3.1 Czterej Tancerni i kot
– Poproszę dużego cheeseburgera bez sera i jeszcze do tego frytki jaglane.
Halinka odruchowo poprawiła firmowy kaszkiecik. Zerknęła z nadzieją na swoje współpracowniczki, ale ich miny mówiły głośno i wyraźnie: radź sobie sama, nowa.
– Proszę pana, ale cheeseburger polega właśnie na tym, że jest w nim ser – spróbowała ostrożnie.
– Ser jest bardzo niezdrowy – nie zgodził się starszawy klient z siwą bródką. – Czytałem ostatnio w gazecie, że spożywanie go przez mężczyzn grozi rakiem jajników!
Szybko zamrugała. Usłyszane rewelacje podziały na nią alergicznie. Miała ochotę cofnąć się w czasie i zatrudnić w szkole, do której uczęszczał ten mężczyzna. Wtedy mogłaby przy tablicy wytłumaczyć, na czym polega męski układ płciowy. Pewnie skończyłoby się jedynką albo kilkoma, ale była przekonana, że w końcu coś by osiągnęła.
– To jak? Dostanę zamówienie czy mam pójść gdzie indziej?
Westchnęła. Czuła się staro. Za jej czasów cheeseburgery zawsze zawierały ser, a frytki robiło się wyłącznie z ziemniaków. Skinęła i spisała zamówienie wraz z numerem na karteczce samoprzylepnej. Zbliżyła się do blatu rozdzielającego zwykłych sprzedawców od prawdziwych artystów kanapkowych tworzących na kuchni dzieła sztuki kulinarnej. Przykleiła zamówienia i stuknęła w malutki dzwoneczek. Wróciła do kasy. Wyciągnęła okrągły żeton. Wręczyła go klientowi.
– Zacznie krzyczeć, kiedy zamówienie będzie gotowe – poinstruowała.
– Chyba piszczeć – poprawił mężczyzna.
– Odbieraj żarło! – rozległo się znienacka. – Odbieraj! Odbieraj żarło!
Halinka zdjęła rękę z przycisku wywołania, kończąc tym samym demonstrację.
– Dziękuję – bąknął klient, masując uszy. – Czemu to takie głośne?
– Przez nich. – Halinka wskazała czterech mężczyzn stojących instrumenty w rogu restauracji. – Zaraz zaczną grać. Czy lubi pan disco polo?
– Uwielbiam! – ucieszył się mężczyzna, po czym natychmiast ruszył w kierunku zespołu. Zajął miejsce tuż obok.
– Uuuu... błąd. – Halinka zacmokała językiem.
– Dobrze sobie radzisz, młoda.
Zerknęła kątem oka na młodszą od niej blondynkę w czerwonym fartuchu, żółtych spodniach w beżowe paski, czarnej koszulce oraz czerwono-żółtych butach klauna. Skrzywiła się. Ciągle nie przyzwyczaiła się do wyglądu stroju służbowego.
– Mam dla ciebie zadanie – ciągnęła dalej tamta z tajemniczym uśmiechem. – Trzeba pomóc w kuchni pozmywać naczynia.
– Skoro trzeba, to cię nie zatrzymuję. Idź i pomóż.
– To tak nie działa – zmieszała się blondynka, zakładając firmowy kaszkiet. – W sensie, to nie tylko mój obowiązek, plus właśnie ty miałaś...
– Posłuchaj mnie uważnie, Arletta, czy jak cię tam matka nazwała...
– Aneta...
– A więc posłuchaj mnie uważnie, Żaneta. Pracuję jako kasjerka znacznie dłużej, niż bym sobie tego życzyła, ale w związku z tym wiem, co powinnam robić, a czego nie. Nigdy więcej nie próbuj mi wciskać kitu. Zrozumiałaś?
– Ale...
– Zrozumiałaś?
– No bo...
– Mam się powtórzyć?
– No nie...– Aneta poprawiła kaszkiet, a następnie powoli się wycofała.
Halinka kiwnęła z satysfakcją. Czuła, że osiągnęła kolejny poziom współpracy, czyli taki, który gwarantował brak zadań "specjalnych".
– Ładnie!
