25.2 Ważne i ważniejsze

Wychynęła na korytarz i natychmiast spotkała się wzrokiem z Irdet. Na twarzy modelki zagościł krytyczny grymas, a jej spojrzenie powędrowało od spódnicy aż do włosów na głowie, na których zatrzymało się na zbyt długo.

Halinka zmusiła ciało do ruchu, mimo że ciągle czuła na sobie drapieżną uwagę rekruterki-służbistki. Ostrożnie minęła ją, zmierzając w kierunku recepcji.

– Ej ty! – zawołała Irdet.

Halinka stanęła w miejscu i przymknęła powieki.

– Popraw uczesanie – mruknęła modelka. – Wszędzie wystają ci pojedyncze włoski. To jest poniżej krytyki.

Halinka prychnęła i udała się przed siebie, ignorując zaczepkę.

– Bezczelna suka – syknęła Irdet.

Halinka przyspieszyła kroku. Jak dobrze, że nie musiała pracować w takim miejscu! Już sklep Lidronka i jego wiecznie niezadowoleni klienci byli znacznie bardziej przyjaźni.

Zegarek w kieszeni zawibrował dwa razy. Niepotrzebnie, gdyż właściwie żadnej innej drogi tak czy inaczej nie widziała. W końcu nie wróciłaby się do Irdet za żadne skarby świata. Pozdrowiła recepcjonistkę-dżokejkę oszczędnym kiwnięciem, po czym udała się dalej aż do rozwidlenia.

Trzy wibracje.

Skręciła w prawo prosto w korytarz wypełniony ludźmi. W jeden mig zrozumiała, dlaczego tak często porównywało się pracowników korporacji do szczurów. Otaczający ją ludzie nie zwracali uwagę na nic, tylko biegali tam i z powrotem, wykazując się wybiórczą świadomością otoczenia. Wiedzieli na przykład, jak ją ominąć, ale nie tracili czasu na pozdrowienia lub na zwyczajny uśmiech. Ich oczy zazwyczaj skupiały się na czymś dalece wykraczającym poza ściany wieżowca, czoła marszczyły się, a usta poruszały, jak gdyby prowadzili z kimś cichą konwersację.

I bardzo dobrze!

Halinka nie potrzebowała wokół siebie spostrzegawczych osób. Zwłaszcza że miejsce docelowe znajdowało się w samym środku tego zamieszania. Szare drzwi miały nad sobą fioletową tabliczkę z bardzo prostym, dwuwymiarowym rysunkiem schodów, który po chwili zamienił się w skomplikowaną animację człowieczka zbiegającego w dół. Zabezpieczał je zamek tubiczny.

Halinka rozejrzała się wokół i upewniwszy, że nadal nikogo nie interesuje, wyjęła zegarek. Pociągnęła paznokciem po gładkiej obudowie, aż znalazła niewielką wypukłość. Odkleiła ją i przyjrzała się lepkiej części. Przypominała fragment taśmy klejącej, choć – jeśli wierzyć tłumaczeniom Andka – pod spodem czaiła się bardzo zaawansowana i groźna elektronika.

Przykleiła zegarek do zamka, a sama udała, że wkłada do tuby dłoń. W międzyczasie dotknęła łączenia między parą rozsuwanych drzwi. Uważnie obserwowała wyświetlacz urządzenia hakerskiego, a gdy na ekranie pojawiła się zieleń, szarpnęła za drzwi, zagłuszając tym samym dźwięki wyładowania. Forsownie odsunęła skrzydło na bok, przytrzymała nogą, aby się nie zamknęło, i odkleiła zegarek.

Wślizgnęła się na klatkę schodową, zostawiając za sobą garstkę pracowników zainteresowanych dymiącym zamkiem tubicznym. Nie dała im czasu na analizowanie, gdyż po prostu pobiegła na górę. Na półpiętrze zmieniła podeszwę, dociskając obcasy do podłogi.

– Gładko poszło – szepnęła.

– Też jestem zdziwiony – odparł Andek. – Miałaś zaledwie tyknięcie, żeby się wstrzelić w moment, w którym zamek stracił zasilanie, ale jeszcze się nie zablokował.

