32.1 Wasza Łaskawość
Surbi usiadł na łóżku i przetarł twarz. Miał już wreszcie całkowitą pewność i musiał o tym powiedzieć jak najszybciej. Instynktownie sprawdził „świeczkę" na ścianie pokoju, by ocenić upływ czasu. No tak, w tym świecie one z jakiegoś powodu się nie zużywały, a w dodatku działały na przyciski...
Postawił stopę na dywanie, po czym włożył obuwie sięgające niemal kolan, zdjął z malutkiego stolika kapelusz, który chwilę później umieścił na głowie. Powstrzymał odruch, by sięgnąć po pas z magicznym rewolwerem. Upewnił się jedynie, że ciągle wisi na haczyku na ścianie tuż obok obrazu przedstawiającego czterech jeźdźców na tle pustynnego krajobrazu. Musiał kiedyś kogoś zapytać, kim były te dziwaczne stworzenia z podłużnym łbem, ogonem przypominającym damski kucyk oraz czterema kończynami zakończonymi kopytami...
– Dobry piesek?
Surbi zbliżył się do niewielkiego fotela w rogu pomieszczenia, na którym rozłożył się Falafel i pogłaskał zwierzę po łbie.
– Śpij sobie – polecił.
Zwierzę posłusznie ułożyło się w kulkę i zamknęło oczy. Surbi zerknął na drzwi i niespiesznie ruszył w ich kierunku. Zdziwiło go, że aż tak się ociągał. Ostrożnie stawiał kroki na deskach, jak gdyby czaiły się pod nimi pustynne czerwie. Czyżby się obawiał dalszej rozmowy z Halinką? Nie powinien. W końcu już wiedział, że uczucie, którym ją obdarzył, było prawdziwe. Tylko jak to wytłumaczyć? Nie posiadał żadnego argumentu poza tym, że wierzył w pieśń swojej duszy.
Wkroczył do baru i natychmiast namierzył na stole pijanego w sztok Szarika, przy którym leżała przewrócona czarka. Druga stała tuż obok pełniusieńka aż po czubek.
– Halina? – spróbował.
Nikt nie odpowiedział. Niby mógł poczekać z tym do rana, ale jednak wolał rzucać wyznaniami „na świeżo". Kto wie, czy do jutra najzwyczajniej na świecie nie stchórzy?
Surbi wyszedł z baru. Na korytarzu oczywiście nie zastał już nikogo. Chyba musi się pospieszyć, inaczej Halina jeszcze zdąży zasnąć. Wkrótce znalazł się przed właściwymi drzwiami. Nerwowo poprawił kapelusz. No dobra, khamran albo kopyto...
Stuk, stuk, stuk.
Cisza.
Może powinien wrócić jutro?
Stuk, stuk, stuk!
Może naprawdę powinien wrócić jutro?!
Nacisnął klamkę. A niech to khamran kopnie, drzwi się otworzyły! I co teraz? Chyba lepiej je zamknąć, dopóki dziewczyna się nie zorientowała? Ale z drugiej strony skoro zapomniała zamknąć drzwi, może jednak ją obudzi i o tym powie? Choć z trzeciej strony może właśnie przemawiało przez niego zniecierpliwienie?
– Przyznaj, zwyczajnie chcesz to mieć już z głowy... – mruknął.
Niedobrze. Pośpiech w takiej sytuacji potrafił wszystko zrujnować. A zatem wróci do tego jutro...
A raczej wróciłby, gdyby wszystko się zgadzało. Jeśli dziewczyna faktycznie spała, powinien usłyszeć oddech, czyż nie? Przecież łóżko znajdowało się zaledwie kilka kroków od drzwi.
– Halina?! – zawołał.
Gdy znowu odpowiedziała mu cisza, niepokój wygrał z rozsądkiem. Wmaszerował do środka i wymacał przycisk na ścianie. Szklana gruszka rozjarzyła się tuż nad jego kapeluszem.
– Halina!
Przeszedł z przedsionka aż do dziwnego urządzenia, przez które Szarik paktował z demonem. Zatrzymał się i rozejrzał. Łoże nierozścielone. Krzesła puste. Nawet przy białym prostopadłościanie będącym w istocie magiczną spiżarnią nie widział nikogo.
