22 Podwójna zguba
Halinka przechadzała się wte i wewte. Niby J-baba zarzekał się, że pokój służył wyłącznie VIP-om. Jeśli nie kłamał, oznaczało to, że najważniejsze osoby w tej rzeczywistości miały do swojej dyspozycji piętnaście metrów kwadratowych w dodatku dość ubogo wyposażonych. Pomieszczenie świeciło pustką niczym różowe neony pod sufitem. Sytuacji nie ratowały nawet meble wysuwane ze ścian takie jak stół, łóżko czy cała ukryta szafa. Brakowało choćby i porządnej kuchni.
– I jak? – Halinka uniosła butelkę z Sandrą do poziomu oczu.
– Pytasz mnie o to samo już dziesiąty raz – wypomniała prorok. – Aneta oraz twoi pozostali towarzysze ciągle są zajęci szukaniem Wasilija.
Halinka uderzyła się małym palcem nogi o kanciasty fotel odchylony do tyłu. Przykucnęła, masując pulsujące miejsce. Jak to zrobiła? W całym pomieszczeniu było przecież jedno krzesło i wcześniej stało w... rogu? Halinka ugryzła się w język. Cholerny pokój przecież nie posiadał rogów, gdyż ktoś nadał mu wyjątkowy i niepowtarzalny kształt jaja! Fotel obrócił się, zagrzechotał, co skojarzyło się Halince z wrednym chichotem, i zaczął sunąć w kierunku okna; a właściwie ściany złożonej z siatki grubych szyb.
– A więc to dlatego – burknęła.
Głupie krzesło samoczynnie się przemieszczało, a Halinka nie wiedziała jak go powstrzymać, dlatego po prostu pozwoliła frustracji znaleźć ujście przez usta. Wyjątkowo plugawa wiązanka ciągle nie oddała powagi sytuacji. Od momentu, w którym wylądowała w tym irytująco błyszczącym świecie, wszystko szło nie tak. Wpierw Szarik został porwany i to przez babsko, które jej umysł uparcie nazywał Swietłaną, a następnie Wasilij zniknął z bunkra.
– Głupi sen... – mruknęła.
Nigdy nie pochylała się nad znaczeniem nocnych majaków, lecz teraz chwytała się już byle czego niczym Swietłana Szarego. Może moc dżina w jakiś sposób manifestowała się podczas odpoczynku, nadając dziwne zakodowane obrazy? Pokręciła głową. Niby jakie ukryte znaczenie miała sala treningowa, którą widywała co noc? Prędzej już faktycznie lądowała w bunkrze i ćwiczyła razem z Wasilijem.
Tylko w jaki sposób?
Potrzebowała miejsca, żeby usiąść i się zastanowić. Zerknęła z nadzieją na fotel, który ku jej przykrości zaczął kręcić bączki. Została zatem jeszcze jedna opcja. Halinka kliknęła przycisk, a łóżko nagle przestało być fragmentem ściany i wolno opuściło się o dziewięćdziesiąt stopni. „Łóżko" okazało się zdecydowanie zbyt mocnym określeniem na coś przypominającego wyjątkowo ciasną koję na statku. Zanim usiadła, zmierzyła wzrokiem niewielkie wgłębienie powstałe przez rozłożenie miejsca do spania. Oczyma wyobraźni ujrzała, jak mechanizm się zamyka, a ona sama staje się więźniem we wnętrzu ściany. Może jednak spocznie na podłodze?
Halinka usiadła po turecku w pozycji, która wydawała się medytacyjna. Odstawiła Sandrę za sobą na wypadek, gdyby krnąbrny fotel przypuścił kolejną szarżę. Obiecała Szarikowi i Anecie, że spróbuje użyć w nowym świecie ziarna mocy i słowa dotrzyma!
– Muszę skumulować złość – mruknęła.
Idiotka! Grubaska! Ofiara losu! Przyszła żona Szarego! Gdy poczuła nieprzyjemny gorąc w okolicach szyi, uniosła ręce i spróbowała wyprowadzić telekinetyczne pchnięcie w fotel, który w tej chwili obstukiwał ścianę.
– I nic – westchnęła, łypiąc na swoje dłonie.
