18.2 Czarna magia

Halinka po raz kolejny spróbowała zarzucić lasso. Pętla wylądowała na gałęzi, po czym zleciała na ziemię, zanim zdążyła na dobre się zacisnąć. Westchnęła i otarła z czoła pot. Czemu to takie trudne? Może lepiej będzie, gdy zwyczajnie podejdzie, chwyci umarlaka za nogi? Nie brzmiało to może bezpiecznie, ale zdecydowanie mniej frustrująco niż operowanie kawałkiem sznura. W westernach wszystko wyglądało na proste. Na przykład strzelanie! Bohaterowi nigdy nie piszczało w uszach, nawet gdy zużył kilka dziesiątek naboi.

Usiadła na ziemi. Czas na kolejną chwilę przerwy od... właściwie próby zabicia czasu. Aktualny pomysł był właśnie efektem chronicznej nudy. Próbowała sprawdzić, co się stanie, gdy zaciągnie zombie na teren posiadłości. Niebezpiecznie i głupie? Być może. Ale z drugiej strony cholernie ekscytujące! A zwłaszcza dla kogoś w jej sytuacji. Sprawdziła już każdy zakątek podwórka oraz obejrzała wszystkie symbole wyryte nożem na murach. Jeszcze trochę, a uda się na strych i zacznie porządkować rzeczy nekromanty.

Czuła się nieprzydatna. W jakiś sposób to Aneta wkręciła siebie do zadania rozszyfrowania notatek Adarasha, mimo że też nie potrafiła czytać. Początkowo Halinka nie protestowała. Kto normalny chciałby spędzić kilka dni i nocy w zakurzonym pokoju pełnym sprzętów okultystycznych? Jednakże im dłużej nie miała niczego do roboty, tym bardziej zadręczała się rozważaniami, a wtedy naturalną kolej rzeczy stanowiły idee takie jak „spróbuję zaciągnąć zombie do posiadłości przy użyciu lasso".

W końcu lepsze już to niż zastanawianie się nad słabymi punktami dżina, których, tak czy inaczej, nie posiadał.

Podniosła się i zacisnęła palce na sznurku. Dość już ćwiczeń! Czas na praktykę! Może i nie umiała zarzucić lasso na gałąź, ale przecież zombie to nie gałąź. Dziarsko ruszyła do hordy i przystanęła w odległości, która zdawała się właściwa. Rzuciła lasso, a pętla wylądowała metr przed bramą. Przysunęła się bliżej i powtórzyła czynność z podobnym skutkiem. Po kilku kolejnych nieudanych próbach westchnęła i zbliżyła się do zombie na tyle, że gdyby wyciągnęła dłoń, mogłaby przybić im piątkę.

– Trzymaj! – Rzuciła pętlę nieumarłej kobiecie w pierwszym rzędzie.

Ta odruchowo złapała sznur, którego nie puściła, nawet gdy Halinka wciągnęła ją do otwartej bramy. Gdy zombie wkroczyła na teren posiadłości, rozsypała się w proch.

– No dobra. – Halinka poprawiła kapelusz. – Kto następny?

Nikt się jakoś nie wyrywał.

– A może ktoś z was chce pojedynku? – zapytała.

– NIE!

W tłumie nieumarłych zapanowało poruszenie. Nagle w drugim rzędzie pojawiła się znajoma postać w niebieskiej judodze. Na szyi zombie ciągle dyndała butelka.

– Kilt Weston – powitała go. – Jak leci?

– NIE! NIE! Z TOBĄ NIKT SIĘ NIE BIĆ! NIKT!

– A to dlaczego?

– PRZEGRYWAĆ! ŹLE! NIKT SIĘ NIE BIĆ!

– No tak – prychnęła. – BIĆ SIĘ TYLKO, JAK WYGRYWAĆ! – przedrzeźniała.

– TAK! – zgodził się Kilt.

– Halinka, mogę na słówko?

Rozejrzała się, a gdy nie znalazła właścicielki głosu, sięgnęła do płaszcza i wyjęła butelkę pełną... Sandry.

– No słucham – rzekła.

