16.1 Jak ugryźć zombie?

Kilt Weston uparcie kroczył naprzód, mimo że naprężona lina, którą przywiązano go do grubego pnia starego drzewa, trzymała go w miejscu lepiej niż łańcuch psa. Czy kiedykolwiek się zmęczy, czy też będzie naprężał włókno do końca świata niczym końcówka jojo? Bardziej prawdopodobna wydawała się opcja druga.

Halinka spotkała się spojrzeniem z Anetą, a mina przyjaciółki jednoznacznie sugerowała, że w jej głowie kłębiły się podobne myśli. Całe szczęście, że Surbi, który właśnie mieszał potrawkę w małym kociołku na ognisku, zarzucił na Kilta lasso. Inaczej przez cztery dni — albowiem tyle już trwała podróż — nie zaznałyby ani chwili wytchnienia.

Tym razem nocnym obozem została niewielka polanka blisko bajora wśród drzew, które w nieprzyjemny sposób się kojarzyły Halince ze światem grzybni. Całe szczęście, że narkotyczne kolory tym razem dotyczyły wyłącznie liści drzew, a nie przerośniętych muchomorów czy też purchawek. Halinka się przysunęła bliżej ogniska. Noce na Zdziczałym Wschodzie — w przeciwieństwie do dni — były bezlitośnie zimne. Zapewne jutro znowu się obudzi sztywna i obolała, a gdy spróbuje narzekać, Surbi uraczy ją długą tyradą o tym, jakież to mieli szczęście, że nie obudził ich deszcz lub piaskowa burza.

Westchnęła i łypnęła ponuro na niewielki namiocik, który cała trójka podróżników wzniosła przed chwilą po raz kolejny. Kilka kołków, patyków oraz wielka płachta szarej tkaniny, wobec której ciągle żywiła podejrzenia. Niby Surbi się zarzekał, że nigdy nie użył jej do transportowania zwłok, ale równie dobrze mógł to powiedzieć, aby nie sprawiać im przykrości, zwłaszcza że kawał płótna capił gorzej od zombie-Kilta.

Szarik odpoczywał stanowczo zbyt blisko ogniska, zupełnie się nie przejmując swoim futrem, mimo że ciągle widniały na nim czarne plany po wczorajszym. Halinka zmarszczyła czoło. Odnosiła wrażenie, że o czymś zapomniała, a to coś dotyczyło właśnie kota. Może chodziło o to, żeby po raz kolejny go upomnieć?

– Szarik, odsuń się od ognia – poleciła.

Kot wstał, ziewnął i bardzo niechętnie przemieścił kilka kroków. Halinka oparła policzek na pięści. Nie, to nie było to. Chodziło o coś innego, lecz nie potrafiła sobie przypomnieć.

– Surbi, w jaki sposób chcesz pokonać nekromantę? – zapytała Aneta.

Halinka się ożywiła. Dotychczas nie zastanawiała się nad tym zbytnio. Założyła sobie, że gdy dojdzie do konfrontacji, po prostu zadziała zgodnie z instynktem. Z drugiej strony być może nie da rady wymordować całej hordy nieumarłych wysłużonym, gumowym klapkiem...

– Kulką w łeb – mruknął rewolwerowiec.

– A konkretniej? – niecierpliwiła się Aneta.

– No wyjmę rewolwer, naciągnę kurek, a później strzelę mu w łepetynę. – Surbi klepnął wysłużoną kaburę.

– Nie o to mi chodziło – odburknęła. – W jaki sposób doprowadzisz do sytuacji, w której użyjesz broni palnej przeciwko nekromancie?

– Aaaa... Jeszcze nie wiem.

– Jak to nie wiesz?! – pisnęła Aneta.

– Normalnie. – Surbi wzruszył ramionami. – Zobaczymy, jak będzie, gdy już dotrzemy do nekromanty.

– Nie mówisz poważnie, prawda? – zapytała Aneta. – Prawda?! – Zwróciła błagalny wzrok na Halinkę.

– To nie jest zły plan – dodała tamta półgłosem.

– No nieeee... – Aneta się poderwała na nogi i zaczęła krążyć przy ognisku. – Nie wierzę... No po prostu nie wierzę! – Nagle przystanęła i zrobiła głęboki wdech i wydech. – A czego się niby spodziewałam? Jedna próbowała się przebić łbem przez mury posiadłości Szarego, a drugi zaprowadził nas na cmentarz pełen nieumarłych...

