21 Podziemny oktagon
Miejsce docelowe prezentowało się tak obskurnie, że Halinka zaczęła podejrzewać Pipistara o najgorsze. Zwłaszcza że stali przed obliczem trzech skąpo ubranych dziewczyn z kijami baseballowymi, które pilnowały drzwi pod mrugającym neonowym szyldem. Budowla przypominała zlepek krzywych brył umieszczonych jedna na drugiej, jak gdyby dziecko układało wieżę. Wejście z kolei wyglądało jak prostopadłościan, który to samo dziecko rzuciło obok wieży w obawie, że kolejne piętro rozwali całą konstrukcję w pył. Jakby tego było mało, cała okolica podejrzanie syczała i nawet w tej chwili ze studzienek unosiły się kłęby gorącej pary.
– Jak tam leci, lalunie? – zagadnął Pipistar do uzbrojonych panienek.
– J-baba cię szukał. – Jedna z dziewczyn błysnęła uśmiechem. Dosłownie! Uzębienie dziewuchy świeciło mocniej od neonów! – Nie oddałeś mu pieniędzy.
Plastikowa twarz Pipistara stała się nagle jeszcze bardziej nijaka. Obrócił się do Haliny i rozłożył ręce.
– Siła wyższa, bardziej nie pomogę. Po prawdzie muszę się stąd wynosić jak najszybciej. – Złożył dłonie jak do modlitwy i skierował je w kierunku dziewczyn. – Zlitujcie się nade mną! Na śmierć zapomniałem...
– Nic nie widziałam – zapewniła pierwsza, zasłaniając oczy.
– A ja nie słyszałam. – Druga przyłożyła dłonie do uszu.
Ostatnia przeżuła ostentacyjnie gumę, z której chwilę później zrobiła balon.
– Jesteście najlepsze! – Pipistar pomachał im i spróbował czmychnąć, lecz Halinka chwyciła go za ucho.
– A ja najgorsza – stwierdziła. – Obiecałeś, że mnie zaprowadzisz. Idziesz ze mną. – Pociągnęła go za sobą, a małżowina mężczyzny wysunęła się nieco z głowy.
– Ała! Poczekaj! Znowu nic nie słyszę! Czemu tak?!
– A ty to będziesz kto? – Najwyższa z dziewczyn zagrodziła przejście.
– Szukam J-baby – odparła Halinka.
– Aha. A po co?
Skwapliwie eliminowała w myślach kolejne kłamstwa.
– Szukam pracy – oznajmiła.
Panienki otoczyły ją oraz Pipistara, a następnie obejrzały tak wnikliwie, że brakowało jedynie zajrzenia w zęby.
– Nada się – mruknęła wysoka, po czym usunęła się z drogi. – Znajdziesz J-babę za barem.
Halinka zerknęła na drzwi. Wyglądały jak te rozsuwane z galerii handlowych. Stanęła niemal z nosem wlepionym w przyciemnianą szybę i nic się nie stało.
– Długo będziesz podziwiać szkło? – zagadnęła „Miss Oślepiający Uśmiech".
Halinka wcisnęła ucho Pipistara na swoje miejsce.
– Słyszę! – zdziwił się. – Jak to zrobiłaś?
– Otwórz – poleciła.
Pipistar przejechał się palcem po szkle, jak gdyby przesuwał tekst na dotykowym ekranie. Drzwi rozsunęły się, a słuch Halinki natychmiast zaatakowała muzyka elektroniczna. Wepchnęła mężczyznę do środka i weszła tuż za nim.
– Nasz Pipi w końcu znalazł konkretną panienkę – rzuciła dziewczyna z gumą na pożegnanie. Jej przyjaciółki zachichotały.
