14.2 Najwolniejsza Ręka na Zdziczałym Wschodzie
Wnętrze gospody cuchnęło kadzidłem. Wyglądało też inaczej, niż się spodziewała. Z jednej strony wystrój pasował do Dzikiego Zachodu, który znała z telewizji, na przykład drewnianymi krzesłami, ladą oraz pułkami lub szafeczkami. Z drugiej strony dostrzegała orientalne wykończenie. Ot choćby słupy, na których trzymał się dach gospody, były w istocie rzeźbami chińskich smoków, a lampy paliwowe upiększone jaskrawymi wzorami kwiatów, przypominały gliniane kaganki. Zresztą piękne gliniane naczynia stanowiły kolejną rzecz niepasującą do oczekiwanego konceptu, a już zwłaszcza obecność ciepłych naparów w pięknych czajniczkach. Całe szczęście, że kilku bywalców potężnie się zaprawiało trunkiem cuchnącym selerem i spirytusem. Tego właśnie oczekiwała!
Usiadła razem z Anetą za niewielkim stolikiem w samym rogu gospody. Po chwili dostrzegła pierwszą znaczącą różnicę między swoją grupą a bywalcami — zdjęli buty i siedzieli na krzesłach po turecku. To z kolei wyjaśniało konieczność kadzidła. Bez ziół w powietrzu stałby wyłącznie jadowity smród niemytych stóp. Bywalcy nie bawili się w grzeczność, gdyż rozglądali ich od stóp do głów, przerywając tę czynność żuciem ziół, pociągnięciem fajki lub napiciem się naparu bądź alkoholu. Jedynie muzycy pilnowali swojego nosa, gdyż mieli pełne ręce roboty. Młody chłopak kręcił korbą w czasie gdy stara Azjatka w pełnym skupieniu grała na czymś, co wyglądało jak połączenie akordeonu i maszyny do pisania, a brzmiało niczym fortepian i bansuri jednocześnie.
Jako że nikt nie odważył się przedsięwziąć nic więcej ponad gapienie, Halinka pozwoliła sobie podsłuchać rozmowę między Surbim, a Balbirem — jak okazuje się — gospodarzem tej dziwacznej speluny.
– Trzy trupy, Surbi. Trzy! To nie w kij pierdział. – Głowa Balbira gibała się na boki niczym zabawka. – Wiesz przecież, jak trudne jest pozbywanie się zwłok, gdy w kraju szaleje nekromanta?
– Zaatakowali mnie. Miałem dać się zabić?
– Wtedy byłby tylko jeden trup – zauważył Balbir. – Nie zrozum mnie źle, Surbi. Gdybym źle ci życzył, nie postawiłbym na ciebie dziesięciu bakhraków. Ale trzy trupy, to trzy trupy. Ktoś będzie musiał się tego pozbyć.
– Mówiąc „ktoś", masz na myśli mnie, czyż nie?
– Oraz twoich znajomków, jeśli odważą się pomóc.
– Mógłbym po prostu stąd wyjechać – odparł cierpko Surbi.
– A wtedy narobiłbyś smrodu na cały Zdziczały Wschód. – Głowa Balbira ponownie niebezpiecznie się rozchwiała. – Znasz przecież mój długi jęzor. Zaręczam cię, że gdybyś postąpił aż tak niegodziwie, nie dostałbyś żadnej taryfy ulgowej. Musiałbyś zamieszkać w jaskini i współżyć z khamranami, o ile nie urwałyby ci w trakcie jajec.
– Przekonałeś mnie – westchnął Surbi. – W takim razie poproszę o cztery porcje pamcsi, no i coś do picia. Na twój koszt.
– Na mój? – żachnął się Balbir.
– Oczywiście. Bo przecież pójdziesz później do burmistrza, by się pochwalić, że rozwiązałeś problem umarlaków, czyż nie?
– Cztery porcję pamcsi, tak? – powtórzył Balbir. – Już się robi.
Surbi ruszył z powrotem do stolika, w międzyczasie pozdrawiając bywalców oszczędnymi gestami. Zatrzymał się na dłużej przy stoliku, za którym siedział naburmuszony mężczyzna z rękami skrzyżowanymi na piersi.
