28.2 Rrratunek

Tupot się zbliżał. Gangsterzy też się zorientowali, gdyż przestali się kręcić na widoku. Jurny zgasił nawet irokeza, który wcześniej zdradzał jego pozycję jaskrawym światłem. Kot spuścił wzrok na podłogę. Dudniła, jak gdyby nadciągało stado słoni. Czyżby przeciwnicy przesadzili nieco z pączkami?

– O kurwa... – Grzechotka bez wahania zdradził swoją pozycję! – To cybermilicja!

Z jakiegoś powodu wszyscy porzucili pozory, wychynęli zza swoich kryjówek i zaczęli strzelać. W pierwszym odruchu Szarik przywarł mocniej do podłogi, lecz po chwili kocia ciekawość zwyciężyła. Ostrożnie wyjrzał spod komody. W ich stronę nadciągały dziwadła w metalowych zbrojach. Wyglądali, jak gdyby ktoś zrobotyzował średniowiecznych rycerzy i wcisnął im w dłonie karabiny. Oczywiście szczegóły różniły się dość znacząco, na przykład zbroje miały gładkie blachy bez śladów łączeń, a hełmy odsłaniały wyłączenie usta. Szczelinę na oczy wykonano z przyciemnionego tworzywa, które aktualnie żarzyło się niepokojącą czerwienią.

Intuicja uratowała Szarika, zanim czerwień dotknęła jego sierści. Zaszył się pod biurkiem, a wtedy usłyszał:

– Dziesięciu terrorystów, jeden pies i kot!

– Wyeliminować terrorystów!

Jakim cudem... Na pewno nie zdążyli go zobaczyć. Na pewno! Ach... Już rozumiał, czemu Grzechotka porzucił pozory. Przybysze potrafili widzieć przez ściany. Pewnie dzięki tym dziwnym hełmom. Może ukradnie im to ulepszenie? Przydałoby się przy polowaniu na myszy.

Odgłosy wystrzałów gwałtownie wytłumiły wszystko inne. Co robić? Ostrożnie wyjrzał z kryjówki. Ludzie Grzechotki padali jak myszy i to pomimo faktu, że na początku mieli przewagę liczebną. Szarik doliczył się, że na nogach stało już tylko pięciu, gdy przeciwnicy stracili dopiero pierwszego ze swoich. Skurczył się do rozmiaru kłębuszka. Gdzie się podziała jego odwaga? Co się stało z kotem, który pokonał samego Klipsa?! Wcale nie tak dawno próbował stawić czoło smokowi i gdyby nie Aneta...

„Nawet nie zaczynaj!" – skarciła go Sandra.

– Cicho – syknął. – Przez ciebie zbyt często się zassstanawiam, a tu trzeba działać.

„Wcale nie, bo jesteś kulką futra, która waży mniej niż beczułka sercji" – zirytowała się Sandra.

– Wolałem, kiedy mówiłaś do mnie „potężna issstoto z innego wymiaru".

„Ja też, ale potem wlazłeś do klatki z żarciem."

Szarik fuknął. Dość już tego upokorzenia! Pokaże, na czym polega prawdziwa kocia waleczność!

„Nie!"

Pokaże i basta! Wynurzył się spod biurka i natychmiast przeszedł w szaleńczy bieg. Wspinał się na wyżyny sprawności, unikając pocisków, przeskakując po stolikach i odbijając od ścianek biurowych. Starał się, żeby wszędzie go było pełno, ale jednocześnie nie za dużo w tym samym miejscu. Spróbował zaplątać się pod nogi cybermilicjantowi, lecz przypadkowy kopniak posłał go pod biurko. Żebra zaprotestowały tępym bólem. Co gorsza, ucierpiała jego duma! Zakuty, zamiast się potknąć, prawie go rozdeptał! Kot fuknął. Zaraz mu dorobi kilka blizn!

„Zaczekaj..."

Szarik wyskoczył spod biurka, odbił się od kolana cybermilicjanta i wskoczył kolejnemu na twarz, którą natychmiast poczęstował pazurami.

– Szczelać do kota! – piał mężczyzna. – SZCZELAĆ!

„Skacz!"

Szarik posłuchał. Zanim dotknął ziemi, celny pocisk zwalił cybermilicjanta z nóg. Świetnie. Jeden mniej.

„Wiej!"

