15.2 Zombie zombie zombie

– No dalej!

Szturchnięcie Anety przywołało Halinkę do piaszczystej rzeczywistości. Mieli przecież grób do wykopania, a czas uciekał. Tylko połowa tarczy słońca wystawała poza horyzont. Wbiła łopatę w ziemię i aż stęknęła. Narzędzie weszło do połowy, a próba jego wyrwania sprawiła, że drewniana rączka podejrzanie zatrzeszczała. Gdyby był z nią Wasilij, w mig wykonałby robotę. Albo połamałby wszystkie łopaty. Jedno z dwóch.

Po chwili złapała schemat: nie wbijać czerpaka za głęboko, a następnie ostrożnie podważać. Mozolne i czasochłonne, lecz najskuteczniejsze. Całe szczęście, że Surbi wybrał miejsce między dwoma kurhanami. Przynajmniej dawały trochę cienia. Z drugiej strony sam rewolwerowiec się nie kwapił z robotą. Widziała, jak wbił łopatę w jedne zwłoki, lecz po tym przysiadł obok i zaczął się gapić na pagórki.

– Myślisz, że da radę? – zapytała Anetę.

– Myślę... że zamiast gadać... powinnaś bardziej. Pracować. Łopatą! – Aneta przestał kopać, by złapać kilka głębszych oddechów. – Natomiast nie sądziłam, że kiedykolwiek będę razem z tobą zakopywać zwłoki.

Halinka zmarszczyła czoło. I jak tu odpowiedzieć na takie stwierdzenie?

– Znaczy się, podejrzewałam cię o coś takiego – sprecyzowała przyjaciółka. – Ale siebie już nie.

– Zawsze posądzasz mnie o najgorsze.

– Rozwaliłaś połowę restauracji wierzchem na niedźwiedziu.

– Na niedźwiedzicy – odgryzła się. – Surbi! – zawołała. – Potrzebujesz pomocy?!

W tej samej chwili Surbi zaczął potrzebować pomocy, gdyż jedno zawiniątko gwałtownie eksplodowało, a ze środka się wyłoniło paskudztwo! Ciągle przypominało człowieka, lecz kolor skóry zmienił się na zielony niczym świeża trawa, a zęby wykrzywiły, jak gdyby inspiracją posłużyły zdjęcia z gabinetu dentystycznego. Z jakiegoś powodu ciało zombie okrywała śnieżnobiała judoka. Potwór rzucił się na Surbiego, a ten natychmiast opadł na plecy i spróbował wyjąć z kabury rewolwer. Miał mnóstwo czasu, ale nie potrafił uwolnić broni z zapięć. Halinka sięgnęła do pasu, wyjęła rewolwer i wycelowała. Ciekawe czy ciągle pamiętała, jak się strzelało? Znajomi wyciągnęli ją na strzelnicy raptem dwa razy. Na więcej się nie chciała zgodzić, a teraz żałowała. Naciągnęła kurek, chwyciła broń w obie ręce, zmrużyła lewe oko.

Strzał!

Uszy zaprotestowały wrednym piszczeniem. Trafiła zombie w bark, zwalając go na chwilę z nóg. Surbi w międzyczasie wyjął rewolwer i naprowadził lufę na gramolącego się potwora. Halinka odetchnęła. No nareszcie. Lada chwila a pozbędzie się go na dobre! Jeszcze kilka sekund.

Minut?

Godzin?!

Dlaczego jeszcze nie wystrzelił?!

PACH!

Z lufy rewolweru Surbiego unosił się dym. Sam właściciel wstał na nogi, schował broń, chwycił łopatę i odciął głowę nieprzytomnemu zombie.

– Co tak się ociągałeś?! – nie wytrzymała Halinka.

Odpowiedź Surbiego utonęła w kakofonii jęków, wrzasków i grzechotów. Na całym cmentarzu wrzało jak w ulu! Nie widziała co prawda kolejnej abominacji, lecz prawie nie słyszała własnych myśli. Dostrzegła natomiast jedną bardzo istotną rzecz — bladą jak papier twarz Surbiego. Westchnęła, wbiła łopatę w ziemię i ruszyła do mężczyzny, uważnie się rozglądając wśród kurhanów i nagrobków (zwłaszcza tych głośnych).