– Nie smuć się, Dakshi. – Surbi poklepał go po barku. – Istnieje spora szansa, że powinie mi się dzisiaj noga.
– A czy to zwróci moje czterdzieści bakhraków? – Mężczyzna zaciągnął się fajką. – Nie sądzę.
– Mógłbyś przestać obstawiać moją śmierć.
– Mógłbym, ale zawsze, gdy cię widzę, mam przeczucie, które krzyczy: ten koleżka długo nie pożyje.
– Niby dlaczego? – żachnął się Surbi.
Dakshi uniósł dłoń.
– Nie masz porządnej pracy. – Liczył, zaginając palce. – Ciągle wdajesz się w strzelaniny, a przez to notorycznie pozbywasz truposzy. No i zadajesz się z coraz dziwniejszym towarzystwem. – Wskazał na stolik, za którym siedziała Halinka. – Sam już nie wiem, skąd wytrzasnąłeś te egzotyczne babki.
Halinka uniosła brwi. Zdecydowanie ciekawe określenie. Otaksowała wzrokiem twarz Anety, żeby odszukać w stwierdzeniu mężczyzny ukrytej prawdy. Prezentowała się do bólu typowo, choć zapewne właśnie o to chodziło. W końcu byli daleko od domu, a biała skóra rzucała się tu w oczy.
– A na domiar złego... – Dakshi zacisnął dłoń w pięść. – Polujesz na nekromantę. Szlachetny cel i w ogóle, ale też i niewykonalny. Cywilizacja upadła, pogódź się z tym i korzystaj z życia, zanim kolejna horda zeżre cię razem z kośćmi. – Dźgnął tłustym paluchem w kierunku Anety. – Na przykład: wydupcz se piękną panienkę.
– Zaraz ja cię wydupczę, stary dziadu – warknęła Halinka. – Przy pomocy równie starej deski pełnej drzazg!
Dakshi pokraśniał, po czym posłał nieśmiałe spojrzenie Surbi.
– One gadają po naszemu – stwierdził.
– Rzeczywiście – potwierdził Surbi.
– Mogłeś uprzedzić.
– Mógłeś nie obstawiać mojej śmierci. Trzymaj się, Dakshi.
Mężczyzna odburknął dziwne słowo, które brzmiało jak „kamień", lecz ton i intonacja sugerowały, że właśnie usłyszała przekleństwo.
Surbi usiadł naprzeciwko i wlepił wzrok w Halinkę. Nie raczył się odezwać, po prostu patrzył i chyba coś rozważał, a przynajmniej tak jej się wydawało, gdyż marszczył czoło i nos. Zdecydowanie zbyt rzadko też mrugał. Halinkę korciło, by go ponaglić, lecz wtedy Balbir przyniósł do stołu cztery gliniane miseczki oraz łyżki. Ostry aromat tłuszczu połechtał jej nozdrza. Przełknęła ślinę. Była diabelnie głodna! Dziwne, że dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę...
Skosztowała, a krwisto-czerwona potrawa wpierw sparzyła jej język, a później wypaliła kubki smakowe. Zakaszlała, ale nie przestała jeść. Nie odpuści posiłku, nawet jeśli spopieli jej przełyk! Aneta najwyraźniej myślała podobnie, gdyż mimo czerwonej twarzy, łzawiących oczu oraz cieknącego nosa, nadal napychała się potrawką, czasem tylko pojękując. Najgorzej radził sobie Szarik. Kęs, syknięcie, kolejny kęs, rozpaczliwe miauknięcie. Skupiał tym samym uwagę bywalców, w tym i muzyków, którzy przestali grać, by się przyjrzeć cierpieniu dziwnego zwierzątka.
– Nie... bez brrrowarka to nie przejdzie. – Szarik pociągnął nosem, wycofując się od miseczki.
– Czy to zwierzę gada?! – Dakshi przełknął zawartość glinianej czarki.
