31.2 Houston, czy mamy jakiś problem?

Szarik przypominał wycieraczkę, którą ktoś z jakiegoś powodu cisnął zamaszyście o blat. Halinka ostrożnie powąchała otwartą butelkę z wódką i stwierdziła, że kot cuchnie znacznie gorzej. Raz jeszcze wyjęła z kieszeni niewielką buteleczkę z Sandrą. Prorok mruczała jakąś sprośną piosenkę, potykając się o własne słowa. A zatem udało się wyeliminować dwóch najgroźniejszych donosicieli. Najwyższa pora, by się rozejrzeć i znaleźć portal do świata Oriona.

Halinka ostrożnie wychynęła na korytarz, starannie zamykając za sobą drzwi od baru. Długie świetlówki migały niepokojąco na zaokrąglonym suficie, co w jakiś sposób również pomagało w skrytym przemieszczaniu. W końcu dla nieoczekiwanego świadka wydarzeń wyglądałaby teraz jak teleportująca się postać, dzięki czemu mogłaby zmylić pościg. Ostrożnie minęła wejście do swojego pokoju i jeszcze ostrożniej przekradła się obok drzwi swojej sąsiadki Anety. Zatrzymała się dopiero przy zejściu schodami do piwnicy Brajanka. Jak na razie wszystko szło jak po maśle!

– Kogo tam diabli niosą?!

Halinka zanurkowała do piwnicy. Zatrzymała się na drugim stopniu i ostrożnie wychyliła, by móc kątem oka widzieć osobę przy siłowni. J-baba stał chwilę w miejscu, po czym ostrożnie ruszył w jej stronę, człapiąc niczym słoń.

Halinka zatarła dłonie. W sumie nawet lepiej, że to on. Nie potrafiłaby zaatakować pozostałych członków drużyny (no może z wyjątkiem Brajanka). Nie planowała zrobić mężczyźnie oczywiście krzywdy. Ot, kilka mocniejszych ciosów, by pozbawić na jakiś czas przytomności...

J-baba przystanął na moment przy zejściu do piwnicy i się rozejrzał. Halinka zacisnęła pięści. Gangster niespodziewanie odbił w prawo i skrył się za drzwiami po przeciwnej stronie. Zanim je za sobą zamknął, zdążyła jeszcze zobaczyć białe kafelki i lodówkę. Kuchnia?

– Ktoś tu postanowił sobie podjeść – szepnęła, wynurzając się na korytarz.

Brnęła dalej, biernie wypatrując celu swojej podróży. Próbowała przywołać uczucie, które towarzyszyło jej w trakcie włamywania się do miejskiego monitoringu, gdy szukała Szarika. Nie myślała wtedy o sposobie, tylko o celu, a rzeczy same się układały. A zatem najpewniej nie może być zbyt świadoma kroków.

Minęła kolejne zamknięte drzwi, które również nie wzbudziły zainteresowania. Ciekawe, co powie reszta, gdy już odkryje, że zniknęła? Nigdy nie lubiła kłamać, ale tym razem chodziło o ich życia. Aneta raz już prawie zginęła...

Nie prawie. Zginęła.

Zaraz!

Halinka oparła się plecami o ścianę. Czy to właśnie dlatego poprzednio wszystko tak się pomieszało? Gdy wkraczała do portalu w świecie Surbiego, wiedziała, że nie chcę już dłużej narażać Anety. W konsekwencji ta nigdy nie trafiła do następnego świata. Z drugiej strony naprawdę nie chciała tracić przyjaźni Surbiego, stąd mężczyzna również skończył tu.

Wzdrygnęła się.

– Jestem przerażająca – mruknęła.

Przestała czuć oparcie. Runęła do tyłu, z trudem powstrzymując pisk. Gdy już otworzyła oczy, zobaczyła, jak rozsuwane drzwi wracają na miejsce, stając się częścią ściany. Przynajmniej po tej stronie miały na sobie narysowany czerwony krzyżyk.

– Znalazłam sekretne pomieszczenie – oznajmiła.