– Słyszymy cię – zauważyła Halinka.

– I dobrze. – Aneta stanęła w rozkroku. – O to chodzi. Szarik! Będziesz moim doradcą.

– Rrrozkaz. – Kot się przeciągnął, a następnie ziewnął. – Kogo mam zjeść?

– Mówiłeś, że już nie będziesz jadł, co popadnie – wypomniała Halinka.

– Tak mówiłem? – zdziwił się Szarik. – Pewnie gorzej się czułem albo coś...

Halinka sięgnęła do kota, który przezornie umknął, unikając w ten sposób tarmoszenia pod włos.

– Surbi! – Aneta stanęła w rozkroku niczym generał. – Wyjaśnij nam, kim jest nekromanta.

Rewolwerowiec potarł dłonią potylicę, po czym zerknął z nadzieją na Halinkę, która w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami.

– Co chcesz wiedzieć? – skapitulował.

– Wszystko! Kim jest, skąd się wziął, z kim sypia. Potrzebuję zarówno faktów, jak i ploteczek!

– Protestuję – wtrąciła się Halinka. – Nie chcę o nim wiedzieć więcej niż powinnam! Co, jeśli to będzie jedna z tych ckliwych historii, po której zaczniemy współczuć antagoniście?

– Jest duża szansa, że tak właśnie będzie – przytaknął Surbi.

– Wspaniale – ucieszyła się Aneta. – Takie są najlepsze. Opowiadaj!

Halinka gorączkowo szukała argumentu przeciwko. Czemu motywy czarnego charakteru zawsze musiały się doczekać wyjaśnienia? Czy to ważne kim był, wobec tego, kim się stał? Nawet jeśli w przeszłości karmił piersią sieroty, jednocześnie głaszcząc wszystkie kotki i pieski w okolicy, w tej właśnie chwili rujnował świat plagą nieumarłych. Nie potrzebowali mu współczuć, tylko go powstrzymać!

– Nazywa się Adarash – podjął Surbi. – Przyjaźniliśmy się kiedyś...

Halinka przewróciła oczami. Już sam początek był oklepany niczym schabowe. Co dalej? Zapewne porwał albo zamordował ukochaną Surbiego. Ugryzła się w język. Wolała nie stroić żartów z tragedii towarzysza broni. Przecież jej własny problem również prezentował się do bólu typowo. W końcu ileż to kobiet już się zmagało albo będzie się jeszcze zmagać z natarczywymi zalotnikami?

– Przykro mi – zmusiła się do mówienia. – Wiesz... z powodu żony i w ogóle...

– Jakiej żony? – zdziwił się Surbi.

– No tej, której pozbawił cię nekromanta.

– Nie pozbawił mnie żadnej żony – odburknął Surbi. – Straciłem przyjaciela i to wszystko. Zresztą nie chcę się nad tym rozwodzić. Po prostu daję znać, że mam informacje z pierwszej ręki. Wolę też, żebyście się dowiedziały o mojej zażyłości z nekromantą ode mnie, niż usłyszały o tym od popleczników Adarasha.

Policzki Halinki płonęły. Żałowała, że nie miała długich uszu niczym Spaniel. Przycisnęłaby je dyskretnie barkami, żeby nie słyszeć chrapnięć i miauknięć Szarika, tarzającego się ze śmiechu na plecach.

– Kontynuuj – poleciła Aneta.

– Adarash przez całe życie uparcie walczył z rzeczywistością – zaczął Surbi.

Halinka zacisnęła usta. Nie dobrze! Padł zaledwie drugi konkret, a już się pojawiały pewne niepokojące podobieństwa.

– Zarówno on jak i ja nie cierpieliśmy naszej kultury. Zanim inwazja zombie zrównała wszystkie rasy i klasy, żyliśmy w ścisłej hierarchii. Starszyzna zawsze ma rację i tak dalej. Same rozumiecie... – Surbi potarł szczecinę. – Adarash... nie powinien był dochodzić swoich praw, gdy Zendar ukradł jego obraz. Staruch zbyt twardo tkwił na szczycie. Talent nic nie znaczy w obliczu lat doświadczenia, za które należy się bezwzględny szacunek i przywileje – zakpił. – Szkoda tylko, że Adarash to uparciuch jakich mało. Zaczął walczyć o swoje, a przez to prawie zginął, gdyż honoru skorumpowanego starucha broniło tysiące pożytecznych idiotów gotowych stracić życie w pojedynku.