Spodziewała się tego, a mimo to dopadło ją rozczarowanie. Cóż jej po sile, której nie potrafiła użyć na zawołanie? Odnosiła wręcz wrażenie, że moc panowała nad nią, a nie odwrotnie. Musiała to zmienić!
– Myśl, stara, myśl! – Halinka zerwała się na nogi i wróciła do krążenia po pokoju.
Kopnięciem posłała fotel z powrotem do ściany. O dziwo pomogło, gdyż wredny mebel przestał rozrabiać, jeśli nie liczyć wściekłego mrugania czerwonym światłem. Skoro nie umiała zapanować nad mocami, musi przynajmniej zrozumieć, w których momentach się aktywują. Na pewno w sytuacji zagrożenia, co podnosiło nieco na duchu. Może dzięki temu nikt z jej towarzyszy nie zginie?
– Co jeszcze... – mruknęła. – Może sny?
– Martwię się o ciebie – rzekła Sandra. – Ciągle mamroczesz.
– Wolisz, żebym znowu cię zaczepiała? – odbiła Halinka.
– Nie! – zaprzeczyła prorok. – Ja naprawdę nie mam nic nowego!
– No to nie przeszkadzaj mi myśleć.
Halinka odruchowo usiadła na fotelu i natychmiast tego pożałowała, gdyż mimowolnie podjechała w kierunku okna. Stuknęła pięścią poręcz. Krnąbrna maszyna zapiszczała oburzona, jednakże zatrzymała się w sensownej odległości od szyby. Widok ciągle nie powalał. Cała dzielnica tonęła w dymie, który przypominał mgłę. Na dole wypatrzyła jakieś zamieszanie. Mimochodem dotknęła okna, a obraz natychmiast się przybliżył, prezentując dwóch okładających się „tubylców". Stuknęła w okno raz jeszcze, aby odzyskać szerszą perspektywę. Wreszcie coś przydatnego!
Brzęczenie dzwonka przywróciło Halinkę do rzeczywistości. Donosiło się od drzwi, które wyglądały niczym te prysznicowe. Ponoć przezroczystość działa tylko w jedną stronę, lecz Halinka szczerze wątpiła w to, że cokolwiek na tym świecie pełni swoją funkcję jak należy. Niemniej musiała przyznać, że pełna widoczność na drugą stronę była dość wygodna. Dzięki niej dokładnie widziała przybysza z tacą. Prezentował się pospolicie, co w praktyce oznaczało świecące niczym choinka ubranie oraz kolejny wariant fryzury z wygolonymi bokami. Halinka wsadziła Sandrę do kieszeni dresu, a następnie otworzyła wejście, przesuwając palcem w prawo.
– Dzień dobry. – Uśmiechnięty jegomość wręczył tacę pełną... batonów? – Śniadanie dla pani.
Halinka przyjrzała się podejrzliwie opakowaniu jednego ze smakołyków.
– Co to jest?
– Naturalny substytut białkowo-tłuszczowy.
– Aha... – Nagle zamrugała. – Poczekaj! Powiedziałeś dzień? – Obejrzała się na okno. Na firmamencie nadal dominowała gęsta czerń, którą rozjaśniały nieco odcienie szarości.
– Oczywiście! Mija właśnie... – Przybysz zamrugał oczami. – Trzydziesty siódmy interwał De-Lemonda.
– To czemu tu tak ciemno?
– Loogle nie gryzie – odburknął mężczyzna.
– Co?
– Możesz przecież sprawdzić, choć to wiedza podstawowa – wyjaśnił pretensjonalnie. – Porę dnia też możesz sprawdzić. Tak jak mówiłem: Loogle nie gryzie.
– Czyli nie jesteś mi potrzebny. – Halinka położyła dłonie na bokach. – W takim razie odezwę się do J-baby i dam mu znać, że jesteś bezużyteczny.
– Spokooojnie! – Mężczyzna uniósł ręce. – Czasem zapominam, że nie jestem w Sieci, a odzywki zostają. Od niedawna to już jest zaklasyfikowane medyczne zaburzenie, więc prosiłbym o odrobinę tolerancji dla cudzej krzywdy. – Zadarł wyżej podbródek. – Mrok za oknem jest efektem procesu katalizy, który jest niezbędny do wytwarzania energii.