Podniosła się, poprawiła dres i obróciła. Uliczka przed nią wzbudzała nostalgię. Równe rządki szarych bloków ciągnęły się wzdłuż asfaltowej drogi. Przyzwyczajenie sugerowało, że lepiej maszerować brukowcem, lecz postawiła stopę na wyblakłej linii ciągłej. Zdziwiłaby się zresztą, gdyby spotkała tu jakiś samochód. Raz, że droga średnio się nadawała do jeżdżenia przez te wszystkie koleiny i dziury, dwa, że nie widziała żadnego auta nawet zaparkowanego.

Droga odbijała w lewo, nadając podróży cel. Halinka przemieszczała się od latarni do latarni niczym ćma. Znała to miejsce. Spędziła tu długie lata, zanim się wyprowadziła od rodziców. To było jej osiedle, lecz dzisiaj wyglądało obco i bez życia. Ani człowieka na ulicy, tylko beton, latarnie, drzewa i cisza.

Podkradła się do budynku i zajrzała w okno. Zobaczyła malutką piaskownicę, na której dziewczynka szarpała się o pluszowego szopa z dwójką chłopczyków. Przyjrzała się uważniej rysom twarzy małej, po czym zaklęła i odskoczyła od okna niczym oparzona. Halina Ulańska jako dziecko? Być nie może! A jednak pamiętała całe zajście. Skończyła z sińcami, ale kolejnego dnia zaatakowała pierwsza, dzięki czemu odzyskała zabawkę.

– Co do diabła – mruknęła.

Wiedziona niezdrową ciekawością, zajrzała w sąsiednie okno. Tym razem stała się świadkiem kłótni swojej matki z jakąś nastolatką. Wytrzeszczyła oczy, obserwując, jak dziewczynka żarliwie gestykuluje spodniami w rękach. Właśnie o nie się tu rozchodziło. Dziewczynkom nie wypadało ciągle nosić spodni, a przynajmniej tak po dziś dzień uważała mama. Spojrzała raz jeszcze na zdenerwowane dziewczę i westchnęła. Jeszcze sporo przed tobą, młoda Halino...

Musiała przyznać, że gdyby tak właśnie karano podglądaczy, czyli zmuszając do ponownego przeżywania niezbyt przyjemnych wspomnień z przeszłości, zapewne problem sam by się rozwiązał. Na przykład w tej chwili nie miała ani serca, ani odwagi, żeby zaglądać w kolejne okna.

Ruszyła dalej. Choć czuła się coraz bardziej nie na miejscu, intuicja podpowiadała, że zmierza we właściwym kierunku.

– Ktoś nas śleeedzi...

Halinka zamarła. Czy usłyszała te słowa naprawdę, czy zwyczajnie pojawiły się w jej głowie? Z pewnością należały do dziecka, a konkretnie dziewczynki...

– Ego? – stęknęła. – To ty?

Cisza.

Halinka rozejrzała się. Mimo że nikogo nie zobaczyła, w uliczkach między domami mogła się skrywać cała orkiestra dęta. Na co dzień pewnie poszperałaby po okolicy, ale dziwny głos, który ją ostrzegał, niepokoił o wiele bardziej niż potencjalny obserwator.

– I dobrze... – Tym razem słodkiemu głosikowi zawtórował też wredny chichot.

Halinka puściła się biegiem. Jeśli wkrótce nie dotrze do punktu docelowego, zapewne zawróci i już nigdy się nie odważy zrobić tego, co powinna. Gdy się obejrzała, zauważyła, jak za nią przemieszczają się cienie. Wyobraźnię chyba znowu poniosło, gdyż przypominały połączenie człowieka i jakiejś bestii.

– Szlag... – wycharczała.

Może powinna stawić temu czoła? Lecz co, jeśli mały potwór w jej środku wtrąci się w całe zajście? Nie. Lepiej unikać walki, żeby nie prowokować. W końcu nie chodziło już dłużej o jej dumę, lecz o losy całego wszechświata...

Wszechświatów.

Tym razem była już całkowicie przekonana, że głos zrodził się z jej umysłu. Słyszała go zbyt wyraźnie pomimo własnego szybkiego oddechu.