Szarik czmycnnął, zygzakując między biurkami. Sandra na szczęście przypomniała sobie, na czym polega współpraca, gdyż zaczęła wysyłać mu oszczędne obrazy tego, co skrywało się za plecami. Uniknął trafienia wyłącznie dzięki temu. Cybermilicjanci nie dawali za wygraną do momentu, aż się nie skrył za betonowym słupem tuż obok Grzechotki.

„Kretyn! Gdyby nie ja..."

Szarik zamruczał, zagłuszając tyradę Sandry. Znowu czuł się w pełni sobą.

– Dobra robota, kocie! – Grzechotka wychylił się i wystrzelił. – Dzięki tobie załatwiliśmy trzech!

Kot kiwnął. A zatem liczby się wyrównały, jednakże się nie łudził. Jeśli czegoś nie wymyśli, szala znowu przechyli się w stronę zakutych.

„Zapomnij!" – krzyknęła Sandra. – „Prawie tam zginęliśmy!"

– No właśnie, prrrawie... – szepnął kot. Postawa „współlokatorki" go rozczarowała. Razem mogli tak wiele, lecz cholerna trzęsidupa wszystkiego się bała.

„Jaka trzęsidupa?"– oburzyła się Sandra. – „To się nazywa instynkt samozachowawczy!"

Kot westchnął. Znacznie bardziej wolał czasy, gdy nie miał takiego instynktu.

„I właśnie dlatego skończyłeś spasiony i przygłuchy" – odgryzła się Sandra.

Gdyby tylko nie siedziała mu w głowie... Może i mówiła prawdę, ale...

– Nie masz rrracji – szepnął tak dla zasady.

„No peeewnie..."

Szarik wznowił mruczenie.

– Szefie! – krzyknął Jurny. – Jak idzie hakowanie?!

– Srak! – Grzechotka poczęstował zakutych krótką serią. – Nie da się tak po prostu włamać do sprzętu cybermilicji! Właśnie dlatego! – Strzał. – Są! – Strzał. – Tak! – Strzał. – Upierdliwi!

– Z kolei im idzie świetnie! – ryknął Jurny. – Właśnie wygasili Kiełbasę!

Szarik rozejrzał się z nadzieją, lecz zobaczył wyłącznie czarnoskórego faceta, który zamarł, gapiąc się przed siebie niczym zombie. Cholera... Dałby ogon za porządny kawałek mięsa i działkę kocimiętki. Przez cały tydzień żarł suchą karmę!

„Skup się!"

– Szlag! – zaklął Grzechotka.

Szarik „przymiauknął", choć sam ująłby temat nieco dobitniej. To, co spotkało Kiełbasę, właśnie sięgnęło kolejnych członków gangu. Zasadniczo na nogach zostali sam szef oraz Durny.

– Te cybernetyczne ulepszenia coś wam w ogóle nie pomagają – rzucił fachowo.

– Pomogłyby, gdyby sknerus nie sępił na nie coinów! – warknął Jurny.

– Tobie nie skąpiłem! – oburzył się Grzechotka.

– I dlatego jeszcze stoję na noga...

Jurny zwalił się na ziemię trafiony pociskiem energetycznym. Falafel wylądował obok, zajęczał, lecz się nie ocknął.

– Zostaliśmy sami – zauważył Szarik.

– Co ty, kurwa, nie powiesz? – odgryzł się mężczyzna.

Delikatny grzechotanie zagłuszyło na moment wszystko inne. Szarik ostrożnie wyjrzał z ukrycia. Cybermilicjanci skierowali broń w kierunki windy. Ktokolwiek nie zjeżdżał właśnie w dół, najwyraźniej nie pojmował, w co się pakuje. Już sam fakt, że srebrne rozsuwane drzwi znajdowały się w ścianie korytarza, a więc na widoku i oddalone od stolików, wystawiał nieszczęśnika niczym mysz, której pułapka przytrzasnęła ogon. Na miejscu przybysza Szarik wskoczyłby do niewielkiego śmietniczka i to natychmiast po opuszczeniu kabiny.

„Niby jak człowiek ma się tam zmieścić?" – zapytał Sandra.

Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie, ale wiedział, że niezależnie od rozmiarów spróbowałby. Nic innego nie przychodziło do łba. Aby sięgnąć milicjantów, przybysz musiałby przebiec ładnych paręnaście metrów i nawet gdyby posiadał kocią zwinność, kilka pocisków energetycznych dosięgłoby celu.