Halinka spróbowała obliczyć, ile to było w sekundach. Zdecydowanie poniżej jednej.

– Potrzeba też krzepy, żeby w ogóle móc to zrobić – dorzucił Andek.

Zerknęła na swoje dłonie. Na szczęście tego ostatnio jej nie brakowało. Może i nie dorównywała siłą Wasilijowi, lecz w jej ciele czaiło się znacznie więcej, niż się spodziewała. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej nigdy w życiu nie otworzyłaby w taki sposób drzwi, już nie wspominając o bieganiu po schodach! Które to już piętro minęła?

– Zagapiłem się – oznajmił Andek. – Jesteś o dwa piętra za wysoko.

Halinka zamarła. Niby powinna się zdenerwować, gdyż nieuwaga Andka naraziła ją na utratę sił, a te przydadzą się przecież później, jednakże...

Nie czuła, że straciła cokolwiek!

– Szybko biegasz – usprawiedliwiał się haker, mimo że niczego mu nie wypominała.

Halinka zeszła schodami, trzymając dłoń na poręczy. Nie potrzebowała dodatkowej asekuracji, ale gładkość powierzchni przyjemnie łechtała zmysł dotyku, a w dodatku poręcz reagowała na kontakt ze skórą, wyświetlając mieszaninę burzliwych kolorów, jak gdyby ktoś mieszał jaskrawą ciecz.

Zatrzymała się przed kolejną parą rozsuwanych drzwi zabezpieczonych „metalowym lejkiem". Zanim dokonała włamania, zmieniła wyświetlaną twarz na kolejną, a fryzurę – na warkocz. Wywróciła też marynarkę. Może dzięki temu uda się nabrać potencjalnych prześladowców? Szczerze wątpiła, że ktokolwiek z zabieganych „korposzczurów" ruszył jej śladem, lecz przezorny zawsze ubezpieczony.

Gdy Halinka wślizgnęła się do środka, zostawiając za sobą kolejny dymiący zamek, natychmiast została wciągnięta w tłum ludzi. Dostrzegła jedynie przestronność pomieszczenia, lecz żadnych szczegółów, gdyż jej najbliżsi przypadkowi kompani przewyższali ją wzrostem o ładnych paręnaście centymetrów. Spróbowała opuścić maszerujący tłum, lecz wtedy zauważyła Irdet. Modelka stała tuż-tuż i rozglądała się niczym polujący sokół!

Halinka skuliła się i pozwoliła prowadzić, ignorując kolejne wibracje zegarka. Klepnęła z irytacją w kieszeń. Tak! Wiedziała, że przegapiła kolejny zakręt, prowadzący do centrali, jednakże aktualnie to Irdet zaprzątała jej myśli! Gdy już ją zgubi, zawsze może się wrócić.

Tłum prowadził dalej po sztucznym dywanie, który trzeszczał pod stopami. W szczelinach między ludzkimi sylwetkami czasem migały opuszczone biurka pełne futurystycznego sprzętu. Halinka na próżno szukała choćby jednej pracującej osoby. Czyżby całe „piętro" właśnie gdzieś zmierzało.

Halinka ostrożnie się rozejrzała. Ku jej ogromnej przykrości Irdet, kroczyła na tyłach gromady, a jej spojrzenie skakało po damskich potylicach o brązowych włosach. Halinka chwyciła warkocz i przycisnęła bliżej szyi. Żałowała, że nie zabrała ze sobą jakiejś czapki! Choć z drugiej strony, gdyby spróbowała założyć coś na głowę, za bardzo wyróżniałaby się z tłumu.

Ostrożnie przepchnęła się między ludźmi. Potrzebowała lepszego miejsca, by móc się zorientować w przestrzeni wokół niej. Jej nowe sąsiadki na szczęście okazały się jej wzrostu. Jedynym mankamentem były jasne włosy kobiet. Halinka oczywiście nie widziała samej siebie, ale wyobrażała, że jej potylica prezentuje się niczym brązowa kropka pośrodku okręgu złożonego z blondynek. Stanęła na palcach, lecz natychmiast zanurkowała w dół, gdy intuicja ostrzegła ją przed Irdet. Mało brakowało...