Przed oczami Halinki stanęły wredne koleżanki, które uparcie tłumaczyły jej, że spotkało ją szczęście i że powinna przyjąć z otwartymi ramionami nachalnego milionera. Zadrżała. Liczyła się z tym, że w pewnym momencie powieści, zacznie nekromancie współczuć, lecz...

Nie spodziewała się ujrzeć w nim siebie.

– I być może rozeszłoby się to po kościach, gdyby nie urażona duma Zendara – ciągnął Surbi. – Starego grzyba wkurzyła buntownicza postawa Adarasha, stąd się na niego po prostu uwziął. Rozpuszczał plotki, kradł kolejne prace, a nawet przekonał kilka szmatławców, by nagłośniły jego wersję wydarzeń. Adarash był skończony. Świat przeżuł go, wypluł i zamiótł pod dywan. A ja go stamtąd wyciągnąłem. – Zamilkł, pozwalając stwierdzeniu nabrać właściwego ciężaru. – Dlatego teraz muszę go wepchnąć z powrotem... A ty dokąd?

Halinka się zatrzymała w pół kroku. Dokąd właściwie szła? Czyżby uciekała? Z pewnością nie chciała więcej słuchać o Adarashu. Inaczej będzie musiała odpowiedzieć sobie na TO pytanie.

– Muszę siusiu – mruknęła.

– Kontynuuj. – Aneta kiwnęła władczo. – Potem jej streszczę.

Halinka poczłapała do bajorka, lecz przepędziły ją stamtąd brzydkie, latające owady o wielkości kciuka. Ostrożnie wyminęła Kilta Westona tak, aby nie trafić mu na oczy. Inaczej ponownie naraziłaby się na zawodzenia i pomstowania zombie, gdyż jak dotąd działo się to za każdym razem, gdy zbyt długo się kręciła przed jego nosem. Ostrożnie wkroczyła w gęstwinę, pilnując, aby się zbytnio nie oddalać. Za wyznacznik obrała Surbiego. Dopóki go słyszy, trzyma właściwy dystans.

Przedzieranie się przez obcą florę skutecznie wepchnęło rozważania i wątpliwości z powrotem do najgłębszych zakamarków umysłu. Liczyło się gdzie postawi nogę i za co się chwyci. Zwłaszcza że z jakiegoś powodu właśnie się wspinała na pagórek.

Dopiero gdy postawiła nogę na szczycie, zorientowała się, że zejście będzie nie lada wyzwaniem. Choć wieczór rozpieszczał gwiazdami i pełnymi księżycami (czterema!) zejście na dół niknęło w mroku lasu, którego nie potrafiły rozproszyć świecące fioletem lub różem liście. Niemniej widok na górze w pewnym sensie rekompensował przyszłą niedogodność. Las mienił się kolorami niczym tęcza! W oddali dostrzegała też piasczyste kaniony i pustynię, z której przybyli kilka dni wcześniej.

Fantastyczny widok nie spełnił swojego zadania. PYTANIE wracało, nie pozwalając się zignorować, aż wreszcie zawładnęło ustami Halinki i samo się wypowiedziało:

– Kim JA się stanę, gdy się wyczołgam spod „dywanu"?

Nie chciała skończyć jak Adarash, lecz intuicja podpowiadała jej, że ma wszelkie zadatki na złoczyńcę. Na przykład spuszczanie łomotu klapkiem sprawiało jej satysfakcję tak ogromną, że aż podejrzaną. Gdyby mogła, rozwiązałaby nim wszystkie swoje problemy i nie tylko! Szary znowu się pokazał? Klapek. Koleżanki gadają głupoty? Klapek! Kierownik grozi dyscyplinarnym zwolnieniem? Klapek!! Biedne dzieci znowu głodują? KLAPEK!

– Nie! – ryknęła. – Nie będę złoczyńcą! Nie będę! Nie zgadzam się! – Wycelowała palcem w gwiazdy. – Nie dam ci tej satysfakcji! Słyszysz?!