Stanęła naprzeciw Surbiego i uważanie zbadała jego mimikę. Wreszcie miała pewność.

– Nie potrafisz odcinać im głów – stwierdziła.

– P-potarfię – zapewnił Surbi. – Tylko m-muszą się wcześniej p-przemienić... Zwykle czekam z tym, aż się ockną, ale dzisiaj...

– Nie chciałeś stracić przed nami twarzy – dokończyła. – Prawie cię to kosztowało życie, wiesz?

– Wiem – zgodził się Surbi. – Po prostu... Mam dość docinek! Gdy ludzie się o tym dowiadują, nie dają mi spokoju!

– A jednak to nie oni pozbywają się ciał, lecz ty – zauważyła Halinka. Klepnęła go w ramię. – Dawaj tę łopatę.

– N-na pewno?

– Ktoś musi to zrobić. Ty pomożesz Anecie.

Surbi wyraźnie się wahał, a usłuchał, dopiero gdy siłą zaczęła go popychać w stronę przyjaciółki. Po tym Halinka chwilę stała w miejscu, próbując się mentalnie przygotować do zadania. Schowała rewolwer i zacisnęła obie dłonie na łopacie. Na co do cholery właśnie się zgodziła?!

– Tak się kończy szpanowanie – wycedziła. – Że niby potrafię zrobić coś, czego Surbi nie potrafi...

Ruszyła do ostatniego zawiniątka. Starała się nie patrzeć na dwa trupy (a zwłaszcza ten ludzki i w samej bieliźnie). Niechętnie rozwinęła tkaninę, a jej oczom ukazało się sine i niemal nagie ciało. Nieszczęśnik nazywał się Kilt Weston, a przynajmniej tak twierdził Surbi. Poprawka: wspomniał o tym raz, a informacja z niewiadomych przyczyn wypłynęła z odmętów pamięci.

– Pięknie – burknęła. – Teraz już wiem, że zajączek, którego planuję wypatroszyć, nazywał się Kilt. To zdecydowanie pomoże mi zrobić, co powinnam...

Rozum — najwyraźniej zachęcony ironią — uruchomił wyobraźnie. Kilt najpewniej miał piękną żonę i trójkę dzieci. Cała rodzinka wyczekiwała tatusia w domu zbudowanym z drewnianych bali. Samanta — najmłodsza córka, na którą tatuś pieczołowicie wołał Sam — stała na progu, ignorując nawoływania matki. Ściskała w rękach pluszowego misia, a jej piękne, brązowe oczy szkliły się od łez...

– Starczy! Starczy!! – jęknęła, unosząc wyżej łopatę. – Jaki dom! Jakie dzieci?! Jakie pluszowe misie?!

– Wszystko w porządku?

Halinka aż podskoczyła, gdy o jej nogi otarł się Szarik.

– Jak najbardziej! – odparła. – Mi też czasem wolno pogadać ze sobą.

– Zgoda. – Kot przechylił łebek, studiując to ciało Kilta, to zdekapitowane zombie. – A skąd tamten wytrzasnął judogę?

– Nie wiem – odburknęła. W duchu zaczęła odliczać do dziesięciu. Może dzięki temu dłonie przestaną wreszcie drżeć?

– Chyba skończyła mi się sraczka – oznajmił.

– Gratuluję – wycedziła.

– Wydaje mi się, że powinienem przestać jeść co popadnie...

– Doprawdy? – Sarkazm zdawał się wylewać z ust Halinki niczym krew z odciętej...

Zacisnęła usta. Prawie zwymiotowała! A niech to...

– Chyba nie jesteś w nastroju – odparł Szarik.

– Doprawdy?!

– Mam coś ważnego do powiedzenia, ale zrobię to później. Dam ci chwilę. – Szarik odszedł z uniesionym ogonem, zostawiając ją sam na sam z problemem, w który się wpakowała.

Potrzebowała pomysłu. Może spróbuje taktyki Surbiego? Oblizała suche wargi i się zmusiła do spojrzenia na zombie. Zdecydowania potrafiła znieść ten widok. Nieruchome ciało o zielonej skórze, powykrzywianych kończynach i brudnych paznokciach wyglądało obco i nieprzyjemnie. W jakiś sposób kojarzyło się z wredną muchą, która wpierw koczowała na wszystkich możliwych śmietnikach, aby później wlecieć do mieszkania i spróbować zapaskudzić swoimi łapkami każde nieprzykryte pożywienie.