– W pokoju nekromanty właśnie trwa kryzys. – Ciecz dziwacznie bulgotała.

Czyżby była „wzburzona"? Halinka prawie się zaśmiała z własnego żartu.

– Coś przywołali? – zapytała, zmierzając w kierunku posiadłości.

– Nie, ale... Zażądali ode mnie przepowiedni.

Halinka stanęła jak wryta.

– Zażądali czego? – żachnęła się. – Chyba ustaliliśmy już, że nie jesteś prorokiem.

– Zgadza się, ale Surbi twierdzi inaczej. – W butelce znowu zabulgotało. – Twierdzi, że proroctwo się sprawdziło, bo technicznie rzecz biorąc to Szarik zabił nekromantę...

– Bzdura!

– Czyż nie? Jak dobrze, że ktoś mnie tu rozumie!

Halinka zmarszczyła czoło. Coś jej podpowiadało, że za chwilę zostanie wplątana w całą historię...

– Surbi i Aneta nie potrafią rzucać zaklęć, mimo że robią wszystko zgodnie z instrukcją – podjęła Sandra. – Poprosili mnie, bym przepowiedziała, jak mają to zrobić właściwie. No i dla świętego spokoju wcisnęłam im, że nie dadzą rady i że to musisz być ty...

Halinka wyszczerzyła zęby. Tak! Znowu ktoś ją potrzebował! I co z tego, że też nie potrafiła czarować? Przynajmniej wkręci się w towarzystwo i zabije nudę!

– Dobra robota – pochwaliła, chowając buteleczkę do płaszcza.

– Czekaj... co? Naprawdę nie masz mi za złe?

– Coś ty. Ja się tu nudzę jak mops! Idę odwalić trochę magii.

– No... dobrze, ale...

Halinka nie słuchała już dłużej, tylko pędziła do pokoju nekromanty, a przynajmniej próbowała, aż się zorientowała, że znowu zapomniała drogi. Zamarła w tym samym miejscu, co poprzednio – przed kwadratem złożonym z drewnianych poręczy.

– No nie wierzę... – mruknęła.

Nie była aż tak głupia! Właściwie to nigdy wcześniej nie doświadczyła tego problemu. Nagle jej uwagę skupił niewielki symbol wydrapany nożem na poręczy. Wyglądał jak muzyczny klucz wiolinowy, choć jednocześnie cieszył oko pełną symetrią, jak gdyby góra została odbita lustrem na dole. Subtelnie, ale jednak emanował białym światłem. Halinka przeszukiwała kieszenie płaszcza, aż wreszcie wyciągnęła zardzewiały gwóźdź. Rozum żądał, by zostawiła podejrzany „grawer" w spokoju, natomiast instynkt twierdził, że musi koniecznie dodać coś od siebie. Sięgnęła dłonią i „przekreśliła" gwoździem dziwny klucz. Runa natychmiast straciła blask, natomiast umysł Halinki gwałtownie przyspieszył. Wiedziała, jak trafić do pokoju nekromanty! Co więcej, nie pojmowała, w jaki sposób mogła wcześniej zapomnieć. Droga była dokładnie tak prosta, jak konstrukcja cepa, czyli naprzód korytarzem, a potem przy oknie skręcić w prawo.

– Sandro, czy Aneta i Surbi też zapominali drogi do pracowni nekromanty? – zapytała.

– Nie, ale ciebie musiałam prowadzić za każdym razem niemal za rączkę.

Tego też nie pamiętała. Zmarszczyła brwi. Czyżby dziwaczna runa działała wyłącznie na nią? Interesujące...

Uciszyła Sandrę, która próbowała wyjaśnić drogę. Tym razem trafi na miejsce sama. Jednakże wystarczyło zaledwie kilka kroków korytarzem, aby zaczeła się gubić. Rozejrzała się i znalazła kolejny podejrzany symbol na szufladzie malutkiej konsoli. Ten także skreśliła i w tej samej chwili znowu wiedziała, jak iść dalej.

Kolejny moment wątpliwości dopadł ją tuż przed drzwiami nekromanty. Tym razem skreśliła runę na szczycie framugi.