– Czyli to wszystko jest po prostu dymem z elektrowni? – żachnęła się Halinka.
– Eko-dymem najwyższej jakości – poprawił ją przybysz. – Nie jest toksyczny, a jednocześnie bardzo przyjazny dla środowiska.
– Niby w jaki sposób?
– Zasłania Słońce, a przez to gwiazda się nie zużywa, bo nie musi ogrzewać planety. – Mężczyzna pokręcił nosem. – Jak można nie wiedzieć takich rzeczy? Przecież to podstawy!
Halinka odstawiła tacę na fotel, który akurat przejeżdżał obok. Potrzebowała obu rąk, żeby móc chwycić się za głowę. Cóż za idiotyczne wyjaśnienie... Gdyby Słońce naprawdę nie ogrzewało planety, kretyn przed nią już dawno skończyłby pod grubą warstwą lodu! I to pomijając już cały bezsens konceptu „nie zużywania się".
– Idź sobie – stęknęła, po czym stuknęła piąstką w drzwi, żeby się zamknęły. – Mój Boże...
Wróciła do okna i oparła się czołem o szybę. Obraz się przybliżył, ukazując liczne zaparkowane auta. Halinka zmarszczyła czoło. Chyba wcześniej ich tu nie widziała. Na pewno by je zauważyła, gdyż wyglądały nieco mafijnie, choć nie wykluczała, że odnosiła mylne wrażenie. W końcu nie znała się zbytnio na modzie i obyczajach nowego świata. Może w tym miejscu czarny samochód terenowy znaczył co innego?
Halinka pochwyciła z tacy pierwszy lepszy baton, po czym kopnęła fotel, zanim ten najechał na stopę. Rozerwała opakowanie i wsadziła posiłek do ust, który okazał się gorzki niczym „fakty" podane na tacy przez człowieka J-baby. Z tego wszystkiego zapomniała zapytać o postępy poszukiwań Szarika. Na ładnych parę minut osobiste problemy zupełnie wyleciały z głowy, jak gdyby ustąpiły z szacunkiem miejsca idiotycznej teorii spiskowej futurystycznego świata, która stała się w nim prawdą.
Halinka wzdrygnęła się i obróciła plecami do okna. Wszystkie światła zgasły, z wyjątkiem fotela, który błysnął pomarańczem. Halinka pomachała na próbę ręką, a gdy to nie pomogło, specjalnie wzdrygnęła się ponownie i znowu spojrzała na okno, by ujrzeć czerń. Niestety w pokoju nadal panowała ciemność, a na domiar złego, drzwi wejściowe otworzyły się z sykiem. Teraz Halinka wyraźnie słyszała podniesione głosy na całym piętrze, które gwałtownie zamieniły się w kakofonię krzyków i wystrzałów. Dotarła po omacku do okna i stuknęła w nie pięścią.
– Co za głupi świat! – fuknęła. – Żeby bez prądu nie działało okno?
Chciała się ponownie przyjrzeć podejrzanym autom na dole, lecz pozostały jej tylko domysły.
– Co się dzieje? – zapytała Sandra.
– Chyba ktoś zaatakował budynek – wyjaśniła Halinka. – Ale nic nie mów Anecie. Niech się skupi razem z resztą na szukaniu Wasilija.
Sandra nie odpowiedziała, co wzbudzało podejrzliwość.