Ulica płynnie przeszła z asfaltu i bloków w duży plac, którego podłoże składało się z wielkich ceramicznych kafelków, tworzących wzór szachownicy. Siatka arkad łączyła się na bokach z blokami i zagradzała dalsze przejście łagodnym półkolem, wznosząc się aż do witrażowego sufitu, gdzie kolorowe szkła układały się w kształt oka, przez którego źrenice przechodził snop światła.

Obejrzała się, lecz natężenie oświetlenia okazało się tak silne, że ledwo widziała resztki ulicy za sobą. Sama z kolei czuła się podana na przysłowiowej tacy. Skwapliwie ruszyła przed siebie w kierunku arkad. W międzyczasie próbowała wypatrzeć tę właściwą, lecz wszystkie wyglądały równie niepewnie: ot śnieżnobiałe kolumny ze zdobieniami oraz półkoliste przejścia, nad którymi widniały ornamenty przedstawiające twarze.

– Jeśli to wszystko jest tworem mojej wyobraźni, to faktycznie jestem wariatką – wycedziła, czego natychmiast pożałowała, gdyż zawtórował temu wredny dziecięcy chichot.

Usłyszała kroki i westchnęła. A zatem ci, którzy ją śledzili, postanowili się wreszcie ujawnić. Dziwne tylko, że Ego w ogóle ją w czymkolwiek uprzedziła. Wolno się obróciła. W jej stronę kroczyło nieoczekiwane trio złożone z Maszy, Anety i jakiegoś młodego chłopaka.

– To, że ciebie przegapiłam, wcale mnie nie dziwi – westchnęła Halinka. – Ale że nie zauważyłam Maszy?

– To drapieżne zwierzę. – Aneta podrapała niedźwiedzicę za uszami. – Oczywiście, że potrafi się skradać. Jak inaczej miałaby polować?

– A ty to kto? – Halinka dźgnęła palcem w stronę ostatniego z przybyszów.

Chłopak wyglądał jak dwudziestolatek. Na pociągłej twarzy dostrzegła ślady zarostu, lecz takie, które należałoby potraktować żyletką, zamiast pielęgnować. Młody się garbił, a w dodatku z jakiegoś powodu założył na głowę czarną fedorę.

– Czekaj, czekaj – zachichotała. – Być nie może... Brajanek?

– Przestań! – syknęła Aneta. – Wiesz, jak długo musiałam go przekonywać, by ściągnął z siebie zbroję?

– To jeszcze przekonaj go, by ściągnął czapkę...

– Oj zamknij się – wycedził jadowicie Brajanek. – Znowu próbujesz nas tu zostawić, a więc jesteś ostatnią osobą, od której chcę słyszeć cokolwiek.

Touche...

Halinka się wzdrygnęła.

– Skoro wiedzieliście, że uciekam, czemu mnie nie powstrzymaliście? – mruknęła.

– Bo Aneta jest genialna – odparował natychmiast Brajanek, nie dając tym samym dojść do słowa swojej towarzyszce. – Genialna! Przejrzała cię na wskroś! Na wskro...

– Wystarczy! – jęknęła Aneta. – Halina, znam cię już na tyle długo, że widzę, gdy dobrze kombinujesz. Wiem też, że gdybyś nas zauważyła wcześniej, w życiu byś nie odkryła tego miejsca. – Powiodła wokół ręką. – Byłabyś zbyt zajęta głupim tłumaczeniem się. Gdzie my tak właściwie jesteśmy?

– Nie mam pojęcia.

– Jaaasne... a dlaczego w ogóle tu zabłądziłaś?

Nic jej nie mów.

Halinka zamarła z otwartymi ustami. Z jakiegoś powodu Ego zależało, by wprowadziła swoich przyjaciół w błąd. Niedobrze, bo sama również miała taki plan. Zadziałała więc pod wpływem impulsu:

– Szukałam przejścia do świata Oriona.

Idiotka!

Chrzań się, ty mała wiedźmo!

– I poszłaś beze mnie? – oburzył się Brajanek.

– Koleś, ja cię prawie nie znam.

– Bo i nie chcesz poznać – wtrąciła się Aneta.

