziwił się Damian. – No nie wierzę...
– Jaki ten świat mały... – dodał Daniel. – Widzę, że masz wreszcie buty.
– Przecież przy tobie je załatwiłam.
– No w sumie tak... Słuchaj, a może nie oddawaj nas straży, co?
– No. Nie chcemy do lochu – przytaknął Damian.
– Bo to nie myśmy go zabiliśmy – jęknął Daniel.
– Niech zgadnę, rozkazy z góry, co? – westchnęła Halinka.
– No tak jakby... Ale nie do końca.
Halinka rozejrzała się za Anetą, lecz nie zobaczyła w okolicy nikogo poza Orioniem i leżącymi na śniegu bliźniakami.
– Gdzie oni są? – zaniepokoił się Orion.
Wtedy w końcu się pojawili. Uprawiali coś pomiędzy biegiem a skradaniem się, co w praktyce ciągle oznaczało klekotanie zbroi. Brajanek podbiegł pierwszy i pokazał Halińce triumfalnie czerwonego kozaka ze zdobieniami pnączy.
– Wygląda znajomo, czyż nie? – rzucił.
– Czy ty ściągnąłeś trupowi buta? – żachnęła się Halinka.
– Ten but jest własnością Dereka herbu Czapla – ciągnął Brajanek niewzruszony. – Tak mówił szewc, a ja to słyszałem! A zatem bingo bongo! Mamy ich!
– Tak sądzisz? – Halinka wskazała na bliźniaków.
– Właśnie tak!
– Naprawdę? – Tym razem użyła jeszcze większych pokładów ironii. Na pewno zaraz załapie...
– Tak jest!
Halinka machnęła ręką.
– Zbadaliśmy... ciało – sapała Aneta. – Facet... faktycznie... ma... gardło... – Zrobiła kciukiem wymowny gest na szyi. – Od ucha... do ucha...
– Pogadamy później! – warknęła Elein. – Zabierajmy się stąd, zanim pojawi się tu straż!
– I już ją lubię – mruknął Damian do brata.
Bliźniacy wyciągnęli zmarznięte nogi w kierunku ogniska rozpalonego na zewnątrz pokoju. Obaj siedzieli na dywanie, który posłużył wcześniej do przemieszczenia świętej pamięci Arda w miejsce, w którym wkrótce zostanie najpierw odkryte przez okolicznych mieszkańców, a później i straż.
Halinka siedziała obok, rozglądając niewielkie pomieszczenie, w którym chwilowo przetrzymywali więźniów. Niby kompletnie brakowało wyposażenia, właściwie jedyne co ten pokój oferował to solidne ściany, sufit i podłogę, lecz – biorąc pod uwagę ogólny stan rezydencji – to było bardzo dużo.
No bo reszta domu nie miała takiego szczęścia. Halinka wyszedła z pokoju, stając tym samym bliżej ognia. Na jej włosy sypał świeży śnieg, co przypominało o tym, że holowi posiadłości brakowało sufitu. Źle. Sufit był, tylko rozproszony pod nogami po tym, jak się zawalił lata temu. Najpewniej przez pożar, o czym świadczyły czarne ściany oraz zwęglone fragmenty belek stropowych.
– Jesteś pewien, że nikt nas tu nie znajdzie? – zapytała Oriona. – Jesteśmy bardzo blisko tych bogatych posiadłości. Obstawiam, że ród Czapli też ma gdzieś tu swoją rezydencję...
Mężczyzna przestał na moment podkładać patyki do ogniska.
– Nikt nas nie znajdzie – zapewnił. – Reputacja tego miejsca skutecznie odstrasza mieszkańców miasta. Niezależnie od ich statusu społecznego.
– Z wyjątkiem złodziei. – Elein wychynęła z ciemności i rzuciła świeży stos patyków pod nogi rycerza.
– Którzy również nie pojawili się tu już od lat – zauważył rycerz.
– Bo już nie ma co kraść – dodała Elein.
– Właśnie.
– Czekajcie, zaraz! – Aneta, która dotychczas siedziała spokojnie przy ognisku, nagle uniosła głowę. – Jaką znowu reputację?