Halinka nie zdążyła przycisnąć przyjaciółki. Coś wjechało w nią od tyłu, a gdy uderzyła plecami o mięciutkie oparcie, natychmiast rozpoznała winowajcę. Została porwana przez krnąbrny fotel, który zasuwał już z prędkością skutera! Wyjechała z pokoju i pomknęła przez ciemny korytarz w kierunku światełka na samym końcu – otwartej windy. Stuknęła pięścią w oparcie, lecz poza rozdrażnionym piszczeniem nic nie uzyskała. Rozsiadła się więc wygodniej i zaczekała, aż trafi w miejsce docelowe. Jakiś mężczyzna usiłował jej pomóc, gdyż chwycił się oparcie i spróbował zahamować stopami, ale wtedy fotel zaczął się kręcić niczym bączek, odrzucając wrzeszczącego ratownika na bezpieczny dystans. Halinka z trudem utrzymała skromny posiłek na swoim miejscu. Nawet gdy już znaleźli się w windzie, minęła chwila, zanim obraz przestał wirować przed oczami Halinki, a ona sama odważyła się wstać. Niemniej wtedy natychmiast przystąpiła do działania. Chwyciła fotel i wywróciła go kołami do góry, a sama usiadła z góry, zapobiegając w ten sposób powrotowi maszyny do właściwej pozycji.
– Przyznaj się, nie przemyślałeś tego – rzekła, stukając stopą o tył siedziska.
Odpowiedziało jej smutne piszczenie. Zmierzyła wzrokiem niewielki wyświetlacz nad rozsuwanymi drzwiami, na którym symbole zmieniały się w zatrważającym tempie. Właściwie nie potrzebowała ekranu, aby uświadomić sobie, że poruszają się znacznie szybciej, niż powinni, gdyż nieprzyjemne podskakiwanie w brzuchu oraz zatkane uszy mówiły same za siebie. Niemal ucieszyła się, gdy winda gwałtownie zahamowała, a wtedy mdłości zaatakowały jeszcze dotkliwiej. Ktokolwiek nie czaił się na piętrze docelowym, lada chwila doczeka się „specjalnego" ataku...
Wreszcie kabina szarpnęła po raz ostatni, rozbrzmiał się dzwonek, podobny temu w starej mikrofali, a drzwi się rozsunęły, ukazując w pełnej krasie chaos na korytarzu. Halinka odnosiła wrażenie, że ogląda kino akcji w technologii 5D. Grupa łysych mężczyzn w garniturach strzelała z futurystycznych karabinków do czarnoskórych gangsterów obwieszonych świecidełkami i to dosłownie. Pewnie właśnie dlatego przegrywali. W końcu garniturowcy byli widoczni jedynie w momencie, gdy oddawali strzał, w przeciwieństwie do ludzi J-baby, którzy nosili ubrania pełne ekranów lub świecących wzorów, a w dodatku nierzadko błyszczeli również i zębami.
Realność sytuacji dotarła do Halinki, gdy zbłąkany pocisk trafił ją w rękę. Spojrzała na ranę, lecz nie dostrzegła krwi, tylko dziwną przylepkę, od której mrowiło przedramię. Halinka oderwała ją od rękawa i natychmiast poczuła to samo mrowienie w palcach.
– Prąd? – zdziwiła się.
Przykleiła nabój do fotela, który w tej samej chwili zesztywniał i zaczął mrugać niczym radiowóz. Ludzie J-baby zauważyli to i zaczęli strzelać ze zdwojoną mocą w stronę windy. Halinka umknęła na bok i stuknęła przycisk na samym dole. Nie miała zielonego pojęcia, dokąd prowadził, ale oby na parter...
– Czemu do nas strzelali?! – oburzyła się Sandra. – Przecież jesteśmy gośćmi J-baby!
– Może pomylili nas z wrogiem? – mruknęła Halinka. – Albo z policją...
Przykucnęła i zdjęła nabój z fotela. Wolała już wierzganie od alarmowania całej okolicy światłem.
Winda się zatrzymała, wydając zdradziecki brzdęk. Halinka strzeliła knykciami, raz jeszcze przydepnęła buntujący się mebel, a gdy tylko drzwi się otworzyły, wypadła na zewnątrz niczym burza. Nie interesowało ją chwilowo nic innego poza potencjalnymi wrogami, których w okolicy nie brakowało. Pierwszy pod rękę trafił się duży czarnoskóry mężczyzna, którego Halinka grzmotnęła kolanem w krocze, a kiedy się pochylił, nakleiła mu na czoło energetyczny pocisk. Kolejnym stał się łysy garniturowiec mierzący do niej z karabinu. Posłała mu w twarz klapek, a następnie grzmotnęła w tors kopnięciem z pół obrotu. Gdy mężczyzna wypuścił karabin, chwyciła broń i poczęstowała go krótką serią po nogach. Energetyczne pociski zrobiły resztę, łysy zesztywniał i stracił przytomność.