Projektant wnętrza klubu zdaniem Halinki nie umiał zdecydować czy klienci powinni wytężać wzrok, czy też go chronić przed nachalnym światłem? Nawet podłoga potrafiła zaatakować nieoczekiwaną wiązką fotonów. Po chwili pełnej prób i błędów Halinka doszła do wniosku, że najlepiej trzymać głowę prosto. Unoszenie oczu oznaczało bowiem kontakt z paskami świateł ułożonych w geometryczne kształty albo wręcz w jakieś proste grafiki.
Ze wszystkich świecidełek najbardziej wyróżniała się ta nad barem, czyli uśmiechnięta czaszka ze sterczącymi kucykami. Halinka obrała ją za cel. Dziarsko wmaszerowała w tłum i natychmiast chwyciła Pipistara za bark, by nie czmychnął. Kątem oka obserwowała taniec bywalców. Nie mieli za dużo miejsca, więc głównie podrygiwali albo machali w górze rękami. Nader często też ocierali się o siebie. Halinka wypuściła z sykiem powietrze. Ależ zaduch! Gdyby przynajmniej nie śmierdziało potem i alkoholem...
Zacisnęła mocniej palce, uświadamiając Pipistara, że ciągle ma go na oku, po czym wypchnęła mężczyznę z tłumu, chwyciła pod ramię i zaciągnęła do baru, za którym stał wysoki czarnoskóry jegomość. Mężczyzna miał wygolone włosy na bokach, a resztę fryzury stanowiły długie, splątane dredy. Całą jego żuchwę wykonano z jakiegoś metalu, gdyż dziwnie zgrzytała oraz błyszczała, gdy padało na nią przypadkowe światło. Z jakiegoś powodu barman założył okulary przeciwsłoneczne, choć w tym akurat miejscu widoczność była mierna. Najpewniej ten sam powód kazał mu trzymać ręce rozłożone na boki, jak gdyby próbował zostać dużą literą „T", oraz dziwacznie podskakiwać.
– Dwadzieścia dwa – liczył pod nosem. – Dwadzieścia trzy...
– Chodźmy sobie – jęknął Pipistar. – Przecież widzisz, że przeszkadzamy...
– Zaczekaj! – warknął barman. – Dwadzieścia cztery...
– J-baba? – upewniła się Halinka.
– Dwadzieścia pięć... – Barman potwierdził kiwnięciem. – Dwadzieścia sześć...
– Szukam kota.
– Dwadzieścia osiem... Trzydzieści jeden... Cholera! – J-baba zamarł. – Czemu przeszkadzasz?!
– Skakanie jak idiota z rozłożonymi rękami nie wydawało mi się poważnym zajęciem – odgryzła się Halinka.
– Przez błąd oprogramowania moje ręce czasem klinują się, gdy dostaję czkawki – wycedził J-baba. – Jedynym rozwiązaniem jest podskoczenie w miejscu dokładnie trzydzieści cztery razy. PRZEZ CIEBIE będę musiał zacząć od początku. Ale to dopiero za co najmniej osiem minterwałów, bo właśnie tyle PRZEZ CIEBIE muszę teraz odczekać.
– Szukam kota – powtórzyła Halinka z naciskiem.
– Pipistar. – J-baba zignorował ją. – Dobrze, że przyszedłeś, bo miałem już wysyłać chłopaków. – Skręcił tułów i mocno się pochylił, by poklepać dłonią blat. – No dalej. Sypnij siankiem.
– Jaaa... eee... tego...
– Pięć milionów bugkoinów i ani koina mniej!
– Pięć milionów?! – żachnęła się Halinka. – Koleś, na co ty niby pożyczałeś? Na willę z basenem?
– Na czynsz – odburknął Pipistar. – Oddam! – zapewnił J-babę. – Ale szef mi się spóźnia z wypłatą.
– Nic mnie to nie obchodzi. – Barman znowu zaczął podskakiwać w miejscu. – Jeśli w tej chwili czegoś nie wyczarujesz, chłopaki zdemontują cię na części. Cztery, pięć...