Zerknęła na tarczę słońca. Ponad horyzont wystawała już zaledwie ćwiartka. Może potwór wkrótce się ocknie? Zacisnęła zęby i ponownie przygotowała łopatę, którą jej wyobraźnia zamieniła w olbrzymią packę na owady.

– No dalej – szepnęła. – Tylko spróbuj usiąść na moim bananie. – Liczyła się packa oraz „kokon" pod jej stopami, z którego za chwilę miał wyfrunąć brzydki motyl.

Trup otworzył oczy, a na jego skórze zmaterializowała się niebieska judoga z czerwonym pasem. Halinka opuściła łopatę, jednakże zombie wcale nie czekał grzecznie na dekapitację. Chwycił ją za nogę (przez co chybiła) i założył dźwignię, której nie powstydziłby się sam Wasilij. Halinka się wyswobodziła, ratując palce bosej stopy przed odgryzieniem. Błyskawicznie poderwała się na nogi i wyjęła rewolwer. Zanim wystrzeliła, zombie krzyknął ludzkim głosem:

– DO MNIE!!!

Choć dotychczasowa przygoda przypominała Halince kiepski dreszczowiec, nagle nabrała rozmachu. Ze środka syczących grobów i kurhanów wybiły się dłonie w białych rękawach. W jednej chwili cmentarz zamienił się w las zielonych rąk i nóg. Umarlaki wyłaziły z mogił jedne po drugim i zmierzali w kierunku domniemanego ojca trójki dzieci (a w tym malutkiej córki o imieniu Samanta).

Halinka naciągnęła kurek i wycelowała w zombie-Kilta broń.

– NIE UCZCIWE! – ryknął tamten.

Ktoś wyszarpnął z dłoni Halinki rewolwer. Ku zdziwieniu uświadomiła sobie, że był to Surbi.

– Uciekamy! – ryknął.

I właśnie wtedy prowizoryczna kładka zleciała w przepaść, ściągnięta przez zombie zamieszkujące wykopany rów. Połamane kończyny i roztrzaskane głowy nie przeszkadzały im we wczłogiwaniu się na teren cmentarza i dołączaniu do półkola odcinającego drogę ucieczki, na którego czele stał Kilt Weston w niebieskiej judodze.

– Kurwa. – Surbi wypowiedział przekleństwo z takim spokojem, jak gdyby skosztował niesmacznej herbatki, a nie utknął na cmentarzu pełnym umarlaków.

– Zostawcie mnie! – piała Aneta, przedzierając się między dziesiątkami dłoni wystających z kurhanów. – Co do diabła! – ryknęła, gdy stanęła zdyszana obok Halinki.

– Krzykacz. – Surbi wskazał Kilta. – Już po nas.

Halinka powiodła spojrzeniem wokół. Krąg złożony z zombie się zacieśniał do momentu, aż zostali otoczeni z każdej strony. O dziwo na tym się chwilowo zakończyło. Zombie stali jęcząc i sycząc, ale najwyraźniej na coś czekali.

– KTO SIĘ BIĆ? – zapytał Kilt.

– Co? – Halinka zmarszczyła czoło.

– KTO SIĘ BIĆ!

– Chyba żąda pojedynku. – Szarik usiadł na barku jednego z zombie w pierwszym rzędzie.

– To koniec. – Surbi oddał rewolwer Halince, po czym sięgnął do kabury i spróbował uwolnić swój. – Miło było was poznać, dziewczyny.

– NIE UCZCIWE! – ryknął Kilt, a krąg zombie natychmiast zaczął się zacieśniać.

Halinka schowała broń i skwapliwie odciągnęła dłonie Surbiego od kabury. Marsz zombie się zatrzymał.

– KTO SIĘ BIĆ? – powtórzył Kilt. – KTO?

– Co tu się dzieje? – zapytała Halinka.

– Nic takiego. – Surbi poprawił kapelusz. – Zwyczajnie giniemy.

– KTO SIĘ BIĆ?

– CHWILA! – warknęła Halinka. – ZROZUMIEĆ MUSZĘ!