Surbi westchnął i się nieco zgarbił. Opuścił pomieszczenie, uprzednio wyłączając żarzącą się gruszkę.
– A więc tak to wygląda – mruknął, wkładając ręce do kieszeni.
Wasilij wyznaczył Szarikowi zadanie pilnowania swojej właścicielki, a skoro kot leżał wyciągnięty na barze niczym zdechły kojot, a Haliny nie było w swoim pokoju, nasuwał się jedyny wniosek – dziewczyna udała się w kolejną podróż. Niby logiczne, lecz ciągle zabolało, że nie skorzystała z jego pomocy, mimo że ją zaoferował.
Może jednak powinien wrócić do swojego świata?
– Zostanę – stwierdził na głos, by dodać swojej decyzji większej wagi. – W końcu uprzednio mi pomogła. Jestem winien przysługę.
A zacznie od tego, że opowie reszcie o ucieczce Haliny, dopiero gdy zakończy długi samotny spacer po zimnym tunelu bunkra.
– PODRÓŻ ZAKOŃCZONA...
– C-co? – Halinka przycisnęła dłonie do pulsujących skroni, próbując namierzyć mówiącego.
– MIEJSCE DOCELOWE: JANEVE. CZAS: TRZY MIESIĄCE PRZED TERAŹNIEJSZOŚCIĄ.
– Nie, poważnie... kto to mówi? – jęknęła.
– Portal – odburknęła Aneta. – Chyba... się porzygam.
Tak i zrobiła. Halinka przezornie przytrzymała włosy koleżance. Na szczęście to, co się z niej wydobyło, szybko zniknęło w śniegu.
– Och... – stęknął Brajanek. – Chyba nie chcę... już dłużej... z tobą... podróżo...
Nie zdołał dokończyć, gdyż również dopadła go przypadłość Anety.
Halina z trudem zapanowała nad wirującym przed oczami krajobrazem. Po raz pierwszy podróż okazała się aż tak trudna. Na początku wszystko przebiegało znajomo. Tafla zieleni, paskudne uczucie spadania, klasyka. Lecz po tym zrobiło się dziwnie żółto, a nią samą zaczęło wirować, jak gdyby znalazła się w pralce...
– Czekaj... co to znaczy, że trzy miesiące przed teraźniejszością? – zapytała powietrze.
Znaczy, że przeniosłaś się i w czasie, i przestrzeni.
– Dziękuję, Ego... Tfu! To znaczy, chrzań się!
– Z kim ty... gadasz? – Aneta nabrała garść świeżego śniegu i solidnie przetarła swoje oblicze.
– Do siebie – odparła, po czym udała się w ślady przyjaciółki.
Zimno na skórze dobrze robiło. Raz, że żołądek przestał podskakiwać, a dwa, że znowu zaczęła myśleć. Chyba jednak nie do końca dobrze rozgryzła portale w bunkrze skoro wylądowała w przyszłości.
W przeszłości, ty głupia babo! Przegapiłaś pokrętło!
Jakie znowu pokrętło?
Ornament.
Halinka wytężyła umysł. Faktycznie, gdy sobie przypomniała podobiznę twarzy przyjaciółki Oriona była ona subtelnie przekrzywiona na bok.
– Kto projektuje w taki sposób portale? – oburzyła się. – Żeby chować pokrętła w ornamentach?
– Dobrze się czujesz? – Zatroskana twarz Anety nagle znalazła się stanowczo za blisko. – Bo wiesz, zachowujesz się nienormalniej niż zwykle.
– Czuję się wspaniale...
Wiesz, że zraniłaś Surbiego?
– Co?!
Szukał cię.
– Skąd ty...
– Halina! – Aneta pstryknęła przed jej twarzą palcami. – Skup się!
– A... tak... już... A na czym?
– Musimy znaleźć Oriona!
– Racja...
Halinka próbowała zepchnąć poczucie winy, lecz Ego starannie dbała o to, by nie zostawało zbytnio w tyle.
– Gdzie my jesteśmy? – Zgięty w pół Brajanek zbliżył się do dziewczyn.