Halinka odnosiła wrażenie, że każdy krok postawiony w hordzie „korpo-zombie" w jakiś sposób pozbawiał ją osobowości. Jeszcze chwila a sama zacznie prowadzić jałową konwersację z przypadkowym człowiekiem obok. No i jak tam projekt? Dobrze? To dobrze. Bo mój projekt też dobrze. Ale że ostatnio znowu podwyżek nie dali?

Wzdrygnęła się. Musiała się stąd wydostać! Dłużej nie zniesie kwaśnego zapachu stresowego potu oraz woni kofeiny! Tylko jak stąd uciec? Ponownie stanęła na palcach i natychmiast wypatrzyła niewielki korytarzyk, odbijający w lewo. Jeśli się umiejętnie przepchnie między garniturowcami, zdąży.

Oddzieliła się od towarzystwa blondynek i rozpoczęła przemarsz. Dwa drobne kroki w lewo, zderzenie, oburzony jęk mężczyzny. Trzy kolejne i następna kolizja rozbrojona skromnym dygnięciem. Przepraszam... Przepraszam. PRZEPRASZAM.

Halinka oblizała suche wargi. Jeszcze chwilka, a będzie wolna! Przez ogólne zamieszanie zgubiła z oczu wredną mordę Irdet, ale już się tym nie przejmowała. Niczego nie pragnęła tak bardzo, jak po prostu nie czuć wokół siebie ciepłych ciał. Jeszcze jeden krok...

Ktoś złapał ją pod łokieć.

– A dokąd to?

Halinka użyła całej siły woli, aby przełknąć niecenzuralne słowa. Pozwoliła mężczyźnie się prowadzić, aby uniknąć sceny. W międzyczasie przyjrzała się mu spode łba. Z pozoru wyglądał na dwudziestolatka, lecz złudne wrażenie pierzchnęło, gdy łypnęła na pomarszczoną dłoń ukazującą prawdziwy wiek. Nawet garnitur natręta wyróżniał się wśród pozostałych pastelową szarością, która przywodziła na myśl zapach naftaliny.

– Muszę do łazienki... – Spróbowała zdjąć z siebie obcą rękę.

– Miałaś czas przed spotkaniem – odparował natręt.

– Ale naprawdę muszę.

– Wytrzymasz – rzucił staruch o twarzy młodzieńca skrzypiącym głosem nietolerującym sprzeciwu.

Halinka w duchu zaklęła. Sposób, w jaki się zachowywał, kojarzył się jej z rozpieszczonym książątkiem. Czyżby pechowo trafiła na jednego z prezesów Szarego? Wydawało się to wielce prawdopodobne, zwłaszcza że nie potrafiła pozbyć się wrażenia, jakby nagle została... niewidzialna? Przypadkowi pracownicy, którzy wcześniej posyłali jej zaciekawione spojrzenia, całkowicie stracili zainteresowanie, a im dłużej się rozglądała, tym bardziej dostrzegała przerażającą konsekwentność tego prawidła. Żadna para oczu nie musnęła jej sylwetki choćby i na sekundę!

Halinka z żalem pożegnała korytarz, w którym pokładała tak wiele nadziei, a gdy już się ostatecznie pogodziła ze stratą szansy, wkroczyła na wielką salę pełną krzeseł. Prezes z jakiegoś powodu ciągle jej nie puścił, a wręcz zmusił usiąść niemalże przed samym nosem prezentera w śnieżnobiałym garniturze i z czerwoną muchą na szyi. Halinka dyskretnie się obejrzała. Od tłumu dzielił ją puściutki rząd krzeseł, zupełnie jak gdyby przypadkiem znalazła się wśród fanatyków kazania jakiegoś kapłana. Gdy rozejrzała się po swoich sąsiadach, tylko utwierdziła się w tym przekonaniu. Arogancja i duma wyrysowana na zbyt pięknych twarzach niemal krzyczała: „jesteśmy lepsi od tej całej hałastry", a wrażenia dopełniało starannie dobrane ubranie, które prezentowało się znacznie pedantyczniej niż to u Irdet. Jedyną zaletą towarzystwa stanowiło to, że żadna osoba zasiadająca w pierwszym rzędzie nie była Krystianem Szarym lub Swietłaną.