Halinka umknęła przed świszczącymi nabojami i przykucnęła za wielkim terenowym autem. Pierwsza obserwacja: znalazła się w podziemnym garażu. Druga – okolica aż wrzała od wrogów i sojuszników od siedmiu boleści. Jako że każdy z napotkanych okazjonalnie częstował jej osłonę ostrzałem, porzuciła wszelkie próby powściągliwości. Jeśli ktoś trafi się pod rękę, zapozna się z podłogą. Proste.
Wyjrzała ostrożnie zza auta i przysunęła karabinem porzucony klapek i włożyła go na bosą stopę. Pomieszczenie miało kształt prostopadłościanu z licznymi filarami wspierającymi sufit, na którym żarzyły się szkarłatne światła awaryjne. Niemal wszystkie miejsca parkingowe zajmowały samochody, a przy tych najdroższych zwykle kręcili się zbiry J-baby. Drogi wyjazdowe natomiast zatarasowały czarne auta terenowe, za którymi czaiły się łyse głowy garniturowców.
Halinka spróbowała opracować optymalną trasę do najbliższego wyjścia. Gdyby przykucnęła i przemknęła między autami aż do słupa, a później pobiegła zygzakiem do wyjazdu, być może uniknęłaby zamieszania? Rozważania przerwał nagły pisk opon jej osłony. Trafiona kolejnym pociskiem elektrycznym terenówka samoczynnie odpaliła i wjechała z impetem na sportowy samochód o niskim zawieszeniu, tłucząc mu szyby oraz miażdżąc karoserię.
Halinka stała z otwartą buzią do momentu, aż świszczące pociski i krzyki przypomniały jej, gdzie też się znajduje. Przemknęła więc w kierunku drogiego kabrioletu, za którym czaiło się dwóch czarnoskórych gangsterów. Gdy ją zobaczyli, unieśli pistolety i przechylili o dziewięćdziesiąt stopni.
Halinka zamknęła oczy.
PACH, PACH, PACH!
I nic się nie stało...
Zamrugała z niedowierzaniem. Jak to możliwe, że chybili z takiej odległości? Gdyby Surbi to zobaczył, dostałby najpewniej zawału! Przyglądała się jeszcze chwilę rozpaczliwym i nieudanym próbom użycia broni palnej, wreszcie westchnęła, opadła na kolano, uniosła karabin i położyła obu mężczyzn krótką serią.
Po wszystkim przyjrzała się pokonanym i ich skwierczącym kończynom. Postanowiła przeprowadzić eksperyment. Odklejała pociski nieprzytomnym, które później umieszczała po kolei na własnej skórze. Zaczęła czuć solidne drętwienie dopiero po siódmym, tymczasem mężczyźni stracili przytomność, mając na sobie po trzy.
– Te ulepszenia wcale wam nie pomagają – mruknęła, zrywając elektryczne przylepki. – Ani podczas mordobicia, ani w trakcie strzelaniny.
Uniosła spojrzenie. Przez chwilę wydawało się jej, że usłyszała szczekanie. Wychyliła się zza kabrioletu i istotnie dostrzegła rudego psa, który szarpał wrzeszczącego gangstera za błyszczącą nogawkę.
– DOBRRRY PIESEK! – warczał. – DOBRRRY!
Serce Halinki podskoczyło w piersi. Falafel?! Czemu tu był?! Przecież zaraz go zastrzelą! Jednakże im dłużej badała sytuację, tym bardziej namacalny stawał się fakt, że garniturowcy ignorowali obecność zwierzęcia. Jedynie ludzie J-baby usiłowali raz na jakiś czas poczęstować go nabojami. Na szczęście ich celność nie dorównywała prędkości, z jaką pies ganiał po garażu.
– Falafel! – zawołała Halinka, pędząc do kolejnej najbliższej osłony. – Falafel!! – Zamarła za słupem, a gdy pociski rozbiły się o sam róg kolumny, wciągnęła nawet brzuch. – No stójże!