Halinka przewróciła oczami. Czy już za każdym razem, gdy ktoś będzie celnie trafiał, będzie słyszała złośliwy, przesłodzony chichot?

– Ciebie też nie chcę zabierać – skwitowała.

– Dobrze więc, że nie pytam cię o zdanie – odgryzła się Aneta.

– Raz już zginęłaś.

– A ty mnie wskrzesiłaś. A jak znowu zginę, to mnie znowu wskrzesisz.

– To tak nie działa.

– A jak to działa?

– Nie mam pojęcia.

– Właśnie.

Halinka wypuściła z sykiem powietrze. Dyskusja zaczynała działać na nerwy.

– Sądziłam, że spróbujecie mnie zamknąć – zmieniła taktykę.

– To bez sensu – odparła Aneta. – Tak czy inaczej musimy znaleźć sposób, jak się stąd wydostać. Musisz nauczyć się kontrolować swoje moce.

– A co, jeśli w trakcie próby, wypuszczę znowu Ego?

– Właśnie dlatego idziemy z tobą. Szarik twierdził, że nie jest do nas wrogo nastawiona. Spróbujemy ją przekonać, by nie szalała.

Halinka ze zdziwieniem odnotowała sfrustrowane, dziewczęce fuknięcie. Ego!? Czyżby pomysł Anety wybitnie jej nie leżał? Skrzyżowała ręce. Skoro tak, musiała ich zabrać ze sobą. Inaczej grałaby zgodnie z planem małej wiedźmy.

– Doceniłabym, gdybyś następnym razem postawiła się Wasilijowi na spotkaniu – mruknęła.

– Oszalałaś? – Aneta wytrzeszczyła oczy. – Widziałaś, jakie to wielkie?

– Gdybyś się jednak postawiła, być może po prostu zabrałabym cię ze sobą.

– Ale wtedy Wasia by się zorientował, że coś knujemy.

Halinka zaklęła. Niby była w tym jakaś logika, ale z drugiej strony wyłącznie Wasilij uważał, że nie wolno próbować korzystać z mocy. Gdyby się dowiedział, że jest w swoim osądzie samotny, może by zmienił zdanie. Nie był przecież ślepy na rzeczowe argumenty.

– Cielęta... – westchnęła.

– Jak nas nazwałaś? – oburzył się Brajanek.

– Cielęta. Chodźmy poszukać tego portalu.

– No nareszcie – ucieszyła się Aneta. – Prowadź.

Halinka kiwnęła i obróciła się twarzą do arkad. Na czym to skończyła? Ach tak... Szukała jakichś drogowskazów do świata Oriona. Wszystkie przejścia wyglądały podobnie: półkole, nad którym wisiała wyrzeźbiona ornamentowa twarz, kilka marmurowych stopni, a dalej gęsta i nienaturalna czerń.

Wznowiła przechadzkę wzdłuż arkad, próbując znaleźć jakieś różnice. Ku jej zdziwieniu, im bardziej się oddalała, tym mniej ludzkie stawały się twarze na ornamentach. Ciągle przypominały człowieka, lecz na przykład ta przed jej oczami zamiast włosów miała już macki ośmiornicy. Zawróciła, by znaleźć moment, w którym oblicza znowu nabrały w pełni człowieczych rysów. Nagle stanęła w miejscu i uważnie się przyjrzała podejrzanie znajomej rzeźbie oblicza kobiety.

– Masz coś – stwierdziła Aneta.

– To przyjaciółka Oriona. – Halina wskazała na ornament. Tylko jak brzmiało jej imię? Elida? Elena? A może Eleonora?

– Czyli mówisz mi, że te wszystkie arkady to są przejścia do innych światów?!

Halinka wzruszyła ramionami. Znała jeden sposób, żeby się przekonać.

– Czekaj, wchodzisz? Tak po prostu tam wchodzisz? – jęknęła Aneta.

– Masz lepszy pomysł?

Cisza.

– No to po prostu tam wchodzę.

Halinka głęboko odetchnęła i stanęła na stopniu. Czerń natychmiast zamieniła się w znajomą taflę zieleni.

Wkroczyła do środka.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top