– A skąd – zaprzeczył Surbi. – Za dużo wypiłeś. Mnie z kolei ciekawi, jak zapłacisz za alkohol, skoro przegrałeś czterdzieści bakhraków?
– Dobre pytanie! – podchwycił gospodarz. – Dakshi, pozwól na chwilę!
Awantura, która wkrótce wybuchnęła, dała Halince długo oczekiwaną chwilę ustronności. Czuła się zmęczona nadmiarem uwagi, zwłaszcza że ciekło jej z nosa, ledwo widziała przez łzy, a w ustach paliło, jak gdyby polizała pochodnię.
– Jesteście nietutejsi – zawyrokował Surbi. – Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak źle znosił ostrość żarcia.
– Czego ty jesteś taki ciekawski? – wydusiła z siebie Halinka. – Nie wystarczy ci wiedza, że chcemy pomóc?
– Nie wystarczy. – Surbi oparł się o krzesło. – Co, jeśli jesteście szpiegami nekromanty?
– Serio? – Halinka wskazała dłonią swój idiotyczny strój. – Uważasz, że w taki sposób noszą się szpiedzy?
– Kto wie? – odparł Surbi. – Adarsh jest szalony, a przez to nieprzewidywalny. Może wysłał właśnie was, by uśpić czujność...
– Wszyscy się na nas gapią – zauważyła Aneta.
– Moją czujność – poprawił się Surbi.
– Ty też się na nas gapisz – odbił Szarik. – Słuchaj, skoro zebrało ci się na przesłuchiwanie, załatw nam jakieś piwko z łaski swojej. Chciałbym skończyć jeść.
– Co to „piwko"? – Surbi zmarszczył brwi.
Szarik wytrzeszczył oczy, po czym wolno obrócił łebek do Halinki.
– Nie mają tu p-piwa? – Pociągnął nosem. – Jesteśmy zgubieni!
– Nie dramatyzuj – odburknęła, kładąc dłoń na jego łbie. – I przestań gadać, bo znowu będziemy w centrum zainteresowania. – Zwróciła się do Surbiego: – Szarikowi chodzi o napój o niewielkiej zawartości alkoholu bazowany na zbożu i ziołach.
– Sercja – odparł mężczyzna. – To trzeba tak od razu. – Wstał i udał się do lady, za którą Balbir ciągle strofował Dakshi. Na szczęście, zanim gospodarz oddał się kłótni, zdążył przygotować i napełnić cztery gliniane kufle, które Surbi przyniósł (na raty) do stolika.
Szarik zanurzył pysk w pienistej cieczy, siarczyście beknął i rzucił się na jedzenie. Halinka wolałaby wodę, lecz bywalcy (a w tym i gospodarz) nie wyglądali na takich, co przejmują się higieną. Może niewielkie stężenie alkoholu obecne w trunku unicestwi wszelkie zarazki, które miały na sobie niemyte paluchy Balbira? Pragnęła w to wierzyć, zwłaszcza że potrzebowała przepłukać czymś usta z ostrości. Skosztowała. Smakowało nieco zbyt kwaśno, wyczuwała też zioła, które kojarzyły się z aromatem szyszek sosny. Do przełknięcia, choć bez większej przyjemności.
– Dobre! – pochwaliła Aneta.
Halinka westchnęła. Chciałaby przynajmniej raz mieć z nią jakiś wspólny front... Wypiła do połowy i odsunęła naczynie. Tyle wystarczy.
– Na czym to skończyliśmy? – Surbi zastukał palcem w skroń.
– Na tym, że próbowałeś wyniuchać, skąd jesteśmy – odparła Halinka. – A ja naprawdę nie mam ochoty tłumaczyć zawiłości mojej podróży...
– Zadurzył się w niej bogaty koleś, który otrzymał magiczne moce od dżina; tego samego, który później wypędził nas do świata grzybów, z którego trafiliśmy tu – wyrzucił Szarik jednym tchem. – No co? Ugościł nas brrrowarkiem!
– Przestań paplać – zirytowała się Halinka, łapiąc kota za pyszczek i lekko nim potrząsając.