– Z kim rozprawiasz?

– Z siłą wyższą, jeśli jakakolwiek istnieje – wyjaśniła. – Próbuje mnie wrobić w bycie czarnym charakterem! Czuję to nosem! – Czuła też kocią kupę. Czyżby Szarik wspiął się aż tutaj, aby załatwić potrzebę fizjologiczną?

– Ach! Rozumiem. Mam do czynienia z wariatką... No to już nie przeszkadzam.

– Kogo nazywasz wariatką, ty...

Nagle przypomniała sobie, że przecież stoi na szczycie pagórka sama jak palec.

– Szarik? To ty? – zapytała, choć dziwny głos wcale nie brzmiał jak koci. Niemniej był jej znajomy! Tylko gdzie go już słyszała? – Czy właśnie rozmawiałam z siłą wyższą?

– Blisko – ucieszył się głos. Dobiegał gdzieś z kępki trawy.

Halinka przykucnęła i się rozejrzała. Odór kocich ekskrementów natychmiast uderzył w nozdrza ze zdwojoną siłą.

– A niech mnie – stęknęła. – Ten kot doprawdy żre, co popadnie...

– Nie jestem, co popadnie! – oburzyła się kupa.

– Zwariowałam. – Halinka wytrzeszczyła oczy. Nie potrafiła uwierzyć, że TO się właśnie dzieje. – Zwariowałam! Jesteś kocią kupą?!

– I tak, i nie – odparły odchody. – Pozwól, że oświecę twój ciemny umysł i wyjaśnię mój byt. Otóż pewnego razu Balbir...

Halinka niemal zjechała z pagórka. Próbowała używać rąk i nóg do wspinaczki, ale pośpiech dodawał skrzydeł, a już zwłaszcza pod koniec, gdy omsknęła jej się ręka i pokonała ostatnie kilka metrów z przyspieszeniem grawitacyjnym. O dziwo kontakt z ziemią nie uszkodził ją zbytnio, a więc zerwała się na nogi i pobiegła w kierunku obozowiska. Jej pojawienie zrobiło wrażenie, gdyż pozostali towarzysze zamilkli i zmierzyli ją od stóp do głów.

– Co ci się stało? – Na twarzy Anety malowało się niedowierzanie okraszone oszczędną porcją współczucia.

– Szarik! – Halinka zignorowała pytanie. – Wyjaśnij, dlaczego twoje ekskrementy gadają ludzkim głosem!

Brwi Surbiego powędrowały tak wysoko, że niemal opuściły twarz, a czoło się zmarszczyło niczym miech akordeonu. Niewzruszony pozostał jedynie Szarik, który po prostu się wspiął na syczącego Kilta, usiadł na jego włosach i poprawił łapką swój kapelusz.

– Właśnie! – przytaknął. – Dobrze, że mi przypomniałaś. Mam coś ważnego do powiedzenia. Prorok, którą wypiłem... Tak naprawdę wcale nie zginęła. – Kot się zastanowił. – Może pozwolę jej wyjaśnić sytuację. Zrrrobi to lepiej ode mnie. – Ustawił się bokiem, podniósł łapę i bezceremonialnie oddał mocz na oczach u wszystkich. Większość wylądowała na ziemi, ale kilka kropelek znalazło się też na uchu oraz barku nieszczęsnego zombie.

– To obrzydliwe! – oburzyła się Aneta.

– Sama jesteś obrzydliwa!

Halinka wreszcie poznała ten zadufany głos. Należał do przypadkowej kreacji karczmarza Balbira, która okrzyknęła się prorokiem!

– Kto to powiedział? – Aneta powiodła wzrokiem, po wszystkich zebranych.

Halinka bez słowa wskazała na wilgotną plamę pośpiesznie wsiąkającą w ziemię.

– Nieee... – Aneta jęknęła.

– Nieee... – Surbi prychnął, jak gdyby usłyszał najbardziej niedorzeczny żart.

– Panie i panowie! Przedstawiam wam prrroroka! – Szarik pokazał łapą to samo miejsce, co Halinka. – Jeśli dobrze ją zrozumiałem, żyje teraz we mnie.