Prezenter pozdrowił wszystkich oszczędnym ukłonem, po czym założył na nos okulary, a w jego ślady udali się niemalże wszyscy obecni, z wyjątkiem prezesa ściskającego przedramię Halinki, który po prostu dotknął skroni. Jego oczy zamigotały wpierw zielenią, by później zapłonąć upiornym szkarłatem. Halinka rozejrzała się za swoją parą okularów, sięgnęła nawet pod krzesło, lecz nic nie znalazła. Zerknęła na prezesa, a ten posłał jej oczko. A zatem najwyraźniej nie przeszkadzało mu, że nie mogła zobaczyć prezentacji. Robiło się coraz dziwniej...

– Witamy na kolejnym miesięcznym spotkaniu naszej wielkiej rodziny! – Prezenter wytrzeszczył oczy w cudaczny sposób, gdy jednocześnie forsował wargi do uśmiechu, a te protestowały, drżąc w samych kącikach. – Niezmiernie mnie cieszy, że widzę tyle nowych dzieciaczków! – Przyłożył dłoń nad oczami i udał, że się rozgląda. – Słuchajcie, dzisiaj pogadamy sobie o wartościach naszej rodzinki!

Prezenter odwrócił się, narysował rękawiczką na białej ścianie jakiś kształt, po czym klepnął w niego ręką i z dumą się odwrócił. Halinka z trudem powstrzymała prychnięcie. Zapewne, gdyby miała na sobie okulary, wyglądałoby to znacznie mniej głupio...

– No, dzieciaczki? Który przeczyta? Może ty? – Prezenter wskazał palcem na młodego nieszczęśnika w za dużym garniturze. – Tak, ty!

Jednakże chłopak ciągle nie dowierzał, a wręcz dźgnął się w kciukiem w pierś, jak gdyby się spodziewał, że być może palant w białym garniturze zmieni jeszcze zdanie. Zamiast tego doczekał się entuzjastycznego potakiwania, które sprawiło, że Halinka zapragnęła się odsunąć. I zrobiłaby to, gdyby nie ręką ściskająca jej przedramię! Łypnęła z irytacją na palce młodego starucha. Ciekawe jak bardzo trzeba je wygiąć, żeby się złamały?

– No... eee... tego... – Chłopak niespiesznie podniósł się z miejsca i rozejrzał bojaźliwie wokół. – Prestiż?

– PRESTIŻ! – powtórzył prezenter, po raz kolejny błyskając uśmiechem pełnym bólu i nienawiści do samego siebie. – Jeszcze dwa miesiące wcześniej nic nie znaczyliśmy dla konsumentów, lecz dzięki spektakularnym działaniom naszego zespołu marketingowego zbudowaliśmy ekskluzywną markę dla wybrańców. – Zrobił kilka dziwacznych machnięć paluchem, jak gdyby rzucał zaklęcie i ponownie klepnął z satysfakcją pustą ścianę. – Smart-koszule, inteligentne spodnie i bielizna. Zebrane statystyki jednoznacznie pozwalają stwierdzić, że każdy, powtarzam: KAŻDY mężczyzna, który nosi naszą markę, zwiększa swoje szanse u płci przeciwnej o osiemdziesiąt procent! CAŁKOWITA INNOWACJA!

– INNOWACJA! – zapiał chórem cały pierwszy rząd.

Halinka się skuliła. A niech to! Naprawdę znalazła się w samym środku jakiegoś korporacyjnego kultu! Oby tylko nie składali śmiertelnych ofiar bogowi finansów...

– No, dzieciaczki! – zawołał prezenter z entuzjazmem skazańca, któremu wizja kary śmierci namieszała w głowie. – Czas na kolejną wartość! – Dziwne wymachy ręką kojarzyły się z czarodziejem rzucającym wyjątkowo podłe zaklęcie. Halinka przymrużyła oko. Obstawiała klątwę sprowadzająca pasożyty jelitowe bądź choroby weneryczne.