– Żartujecie sobie, prawda? – Surbi uniósł brew. – To się nie trzyma kupy...
– A twój nekromanta to niby lepszy? – odburknęła Halinka. – Do bólu typowa historia o złoczyńcy, który planuje zniszczyć świat, zacierając ręce i mrocznie chichocząc do swojego przydupasa.
– A nie słyszałaś jeszcze nawet o zombie... – przytaknął.
– Możemy tak się przepychać całą wieczność – odparła. – Albo możemy też się zająć problemem nekromanty, żebyśmy mogły ruszyć dalej.
– Dalej?
– Jesteśmy uwięzieni w twojej rzeczywistości, dopóki nie spełnimy w niej jakiejś misji.
– A przynajmniej tak sądzi Halinka – dodał Szarik.
– Ale dobre piwo! – Aneta otarła usta i sięgnęła do kufla Halinki. – Z czego je robicie?
– Wyprzedziła mnie – jęknął Szarik. – Też chciałem to zrobić!
– Przestań hałasować. – Halinka pstryknęła go w uszy.
Surbi potarł potylicę.
– Zaufam wam – stwierdził. – W końcu nie mam lepszego wyboru. Ci tutaj – zatoczył nad głową palcem okrąg – są skończonymi tchórzami. Świat się kończy, a ci, zamiast coś z tym robić, żłopią tylko sercje i pierdzą w stołki. Jednakże zanim przejdę do konkretów, pora na małą próbę. – Wstał i odwrócił się do gospodarza. – Balbir! Przynieś proroka!
Zdziwiony gospodarz rozluźnił na moment chwyt na kołnierzu Dakshi, z czego ten natychmiast skorzystał, wystrzeliwując niczym pocisk na zewnątrz.
– Później mu dołożysz – zapewnił Surbi. – Dakshi nie potrafi na trzeźwo funkcjonować. Wróci jutro z podkulonym ogonem.
Balbir zaniechał pościgu (choć ciągle ściągał groźnie brwi) i zniknął za drzwiami prowadzącymi na zaplecze. Po chwili wrócił z metalowym kuflem, zamkniętym pokrywką. Halince nie spodobała się cisza, która znowu zapadła, podobnie jak nabożne spojrzenia mieszkańców zawieszone na naczyniu. Balbir przystanął przed stolikiem i zerknął na Surbi.
– Jesteś pewien? – zapytał półgłosem.
– A masz coś do stracenia?
– No nie, ale to... no wiesz... przyjezdni.
– No tak – zgodził się Surbi. – Właśnie dlatego chciałem ich sprawdzić. Wszyscy „nasi" już przecież próbowali i gówno z tego wyszło.
– No w sumie... – Gospodarz przytakiwał, ale jakoś się nie kwapił, by postawić na stole kufel.
Wyręczył go w tym Surbi, niemal wyrywając naczynie z zaciśniętych palców. Gdy stuknął nim o blat, bywalcy zerwali się z miejsc i okrążyli stolik Halinki. Już wcześniej czuła duchotę, lecz teraz uderzyła ją zwielokrotniona kwaśnymi oddechami i smrodem stóp.
– Potrzebuję przestrzeni! – rozkazała.
Bywalcy niechętnie cofnęli się o dwa kroki, lecz wkrótce znowu zaczęli się tłoczyć bliżej. Halinka zdjęła kapelusz i położyła go na stole. Z ludzką ciekawością może i nie wygra, ale przynajmniej zaradzi nieco na duchotę. Zrzuciła na oparcie płaszcz, zostając w kamizelce i koszuli.
– Na czym polega test? – zapytała.
– Otwórz kufel – polecił Surbi.
Usłuchała. Jej nozdrza podrażnił kwaśny, alkoholowy odór fermentacji.
– Zepsute piwo – podsumowała. – No i?
– Sama jesteś zepsuta! – odparło piwo.
Podskoczyła na krześle, lecz w odróżnieniu od Anety przynajmniej nie zerwała się z piskiem na nogi. Niemniej zazdrościła Szarikowi, który nie przestraszył się w najmniejszym stopniu, a wręcz zajrzał do naczynia.