– I zagadka rozwiązana – burknęła pod nosem. – Jednak nie jestem aż tak głupia. – Później przejrzy uważnie dom pod kątem dziwacznych run. Najpewniej właśnie przez nie czuła się w środku mało komfortowo...

Wkroczyła do pomieszczenia i pozdrowiła przyjaciół kiwnięciem.

– Słyszałam, że potrzebujecie trochę magii – zażartowała.

– Tak.

– Nie.

– Aneeeta – jęknęła Halinka. – Ja też chcę z wami coś porobić...

– Już raz próbowałaś, ale w połowie odpłynęłaś myślami do mięsnych ud trenera Wasilija.

– Co? – żachnęła się Halinka. Uda Wasilija istotnie prezentowały się potężne, ale nigdy nie postrzegała je w ten sposób. Aż do teraz! Czy dało się to jakoś powstrzymać? – Nie pamiętam, żebym... – Zaklęła. No tak!

Uniosła gwóźdź i zaczęła przeczesywać pomieszczenie. Ignorowała nawoływania przyjaciół. Musi się zająć sprawą, zanim kolejna wredna runa zrobi jej wodę z mózgu! Wkrótce znalazła winowajcę. Mały symbolik, który kojarzył się z narysowaną przez przedszkolaka sosenką, żarzył się nieśmiało niczym świetlik.

– A masz! – Drapnęła runę gwoździem.

Cóż za ulga! Jakby ktoś uciszył irytujące piszczenie zasilacza albo otworzył zasłonę i wpuścił do mrocznego pomieszczenia trochę światła. Nagle zaczęła dostrzegać szczegóły. Ściany dekorowały pomarańczowe gobeliny, przestawiające postacie o zwierzęcych głowach. Toporne meble miały ten sam prosty styl, jednakże w całości prezentowały się lepiej niż dobrze. Wypatrzyła też stanowczo za dużo urn i wszelkiej maści kadzidełek. Zapewne to właśnie im pomieszczenie zawdzięczało swój szpitalny zapach.

– Jest nieprzydatna – oznajmiła Aneta. – Znowu się wyłączyła.

– Wręcz przeciwnie. – Halinka wyszczerzyła zęby. – Dawaj mi tę magię!


Aneta zapaliła ostatnią świeczkę. Ognie tańczące na knotach układały się w runę, która na górze wyglądała jak litera „T" a na dole – jak „O". Halinka wepchnęła rewolwer w płonący okręg, po czym cofnęła skwapliwie dłoń. To parzyło!

– Co dalej? – zapytała.

Surbi wręczył jej pędzel i słoik z dziwną mazią, po czym pokazał w księdze symbol; dwustronny proporzec.

– Mam to narysować? – upewniła się. – A nie możemy wyjąć rewolweru z cholernego kręgu „piekielnego"? Nie wiem, czy wiecie, ale ogień parzy.

– Nie marudź – burknęła Aneta. – Sama chciałaś magii.

Halinka zacisnęła usta. Magii owszem, ale nie oparzeń drugiego stopnia! Zamoczyła pędzel i skwapliwie narysowała na bębnie rewolweru runę. Rezultat przypominał ambitne próby czterolatka. Istniała duża szansa, że kura zrobiła lepszą robotę przy pomocy pazurów. Halinka pocieszała się faktem, że żaden przedszkolak jeszcze nie musiał rysować z ręką w ogniu. Chyba...

– Może być – westchnęła Aneta.

Halinka przewróciła oczami. Przyjaciółka w ogóle nie pokładała w nią wiary!

– Co robicie? – Przez uchylone drzwi pomieszczenia wcisnął się Szarik. Ciągle był czarny jak smoła, gdyż woleli nie marnować wody, zwłaszcza że nowa barwa kotu nie przeszkadzała. – O! Czarujecie?

– Halina czaruje – sprecyzowała Aneta. – Choć jak na razie...

– Co „jak na razie"? – odburknęła Halinka. – Dopiero zaczęłam!

– Dobrze, dobrze – uspokoiła ją przyjaciółka. – Po prostu rób swoje.