– Miejscowi wierzą, że miejsce jest przeklęte – oznajmił Orion.
– Bo jest! – warknął Damian, wyglądając z sąsiedniego pokoiku. – Nie mogę uwierzyć, że chcecie nas tu trzymać!
– Wolisz spędzić noc w lesie? – zapytała Elein.
– Słuchaj, to nie są jedyne możliwości, dobra?! – zirytował się Damian.
Przez moment zniknął z pola widzenia, ale wkrótce pojawił się i to razem z bratem. Bliźniacy synchronicznie przemieszczali się wraz z dywanem na podłodze, aż obaj usiedli we framudze na drzwi.
– Po prostu puście nas wolno – poprosił Daniel. – I niech każdy wróci do ciepłego domu z dala od tego przeklętego miejsca. Bo jak chwilę tu posiedzimy, kto wie, czy i na nas nie spadnie jakaś klątwa?
– Klą-twa? – Aneta przełknęła ślinę.
Brajanek, który siedział po przeciwnej od niej stronie, prychnął z wyższością. Ciągle bawił się butem zabranym Ardowi, co niepokoiło.
– Zostaw już to w spokoju – poprosiła Halinka.
– Nie – odparował Brajanek. – Czuję, że coś się za tym skrywa. Będę pierwszym, który to rozwikła.
– Orionku, Eleinuś... – Anecie drżała warga. – A może jednak s-spędzimy n-noc gdzie indziej?
– Przecież ty doskonale sobie radzisz z klątwami – zauważyła Halinka.
– T-tak?
– Wampir to przeklęta istota, a zabiłaś takiego raz-dwa.
– Zabić to mogę, ale nie chcę sama zostać wampirem! – zirytowała się Aneta.
– Będzie dobrze – uspokajał Orion. – Spójrz tylko na mnie. Jestem przeklęty, a ciągle żyję i mam się względnie dobrze...
Elein stuknęła go łagodnie pięścią.
– Nie gadaj głupstw – poprosiła. – Wcale nie jesteś przeklęty i kiedyś ci to udowodnię.
Z miny Oriona Halinka wywnioskowała, że uważa inaczej.
– Co masz na myśli? – zapytała Halinka.
– To długa i ponura historia – odparł rycerz. – A ja nie chcę straszyć twojej przyjaciółki. – Wskazał drżącą Anetę. – Opowiem innym razem.
– Ja bym chętnie posłu... – spróbowała Halinka.
– W każdym razie – przerwała Elein. – Znajdujemy się w ruinach domu założycielki tego miasta. Posiadłość strawił pożar, zabijając niemal wszystkich jej mieszkańców. Jako że wydarzenie było nagłe, tragiczne i zostawiło za sobą sporo pytań bez odpowiedzi, ludzie zaczęli wierzyć w bzdury. Jak to ludzie.
– Ależ jest nadęta – burknął Damian.
– No, brzmi, jakby wszystko wiedziała najlepiej – dodał Daniel.
Już otwierał usta, by dodać coś jeszcze, lecz Halinka nie pozwoliła mu dojść do słowa.
– Proszę państwa, do brzegu. – Przykucnęła i wysunęła dłonie w stronę ognia. Skoro Orion nie chciał się zwierzać, a Elein mu w tym pomagała, lepiej skupić się na czymś, co popchnie śledztwo do przodu. – Trzeba rozwikłać tajemnicę morderstwa, a mamy dość napięty grafik. Im szybciej się z tym uporamy, tym lepiej.
– Słusznie. – Elein łypnęła na braci niczym sokół na dwie małe myszki. – Opowiadać! – rozkazała.
– Kiedy nie ma o czym – mruknął Damian. – Dostaliśmy polecenie, by umieścić zwłoki w wyznaczonym miejscu. Nie mieliśmy pojęcia, że to szlachetny.
– Kto wydał polecenie? – Orion dorzucił gałęzie do ognia, który w kontakcie z zimnym drewnem zasyczał. – Skąd odebraliście zwłoki?
– Brachu, co robimy? – Daniel zerknął na brata z trwogą.