– Dziesięć – rzuciła Halinka.
– Sześć...
– Osiemnaście.
– Dziewięć... Noż kurwa! – J-baba się wyprostował i łypnął groźnie na Halinkę. – Kończy mi się do ciebie cierpliwość!
– A mi do ciebie, nadęty zasrańcu! – Halinka grzmotnęła pięściami o blat, aż podskoczyły naczynia. – Szukam kota!
– Nie obchodzi mnie to! – zirytował się J-baba. – Kim ty w ogóle jesteś?!
– Absolutnie nikim. Nie znajdziesz mnie na żadnym portalu społecznościowym. Praktycznie nie istnieję.
J-baba zmarszczył czoło, po czym przystanął na chwilę w miejscu z nieobecnym wyrazem twarzy.
– No dobra, jestem pod wrażeniem – wyznał. – Faktycznie nic o tobie nie ma. Jak to zrobiłaś?
– Chyba jest hakerem – wyjaśnił skwapliwie Pipistar. – Wcześniej naprawiła mi słuch klapkiem.
– Klapkiem? – J-baba prychnął. – Chyba mechanicy ostatnio poprzestawiali coś w twoim czerepie...
– Mówię serio! – unosił się Pipistar. – Umie też wyłączać mi słuch!
– Skoro jest tak świetnym hakerem, czemu przychodzi do mnie? – J-baba odwrócił się do Halinki. – No słucham?
– Sprzęt mi się zepsuł – skłamała. – A naprawa zajmie tydzień.
– Aha... – Ton J-baby jednoznacznie sugerował, że nie uwierzył. – Skarbie, moje usługi kosztują. – Zmierzył ją wzrokiem. – A ty nie wyglądasz, jakby było cię na nie stać.
– Słyszałam, że zatrudniasz ludzi. – Halinka skrzyżowała ręce na piersi.
– Nie potrzebuję hakera bez sprzętu. – Barman wydął wargi. – Mogę cię najwyżej zarekomendować w zaprzyjaźnionym burdelu.
Halinka w pierwszym odruchu chciała poczęstować go ciężkim sierpowym, a wtedy przypomniała sobie o własnym stroju. No tak... Przynajmniej ciągle prezentowała się lepiej niż w haremie Szarego.
– Ile potrzebujesz, by znaleźć mojego kota? – zapytała.
– Przynajmniej z dziesięć milionów. – J-baba wyszczerzył tytanowe zęby. – Zapewne rozumiesz, że hakerzy nie pracują za darmo.
– No dobra. – Halinka strzeliła knykciami. – Hakerką chwilowo nie zarobię, ale ciałem mogę, choć w innym sensie. Umiem się bić.
– Ty? – J-baba raz jeszcze się jej przyjrzał. – Skarbie, nie widzę na tobie żadnego ulepszenia. Jak chcesz konkurować z gośćmi, którzy potrafią cię rozerwać na kawałki gołymi rękami?
– Przy pomocy klapków.
J-baba zarechotał.
– Nie potrafię zdecydować czy mnie jeszcze bawisz, czy już wkurwiasz. – Barman kiwnął palcem i nagle obok niego pojawił się czarnoskóry mężczyzna w błyszczącym ubraniu, który wepchnął mu do ust cygaro i podpalił. – Ale wiem jedno. – Zaciągnął się i wypuścił kłęby dymu. – Chętnie zobaczę, jak spuszczają ci wpierdol.
– Obyś się nie zdziwił – odparła Halinka.
– Przyprowadziłeś ją tu. – J-baba łypnął surowo na Pipistara. – Dlatego będziesz jej wpisowym.
– Ale jak to? – jęknął tamten.
– Normalnie. Jeśli wygra walkę, odpuszczam ci długi. A jeśli przegra, zdemontuję cię na części. Jasne?
Pipistar zadrżał.
– Ile walk muszę wygrać, żebyś znalazł mojego kota? – zapytała Halinka niewzruszona.