„Surbi zdążyłby wystrzelić."

– Raz – prychnął kot.

– Co raz? – burknął Grzechotka.

– Zaraz zginiemy.

„Wreszcie zauważyłeś." – zakpiła Sandra. – „Wiejmy stąd!"

Szarik łypnął na nieprzytomnego psa. Nikt nie miałby mu za złe, gdyby go tak zostawił.

„Oczywiście!"

Nikt by go nie winił...

„A tylko spróbowaliby!"

A mimo to nie potrafił.

„Ech..."

– Może w windzie nadciąga pomoc? – spróbował Szarik.

– Prędzej wsparcie dla zasrańców w mundurach. – Grzechotka sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej kurtki i wyjął cygaro. Jego kciuk nagle poczerwieniał niczym zapalniczka w samochodzie. Przyłożył do niego cygaro, następnie się zaciągnął. – No, miło było cię poznać, kocie.

BRZDĘK.

Szarik wbił wzrok w kabinę windy. Ze środka wyszedł potężny mężczyzna ubrany w czarne spodnie oraz koszulę z podwiniętymi rękawami. Z jakiegoś powodu nie założył butów, a na jego ramieniu wisiała nieprzytomna...

Halinka!

– Wasilij? – zdziwił się Grzechotka.

Kot zamrugał. Czemu od razu go nie poznał? Rzadko skupiał się na twarzach ludzi, jednakże dobrze zapamiętał serdeczny uśmiech trenera oraz łagodną siatkę zmarszczek wokół oczu. Tym razem jednak nie odnalazł na jego obliczu niczego pozytywnego. Właściwie nie miała żadnego wyrazu.

– Stój, bo strzelam! – warknął jeden z cybermilicjantów.

– Centrala, mamy dwóch nowych podejrzanych. Powtarzam: mamy dwóch podejrzanych! Jedna jest nieprzytomna.

– Stój, mówię!

Wasilij oparł Halinkę o ścianę, po czym wyprostował się i ruszył w stronę cybermilicji.

– Strzelać!

Wasilij zerwał się z miejsca i w mgnieniu oka znalazł się przy pierwszym z cybermilicjantów. Uderzył tak szybko, że Szarik ledwo zdążył zarejestrować zajście i to pomimo faktu, że doświadczył kiedyś ataku khamrana! Chyba trener trafił rywala w szczękę? Zmrużył oczy, by lepiej widzieć kolejny atak.

ŁUP!

„Zdecydowanie trafił w szczękę" – potwierdziła Sandra.

Wrzeszczący milicjanci opróżniali magazynki i choć Wasilij sprytnie zasłonił się ich nieprzytomnym kolegą, jego przedramię już pokrywały pulsujące pociski.

Pach!

Szarik podniósł łeb. Grzechotka wreszcie wznowił ostrzał. W konsekwencji na nogach zostało jedynie dwóch cybermilicjantów...

„Jeden" – poprawiła Sandra.

A właściwie żadnego cybermilicjanta. Wasilij nie tracił ani sekundy... Nawet teraz, gdy było już po wszystkim, gorączkowo odrywał pociski energetyczne od swojego ciała.

– Pieprzony potwór – mruknął Grzechotka.

Szarik czmychnął między biurka, by wejść Halince na kolana.

„Źle z nią!" – żachnęła się prorok.

Szarik syknął. Ależ siniaków i rozcięć! Swietłana nie patyczkowała się, lecz z drugiej strony skoro Halinka wróciła, najwyraźniej zostawiła Swietłanę w znacznie gorszym stanie.

– Och ty uparta... – Pół drużyny prawie skończyło w kuwecie, bo dał się pojmać. Owszem, popełnił błąd, lecz w najgorszych koszmarach nie śnił o tak absurdalnym poświęceniu! – Irracjonalna... – Kto normalny wskoczyłby w ogień dla zwyczajnego dachowca? – Głupia... – Dotknął łbem jej piersi. Słyszał bicie serca oraz czuł łagodny oddech na sierści.

– Co się dzieje, Andku?

Szarik obrócił łeb. Trener trzymał przy ustach staromodny zegarek kieszonkowy. Kot zeskoczył z Halinki i podbiegł bliżej, by lepiej słyszeć.