Spojrzała na drugą dziewczynę. Ciągle odnosiła wrażenie, że jej włosy płonęły jak pochodnia. Może i były farbowane, ale żaden z jej znajomych mężczyzn w życiu by tego nie zauważył. Z drugiej strony nie zwracali też uwagi na swoje przepocone koszule, śmierdzące buty i skarpety oraz cuchnące papierosami kurtki.
– Dobrze zrobiłaś, Halinka – wznowiła wypowiedź ruda. – Najważniejsze to nie dać sobie wejść na głowę.
– Zgoda. – Próbowała przypomnieć sobie jak nazywała się jej współrozmówczyni. Nigdy nie miała dobrej pamięci do imion.
– Aneta dała się sfrajerzyć – tłumaczyła ruda. – Zgodziła się pomagać w kuchni.
– Czemu?
– Bo szef prosił, a biedaczyna ma do niego słabość.
– Tak się właśnie psuje rynek pracy. – Halinka pokręciła nosem. – Jedna zacznie robić ponad siły, a potem, zanim się obejrzymy, wszystkie będziemy musiały.
– Święta racja, kochana – przytaknęła gorączkowo ruda. – Słuchaj, może chcesz zapalić?
Halinka uśmiechnęła się. Dzisiejszy dzień stał się nieoczekiwanie przełomowym w jej nowym miejscu pracy. Właśnie znalazła się wyżej od Anety w hierarchii pracowniczej.
– Staram się ograniczać, ale co mi tam...
Drzwi restauracji się otworzyły. Na progu stanęło czterech mężczyzn. Halinka nie była w stanie określić, co bardziej przyciągało wzrok: dziwaczne stroje czy finezyjne fryzury? Nie umiała nazwać żadnego elementu ubioru. Całość przypominała połączenie skąpych elementów zbroi barbarzyńców, skórzanych płaszczy, zbyt ciasnych, różowych spodni oraz biżuterii z cygańskiego bazaru
– Kasiu! Patrz! To oni! – Aneta chwyciła rudą za barki i potrząsnęła. – Mój Boże! Idą tu! Idą! Jak wyglądam?
Halinka zmierzyła Anetę wzrokiem. Wyglądałaby nawet całkiem całkiem, gdyby nie założyła kaszkietu, czerwonego fartucha, żółtych spodni w beżowe paski oraz butów klauna. Dodatkowo nie przypudrowała kilku pryszczy na czole, a jej twarz błyszczała jak...
– Jak gwiazda – skomplementowała Halinka, a Kasia gorączkowo przytaknęła. – Kim oni są?
– Jak możesz nie wiedzieć! Przecież to są... To są...
– Czterej Tancerni! – Skandujący chór złożony z damskich pisków i krzyków wyręczył Anetę w odpowiedzi.
Kasjerki skupiły się na zamieszaniu, które nieoczekiwanie zapanowało przed kasą. Horda skąpo ubranych dziewczyn walczyła między sobą o miejsca. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że nie ma żadnych zasad. Używało się pięści, łokci, paznokci, a nawet zębów, jednakże wnikliwy obserwator dostrzegłby, że żadna z walczących nie śmiała postawić nogi w przejściu prowadzącym od wejścia do kasy, którym kroczyło czterech przybyszów.
Halinka rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając przyczyny "damskiego potopu". Dostrzegła kolejne młode dziewczyny włamujące się tłumnie przez okna restauracji. Klienci początkowo starali się ratować jedzenie, ale szybko porzucili ten pomysł i pierzchali desperacko na boki, a potem do wyjścia. Najdłużej opierał się młody jegomość, który wbrew wszystkim przeciwnościom rozpaczliwie usiłował zrobić zdjęcie swojemu hamburgerowi. Ktoś wybił z jego ręki telefon, a on sam wylądował pod prężnymi pośladkami jednej z walczących.
– Tancerne Amazonki! – zawołał przybysz o fryzurze przypominającej rudego, nastroszonego kota.
Dziewczyny przerwały walkę i popatrzyły na niego z uwielbieniem.
– Rio!
– Kochaj mnie!
– Chcę mieć z tobą dzieci!