Dobre pytanie. Halinka się rozejrzała wokół. Z prawej strony w oddali widniała wielka zamarzniętą rzeka, przy której aktualnie trudnili się mężczyźni z siekierami i piłami ubrani w futra. Czyżby rybacy? Z lewa natomiast znalazło się kilka chylących się chat oraz zagajnik pełen przyszronionych drzew. Na wprost z kolei wznosiła się potężna wieża połączona z murami. Obejrzała się, by zobaczyć wielką zaspę tuż przy lesie, do której prowadziły świeże kroki na śniegu.
– Chyba przed jakimś miastem – odparła Halinka. – Janeve?
– Tak mówił portal – zgodziła się Aneta. – Pewnie Orion jest gdzieś w środku... Trzeba poszukać wejścia. Jak wyglądam?
Halina zmierzyła wzrokiem długi zielonkawy płaszcz zakończony przy szyi futrem, pod którym kryła się staroświecka suknia. Poleciła dziewczynie, by się obróciła. Z tyłu miała naszyty emblemat: rudego kota rozłożonego na płasko niczym niedźwiedzią skórę. Jak nic sprawka Ego, by ponownie uderzyć w poczucie winy. Domysłowi zawtórował wredny dziecięcy chichot.
– Aneta herbu Pijanego Kota – skwitowała. – Wygląda panna dostojnie jak... eee... kwiat na łące pachnący?
– Muszę się już nauczyć, by cię nie pytać o takie rzeczy – westchnęła Aneta. – Brajanek?
– Wyglądasz jak królowa!
– Właśnie tak! Dziękuję.
Halina przewróciła oczami. Już nawet nie można sobie zażartować...
– A jak ja wyglądam? – zapytała.
– Chyba pasujesz do miejsca – odparła Aneta. – Oczywiście z wyjątkiem klapków.
Halinka spojrzała w dół na swoje gołe palce, którymi nieśmiało poruszała. To by tłumaczyło, czemu czuła zimno w stopach. No cóż. Mogło być gorzej. Mogła na przykład nie dostać płaszcza albo znowu mieć go zabarwionego na różowo.
Próbowałam.
Halinka uniosła brwi. Oho! Czyżby udało jej się po raz pierwszy wybronić przed idiotycznym gustem Ego?
– A, no i masz z tyłu wyszyte słowa: rycząca trzydziecha – dodał Brajanek.
– Oż ty mała wiedźmo... – wycedziła pod nosem.
HA HA HA!
– A ja? – zapytał Brajanek.
Halinka otaksowała go wzrokiem. Ubranie mężczyzny przywodziło na myśl jakiegoś pazia. Dziwne workowate spodni, śmieszna czapka oraz bufiasty kaftan. Dobrze, że dało się to wszystko schować pod brązowym płaszczem. Niestety z wyjątkiem czapki.
– Wiesz, co mi przyszło do głowy? – odparla Halinka.
– Kolejna złośliwość? – odbił celnie Brajanek.
– Że po raz pierwszy twoja zbroja miałaby jakiś sens – kontynuowała Halinka niewzruszona. – A ty jej nie zabrałeś.
– Nie słuchaj jej – wtrąciła się Aneta. – Wyglądasz dobrze! Jak... eee...
– Przydupas.
– Właśnie... Znaczy się nie! – Aneta zmierzyła Halinkę spode łba. – Jak służący kogoś możnego.
– A zatem będę twym służącym, o pani. – Brajanek dygnął i ucałował Anecie dłoń.
Fujka...
Halinka niechętnie, ale zgodziła się z Ego.
– No dobra, czyli mamy już przykrywkę. – Postanowiła się wtrącić, zanim zaczerwienione policzki Anety zaczną przypominać pomidor. – Aneta jest szlachcianką, a my jesteśmy jej służbą.
– Zgoda! – krzyknęła Aneta żarliwie. – Och, ależ będę tobą pomiatać, Halina.
– Eee...
– Żartuję. – Aneta błysnęła uśmiechem. – Chyba...
– Chodźmy poszukać wejścia do miasta, zanim zamarzną mi stopy – urwała Halinka.
– A gdzie Masza? – zapytał Brajanek.
Serce Halinki aż podskoczyło. Jak mogła zapomnieć o Maszy?!
No właśnie! Co jest z tobą nie tak?!
– Twój wisiorek. – Aneta chwyciła i pociągnęła, przez co Halinka prawie straciła równowagę. To miała wisiorek? – Śpiący... niedźwiedź?
EGO!
