2 Montaż treningowy
– A tiepier parter! – wykrzyczał olbrzymi jegomość, prężąc skrzyżowane na piersi ręce.
Halinka uklękła i pozwoliła swojemu przeciwnikowi się powalić. Następnie szybko skrzyżowała nogi na jego ramieniu i wygięła tułów do tyłu. Mężczyzna poleciał przez bark i błyskawicznie odklepał w udo dziewczyny.
– Haraszo, Halinka! – pochwalił ją wielkolud.
– Dziękuję, trenerze. – Dziewczyna podniosła się i poprawiła niebieskie gi z logiem firmy "CIĘGI". Popatrzyła po raz ostatni na swojego przeciwnika. Kolorowe spodenki chłopaka upiększały wzory ogni, które musiały powstać jeszcze w zamierzchłych latach dziewięćdziesiątych. Obcisła koszula mieniła się wszystkimi barwami tęczy oraz zawierała skomplikowaną plątaninę rysunków orłów, reszek i innych męskich rzeczy. Sam pokonany z trudem panował nad emocjami. Starał się z całych sił, ale zdradzała go drżąca warga i usta ułożone w podkówkę.
– Pieriestań się mazać, Maciek! – skarcił go olbrzym. – Wpieriod do zbiórki!
– Da, towariszcz Wasilij! – krzyknął Maciek, wskakując na nogi. Pobiegł do pozostałych zbierających się leniwie pod ścianką z drabinkami.
– Czemu tak cię nazywa? – zdziwiła się Halinka.
– Ja nie znaju. – Wasia podrapał się karku z zakłopotaniem. – Dawaj, Halinka. Zbiórka czeka.
Dziewczyna kiwnęła i dołączyła do pozostałych. Rozejrzała się po szkolnej sali sportowej. Śliską podłogę tymczasowo przykryto starymi i śmierdzącymi materacami. Okna pokrywała gruba warstwa brudu. Halinka widziała na szkle zaschnięte strugi farby, co utwierdziło ją w przekonaniu, że nigdy nie zostało umyte.
– Wsie gatowy? – zapytał trener. – Uklon!
Wszyscy padli na kolana i dotknęli czołem maty.
– A tiepier kazaczok! – rozkazał trener.
Wszyscy poderwali się do półprzysiadu i płynnie przeszli do serii skomplikowanych wyrzutów nóg do przodu. Zdaniem Halinki była to najtrudniejsza część treningu, ponieważ pomyłka w sekwencji oznaczała brak szacunku do trenera, grupy oraz samej siebie. Tak przynajmniej twierdził Wasilij.
– Haraszo – pochwalił wszystkich trener. – Wsie damoj.
Ćwiczący rozdzielili się. Grupki mężczyzn, kobiet oraz niedźwiedzi zmierzały do osobnych szatni. Na macie została tylko Halinka i Wasilij.
– Szto nado? – zapytał trener.
– Zauważyłam, że kozaczkowi trenera brakowało wigoru. – Zawahała się. – Czy wszytko w porządku?
Wasilij rozkleił się znienacka i gwałtownie. W jednej chwili stał, groźniej marszcząc czoło, by w następnej klęczeć i szlochać z mocą syreny policyjnej. Halinka próbowała go pocieszyć, ale trener rozpaczał po rosyjsku, co wiązało się z przekleństwami, od których więdły uszy, i ogromną dawką czarnej depresji latami zakrapianej wódką. Słuchając pomstowań mężczyzny, Halinka w mig zrozumiała, jak czuli się uwięzieni w Stalingradzie Sowieci w trakcie oblężenia.
W pierwszym odruchu chciała uciec.
W drugim też.
Tak i zrobiła.
Zatrzymała się dopiero przy sklepie monopolowym. Zerknęła na oślepiający, neonowy szyld z napisem dwadzieścia cztery na osiem. Nagle miała pomysł, jak rozwiązać problem z trenerem i chociaż oznaczało to poddanie się stereotypom, musiała spróbować. Za bardzo zależało jej na treningach z Wasilijem.
Początkowo nie była przekonana do bezsensownej metodyki, brudnej sali, nieprzyjaznej grupy (w tym niedźwiedzi), trenera ledwo mówiącego po polsku, a nawet muzyki w postaci różnych wariacji ludowej piosenki "Kalinka Malinka". Później też. Ani teraz. Ciągle nie pojmowała, czemu to dziwaczne połączenie działało. Jej rozwojowi mógłby pozazdrościć nie jeden genialny uczeń ze starych filmów karate, a przecież trenowała dopiero dwa tygodnie!
– Mój świat z dnia na dzień staje się coraz dziwniejszy, ale wygląda na to, że wreszcie zaczyna działać na moją korzyść – mruknęła. – Ogarnij się, Halinka, i kup wreszcie tę cholerną połówkę!
Po udanych zakupach i pośpiesznym powrocie, Halinka ostrożnie otworzyła drzwi do szkolnej sali. W jej uszy natychmiast uderzyło wycie, w którym potrafiła rozpoznać nutki smutku, zapach napalmu oraz moc karabinu Kałasznikowa.