Każda kolejna niemoralna propozycja skierowana do mężczyzny o imieniu Rio, sprawiała, że oczy Halinki otwierały się coraz szerzej. W jednej chwili zapomniała, na czym polega mruganie.
– Cześć, dziewczyny. – Rio oparł się o blat kasy i wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu. – Jak się miewacie?
– O mój Boże... – wydusiła Aneta.
Halinka ucieszyła się. Tym razem to nie musiała być ona. W końcu pracowała tu naprawdę krótko. Obsłużeniem gwiazdorów zajmą się jej doświadczone koleżanki.
– Ja... muszę... naczynia. – W jednej chwili Aneta stała i dyszała jak emeryt po wejściu na szóste piętro, by w kolejnej zniknąć na kuchni.
Halinka spojrzała z nadzieją na Kasie, a właściwie na miejsce, w którym powinna znajdować się Kasia.
– Gdzie ona... – Obejrzała się i namierzyła swoją koleżankę tuż przy służbowym wyjściu na kuchni.
Kasia wsadziła w usta papieros, po czym rozwiodła przepraszająco ręce i zniknęła za drzwiami.
– A niech mnie... – wydusiła Halinka. Gdyby tylko pracowała tu trochę dłużej. Gdyby chociaż lepiej znała rozkład pomieszczeń... – Co podać?
Zanim Rio zdążył odpowiedzieć, jego fryzura zeskoczyła na blat, syknęła i zniknęła pod kasą.
Halinka cofnęła się. Rudy kocur przylgnął do podłogi kilka kroków od niej. Podłożył uszy i ogon. Ogromne, żółte oczy błyszczały desperacją.
– Mrrratuj – wymruczał, a przynajmniej tak jej się wydawało.
Halinka potrząsnęła głową. Umiejętność mrugania wróciła niespodziewanie. Natychmiast z niej skorzystała. Najpierw na próbę. Później z mistrzowską wprawą. Niestety, dziwny kot ciągle nie znikał.
– Nie przejmuj się nim. – Rio przejechał się palcami po swojej łysej głowie o kształcie żarówki. – To nasza maskotka. Chodź tu, Szarik!
Kot wzdrygnął się i natychmiast wycofał głębiej pod blat.
– Słuchajcie, wprowadzacie tu straszne zamieszanie – spróbowała Halinka.
– Na tym właśnie polega bycie sławnym, bejbe. – Rio mrugnął zalotnie.
Halinka z trudem powstrzymała odruch wymiotny. Powstrzymała też odruch użycia MMA na twarzy gwiazdora. Półnagie fanki śledziły każdy jej ruch. Na ich twarzach rysowała się zazdrość, a w oczach błyszczało szaleństwo. Halinka pragnęła krzyknąć "to niesprawiedliwe". Sztuki walki powinny ją przecież obronić! Nie chciała zaakceptować trudnej rzeczywistości. Na pewno musiało istnieć jakieś rozsądne rozwiązanie pełne przemocy! Co by zrobił trener? Oczywista odpowiedź niczego nie zmieniała. Nie miała przecież ani niedźwiedzia, ani kraty wódki.
– Miejmy to już za sobą... – westchnęła. – Co podać?
– Siebie – oznajmił Rio.
Wielbicielki pisnęły z oburzeniem. Kilka dziewczyn otwarcie rwało włosy niekoniecznie swoje. Te rozsądniejsze wyładowały frustrację, częstując przypadkowe osoby kopniakami.
Halinka nigdy wcześniej nie czuła na skórze tyle drapiących spojrzeń pełnych niewypowiedzianych gróźb. Straszliwa presja zmusiła ją jednak do pomyślunku. Nagle znalazła rozwiązanie.
– Z colą czy bez? – zapytała.
Rio uniósł starannie wyregulowane brwi.
– Bez – stwierdził bez przekonania.
– Ketchup czy majonez?
– Co?
– Czym mam się posmarować pod pachami? – ciągnęła monotonnie Halinka.
Rio zawahał się.
– Żartujesz, prawda?