J-baba zaśmiał się tak serdecznie, że aż zakrztusił dymem. Błyszczący sługus skwapliwie wyjął cygaro z jego ust.
– Trzy – powiedział wreszcie barman. – Bo za trzecim razem faktycznie coś na ciebie postawię. Zgoda? – Obrócił się bokiem i pochylił, żeby Halinka mogła uścisnąć mu dłoń.
– Zgoda – przypieczętowała umowę.
– Świetnie. To teraz pozwól mi poradzić coś na swoje ręce.
J-baba odchrząknął i zaczął podskakiwać.
Halinka kroczyła w kierunku ogrodzonego oktagonu na podwyższeniu. Piwnica lokalu o dziwo wyglądała dość gustownie. Rzędy siedzisk przypominały teatr albo operę, a wrażenia dopełniały wyrzeźbione kolumny oraz kuliste sklepienie, na którym paski światła próbowały udawać klasyczne lampy. Publiczność natomiast kojarzyła się Halince z pokazem mody. Jeszcze nigdy nie widziała tyle dziwacznych i niepraktycznych ubrań, które jednocześnie siliły się na elegancję. Co ciekawe wszyscy obecni założyli na twarze uśmiechnięte maski przywodzące na myśl grecki antyk.
J-baba pochylił się do niej i dmuchnął dymem w twarz.
– Są pod napięciem – wyjaśnił, wskazując cygarem kraty oktagonu, za którymi okładało się dwóch dziwaków. – Jedno dotknięcie i puf! Twoje ulepszenia zaczynają wariować! – Zmarszczył czoło. – Poczekaj... przecież ty nie masz ulepszeń...
Halinka zignorowała go, skupiając się na walczących. Jeden z zawodników zamachnął się, po czym zamarł niczym posąg, gdy na jego ramieniu wyskoczył hologram, który poinformował:
– Wyczerpałeś półdarmowy trial! Aby zdobyć wersję pro, zarejestruj się w...
Głos się urwał, gdyż znokautowany właściciel półdarmowego „ulepszenia" uderzył plecami o matę.
– Cóż za rozczarowujące zakończenie – westchnął J-baba. – Ale przynajmniej nie będziesz czekała!
Halinka kiwnęła i weszła schodami do klatki. Nagle zatrzymała się i obejrzała.
– Strach cię obleciał, co?! – J-baba przekrzykiwał szemrzącą widownię. – Nic nie szkodzi! Znaj moje dobre serce! Możesz się jeszcze wycofać, choć wtedy biedaczyna Pipistar skończy w kawałkach!
– Lalu, zlituj się! – zapiał Pipistar. – Nie zostawisz mnie w potrzebie, prawda?!
– Co oznacza „półdarmowy"?! – zapytała Halinka.
J-baba otworzył usta tak szeroko, że aż wyleciało z nich cygaro.
– Właź do środka! – rozkazał.
Halinka wzruszyła ramionami. Nie to nie. Później sama się dowie. Fragment kraty podniósł się do góry, podczas gdy głośniki imitowały dźwięk unoszonej brony w zamku. Halinka przesunęła się, by pozwolić grupce mężczyzn w zielonych kombinezonach wbiec do środka i zbadać pokonanego. W czasie zamieszania rozejrzała się. Nie dostrzegła niczego szczególnego. Po prostu stała w najzwyklejszym na świecie oktagonie pod napięciem...
Halinka westchnęła. Czuła, że jej granice dziwności zostały bezpowrotnie przesunięte. Może to i lepiej? Miała serdecznie dość bycia zaskakiwaną! Ostrożnie dotknęła wierzchem dłoni metalowego ogrodzenia. Zabolało, lecz znacznie mniej niż się spodziewała. Jeśli nawet uderzy o klatkę plecami nic strasznego zapewne się nie stanie.