Pies podniósł łeb i w końcu ją zauważył.
– CZŁOWIEK! – Zamerdał ogonem. – MÓJ! CZŁOWIEK!
Dopadł ją jednym szybki zrywem i przycisnął do filaru, liżąc gdzie popadnie.
– Spokojnie... spokój mówię... nie po twarzy! Nie po twarzy!!!
Nagle Falafel nastroszył uszy, by chwilę później pognać w kierunku zjazdu na dolny poziom. Halinka zaklęła, ruszając za zwierzęciem. Że też musiał wybrać akurat tę stronę! Właśnie stamtąd donosiło się najwięcej wrzasków i wystrzałów. Przemykała między samochodami, nie przejmując się trafieniami. Po prostu zrywała irytujące przylepy i zrzucała na beton.
Zbiegła na dół, pilnując, aby nie potknąć się o symetryczne wyżłobienia w jezdni. Przeskoczyła nad czarną terenówką blokującą drogę i zastygła. Cały drugi poziom był usiany nieprzytomnymi gangsterami J-baby. Nie widziała na nich żadnych pocisków, ale z drugiej strony strzaskane cyberkończyny wyglądały, jakby ktoś potraktował je ciężkim młotem!
Szczekanie zaalarmowało ją o sekundę za późno. Ciężkie uderzenie wytrąciło z jej rąk karabinek. Odpowiedziała zamaszystym kopniakiem, który został przechwycony. Halinka nie dała czasu przeciwnikowi, aby wykorzystał przewagę. Odbiła się od podłogi i kopnęła kolanem w potężną pierś. Nie zrobiło to na wielkoludzie wrażenia, ale pozwoliło uwolnić nogę z chwytu. Stanęła pewnie obiema stopami na podłożu i natychmiast umknęła przed solidną kombinacją prostych, sierpowych, a nawet niskich kopnięć. Wielkolud w garniturze nie dawał czasu na myślenie ani choćby i na lepsze przyjrzenie się jego twarzy! Najgorsze, że gdy blokowała ataki, ciało protestowało bardziej niż w starciu z metalowymi kończynami Sadzy.
Kolejny potężny cios posłał Halinkę do tyłu. Zasięg kończyn przeciwnika robił wrażenie. Trzymał ją na dystans i metodycznie niszczył mocą swoich uderzeń. Irytujące, ale też i diabelnie skuteczne! Najpewniej zarobiła już więcej siniaków niż podczas sesji treningowej...
Halinka zdmuchnęła kosmyk z oczu i pozwoliła ciału zdecydować. Ku jej zdziwieniu obrało zwarcie. Wystrzeliła do przodu, omijając nadlatujące uderzenia o włos, podskoczyła, a następnie chwyciła wielkoluda za kołnierz i zmusiła, by runął na ziemię razem z nią. Jednakże gdy tylko dotknęła plecami zimnego betonu, wyprostowała podkulone nogi, wbijając je w brzuch rywala i posyłając go za siebie w morderczym rzucie. Przeciwnik, zamiast grzmotnąć o podłogę, zrobił zgrabny przewrót, wstał na nogi i otrzepał się z kurzu.
– Dobrze – pochwalił. – Świetny poziom.
Halinka leżała z zadartą głową, wytrzeszcząjąc oczy na rywala.
– W-wasilij? – wydusiła po długiej chwili milczenia.
Dopiero gdy usłyszała głos nieoczekiwanego przeciwnika, zaczęła dostrzegać oczywiste podobieństwa: potężna sylwetka, grubo ciosana oraz kanciasta twarz, no i ten szczególny uśmiech zarezerwowany wyłącznie na okazje, gdy był z niej dumny. Z jakiegoś powodu Wasilij ubrał się w aksamitny garnitur, a na jego niemalże łysej potylicy dyndała długa kitka, zupełnie jak gdyby nie potrafił zdecydować czy chce wyglądać jak rosyjski mafioso, czy też jak kozak?
Trener wyciągnął dłoń, którą Halinka chwyciła z ociąganiem. Trzęsącymi się rękami wyciągnęła z kieszeni Sandrę.
– Przekaż wszystkim, że zguba się znalazła – poinformowała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top