Zbliżała się niemrawo. Blisko epicentrum kataklizmu w postaci Wasilija, położyła butelkę na bok i wprawiła ją w ruch stanowczym pchnięciem. Trener sięgnął ręką do przedmiotu, który trącił go w łydkę. Bez wahania zerwał nakrętkę i w mig osuszył całą zawartość butelki. Łzy zatrzymały się na policzkach i cofnęły z powrotem do jego oczodołów. Wasilij wyprostował się i uśmiechnął z wdzięcznością.
– Życie mi ratujesz, Halinka – przemówił płynnie. – Właśnie tego było mi trzeba.
– Czekaj, ty znasz polski? – zdziwiła się Halinka.
– Tylko po polskiej wódce – zaprzeczył trener. Widząc, że dziewczyna nie wyglądała na przekonaną, dodał: – Dawno temu spędziłem w Polsce jeden semestr na wymianie studenckiej. Wtedy się nauczyłem.
Słysząc wytłumaczenie Wasilija, w głowie Halinki pojawiło się wiele pytań, ale nie pozwoliła zbić się z tropu. Czuła, że ma tylko chwilę, zanim symptomy rozpaczy powrócą, a więc musiała się streszczać.
– Czemu się rozkleiłeś? – zapytała prosto z mostu.
– Przez kobietę – westchnął Wasilij. – Swieta; moja żona, zostawiła mnie dla jakiegoś młodego milionera! Za moich czasów nie było milionerów! Tylko partia i ciężka praca!
– I było lepiej? – zapytała ostrożnie.
– A skąd... – Wasia machnął ręką. – Po prostu nie rozumiem, jak mogła ot tak mnie zostawić.
– Podejrzane – mruknęła Halinka.
– Czemu?
– Cholerni młodzi milionerzy... Skąd oni się biorą? W jaki sposób zarabiają na życie?! – Halinka tupnęła nogą ze złością. – Przez takiego jednego musiałam zmienić pracę i mieszkanie. Nigdy więcej! Następnym razem tak nim ziemię przeoram, że mnie popamięta!
– Jesteś we właściwym miejscu – przytaknął trener. – Nie ma lepszej sztuki walki niż meksykańska. Sekcja nauczy cię niszczyć wrogów swoich i ojczyzny.
– Meksykańska?
– Mexican Martial Arts – rozwinął skrót Wasilij, kalecząc angielski akcent.
– Rozumiem...
Na policzkach Wasilija ponownie pojawiły się łzy.
– Nie haraszo – jęknął.
– Szybko! Mów, co mam zrobić, żeby ci pomóc!
– Sztoto męskie i prijatne! – zawołał Wasilij.
– Jeśli to miał być podryw...
– Niet, Halinka! Sztoto drugoje!
Dziewczyna rozejrzała się. Musiała szybko znaleźć męskie zajęcie dla Wasilija. Może wyzwie go na pojedynek? Pokręciła gorączkowo głową, odrzucając ten samobójczy pomysł. A może napadną kogoś razem na ulicy? Natychmiast również odsiała tę możliwość. Wasilij skończyłby w więzieniu za przypadkowe morderstwo, a ona straciłaby nauczyciela. Zresztą pewnie i tak by się nie zgodził, bo swój honor miał.
Nagle wpadła na pomysł.
– Macie tu jakąś siłownie?
– Da, no ciężaru malo.
– Ile trzeba?
– Dwiestie.
– Coś wykombinujemy. Chodź!
Chwilę później Halinka ciągnęła szkolnym korytarzem Wasilija. Trener człapał nogami niczym czteroletnie dziecko. Na domiar złego z jego piersi coraz częściej wyrywał się gromki szloch, którego nie powstydziłby się agresywny niedźwiedź.
Halinka szarpnęła drzwi siłowni za klamkę i zaklęła. Spojrzała z obawą na trzęsącego się od tłumionego płaczu Wasilija.
– Wyważaj! – rozkazała.
Trener posłusznie naparł dłonią na drzwi, które chwile później wylądowały na podłodze. Halinka pobiegła do ławeczki i zaczęła ładować na gryf obciążenie.
– Sto trzydzieści! – oznajmiła, zakładając zaciski. – Starczy?
– Malo. – Wargi Wisilija drżały.
– Ale więcej nie ma!
– M-malo.
– Siądę z góry!
– Haraszo...
Halinka ulokowała się wzdłuż sztangi i skinęła Wasilijowi. Trener położył się na ławeczce, oparł twardo nogi na podłodze, napiął pośladki. Jego plecy wygięły się w łagodnym mostku. Płynnie zdjął sztangę.
– Adin... dwa... tri... cztery...
Halinka odetchnęła z ulgą, widząc, jak łzy cofają się do oczodołów Wasilija. Czuła, że wkrótce stanie się ofiarą choroby lokomocyjnej, ale z tym problemem zmierzy się później. Za cztery dni zaczynała nową pracę. Musi się przygotować na każdego młodego milionera, którym los zechce w nią rzucić!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top