– Dobrze zrozumiałeś, potężna istoto z innego wymiaru – zgodziła się prorok. – Gdy mnie piłeś, sądziłam, że mój żywot dobiega końca. A jednak odrodziłam się! Odrodziłam się niczym pelikan z popiołów!

– Czy w waszym świecie pelikany odradzają się z popiołów? – mruknęła Halinka do Surbiego.

– Co to pelikan? – odparł.

– Woda zasila mój byt... – Prorok brzmiała coraz słabiej, gdyż plama na ziemi już się skurczyła o połowę. – Dlatego od teraz płynę w żyłach potężnej istoty z innego wymiaru...

– W żyłach i nie tylko – zauważyła Halinka. – Czy pamiętasz nasze spotkanie na tamtym pagórku? – Dźgnęła palcem w stronę lasu.

– Oczywiście, że tak, niewiasto! – oburzyła się prorok. – Za kogo ty mnie masz?

– Za kocie siuśki – odbiła bezlitośnie.

Prorok nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż na dobre wsiąknęła w glebę, i jedynie te kilka kropel na uchu Kilta szeptały coś piskliwie, czemu się przysłuchiwał Szarik.

– Halinka, nie jest warrriatką – zaprzeczył kot. – Prędzej już sadyssstką...

– Szarik!

– Ale tylko troszeczkę – zapewnił kocur. – Tyci, tyci. Ciut-ciut.

Aneta poczłapała do ogniska, gdzie też po chwili klapnęła na ziemi, by następnie sięgnąć do kociołka i spróbować potrawki.

– Dobra – pochwaliła. – Mogę zacząć?

Surbi kiwnął.

– I co? – Halinka zwróciła na siebie uwagę gestem. – Będziesz udawać, że nic się nie stało?

– Taki jest plan – zgodziła się Aneta. – Właśnie uczestniczyłam w czymś zbyt dziwnym, żeby to ubrać w słowa.

– Gadałaś z moczem – odburknęła Halinka.

– Dziękuję, że ubrałaś to w słowa – odparła przyjaciółka histerycznie. – I czemu ja za tobą polazłam?! Już lepiej by było tłumaczyć się policji z rozwalonej restauracji! Chociaż...

– No?

– Przynajmniej nie muszę gadać z matką i ciotkami. – Aneta wsadziła drewnianą łyżkę do ust. – Czy masz już chłopaka? – przedrzeźniała. – Kiedy ślub? Czy myślałaś już o dzieciach? Nie chcę nic mówić, ale zegar biologiczny tyka, kochaniutka! Zanim się obejrzysz, skończysz jak te stare panny z bandą kotów! – Aneta zamarła. – Znaczy się... Bez urazy, Halina.

Surbi najwyraźniej zapomniał, do czego służą ręce. Wpierw chował je za plecami, później przyglądał się palcom i to każdemu z osobna, następnie spróbował robić kciukami młynek, by w końcu złapać się dłońmi za kolana i w tym również nie znaleźć ukojenia.

– Skończyłaś? – zapytała Halinka.

Przyjaciółka nieśmiało przytaknęła.

– W takim razie wróćmy do planowania bitwy. Jeśli nie myli mnie pamięć, prorok się zarzekała, że ten, który ją wypije, pokona nekromantę. – Halinka spojrzała na Szarika.

– Nie mam zielonego pojęcia, jak to zrobić – oświadczył dumnie kot.

– Tak mi się też wydawało – przytaknęła. – Ale prorok być może coś tam wie. Dlatego zapytamy ją o opinie. Surbi, przyda nam się jakieś naczynie.

Rewolwerowiec westchnął, wstał na nogi i podszedł wpierw do uwiązanych nieopodal khamranów, a następnie do namiotu.

– Zapomniałem, że już rozjuczyliśmy wierzchowce – burknął, gdy mijał Halinkę. Po chwili wrócił z blaszanym kubkiem.

– Szarik, chodź tu! – rozkazała Halinka.

Kot zeskoczył z Kilta i w mig znalazł się obok. Halinka postawiła przed nim kubek.

– Wiesz, co masz z nim zrobić.

– Niby wiem, ale jakoś tak... nie umiem na zawołanie.

– Przed chwilą to zrobiłeś.

– Dla przyjemności, ale nie dlatego, że ktoś mi kazał – fuknął kot.

Chwycił kubek zębami i zniknął za namiotem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top