– Mówimy prawdę, a co? – westchnął Damian. – W oczach starego capa, tak czy inaczej, już jesteśmy zdrajcami.
– Albo ciężarem do odcięcia, bo zawiedliśmy – mruknął Daniel.
– Właśnie. Po wszystkim trzeba będzie brać nogi za pas i się nie oglądać...
– Do rzeczy! – warknęła Elein.
– Ciało wydał panicz Artur – odparował Damian. – A odebraliśmy je z posiadłości rodu Czapli.
– Z posiadłości rodu? – Orion zmarszczył czoło. – To się nie klei.
– Ale taka prawda – mruknął Daniel.
Nie kłamią.
– Ego twierdzi, że nie kłamią – mruknęła Halinka. – Aneto, upewnisz się, że mnie nie zwodzi.
– Eguś – zaszczebiotała Aneta. – Naprawdę nie kłamią? Naprawdę?
Och, Anetko! Kochaniutka! Ale bym cię przytuliła...
– Ego! – warknęła Halinka.
Nie kłamią! Tak właśnie powiedz Anecie, ty stara podejrzliwa babo!
– Potwierdza. – Halinka zwalczyła odruch, by usiąść. Podłoga była mokra od roztopionego śniegu.
– Kim jest ta cała Ego? – Elein przyglądała się nieufnie.
– To też jest długa historia. – Halinka machnęła ręką. – Miałaś nieprzyjemność ją poznać podczas naszego pojedynku. To właśnie ona okładała cię pięściami, gdy pozbawiłaś mnie przytomności. Na co dzień jest nieco bardziej obliczalna. Po prostu siedzi w mojej głowie i doprowadza mnie do szału.
– Dziwne... – Elein skrzyżowała ręce na piersi. – Jedno ciało, dwa umysły... Brzmi niewiarygodnie, ale w portale też ci nie wierzyłam... – Elein wyprostowała się, po czym lekko ukłoniła. – Przekaż jej, że szanuję jej umiejętności. Jest groźnym przeciwnikiem. Jeszcze nigdy wcześniej nie zostałam pokonana brutalną siłą.
Och...
Halinka ujrzała w umyśle dziewczynkę o zarumienionych policzkach.
Jaki ładny komplement! Aż żałuję, że się z nią wcześniej biłam. Może jeszcze zechce się ze mną przyjaźnić?
– Poważnie? – fuknęła Halinka. – Wystarczy ci kilka miłych słów, byś zmieniła swoje nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni?
Tak, jeśli są szczere. No dalej! Przekaż jej, co mówię!
– Chyba właśnie zdobyłaś nowego przyjaciela. – Halinka dźgnęła palcem w kierunku Elein. – A teraz wróćmy wreszcie do sprawy morderstwa.
– Gdyby ród Czapli zamordował Arda w swojej posiadłości, raczej nie umknęłoby to uwadze ogółu – wznowił Orion. – Wizyty arystokratów są zazwyczaj zapowiadane wcześniej. Głowa rodu Bawoła wiedziałby, gdyby jego syn nie wrócił z gościny.
– Zwłaszcza że oba rody mieszkają tuż obok siebie – rzucił Damian.
– A tak dokładnie to naprzeciw – uzupełnił Daniel.
– Ciekawe, że Ard trafił do posiadłości rodu Czapli bez butów.
Wszyscy ucichli i zerknęli na Brajanka, który pomachał im czerwonym butem.
– Ten należał do Dereka herbu Czapla, nie? – zauważył z uśmieszkiem. – Tak mówił szewc. Pewnie oddał buty Arturowi, a ten je zabrał do posiadłości. W sensie, gdy już wyszliśmy.
– Krew na ubraniach Arda... – Aneta przejechała się kciukiem po podbródku. – Miał tylko trochę na kołnierzu.
– A przy jego ranie to faktycznie dziwne – zgodziła się Elein. – Zupełnie jakby facet został przebrany...
– Bingo bongo – zgodził się Brajanek.
– Nie mam pojecia, co znaczy to sformułowanie – odparowała Elein.
– Znaczy, że morderstwa dokonano w innym miejscu niż posiadłość rodu Czapli – zakończył Brajanek. – Tam go po prostu ubrali.