No dobra, przyznaję. Zamieniłam ją w amulet. Ale zamiast warczeć, powinnaś mi podziękować. Jak niby chcesz wejść do miasta z niedźwiedziem?
– Lepiej gadaj, jak mam zamienić ją z powrotem... – wycedziła Halinka na głos.
– To Masza?! – zapiał Brajanek. – Czemu jest wisiorkiem?!
Nijak! W ten sposób jest bezpieczna.
– Nie pozwoliłabym jej skrzywdzić – odburknęła, czego natychmiast pożałowała. Spojrzenie Anety było zbyt przenikliwe, jak nic już rozgryzła, co się dzieje.
– Gadasz z Ego, co? – stwierdziła.
Halinka odwróciła wzrok. Czy właśnie tak czuł się Szarik, gdy przyłapała go na pochłonięciu całego zapasu kocimiętki w jeden wieczór?
– Niedobrze – westchnęła Aneta, po czym bez ceregieli położyła rękę na czole Haliny. – Mała, jesteś tam? Proszę cię, nie rozrabiaj. Potrzebujemy Haliny, żeby zwerbować Oriona. Wiesz przecież, że bez niej to się nie uda.
Anetka! Powiedz jej, że ją lubię!
– A co ja telefon? – zirytowała się Halina.
No to powiem sama!
– Nie, stop! – Halinka odchrząknęła. – Anetko, Ego cię lubi.
– Też cię lubię, Ego. – Aneta pogłaskała Halinę po głowie. – Ale musisz przestać rozrabiać. Jeszcze trochę a Halinie odmarzną stopy.
Phi. To sobie zrobi nowe.
– Słuchaj ty... – wściekła się Halinka.
– Cśś – skarciła ją Aneta. – Ego, proszę cię jak przyjaciółkę.
No dooobra...
Halinka uniosła brwi. Co do licha?
– Chyba się udało, co? – Aneta uśmiechnęła się i wreszcie zabrała rękę.
– Skąd wiesz?
– Masz to wypisane na twarzy.
– No tak... Słuchaj, jak ty to zrobiłaś?
– Po prostu byłam dla niej miła. Też czasem musisz spróbować. No dalej.
– W sensie, że już?
– A czemu nie?
Halinka potrafiła znaleźć mnóstwo powodów. Zaczynała tracić czucie w palcach stóp, Masza skończyła jako wisiorek, no i wczoraj Ego próbowała wymazać całą jej egzystencję z pamięci wszystkich przyjaciół. Doprawdy wspaniały początek znajomości.
– Spróbuj – zachęciła Aneta z miną cioci, która zawsze wie wszystko lepiej.
– I jeszcze czego? – syknęła. – Ego, mów jak mam odczarować Maszę, bo za siebie nie ręczę!
W wyobraźni ujrzała malutką rączkę, która pokazała jej środkowy palec.
– Halina... – próbowała wtrącić się Aneta.
– Nie chcesz? Nie szkodzi! – Halinka roześmiała się szaleńczo. – Sama znajdę sposób!
Powodzenia! Przypomnę tylko, że w wieży Szarego przez ciebie wszyscy prawie zginęli. To ja wszystkich uratowałam.
– A goń się, mała wiedźmo... – Halinka przewróciła oczami, widząc kwaśną minę Anety. – No co? To ona zaczęła!
– A ty skończyłaś – odparła tamta. – Dobra, chodźmy już do tej bramy, bo masz już sine palce.
– Zgoda – Brajanek. – Mam dość patrzenia się, jak Halina traci rozum.
Halinka puściła mimo uszu zaczepkę. Dyskusja z Ego wyprowadziła ją z równowagi, stąd jedyne riposty, które przychodziły do głowy, zawierały stanowczo zbyt dużo niecenzuralnego słownictwa, jak również solidną porcję gróźb natury fizycznej. Choć jedno musiała przyznać, dzięki złości łatwiej szło przebieranie stopami, mimo że coraz bardziej odmawiały posłuszeństwa. Panierowanie stóp w śniegu nie mogło być dobre, lecz w tej chwili obchodziło ją wyłącznie rozchodzenie frustracji.
– Stać!