– DOBRA! – odparł Kilt, po czym schował ręce za plecami i zaczął gwizdać, co w praktyce najczęściej oznaczało plucie przez szpary w krzywych zębach.

– Posłuchaj mnie uważnie. – Halinka chwyciła Surbiego za barki. – Wygram każdy pojedynek pod warunkiem, że nie walczę z Wasilijem...

– I Swietłaną – dodała Aneta.

– Wcale nie! – oburzyła się Halinka. – Wtedy przez pół nocy walczyłam z wampirem, a przez kolejne pół rozwiązywałam durne zagadki Szarego!

– Dobra, dobra...

– Nie wspominając już o tym, że miałam okres!

– Jasne, jasne...

– Aneta!

– No przecież się zgadzam.

– Wcale nie!

– Dobra, dobra.

– Dziewczyny... – Surbi nieśmiało przypomniał o swojej obecności.

– Wygram pojedynek! – zapewniła Halinka. – Wyjaśnij tylko zasady.

– Nie wolno używać broni – podjął Surbi. – Dozwolone są wyłącznie sztuki walki. Ciosy poniżej pasa są zabronione, gryzienie – tu łypnął wymownie na Kilta – również...

– Świetnie. – Halinka strzeliła knykciami, występując naprzód.

– Nie świetnie! – Surbi pociągnął ją z powrotem. – Nie rozumiesz? Walczysz z nieśmiertelną istotą! Nie da się jej pokonać pięściami. Ile razy upadnie, tyle razy się podniesie. No, chyba że dasz radę urwać mu czachę gołymi rękami.

Halinka się zastanowiła. Wasilij pewnie potrafiłby, lecz sama nie osiągnęła jeszcze takiego poziomu.

– W takim razie, w jaki sposób z nimi wygrywacie? – zapytała.

– Nie wygrywamy – odburknął Surbi. – Cała nasza cywilizacja prawie upadła przez te kretyńskie pojedynki.

– W sensie?

Surbi zdjął kapelusz i przyłożył do piersi.

– Nasza kultura w dużej mierze opierała się na honorze – westchnął. – Dlatego, gdy pierwszy zombie wyzywał ludzi na pojedynki, były one natychmiast akceptowane i HONOROWO – to słowo niemal wypluł – przegrywane. W ten sposób nekromanta zasililał swoje szeregi, zanim wynalazł zaklęcie, które przywraca zmarłych do życia każdego wieczoru. Sama nie wiesz, ile razy widziałem dumne spojrzenie takie jak twoje. A później wpierw pojawiało się zmęczenie, następnie zaskoczenie, a na końcu lęk. Jednakże nie wypada błagać o życie, co to to nie! – Surbi się skrzywił. – Jesteśmy przecież ponad tak przyziemne rzeczy, jak emocje!

– Krzyczysz – zauważyła Aneta.

– Bo się zdenerwowałem – odburknął.

– Nie zginę. – Halinka zacisnęła dłoń na jego barku. – I nie będę walczyć honorowo.

– Będziesz musiała – prychnął. – Jeśli przestaniesz respektować zasady, wszystkie zombie na cmentarzu rozszarpią nas na kawałki. Dopóki walczysz, jesteśmy bezpieczni.

Halinka wystąpiła naprzód. Choć próbowała wszystkich uspokoić, prawda wygląda nie za ciekawie. Żaden pomysł na pokonanie nieśmiertelnej istoty bez pomocy narzędzi jakoś nie chciał się objawić. Trudno. Zacznie walkę, a w międzyczasie może po prostu na coś wpadnie? Oby tak...

Kilt zaatakował jako pierwszy i natychmiast udowodnił, że inny kolor judogi oraz czerwony pas absolutnie nie są dziełem przypadku. Ledwo umknęła przed kombinacją prostych i sierpowych, następnie na krótko skończyła w zwarciu, w którym nieumarły radził sobie lepiej niż dobrze. Całe szczęście, że się przyłożyła ostatnio do obrony przed rzutami, inaczej skończyłaby rozciągnięcia na całej ziemi, kaszląc od kurzu, który wznieciła ich walka. Musi TO spowolnić! Inaczej będzie krucho.