– C-co widzisz? – zapytała Aneta.
– Pianę – odpowiedział kot.
Halinka syknęła. No to się zaraz zacznie...
– To zwierzę gada! – Muzyczka wskazała oskarżycielsko Szarika.
– Podobnie jak wasze piwo! – odgryzła się Halinka. – A jakoś nie robicie z tego wielkiego halo!
– Co to „piwo"? – spytało kilka głosów naraz.
– Musimy spalić to zwierzę! – krzyknęli pozostali.
Halinka przetarła powieki. Ech...
– A tylko ssspróbujcie, to was rozwalę lassserami! – wrzasnął kot.
– Czym? – zapytali bywalcy chórem.
– Dobra spokój! – rozkazała Halinka matczynym tonem. – Zanim będziecie kogokolwiek palić, wytłumaczcie, po co postawiliście nam pod nos zepsute piw... zepsutą sercję.
– Nie jestem zepsuta! – zirytował się napój.
– Właśnie!
– Dobrze jej powiedział!
– Przestań obrażać naszego proroka, przybłędo!
– Jakiego znowu proroka?! – Halinka z trudem panowała nad rozdrażnieniem. Może jednak świat grzybni nie był taki zły? Przynajmniej tam nie musiała się sprzeczać z bandą durnych wieśniaków!
– Mnie! – oznajmiła dumnie sercja. – Pozwól, że oświecę twój ciemny umysł i wyjaśnię mój byt...
– Średnio mnie to obchodzi – mruknęła Halinka.
– A mnie tak! – Ogon Szarika sterczał niczym antena. Niemal promieniował entuzjazmem.
– Otóż pewnego razu Balbir...
Długą wypowiedź „proroka", która nastapiła chwilę później, podsumowałaby następująco: Balbir zapomniał o fermentującym piwie (i to przez CZTERY lata), a przypomniał sobie, dopiero gdy potrzebował beczki. To, co znalazł na jej dnie, już prawie wynalazło koło i nie potrafiło się zamknąć. Sama historia, mimo że opowiedziana wyjątkowo nieciekawie, nie frustrowała tak bardzo, jak wrogość tubylców skierowana w Szarika. Nie pojmowała, dlaczego gadające piwo nie było problemem, lecz gadający kot już tak!
– Czy możemy przejść do rzeczy? – ponagliła, przerywając tym samym popis paplaniny „proroka".
– Iiii nie zaliczoooone – odburknęła sercja. – Nie nadajesz się na wybrańca. Następny!
– Jakiego znowu wybrańca? – zapytała.
– Tego, który pokona nekromantę – szepnął Balbir z nabożną czcią.
– To się nie zgadzam – odparła. – Musisz mnie wybrać.
– Nie dam się wypić komuś tak nieokrzesanemu! – zirytowała się sercja.
– Wypić?
– Ten, który wypije krew proroka, pokona nekromantę. – Balbir gniótł w dłoniach swój kapelusz.
Halinka ugryzła się w język. Jaką niby krew?! Przecież to piwo! Cholerne! Skwaśniałe! Piwo!
– Aneta, musisz zostać wybrańcem – poleciła.
– Co?! Czemu?
– Ja nie będę tego pić.
– Ja też nie chcę! Okrutnie śmierdzi! A smakuje pewnie jeszcze gorzej...
– Smakuję doskonale! – oburzyła się sercja.
– A niby skąd wiesz? – Halinka skrzyżowała ręce na piersi.
– Bo jestem prorokiem! Ja wiem wszystko.
– Żelazna logika – zgodził się Szarik. – W takim razie to ja cię wypiję.
– Ty? – zdziwiła się sercja. – Rude dziwadło? Dlaczego niby powinieneś zostać wybrany?
– Jestem bardzo silny i mam piękne futro.
„Prorok" tylko prychnęła.
– A niedawno pokonałem Klipsa! I zrobiłem to narrrąbany. A to oznacza, że potrafię walczyć pijany jak świnia.
– Co to świnia? – Wśród tubylców wybuchły szepty, które przerodziły się w dyskusje półgłosem.