– Czyli?

Surbi dźgnął palcem kolejne runy w księdze.

– Te musisz narysować na swoich dłoniach – wyjaśnił.

Halinka wyraźnie pojaśniała. Oba symbole wyglądały jak dziwaczne wariacje liczby osiem. Bułka z masłem!

A przynajmniej tak sądziła, dopóki przypadkiem nie rozmazała narysowaną runę...

– Może ja wysunę dłoń, a ktoś mi to machnie? – zaproponowała.

– Zapiski twierdzą, że to musi być osoba zaklinająca – odparł Surbi.

Halinka wzruszyła ramionami. Warto było spróbować.

– Nie jedz tego!

Popatrzyła wpierw na bulgoczącą buteleczkę z Sandrą, a następnie na Szarika, która zamarł z językiem włożonym do słoika z mazią.

– Bo mnie popamiętasz! – zagroziła mu pędzlem.

– I ty przeciwko mnie? – Szarik prychnął i w mig wspiął się na szczyt półki ze sprzętem okultystycznym, gdzie obrzucił wszystkich spojrzeniem pełnym wyższości. – Po co mi super moc trawienia, jeśli nie mogę z niej korzystać?

– Skorzystasz z niej, gdy będziemy mieli w pobliżu weterynarza – odburknęła Halinka.

Musiała się skupić. Jedna ósemka na prawą dłoń, a druga na lewą. I niczego nie rozmazać... Świetnie! Pokazała rączki Surbiemu, który kiwnął głową.

– Teraz najgorsze – podjął rewolwerowiec. – Musisz umieścić ręce w ten sposób. – Surbi wsadził jedną dłoń w krąg ognia tak, że zawisła tuż nad rewolwerem, a drugą trzymał nad literą „T".

– I tyle? – upewniła się.

– Niby tak. – Subri podrapał się w potylicę. – Chociaż...

– No?

– Masz pokierować swoja wewnętrzną energię przy pomocy czakramów. – Wypowiedź Anety podejrzanie tętniła sarkazmem. – No! To powodzenia!

– Cholerna ezoteryka... – Halinka umieściła dłonie tak, jak radził Surbi. Skupiła się na sobie. Wewnętrzna energia... Dobre sobie! Nie. Nie może pozwolić ironii wygrać. Skupić się! Skupić...

Czuła...

...się głupio oraz piekły ją dłonie od ognia! Chrzanić rytuały! Chrzanić nekromantę! Chrzanić dżina i Szarego!

– Coś się dzieje! – zapiała Aneta.

Halinka wytrzeszczyła oczy na swoje ręce. Czemu się świeciły? O... Przestały.

– Udało się? – zapytał Surbi.

– Nie – odparła Halinka. Z jakiegoś powodu wiedziała, że wykonała rytuał jedynie połowicznie.

– Halina! – Sandra bulgotała niczym wrzątek. – Pozwól na moment!

Halinka zerknęła na Surbiego i Anetę. Oboje wydawali się równie zaskoczeni. Chwyciła Sandrę koniuszkami palców (nie chciała później przygotowywać run jeszcze raz) i wyszła.

– Co ty wyprawiasz?! – zapiała butelka, gdy zamek za nimi szczeknął.

– No... Czaruję.

– Właśnie widzę!

– Ale w czym problem?

– W czym problem... – Sandra prychnęła. – W tym, że stawiasz mnie w złym świetle! Ustaliliśmy sobie, że nie jestem żadnym prorokiem, prawda?

– Ach, a więc w tym rzecz...

– Oczywiście, że w tym! Jak to w ogóle będzie wyglądać, gdy ci się uda po tym, jak zapowiedziałam, że tak się stanie?

– Zostaniesz prorokiem pełną gębą. – Halina stłumiła odruch poklepania Sandry po barku. W końcu nie miała przecież barku... – Przykro mi.

– Pomogłam wam! – Naczynie zabulgotało. – Nie możesz ten jeden raz pomóc mi?