Halinka uniosła oczy, uświadamiając sobie, że dotarła do budowli, która wyglądała jak wsadzona między mury wieża z szachów powiększona do kolosalnych rozmiarów. Gdzieniegdzie dostrzegła malutkie okienka rozmieszczone symetrycznie względem siebie. Przejście do środka miasta znajdowało się w „wieży" i miało kształt łodzi postawionej do pionu. Za ostrym łukiem wystającym nieco poza resztę, czaiła się żelazna krata opuszczona na jedną trzecią wysokości przejścia. Całość kojarzyła się z ustami jakiegoś drapieżnika. Obejrzała się, by zobaczyć, jak reszta kwapi się, by pokonać te kilkanaście metrów odległości, które Halina przypadkiem zrobiła, krocząc niczym burza.
– Pokaż glejt!
Halina ponownie zwróciła uwagę na jednego ze strażników, który wskazywał ją halabardą. Ubrał się w kremowe i gąbczaste coś, co mogło być kaftanem starszego brata, gdyż sięgało mężczyźnie kolan. Nagle przypomniała sobie, że kiedyś oglądała dokument o tym ubiorze. Ponoć chronił przed wszystkim, co cięło bądź kłuło. Tors mężczyzny osłaniał również napierśnik z wygrawerowanym herbem: miecz wbity w ziemię, a nad nim słońce. Sklejone włosy mężczyzny wyłaziły spod hełmu niczym glizdy z ziemi.
– Głuchaś?! Mówię coś! – Strażnik zrobił krok do przodu.
Halinka natychmiast się odsunęła. O ja cię! Ależ mu waliło z ust! Czy ten człowiek kiedykolwiek płukał zęby czymś innym niż zupą lub wódką? Niby po zbroi Oriona dało się przewidzieć, że czeka ją jakieś tam średniowiecze, ale rycerz potężnie zawyżał standardy higieny.
– Jakim prawem, parobie, napastujesz moją służkę?!
Halina aż się obejrzała. Aneta zdawała się górować nad całą okolicą swoim majestatem. Ręce położyła na bokach, oczy wbiła w strażnika niczym sokół w malutką myszkę. Jej pierś falowała, a czerwone policzki płonęły od zimna i gniewu.
– Wasza Łaskawość. – Strażnik dygnął niezręcznie, jednocześnie uważnie lustrując każdy centymetr stroju Anety. – Potrzeba glejtu, by przejść...
– Glejtu?! GLEJTU?! – Aneta nadęła się jak żaba. – Ty, prostaku! Jak możesz nie wiedzieć, kim jestem?!
– Hrabina Aneta herbu Śniący Kot – natychmiast wyrzuciła z siebie Halinka. – Całe Janeve zasypia z jej imieniem na ustach!
– Ja... eee... – Strażnik ponownie zlustrował odzież Anety i najwyraźniej nie znalazł, do czego się przyczepić. – Wasza Łaskawość wybaczy mój nietakt... Ja... yyy... mam chorom córkę...
Halinka ledwo powstrzymała prychnięcie. Cholera, ta wymówka sięgała korzeniami dalej w przeszłość, niż zakładała...
– Biedne dziecko. – Z Anety gwałtownie zeszła cała złość. – Gdy już wrócę do mej posiadłości, każę służbie przynieść jałmużnę. Znaj łaskę pani.
– Dziękuję, Wasza Łaskawość! – Strażnik wyprostował się i zasalutował. – Proszę natychmiast przechodzić.
Aneta zadarła nos i wkroczyła do środka. Pozostali strażnicy wyglądali, jakby utknęli w jakiejś dziwnej pętli. Zdecydowanie chcieli podejść, a jednocześnie, gdy wychylali się, by ruszyć z miejsca, ostatecznie zostawali dokładnie tam, gdzie stali i wymieniali się zakłopotanymi spojrzeniami. Zresztą nie chodziło tylko o nich. Halinka czuła się... jak gdyby cały świat próbował docisnąć ją do ziemi, lecz nie dawał rady.
Pierwszy raz zauważyłaś, jak naginasz rzeczywistość, co?
Nie odpowiedziała, choć pytanie sprawiło, że przypomniała wiele sytuacji, które z jakiegoś powodu przeszły bez większego echa. Do diabła, działo się to tak często, że stało się w pokrętny sposób „normalne". Ciekawe jak długo nieświadomie korzystała z własnych mocy?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top