– Strój służbowy słabo wentyluje ciało, więc nie pachnie tam najlepiej. – Kąciki ust Halinki uniosły się do góry. – Ale jeśli lubisz naturalny zapach prawdziwej kobiety, to obejdzie się bez majonezu.
– Ja... Eeee...
– Czy zanim podam zamówienie, mogę skoczyć na dwójkę?
– Dwójkę? – zapytał z zagubieniem.
– Muszę przypudrować w toalecie nosek, a po wszystkim wytrzeć tyłek – wytłumaczyła cierpliwie.
– Poproszę burgera z sosem barbecue oraz dietetyczną colę – skapitulował Rio.
– Doskonały wybór – pochwaliła Halinka, robiąc szybką notatkę. – Coś jeszcze?
Rio wycofał się, ustępując miejsca kolejnemu członkowi zespołu.
– Ja podziękuję – odparł osobnik z irokezem we wszystkich kolorach tęczy. – Już nie jestem głodny...
– Fio, jak samego Dio kocham, jeśli czegoś teraz nie zamówisz, wyrzucę twoją ulubioną kolczugę – zirytował się Rio. – Całą drogę marudziłeś, że musisz zjeść fishburgera! To przez ciebie jesteśmy w tak podłym miejscu!
Blady Fio unikał kontaktu wzrokowego z Halinką, co nasunęło jej pewien pomysł.
– Pański kolega nie wygląda najlepiej – rzekła z udawaną troską. – Mogę go zaprowadzić do służbowej toalety. Co prawda słabo tam pachnie, bo chwilkę temu korzystała z niej Aneta, a ciągle nie doczekaliśmy się odświeżacza powietrza...
Z kuchni doniósł się żałosny jęk.
– Nie. – Mężczyzna z afro cofał się, machając gorączkowo ręką z zapałem zepsutej wycieraczki samochodowej. – Kobiety nie robią takich rzeczy...
– Spokojnie, Nio! – krzyknęli pozostali członkowie zespołu. – Oddychaj!
– Nie robią! – Nio opadł na jedno kolano i zwymiotował. Czarne okulary zsunęły się z jego nosa i uderzyły o podłogę z chlupnięciem.
Piski, jakie wydały z siebie fanki, mimo subtelnych nutek wskazujących na trwogę i zaskoczenie, ciągle skojarzyły się Halince z kakofonią odgłosów godowych owadów na wiosennej łące. Uśmiechnęła się. Odniosła druzgocące zwycięstwo. Chociaż, ku jej ogromnej przykrości, musiało się obejść bez przemocy, ciągle poradziła sobie doskonale. Była z siebie dumna.
– Przepraszam. – Milczący do tej pory mężczyzna zbliżył się do kasy.
– Słucham? – Przyjrzała się mu pobieżnie. Długie, jasne włosy sięgały aż do pasa. Wyglądałyby całkiem zwyczajnie, gdyby nie stanowiły tła dla fantazyjnych obrazów i wzorów naniesionych farbą fryzjerską.
– Skoro Rio się rozmyślił, chętnie przejmę jego poprzednie zamówienie.
Halinka zmarszczyła czoło.
– Czyli mam skreślić burgera z sosem barbecue?
– Przecież mówiłem: poprzednie.
Usta Halinki mimowolnie się otworzyły. Z niedowierzaniem gapiła się na lubieżny uśmieszek gwiazdora. Dziwny ruch z prawej strony skupił jej uwagę. Szarik gorączkowo machał łapkami w stronę kuchni. Z napięciem obserwowała tę sztuczkę. Miała w głowie pustkę.
– Mrrratuj się! – Nie wytrzymał kot.
– Co do diabła... – Cofnęła się o krok.
– Idziesz przypudrować nosek? – drążył mężczyzna. – Doskonale.
– Mio! – zgorszył się Rio. – Na litość Dioską! To jest chore!
Nio zawtórował odgłosami wymiotów.
– Czemu ciągle jest z nami w zespole? – zapytał rozpaczliwie blady jak kreda Fio.
– Jako jedyny naprawdę potrafię grać – przypomniał Mio.
– A no tak...
– Czy ja dobrze słyszałem? Te miernoty twierdzą, że potrafią grać?
W pomieszczeniu zapanowała cisza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top