– Jeśli się zgodzę, zeżrą nas zombie – odparła Halinka. – W tym i ciebie. Lepiej już być żywym i prorokiem niż martwym i nie prorokiem, czyż nie?

– No... – Głos Sandry się załamał. – Ale ja nie chcę wróżyć... Znowu będą przychodzić baby, co mają problemy z chłopami, a mają je dlatego, że są po prostu nienormalne! I jak to im wytłumaczyć? No jak?!

– Nie będziesz musiała niczego tłumaczyć – uspokajała Halinka. – Gdy się rozprawimy z plagą, idziesz z nami.

– Tak? – Sandra przestała wrzeć.

– A znasz sposób na rozdzielenie ciebie od Szarika?

– W sumie to nie.

– Właśnie, a więc idziesz z nami, dlatego nie będziesz musiała nikomu wróżyć.

Sandra chwilę milczała.

– No dobra – rzekła wreszcie. – Chyba mogę się zgodzić na taki układ.

– Świetnie... no i ten... – Halinka powstrzymała się przed poprawieniem włosów dłonią cuchnącą bagnistą mazią. – Odwaliłaś kawał dobrej roboty. Dzięki tobie jesteśmy wszyscy żywi i zdrowi, plus pilnujesz Szarika.

Dobra, więcej nie da rady. Czuła się zbyt głupio, chwaląc kocie siki.

– Żre, co popadnie – odburknęła Sandra. – I nawet nie podziękuje. A ja mu słuch przywróciłam!

Halinka zamrugała. Gdy teraz o tym myślała, kot istotnie znacznie lepiej reagował na polecenia. Ostatnio prawie w ogóle nie musiała się powtarzać ani szukać tej właściwej strony.

– Leczysz go? – zdziwiła się.

– To też moje ciało – przypomniała Sandra.

Halinka pokiwała. Doprawdy Szarik trafił w dziesiątkę...

Wrócili do pokoju. Halinka odstawiła Sandrę na stół, po czym zbyła niezadane pytania machnięciem ręki. Później im wszystko wyjaśni. Zawiesiła dłonie nad runą złożoną ze świec. Na czym to skończyła? Ach tak... Chrzanić dżina i Szarego! Chrzanić restaurację i kierownika Konrada! Chrzanić całą sieć sklepów Lidronka wraz z idiotką Anią!

– To działa! – krzyknęła Aneta.

Chrzanić całą służbę zdrowia, a już zwłaszcza babsztyla Zuzannę oraz psychiatrę Macieja Nibytama! Chrzanić media społecznościowe! To dzięki nim Szary wyhaczał swoje ofiary! Chrzanić romantyczne wampiry! Jesteście za stare na związki! A na koniec: chrzanić Halinę Ulańską! To właśnie twoja głupota zgotowała ci taki los!

Cofnęła drżące ręce, które następnie wytarła o ręcznik. Zdmuchnęła świeczki i sięgnęła po rewolwer. Aneta w międzyczasie otworzyła okno i odsunęła się na bok.

Halinka oparła się o parapet i wycelowała w zombie przed bramą. Zamknęła lewe oko.

PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH! PACH...

Przestała w momencie, gdy słyszała już wyłącznie wredny pisk. Niemal żałowała, że sama nie wypiła Sandry. Może ta zaradziłaby coś na skutki uboczne strzelania. Niemniej była z siebie zadowolona. Rzuciła pierwsze zaklęcie w życiu! Dysponowała w tej chwili rewolwerem z nieskończoną amunicją. Teraz musiała jedynie dorzucić do pakietu klątwę przeciwko nieumarłym, gdyż trafieni przez nią zombie, właśnie podnosili się na nogi i otrząsali z kurzu.

Odwróciła się do Surbiego. Chyba coś mówił, lecz chwilowo nic do niej nie docierało. Spróbowała odczytać z warg. Aapake... Kholo... Ise... Munh? Niedobrze! Potrzebowała słuchu, aby rozumieć mowę tubylców!

– Powtórz – poprosiła, gdy pisk nieco zelżał.

– Gdy strzelasz z broni, otwórz usta! – krzyknął Surbi. – To pomoże na pisk w uszach!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top