– A może jednak go tam zabili, a później pozbyli się jego ubrań? – zauważył Orion.
– Ale w jakim celu? – zdziwiła się Elein. – Po co ryzykować i dawać własne ubrania?
– Właśnie! – przytaknął Brajanek.
– A mówiłaś, że to będzie prosta sprawa. – Aneta posłała Halince psotny uśmiech.
Halinka westchnęła:
– No cóż... Myliłam się.
– Mam jeden wniosek – zawyrokował Orion. – Morderca i jego wspólnicy potrzebowali zmienić ubranie Ardowi, by zakamuflować prawdziwe miejsce zbrodni. Najwyraźniej w przeciwnym wypadku wszystko byłoby zbyt oczywiste.
– Wy tam. – Halinka zwróciła się do pojmanych braci. – Chodziliście za Arturem krok w krok. Czy rozmawiał ostatnio z kimś podejrzanym?
– Słuchaj, tak czy inaczej zdradziliśmy już za wiele – odparł Damian.
– A w zamian nie dostaliśmy nic – dodał Daniel.
– Właśnie. Ciągle siedzimy po uszy w łajnie.
– To mamy wam współczuć? – odparła Elein surowo. – Trudziliście się nieuczciwą pracą.
– Elein... – upomniał ją Orion.
– Typowe paplanie szlachetnych – prychnął Damian. – Sądzisz, że sprawia mi radość noszenie zwłok w mroźną noc, kiedy śnieży jak pies?
– Mogłeś zrezygnować.
– Zrezygnować?! Ha! A to dobre...
Halinka odnosiła wrażenie, że najemnik bardzo chcę się klepnąć w kolanko. Niestety związane z tyłu ręce trochę w tym przeszkadzały.
– Siedzimy z brachem po uszy w sekretach panicza Artura – wycedził Damian. – Nie chcieliśmy tego, ale tak właśnie wyszło. Jak już sami się orientujecie, ów człowiek jest zamieszany w morderstwo, a to tylko wierzchołek góry lodowej. Jak myślicie, co zrobi ktoś taki, gdy się już dowie, że para jego narzędzi postanowiła zniknąć?
– Nie zbiegniemy przed armią najemników w zimę – wyjaśnił chłodno Daniel. – Nie ma szans.
– Artur chyba nie jest głową rodu? – zauważył Orion.
– To bez różnicy – westchnął Damian. – Przy jego aktualnej pozycji równie dobrze może nią być.
– Stary cap oddał mu pełną władzę, by zobaczyć, co się stanie – ciągnął Daniel.
– I jak na razie jest bardzo zadowolony z postępów swojej latorośli – zakończył Damian.
– Przez wasze działania, o śmierć Arda obwinią mojego towarzysza – ciągnęła Elein niewzruszona. – Aby zadośćuczynić, powinniście pomóc nam odkryć prawdziwą tożsamość mordercy.
– A niby skąd wiesz, co będzie? – odburknął Damian.
– Bo mamy wiedźmę na pokładzie. – Brajanek wskazał na Halinkę.
Halinka w odpowiedzi zdzieliła go dłonią w potylicę.
– Przestań mnie tak nazywać! – syknęła.
– Elein ma rację – podjął Orion. – Nasz towarzysz poniesie konsekwencje waszych działań.
– Jego problem. – Daniel wzruszył ramionami.
– A właśnie, że nie. – Elein zmarszczyła brwi. – Bo to bardzo, ale to bardzo WASZ problem!
– Skoro wiedziałaś z wyprzedzeniem, co się stanie, mogłaś po prostu uciec razem ze swoim przyjacielem – wycedził Damian. – Zamiast tego postanowiłaś się zabawić w prawo i sprawiedliwość. Nic mi do tego!
– Dalsza pomoc wam w niczym nie pomoże naszej sytuacji – zakończył Daniel.
Halinka uniosła rękę, powstrzymując tym samym Elein. Poczekała, aż zapadnie cisza, po czym zbliżyła się do bliźniaków i kucnęła naprzeciwko.