– ... zostaliśmy wyparci z systemu! – krzyczał zegarek. – Pozwolili nam na włamanie! Namierzyli nas, bo musiałem ratować kota i psa!

Szarik przypomniał sobie dziwne zachowanie drona, a następnie szybę, która w cudowny sposób się otworzyła. Jak dobrze, że mieli anioła stróża.

– Zarządzam ewakuację – rozkazał Wasilij.

– Już trwa! Właśnie skończyliśmy kopiować skradzione dane na fizyczne nośniki.

– Co z moimi ludźmi? – zapytał Wasilij.

– Już dawno opuścili wieżowiec. Tylko wy zostaliście.

– Świetnie. Dziękuję, Andku.

– Szefie, zaczekaj! W jaki sposób planujesz się stamtąd wydostać? Oddziały cybermilicji...

Wasilij wyłączył zegarek i zerknął na kota.

– Gdzie Falafel? – zapytał.

Szarik bez słowa poprowadził trenera między ściankami z tektury. Grzechotka już na nich czekał. Wycelował w Wasilija pistolet, lecz ten zignorował go i przykucnął przy nieprzytomnym psie.

– Żyje – rzucił skwapliwie kot.

– Ale ma podejrzanie płytki oddech – mruknął trener. – Trzeba go jak najszybciej stąd wydostać.

– Hej! – Grzechotka stuknął trenera lufą w skroń. – Nie ignoruj mnie, zasrańcu!

Wasilij błyskawicznie chwycił za broń, a drugą dłonią za nadgarstek mężczyzny, który wygiął pod dziwnym kątem.

– Chyba nigdy się nie nauczysz, że pistolet nie służy do machania przed nosem przeciwnika – warknął.

– Jakiego przeciwnika? – jęknął Grzechotka. – Sądziłem, że zawarliśmy sojusz!

– Racja. – Wasilij wyrwał pistolet z jego zaciśniętych palców i odrzucił gdzieś na bok. Dalej poklepał go po ramieniu. – Witam towarzysza broni. Lepiej?

– Zdecydo-kurwa-nie – burknął Grzechotka. – Strasznie jesteś oschły wobec kogoś, kto uratował dupy twoim zwierzaczkom.

– Chciał użyć Wafla przeciwko tobie – doniósł Szarik.

– Oż ty mały...

– J-babo... – westchnął Wasilij. – Błagam, stul gębę. Muszę wymyślić, jak się stąd wydostaniemy.

Trener przeniósł psa i położył obok Halinki, po czym ruszył do nieprzytomnego milicjanta, który pół-leżał na biurku, gdy jego nogi zamarły w szpagacie między ściankami tekturowymi. Ściągnął hełm mężczyzny i przyłożył do ucha. Szarik również nie zwlekał, tylko wspiął się po nogawce Wasilija, by się usadowić na jego barku jak najbliżej hełmu.

–... powtarzam: udzielam pozwolenia na użycie amunicji przeciwpancernej, bez odbioru!

„Co znaczy przeciwpancernej?" – żachnęła się Sandra.

Szarik zignorował pytanie. Jego uwagę za bardzo skupiała czerwona kropka, która wolno sunęła po podłodze w kierunku Halinki. Musiał wbić pazury w bark Wasilija, aby nie próbować jej złapać. Dobrze wiedział, że nie była prawdziwa. Całe pokolenia kotów marnowały swoje życia, próbując ją dosięgnąć, lecz ta zawsze lądowała na łapach, zamiast pod. Może gdyby jakoś obudził Halinkę, razem udałoby im się...

– DRON! – zawył Grzechotka.

Wasilij wystrzelił naprzód. Nadepnął na czerwoną kropkę, która oczywiście wylądował na jego stopie, po czym chwycił Halinkę i Falafela i pognał korytarzem. Dźwięki wystrzałów przywróciły Szarika do rzeczywistości. Ogromna machina bezszelestnie lewitowała za oknami i pluła pociskami przez cały biurowiec, rozwalając w pył ścianki tekturowe oraz biurka.

– MOI LUDZIE! MUSIMY SIĘ WRÓCIĆ! – piał Grzechotka, a jednocześnie deptał im po piętach, zupełnie się nie kwapiąc, by postawić choćby krok w kierunku niebezpieczeństwa.

– Mają większą szansę bez nas! – warknął Wasilij.