Uchyliła się przed uderzeniem, odpowiedziała kontrą w wątrobę, która nie dała żadnego oczekiwanego efektu, po czym pchnęła stopą w kolano. Chrupnięcie, które wydała z siebie noga umarlaka, sprawiło, że jej kark zmroziło, jak gdyby wredny kuzyn znowu przyłożył tam zimną stopę.

– Łoooo!

Pochwała Szarika nie pomogła. Ciągle się krzywiła, jak gdyby zobaczyła kopnięcie w krocze. Zombie dziwacznie kuśtykał, gdy jego noga chrupała niczym zjadane czipsy. Nie sądziła, że udany atak tak bardzo się obróci przeciwko niej. Nieprzyjemne dźwięki zdawały się opadać na jej skórę niczym lodowate krople deszczu. Jednakże były też i plusy zaistniałej sytuacji. Mogła biegać wokół potwora, nie angażując się w niebezpieczną wymianę uderzeń.

– Co się stanie, jeśli złamię mu wszystkie kończyny? – zapytała.

– Będzie się czołgał jak gąsienica – odparł Surbi.

– No nieeeee...

– Mówiłem przecież, że nie da się z nim wygrać!

– NIE GADAĆ! – ryknął Kilt. – BIĆ SIĘ!

– Biję się cały czas – odparła Halinka. – To ty nie możesz mnie sięgnąć!

– MOGĘ! – Działania Kilta jednakże zaprzeczyły jego odważnym słowom, gdyż łaził w kółko za spacerującą już Halinką. – MOGĘ!

– No to dawaj. – Obróciła się i zachęciła go kiwnięciem palca. – Bo jak na razie mocny to jesteś w gębie!

– MOGĘ! – Kilt wypowiadał się hardo, ale na jego karku pojawiły się interesujące szkarłatne plamy.

Czyżby się wstydził? Jeśli tak, obróci to na swoją korzyść! Zdjęła klapki i gdy mijała Anetę, wcisnęła jej jeden.

– Nie potrzebuje pięści, żeby cię pokonać! – zapewniła, co brzmiałoby nieco lepiej, gdyby od ładnych kilku minut nie uciekała przed nieumarłym. – Od teraz będę cię bić tym właśnie klapkiem i zawsze po mordzie!

– NIE BĘDZIESZ! – zaprzeczył Kilt, a zdradzieckie plamy zakwitły również i na policzkach.

Halinka przystanęła, zaczekała, aż zombie się zbliży i spełniła swoją groźbę.

– Będę! – Ponownie umknęła do przodu.

– NIE BĘDZIESZ!

PLASK.

– Będę!

– NIE BĘDZIESZ!!

PLASK!

– Będę!

– NIE BĘDZIESZ!!!

– Mój boże, jakie to dziecinne... – nie wytrzymała Aneta.

PLASK!!

– Będę! Będę! Będę!

Zombie zawył. Kompletnie się zatrzymał i zasłonił twarz rękami.

– NIE BĘDZIESZ! NIE BĘDZIESZ! NIE! – ryknął.

Halinka ostrożnie podeszła bliżej i z miną znawcy oceniła gardę nieumarłego. Okrążyła go z każdej strony, cmokając językiem. Niespodziewanie połaskotała go pod pachą.

– NIE UCZCIWE! – oburzył się Kilt, gdy jego ręka opadła, odsłaniając kawałek policzka.

PLASK!!!

– Będę! – Halinka wysunęła język i naciągnęła palcem skórę pod okiem.

Kilt usiadł na ziemi i się rozpłakał. Pozostali zombie rozejrzeli się po sobie z zakłopotaniem i zaczęli rozchodzić. Część wskoczyła z powrotem do przepaści, gdy pozostali usiłowali się zakopać w swoich grobach. Na końcu powykręcane ręce wynurzyły się na chwilę z rowu, by położyć na swoim miejscu kładkę.

– PO-PO-WIEM WSZYSTKO! TAAACIE!!! – zawodził Kilt. – PO-PO-POWIEM! – Podniósł się z ziemi i ruszył w stronę kładki.

– Musimy iść za nim! – zawołał Surbi! – Zaprowadzi nas do nekromanty!

– Świetnie! – Halinka założyła z powrotem klapki.

– A co z trupami? – Podjęła Aneta.

– Zrzucimy do przepaści – odparła Halinka. – Zombie, tak czy inaczej, umieją już stamtąd wyłazić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top