Prezenter znowu klepnął o ścianę i niestety i tym razem również nie zrobił w niej dziury.

– Kto chce przeczytać?! – piał, niewzruszony brakiem entuzjazmu. – No?! Śmiało! Może ty! Tak, ty!

Dziewczyna, którą tym razem wskazał palec prezentera, bezpardonowo dźgnęła łokciem swojego sąsiada, a ten aż wskoczył na nogi. A wtedy zorientował się, że został wrobiony. Łypnął na nią z mieszaniną niedowierzania i wyrzutu, lecz wkrótce zaczął się jąkać i pocić.

– Z-Zysk! – wydusił wreszcie z siebie.

– ZYSK! – zawtórował prezenter. – Pieniądze szczęścia nie dają? Czy aby na pewno? Krystian Szary; ojciec naszej licznej rodzinki korporacyjnej śmieje się temu stwierdzeniu w twarz. Miał wyjątkowy przywilej doświadczyć życia zarówno w biedzie, jak i w bogactwie i zdecydowanie poleca opcję numer dwa. Wy też możecie być jak on! Nasza rodzinka dba o swoich. Właśnie dlatego oprócz prestiżu, jakim jest pracowanie dla firmy „Szary-korp", otrzymujecie konkurencyjne wynagrodzenie o wartości przewyższającej tę rynkową o zawrotne dwa procent!

Halinka wbiła jastrzębie spojrzenie w starą rękę, która bezczelnie głaskała jej przedramię. Chwilę później poczuła ciepły oddech przy uchu:

– Skarbie, skocz po kawkę.

W pierwszym odruchu chciała wykonać rozkaz jak najszybciej, by móc wlać prezesowi gorącą ciecz prosto do tyłka, jednakże na wspomnienie o Szariku powściągnęła złość. Właśnie nadarzyła się niepowtarzalna okazja, by się wymknąć. Wystarczyło tylko przełknąć urażoną dumę...

– Oczywiście. – Bardzo się starała, a mimo to jej głos ciągle tętnił jadem. – Jakieś dodatki?

– Nie.

Halinka podniosła się i...

Klep!

Halinka poczułą się, jakby ktoś zmusił ją do przełknięcia kilku rozżarzonych węgli. Obróciła się do mężczyzny, aby się upewnić, że to się właśnie wydarzyło. Arogancki uśmieszek na parszywej mordzie młodego starucha zdawał się mówić: zostałaś klepnięta w tyłek i nic nie możesz z tym zrobić.

Zacisnęła pięści. Mogła! Bardzo, bardzo MOGŁA! W jednej chwili ujrzała siebie rozszarpującą prezesa na kawałki. Później wskoczyłaby na niewielkie podwyższenie i dołożyłaby prezenterowi. Dalej dostałoby się Irdet...

– No i co tak stoisz? – zakpił młody staruch. – Przynieś. Kawę.

Halinka zgrzytnęła zębami. Wszystko inne poza nadętą gębą prezesa przesłoniła czerwona mgiełka. Jedno uderzenie i z drania zostanie mokra plama! Jej kieszeń zawibrowała, lecz zignorowała zegarek. Właściwie, czemu jedno uderzenie? Potrzebował co najmniej czterech! Albo czterdziestu!

Kolejna kieszeń również zadrżała.

Sandra?

Halinka odetchnęła i otworzyła pięści. Istniały rzeczy ważne i ważniejsze. Idiota przed nią nie był wart zachodu. A przynajmniej nie w tej chwili.

– Oczywiście – wycedziła.

Ruszyła do wyjścia niczym burza, nie próbując się kryć. Obecni tak czy siak udawali, że jej nie widzą, co tylko utwierdzało Halinkę w przekonaniu, że zauważyli ten przykry incydent. Nawet Irdet gapiła się gdzieś w podłogę z nieprzeniknioną miną.

– Tchórze – wycedziła pod nosem, zanim opuściła pomieszczenie. – Wszyscy zasługujecie na Szarego i jego porządki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top