Zanurkował głębiej w korytarz, zostawiając za sobą otwartą przestrzeń biurową zdemolowaną kolosalnym dronem. Zygzakował dalej, aż znaleźli się daleko od odgłosów strzałów.

Kot się rozejrzał. Miał przed oczami kolejną wąską przestrzeń, która śmierdziała pułapką na nierozważne kocury. Zdziwił się, że na końcu korytarza nie dostrzegł jeszcze błyszczących żółtych oczu, a za sobą nie słyszał zadowolonych syknięć. Niemniej ściany wyglądały na solidne i jak na razie żaden pocisk jeszcze tu nie dotarł.

– To... przez nią... prawda? – Grzechotka ciężko oddychał. Klapnął na podłodze, po czym wskazał Halinkę palcem. – Ta baba... to same kłopoty!

Wasilij zacisnął usta.

– Nie jestem ślepy. – zirytował się Grzechotka. – Dron celował w nią!

Szarik nastroszył uszy. Słyszał oddalone krzyki!

– To od strony windy, co nie? – upewnił się Grzechotka.

Wasilij kiwnął.

– Pięknie kurwa... – J-baba zacisnął pięści, a jego ręce... powędrowały do góry? Z jakiegoś powodu przybrał pozycję na dużą literę „T". – Właśnie tego mi, kurwa, brakowało do pełni szczęścia! – jęknął i zaczął podskakiwać. – Jeden, dwa...

Wasilij oparł Halinkę plecami o ścianę. Ostrożnie uniósł palcami jej brodę.

– Potrzebujemy twojej pomocy. – Potrząsnął nią lekko. – Słyszysz?

– Zaczekaj! – Szarik wcisnął się między Halinkę a trenera. – Nie budź jej!

– Potrzebujemy jej umiejętności – odparł Wasilij.

– Pełnych umiejętności – poprawił go Szarik. – W takim ssstanie jak teraz, nie wykrzesze z siebie choćby i jednej trzeciej.

– Dziesięć... Jedenaście... – odliczał J-baba.

– To lepsze niż nic – odbił Wasilij.

Szarik pacnął go łapką w przedramię, zmuszając, by cofnął rękę. Przechylił łebek i popatrzył uważnie na Halinkę.

– Jesteś tam, prawda? – zapytał. – Widziałem cię, zanim wyrzuciło mnie z portalu.

– Nie mamy na to czasu! – Wasilij próbował odsunąć kota i natychmiast został pacnięty łapą.

– Zginiemy, jeśli nic nie zrrrobisz – wznowił Szarik.

Tupot stóp się zbliżał. Chyba byli tuż za rogiem...

„Jakie chyba? Na pewno są tuż za rogiem!"

– Szarik! – warknął trener.

– Jeśli pomożesz... d-dam ci się p-pogłaskać – wydukał kot.

– WRÓG NAMIERZONY! STRZELAĆ!

Szarik obrócił łeb. Na końcu korytarza zamarł cały oddział robo-rycerzy z uniesionymi karabinami. Chyba nie starczy mu żyć na te wszystkie pociski...

„ AAA!!! ZGINIEMY!!!"

Niezbyt fajne ostatnie słowa, ale lepsze już to, niż milczeć, jakby się połknęło własny ogon.

PACH!


– Kicia...


Dwie małe rączki zacisnęły go w objęciach niczym kleszcze. Usłyszał jęk Wasilija. Czyżby trafił go pocisk? Chociaż... z jakiegoś powodu nie słyszał więcej wystrzałów. Tak właściwie wokół panowała nienaturalna cisza. Z trudem przebił się łbem między rączki i spojrzał w kierunku milicjantów. Zostały po nich same dymiące buty.

Przełknął ślinę i zerknął w miejsce, w którym powinna znajdować się twarz Halinki. Kasztanowe loczki opadały na rozpromienioną buzię dziewczynki, gdy ogromne oczyska lśniły jak szmaragdy, dodając jej drapieżnego wyrazu.

„Co ty pleciesz? Mała wygląda ślicznie!"

Łatwo mówić komuś, kto nigdy nie doświadczył na swojej skórze absolutnego terroru dziecka! Mały potwór zaśmiał się perliście i zakręcił nim wokół.

– Kicia! Kicia! – zapiał.

– Już po mnie... – Szarik zamknął powieki.

Uratował drużynę, ale jakim kosztem?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top