Poświęciła uwagę swojemu przeciwnikowi. Mężczyzna prezentował się dość groźnie: wysoki i umięśniony, choć daleko mu było do poziomu Wasilija. Na jego policzkach widniał zarost, który po wnikliwym przyjrzeniu okazał się żelaznymi opiłkami wszczepionymi w skórę. Potężne ramiona mężczyzny wykonano z jakiegoś metalu, a jego jedno oko świeciło czerwienią. Czyżby laser? A może po prostu zepsuło się w trakcie poprzedniej walki? Bardziej prawdopodobna wydawała się opcja numer dwa.
Grupka mężczyzn w kombinezonach, których Halinka zaklasyfikowała jako coś pomiędzy medykami a pracownikami prosektorium, wyniosła pokonanego poza ring. Chwilę później cała piwnica zadudniła od głosu J-baby:
– PANIE I PANOWIE! CZAS NA NIEWIELKI PRZERYWNIK HUMORYSTYCZNY. PRZED WAMI NIEOCZEKIWANA ZAWODNICZKA, KTÓRA NA CO DZIEŃ TRUDZI SIĘ HAKERKĄ, ALE DZISIAJ POSTANOWIŁA WYRZUCIĆ WŁASNE ŻYCIE DO ŚMIETNIKA. PRZED WAMI NIEZRÓWNANA Q-R-W-A.
Widownia wybuchnęła śmiechem. Halinka niemo powtórzyła ksywkę wymyśloną przez J-babę.
– Oż ty zasrańcu – wycedziła. – Niech no tylko stąd wyjdę!
– JEJ PRZECIWNIKA NIE TRZEBA NIKOMU PRZEDSTAWIAĆ. NIECH PO PROSTU ZROBI SWOJE.
J-baba zakończył, a Halinka wzruszyła ramionami. W takim razie sama wymyśli rywalowi ksywkę. Zmierzyła go krytycznym spojrzeniem. Czerwone oko kojarzyło się nieco z diodą w pilocie telewizyjnym. A zatem Pilot! Bo czemu nie?
Pilot groźnie krzyknął i wyprężył przed widownią swoje robotyczne muskuły.
– Może odstawisz mnie gdzieś? – zasugerowała Sandra.
– Niby gdzie? – odparła Halinka. – Jeszcze cię rozdepcze. – Wcisnęła butelkę głębiej i zasunęła zamek. W tej chwili z kieszeni wystawała jedynie nakrętka.
– Duży jest – pisnęła Sandra.
– Im więksi są, tym mocniej upadają – wycedziła Halinka, po czym podrzuciła stopami klapki i złapała oba w locie. – No chodź!
Widownia nagrodziła to kolejną salwą wesołości. Nie szkodzi. Jeszcze im pokaże! Pilot ryknął i rzucił się na nią, wyciągając dłonie niczym kreskówkowy złoczyńca. Umknęła w bok i podstawiła napastnikowi nogę tak, że poleciał na ogrodzenie.
Śmiech publiczności zniknął, jak gdyby ktoś obciął go nożem. Pilot z trudem oderwał się od krat. Jego lewa ręka skwierczała i dymiła. Najwyraźniej nie nadawała się już dłużej do użytku, gdyż samoczynnie to się zginała, to prostowała w najdziwniejszych momentach.
– Spróbuj jeszcze raz! – Halinka pomachała klapkiem.
Pilot zawył i ponowni rzucił się na nią, tym razem wyciągając jedną rękę. Halinka westchnęła. Żeby w taki sposób wystawić się pod niemal podręcznikowy rzut? Otworzyła dłonie, pozwalając klapkom spaść, po czym przechwyciła metalową kończynę rywala, przylgnęła tyłkiem do jego torsu i pochyliła się, nadając ruchowi impetu wymachem nogi do tyłu. Pilot grzmotnął o matę, a na jego drugim oku pojawił się czerwony krzyżyk.