– Brachu, co ona robi? – szepnął Daniel.
– Nie wiem, ale jeśli naprawdę jest wiedźmą, to nie patrz jej w oczy!
– Dobra... – Daniel zaczął się gapić na piersi.
Lubię ich.
– Lubisz każdego, kto nie jest mną – odgryzła się Halinka.
Bo jako współwięzień rozumiem, co czują! Pomogli nam, ale nie dostali nic w zamian! Nikogo nie obchodzi, co się z nimi stanie, gdy już dostaniemy od nich informacje! W ich oczach wcale nie jesteśmy lepsi od Artura herbu Czapla!
Halinka zmarszczyła czoło. Długo się zastanawiała. W końcu wyjęła z kieszeni butelkę z Sandrą i lekko nią wstrząsnęła.
– OCH! HA-LINA!!!
Schowała butelkę i po prostu obserwowała reakcje braci. Na początek brwi mężczyzn latały góra dół. Później czoła to się marszczyły, to wygładzały, a na koniec pojawiły się tam krople potu i to pomimo zimna!
– C-co to b-było? – wyszeptał Damian.
– Kobieta, która zawarła ze mną umowę, lecz jej nie dotrzymała – skłamała. – Zamieniłam ją w inteligentne siuśki.
Bracia zerknęli na siebie. Nie wyglądali, jakby do końca przekonało ich to wyjaśnienie.
– Nie wierzycie mi, co? W takim razie, co powiecie na zmianę scenerii? – zapytała psotnie.
– Halina, nie! – jęknęła Elein. – Przecież się umawialiśmy! Koniec z portalami!
– Jak inaczej ich przekonam, że jestem czarownicą? – odparła Halinka. – Zresztą, lepiej będzie poczekać do rana w bunkrze niż tu.
– Bunkier nie jest przeklęty – zgodziła się Aneta. – I jest w nim ciepło...
Orion potarł brodę. Po chwili wstał i niechętnie przystąpił do gaszenia ogniska.
– Ale żadnych podróży w czasie. – Wskazał Halinkę palcem.
– Żadnych – zgodziła się tamta.
Halinka i Aneta pomagały bliźniakom dojść do siebie. Reszta poradziła sobie zaskakująco dobrze. Brajanek stał blisko otwartego portalu i ćwiczył szermierkę. Elein tylko lekko się chwiała. Z kolei Orion wyglądał troszeczkę bardziej blado.
– Coraz lepiej panujesz nad portalami – pochwaliła Aneta.
– Dzięki. – Halinka oparła Damiana plecami o Daniela. – Potrafię już nawet utrzymywać je otwarte. Pomaga w tym myślenie o portalu jako o drzwiach, które trzymam stopą przed zamknięciem.
– Łaskawa wiedźmo – jęknął Daniel. – Wy-wypuść nas do domu!
– Nie jesteśmy smaczni – dorzucił żałośnie Damian.
– Nie chcieliście lasu, nie chcieliście przeklętej posiadłości. – Halinka wymieniała na palcach. – Mojego domu też nie chcecie.
– Normalnie nie da się ich zadowolić – westchnęła Aneta.
– Znaczy tego... eee... doceniamy gościnność! – Damian uśmiechnął się wymuszenie.
– Ale tego... eee... ledwo panuję nad rzycią – zakończył Daniel.
– Ależ jesteście trudni. – Halinka teatralnie zacmokała. – To ja się dla was staram, sprowadzam do swojego domu, demonstruję, że jestem potężną czarodziejką...
– Co jest niebezpieczne w waszym świecie – dorzuciła Aneta.
– Właśnie! Bardzo niebezpieczne – powtórzyła Halinka. – A wy nawet nie chcecie wysłuchać mojej propozycji.
– Jakiej znowu propozycji?
Halinka błysnęła uśmiechem. Wreszcie skupili się na czymś więcej niż ślepy strach. Może jednak się dogadają...
– Sami mówiliście, że nie dacie rady uciec z Janeve zimą. – Wyprostowała się i rozłożyła ręce. – A tu proszę. Już uciekliśmy.
– I nikt was tu nie znajdzie. – Aneta poklepała Daniela po barku.
Bracia długo kontemplowali te słowa.
– A gdzie my tak właściwie jesteśmy? – zapytał wreszcie Damian.
– W innym świecie – wyjaśniła Halinka. – Sam rozumiesz, że koniem tu raczej nikt nie trafi.
– No tak... – Damian zachichotał. – Dobry żarcik... Bardzo dobry...
Halinka odetchnęła. Świetnie! W końcu się trochę rozluźnili.
– Powiedz więcej o twojej propozycji – poprosił Daniel.
– W gruncie rzeczy jest bardzo prosta – rzekła Halinka. – Wy pomożecie nam uniewinnić Olafa, co w praktyce oznacza odkrycie tożsamości mordercy Arda, a ja z kolei dam wam miejsce do przeczekania gniewu Artura herbu Czapla. Możecie tu być tak długo, jak wam się zechcę. – Pokazała wokół siebie.
– A łóżka? – żachnął się Damian.
– I jadło? – dodał Daniel.
– No i napoję...
– Gdy już będzie po wszystkim, znajdę dla was pokoje – uspokoiła Halinka. – Jedzenia też mamy pod dostatkiem.
– A jeśli chodzi o picie, Surbi ucieszy się, gdy nowe twarze pojawią się w jego barze – rzuciła Aneta.
Na wspomnienie o rewolwerowcu serce Halinki lekko podskoczyło. Postarała się zepchnąć na bok emocjonalny miszmasz. Zdecydowanie za dużo było w tym winy, tęsknoty i czegoś, co bała się nawet nazwać.
– Musimy być związani? – zapytał Damian.
– Wszystko zależy od waszego wyboru – oznajmiła Halinka. – Jeśli zdecydujecie się pomóc, rozwiążemy was i powitamy w drużynie. Jeśli nie, potrzymamy was przez kilka dni, a później wypuścimy pod Janeve.
– Co powiesz na to brachu? – Daniel szturchnął brata.
– Chyba wreszcie się pożegnamy ze starym capem i jego pieprzniętym synałkiem. – Damian wyszczerzył zęby.
– Świetnie! – Halinka odwróciła się. – Brajanku, pozwól tu! Masz miecz, więc przetniesz więzy. – Następnie popatrzyła na braci surowiej. – Miejcie tylko świadomość, że jeśli naruszycie swoje słowo, skończycie właśnie tak. – Wyjęła butelkę i nią potrząsnęła.
– AAARGHH!!!
– Zwariowałaś?! – burknął Damian. – Nie chcę zadzierać z wiedźmą!
– Mam nadzieję, że będziecie nas traktować lepiej od starego capa i jego pieprzniętej latorośli – zauważył Daniel.
Brajanek się zbliżył, a po chwili ostrożnie rozciął więzy. Bracia usiedli po turecku, masując nadgarstki. Chwilę rozglądali się wokół. Nie dziwiła się. Przestrzeń wokół, mimo że stała się już znajoma, zdecydowanie robiła wrażenie. Na przykład, ciągle nie przyzwyczaiła się do wizerunku witrażowego oka na suficie.
Elein i Orion również się zbliżyli i usiadli naprzeciwko braci.
– Chyba nie muszę już nikogo przedstawiać – zaczęła Halinka.
– Znam wasze mordy – zgodził się Damian. – No dobra! Do rzeczy! – Klasnął. – Mamy tu pewnego smarkacza do załatwienia.
Dobra robota.
Halinka poczuła falę podejrzliwości.
Boże... Po prostu przyjmij komplement! Łatwiej zaufałaś dwóm nieznajomym niż mi.
Tylko że żaden z tych nieznajomych nie próbował wymazać jej bytu z pamięci wszystkich przyjaciół!
Stare dzieje.
– Eguś? Możemy im zaufać? – zapytała Aneta.
Już ich prześwietliłam. Faktycznie chcą patrzeć jak Artur i jego ojciec, którego z jakiegoś powodu wyobrażają sobie jako starego capa, albo spłoną, albo się utopią, albo zrobią obie rzeczy na raz...