Halinka przykucnęła, by zbadać oddech i tętno rywala. Żyw i mniej więcej zdrów. Wróciła do pionu i założyła klapki. Wszechobecną ciszę zburzył rozradowany krzyk Pipistara:
– Lalu, jesteś najlepsza! NAJLEPSZA!
To zapoczątkowało oszczędną falę oklasków.
– Poproszę o drugą walkę, panie Babo! – zażądała Halinka.
Nieśmiałe chichoty były miodem dla jej uszu. Nie widziała co prawda nadętej twarzy barmana, ale przedłużająca się cisza świadczyła o tym, że kpina trafiła celnie.
Fragment kraty się podniósł, a „medycy" wbiegli i skwapliwie wynieśli Pilota. Zanim oktagon się zamknął, do środka wkroczył młodzieniec, który wyglądał, jakby ktoś właśnie wyciągnął go z dyskoteki. Kołnierz różowej koszulki zawadiacko stał na sztorc, pasując tym samym do sterczącej fryzury. Gładko ogolona twarz młodzieńca przypominała przerośniętą buzię niemowlaka.
– PANIE I PANOWIE! ŻAAABAAA! – ryknął J-baba.
Przeciwnik uśmiechnął się i poklepał po udach, po czym gwałtownie wyskoczył na ładnych pięć metrów do góry i wylądowałby na Halince, gdyby nie jej szybka reakcja.
– Żeby atakować bez ostrzeżenia?! – krzyknęła zgorszona.
– Sformatuję ci ryj! – zapewnił Żaba, poprawiając na nosie okulary przeciwsłoneczne.
Znowu podskoczył, wymuszając na Halince unik.
– Niby jak? – zapytała. – Tylko skaczesz.
– Wiesz, co robiłem wczoraj? – ciągnął Żaba. – Dziedziczyłem twoją mamusię! Ładne ma perksy!
Halinka podrapała się w skroń. Niby rozumiała, że rywal próbował ją obrazić, ale terminologia jakoś bardzo temu ujmowała. Ciekawe, co powie dalej? Nie znasz życia, podobnie jak matematyki?
Uskoczyła przed kolejnym dziwacznym atakiem Żaby. Wkrótce doszła do wniosku, że mężczyzna całkowicie polegał na swoich ulepszeniach. I nie tylko on. Poprzedni rywal również skupił się wyłącznie na swoich rękach, jak gdyby reszta ciała się nie liczyła.
– Dziunia, jak z tobą skończę, usuniesz konto! – zapewnił Żaba, robiąc kolejny wyskok.
– Jakie konto?
– Każde.
– Nie mam żadnego.
– Uuu! – Żaba zagwizdał. – Widzę, że jesteś przygotowana!
Halinka zeszła minimalnie z toru lotu Żaby. Już przyzwyczaiła się do jego ataków. Właściwie mogłaby skontrować dawno temu, ale wolała słuchać kolejnych przechwałek. W końcu im więcej ich rzuci, tym bardziej zaboli przegrana.
– Przestań uciekać! – zirytował się Żaba.
– Przestań atakować jak kretyn.
Żaba znowu wzbił się w przestworza. Halinka poluzowała na stopie klapek, po czym posłała go stanowczym wymachem w twarz natręta. Trafienie! Okulary zleciały z nosa Żaby, a on sam grzmotnął o matę.
– Już koniec? – Halinka pochyliła się nad nim z zainteresowaniem. Ależ miał malutkie oczka!
– Sformatuję ci ryj! – zapiał Żaba, gramoląc się na nogi.
– To już było. Dodam też, że jak na razie to właśnie ty fiknąłeś koziołka.
– Fiknąć koziołka? – żachnął się. – Co ty, jakiś wykształciuch?