– Mówi, że tak – streściła Halinka. – No to po kolei. Czy Artur robił ostatnio coś podejrzanego?
– Ciągle coś knuje – prychnął Damian. – Ale ostatnio to szczególnie.
– Regularnie spotykał się z pewnym typkiem w karczmie „Cień" – wznowił Daniel.
– Nigdy nie widzieliśmy jego mordy, bo ciągle przesiadywał w płaszczu i kapturze – wtrącił się Damian. – Ale to szlachetny.
– Skąd pewność? – zdziwiła się Elein.
– Bo gada jak jeden z was. – Daniel pokazał na Oriona i Elein.
– Czyli nie wiecie, kto to jest? – Brajanek wskazał braci mieczem, za co natychmiast dostał po uszach od Haliny. – Ał... no już...
– I tak i srak – odburknął Damian. – Skądś kojarzę ten głos, ale nie potrafię zajarzyć skąd.
– Pewnie jakbyś go spotkał, to byś wiedział – zauważył jego brat.
– Na pewno!
– A zatem potrzebujemy miejsca, w którym szlachcice spotykają się w licznym gronie, żebyście mogli posłuchać ich głosów – stwierdziła Halinka.
– Brzmi to jak przyjęcie – odparował Orion. – Tylko skąd zdobędziemy zaproszenie?
– I kiedy odbędzie się jakieś przyjęcie? – zapytała Aneta.
– Założę się, że i na jedno i drugie zaradzi lord Andre. – Elein się przeciągnęła. – Pytanie do was jako do ekspertów od podróżowania w czasie. Czy powinniśmy pójść do niego już teraz, czy poczekać na jutro?
– Jutro! – stwierdziła Aneta zdecydowanym tonem. – Odbierzemy go tam, gdzie zostawiliśmy.
– Czyli tu? – uściśliła Halinka.
– Czyli tu – zgodziła się Aneta. – Już wystarczająco namieszaliśmy w waszej rzeczywistości. Poczekamy do jutra i zobaczymy, jak świat zareaguje na nasze układanie się z Damianem i Danielem.
– Szkoda. – Elein nachmurzyła się. – Liczyłam, że może damy radę zaciągnąć tu Olafa...
– Wykluczone! – pisnęła Aneta. – Wszyscy byliśmy świadkami, jak został pojmany! Jeśli to zmienimy, na pewno coś zepsujemy! A wtedy witamy w świecie dinozaurów...
– O czym ona gada? – zdziwił się Damian.
– Nie pytaj – odburknął Brajanek.
– Zawsze możemy uwolnić Olafa siłą – rzuciła Halinka.
– Przy pomocy magii? – uściśliła Elein.
– Nie, przy pomocy klapków. – Halinka zrzuciła z siebie płaszcz, a następnie wyjęła z niego wierną różową parę.
– Dziwną macie broń – odburknęła Elein.
– Skoro już wszystko ustaliliśmy, sugeruję się przespać – rzekł Orion. – Trochę tu za jasno, ale jakoś sobie poradzimy. Pierwszą wartę obejmie...
– Ja. – Halinka wskoczyła na nogi i rozprostowała kości. – Przespałam się w tej podłej gospodzie. Zresztą, nie wiem, czy portal się nie zamknie, jeśli przestanę o nim myśleć. – Wskazała na wiszącą w powietrzu elipsę na środku szachownicy z kafelków.
– W takim razie postanowione. – Orion również wstał. – No to, do roboty! – Klasnął w dłonie. – Szykujcie sobie prowizoryczne posłania.
Halinka, widząc pytające spojrzenie Anety, zachęciła ją gestem, żeby wzięła jej płaszcz.
Nie chcesz ich zaprowadzić do domów? Są tuż za rogiem...
Halinka wzdrygnęła się. Oczywiście, że nie chciała! Każda okiennica skrywała wspomnienia przeszłości. Kto wie, co by zobaczyli, gdyby po prostu wkroczyli do środka? Pewnie mnóstwo wstydliwych rzeczy na jej temat! Nie, nie, nie! Będą spać tu i basta!
– Dobranoc – rzuciła śpiewnie Aneta.
– Dobranoc – odparła Halinka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top