Halinka ściągnęła drugi klapek i zaczęła nim okładać mężczyznę na zmianę z otwartą dłonią. Tak jak się spodziewała, rywal zgubił głowę, zupełnie jak gdyby pierwszy raz w życiu widział solidną kombinację bokserską. Gdy trafiała w brzuch, Żaba natychmiast odsłaniał twarz, natomiast gdy biła klapkiem w policzek, unosił ręce, nie chroniąc torsu. Co za amatorszczyzna...
– Wypuśćcie mnie stąd! – Żaba porzucił pozory i czmychnął w kierunku zamkniętego wyjścia. – Ona jest nienormalna! Poddaję się! Poddaję!
– Możesz wyskoczyć – zauważyła Halinka, zakładając klapki.
– A ty nie bądź taka mądra! – wybuchnął Żaba, jednakże natychmiast skorzystał z propozycji. – Jeszcze cię skasuję! – zapiał na odchodne.
– Lepiej wracaj do dziedziczenia matki, czy czym tam się wcześniej zajmowałeś! – zawołała. – Panie Alibabo! Poproszę o następnego!
– J-BABO!
Halinka wyszczerzyła zęby, słysząc, jak zirytowany barman ledwie wybija się przekleństwami ponad ogólną wesołość.
– Q-R-W-A, tak?! – wypomniała. – Nieładnie tak zapowiadać ludzi, panie Stara Babo! Jeśli coś się nie podoba, zapraszam tutaj! Możesz być ostatnim przeciwnikiem! Mnie to nie przeszkadza!
– PODZIĘKUJĘ! – prychnął J-baba. – ZAWALCZYSZ ZE WSPANIAŁYM... EEE... ŚWITŁAN... ŚWIATOŁ... kurwa no... ŚWIATOŁANĄ?
Ciało Halinki napięło się niczym struna. Odruchowo zrzuciła klapki i ustawiła w pięściarską gardę. Już wcześniej, gdy tylko usłyszała rysopis porywaczki (a już zwłaszcza szczegół w postaci katany), umysł natychmiast podsunął jej wspomnienie ust płonących czerwienią oraz chłodnego spojrzenia oczu o pięknych długich rzęsach. Starała się jednak temu nie poddawać. Zdecydowanie za bardzo lubiła obwiniać o wszystko niewierną żonę Wasilija. Bo i skąd Swietłana niby mogła się tu wziąć? Odpowiedź uderzyła od razu: cholerny dżin!
Halinka przygryzła dolną wargę, obserwując w napięciu, jak się unosi krata.
– Jestem Światłan! Nie Świtłan! Nie Światoł! A już tym bardziej nie Światołana! – unosił się przeciwnik. – Skoro nie potrafisz tego wymówić, po prostu mów na mnie Sadza, jak wszyscy!
Halinka wypuściła z sykiem powietrze i ponownie założyła na stopy klapki. Rywal nie był Swietłaną. Różnili się wręcz jak dzień i noc i to dosłownie. Sadza miał skórę czarną niczym... no właśnie sadza, mimo że rysy jego twarzy przywodziły na myśl bardziej Europejczyka niż mieszkańca Afryki. Na policzkach widniały niewielkie szczeliny ciągnące się aż do skroni. Nie przypomniały blizn, tylko raczej łączenia jak w karoserii. Nie był przesadnie muskularny, ale przewyższał Halinkę o głowę.
– Widzisz to?! – Sadza uniósł ramię, na którym ktoś wygrawerował ciąg zer i jedynek. – Właśnie dla niej to robię, kapujesz?!
– Nie kapuję – wyznała. Od momentu, w którym uświadomiła sobie, że przeciwnikiem nie będzie Swietłana, czuła się taka... rozczarowana? – Walczmy już... – westchnęła.
– Nie zainstalowałaś sobie interpretera? – żachnął się Sadza. – J-babo! Co to ma być?! Czemu wystawiłeś mnie do walki z kompletnym amatorem?!
– CZEMU PAPLASZ, ZAMIAST WALCZYĆ? – odbił J-baba.
Halinka długo rozważała nad tym, w jaki sposób barman tak głośno rozprawiał. Kilkukrotnie próbowała wypatrzeć przy jego ustach jakiś mikrofon, ale wszystko na marne. Pewnie jakieś kolejne dziwaczne ulepszenie, które mogło się zepsuć w każdej chwili... A później szczęśliwy właściciel zapewne musiał okrążyć dziesięć razy swój podły lokal. Na kolanach. I w czapce uszance.
– Posłuchaj mnie uważnie! – Sadza uniósł ramię. – Ten kod oznacza imię mojej kochanej wybranki. Dżejsika! Robię to dla niej oraz dla mojego chomiczka!
– To się pisze bez „j" w środku – rzuciła odruchowo.
Sadza zmarszczył czoło i otaksował swój tatuaż podejrzliwym wzrokiem. Po chwili schował rękę za plecami.
– To ten... – burknął. – Walczymy!
– Poczekaj, poczekaj. – Halinka skrzyżowała ręce na piersi. – Bijesz się ze mną dla swojego chomiczka? A co go to obchodzi?
– Obchodzi go! – zirytował się Sadza. – On mnie uwielbia i życzy mi dobrze!
Halinka wolała nie tracić energii na wywracanie rywalowi całego światopoglądu do góry nogami. Jeszcze nie zasłużył na podwójną dawkę przemocy. Ta fizyczna wystarczy w zupełności. Uniosła dłoń i zachęciła przeciwnika gestem.
Sadza nie kazał na siebie czekać. Właściwie znalazł się przy Halince, szybciej niż się spodziewała, niemniej rozczarował atakiem. „Cep" może i był szybki, ale wyjątkowo przewidywalny.
– No dalej! – zirytowała się. – Pokaż, na co cię stać!
Umykała przed kopnięciami i uderzeniami. Odgłosy wydawane przez ciało rywala brzmiały podobnie do silników w wielkich maszynach przemysłowych. Co ciekawe donosiły się niemal zewsząd. Halina przyjęła na próbę jedno kopnięcie i cios prosty. Zabolało, jak gdyby ktoś stuknął ją kawałkiem żelaza. Najlepiej będzie założyć, że wszystkie kończyny mężczyzny też są wykonane z metalu... Trzasnęła Sadzę na próbę w twarz. To również zabolało. Najwyraźniej oblicze rywala również zrobiono z jakiegoś twardego tworzywa.
– Jak niby chcesz mnie zranić bez ulepszeń? – zakpił Sadza.
Halinka przechwyciła jego rękę i cisnęła nim o kraty.
I nic się nie stało.
– WYŁĄCZYŁEM NAPIĘCIE – poinformował J-baba. – DAWAŁO CI NIEUCZCIWĄ PRZEWAGĘ.
– Gdy już stąd wyjdę, lepiej szukaj mojego kota w tempie ekspresowym! – wycedziła Halinka.
Zrzuciła klapki i uniosła gardę. Oczyma wyobraźni podmieniła przeciwnika na kogoś godnego uwagi. Już dłużej nie widziała przed sobą Sadzy, tylko Swietłanę, która mierzyła ją chłodnym spojrzeniem. Zaczekała na atak, który zablokowała obiema rękami, po czym odpowiedziała wysokim kopnięcie w żuchwę.
Sadza runął na ziemię jak długi. Halinka otrzepała dłonie, po czym włożyła z powrotem swoje obuwie. Noga mrowiła, ale nie bardziej niż po sparingach z trenerem. Wspięła się na kratę i zeskoczyła na drugą stronę. Wolno zbliżyła się do J-baby. Towarzyszyła temu martwa cisza.
– Szukaj kota – wycedziła.
– Ale...
– JUŻ!
– Oczywiście! – J-baba grzecznie dygnął. – Proszę za mną!
Halinka włożyła ręce do kieszeni i ruszyła za barmanem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top