– Szanowni bywalcy! – Szarik usiadł, dumnie wyprostował się i omiótł wrogie twarze niewzruszonym spojrzeniem. – Los daje wam niepowtarzalną szansę, w postaci mnie. Alkohol czyni mnie potężniejszym wojownikiem, choć i bez tego jestem potężny...
– Igrasz z losem, Szarik – szepnęła Halinka.
Kot pacnął ją w twarz ogonem. Nie złośliwie. Raczej w stylu: nie wtrącaj się, albowiem jestem w swoim żywiole. Niech i tak będzie. Sama ostatnio podejmowała coraz głupsze decyzje, a więc utraciła poniekąd autorytet do upominania. Pozwoli mu robić swoje. Była ciekawa, jak to się potoczy, a w dodatku jeszcze nigdy nie uczestniczyła w strzelaninie. Co będzie szybsze: kula czy gumowy klapek? Przekonajmy się!
Szarik odchrząknął.
– Raz w tygodniu strzelam laserami z oczu – zapewnił. – Zmieniam też ludzkie umysły uderzeniem ogona. Popatrzcie na Halinkę. Próbowała mnie powstrzymać, ale użyłem mocy. Teraz jest całkowicie po mojej stronie.
Halinka przytaknęła, wzbudzając tym samym podniecone szepty tłumu. Zawsze była i będzie po jego stronie.
– Dotknięcie mojej łapy sprawia niewyobrażalny ból – kontynuował.
– Udowodnij! – Muzyczka przecisnęła się i stuknęła o blat dłonią. – No dalej! Spraw mi ból, rude dziwadło!
– Z przyjemnością. – Kot się zbliżył do ręki kobiety, po czym położył na niej łapę i wysunął pazury.
– Aaaau! – Kobieta cofnęła dłoń jak oparzona, przez co właściwie sama ją podrapała na całej długości.
– Jak to zrobiłeś?! – zawołał Balbir.
– Magia. – Szarik uniósł łapę, demonstrując niegroźne poduszeczki. Oczywiście po pazurach nie zostało ani śladu. – Niech się cieszy, że ciągle ma wszystkie palce. Starałem się powstrzymywać, ale moja moc czasem wymyka się ssspod kontroli. Doprawdy niekiedy przeraża mnie moja potęga...
Halinka zawzięcie żuła wargę. Cokolwiek, byleby się nie zaśmiać. W życiu nie słyszała takich bzdur, niemniej tubylcy chyba wierzyli, gdyż gapili się na kota jak na ikonę świętego. Jeszcze trochę, a Szarik znajdzie się wyżej w hierarchii niż cuchnące piwo.
– Jesteś potężny, przyznaję – zgodziła się sercja, pieczętując tym samym swoją porażkę. – Niemniej to za mało, by... eeee... stawić czoła nekro-mancie.
– Mówisz tak, bo nie chcesz zostać wypita – oznajmiła Halinka.
– W-wcale nie! – „Prorok" groźnie zachlupotała. – Przestań mnie denerwować, niewiasto, b-bo... bo... bo ześlę na ciebie klątwę!
– No to dawaj – rzuciła Aneta. Zrobiłoby to lepsze wrażenie, gdyby usiadła, zamiast chować się za krzesłem.
– Na ciebie t-też ześlę! – zagroziła sercja.
– Nic nie rozumiesz – wtrącił się Szarik. – To przeznaczenie! Obydwoje potrafimy rozmawiać, choć nie powinniśmy! To znak!
– To znak!! – krzyknęły Halinka i Aneta.
– TO ZNAK! – ryknęli pozostali.
– Właśnie dlatego przybyłem do waszego świata – ciągnął kot. – By przywrócić jego naturalny balans!
Sercja spróbowała odpowiedzieć, ale jej słowa utonęły w burzy aplauzów.
– Zaczekajcie! Zaczekajcie! – piała „prorok". – Jeszcze nie postanowiłam czy ta istota jest godna owego splendoru!
– Dobra, dobra – uciszyła Halinka. – Szarik, częstuj się.
Kot wsadził pysk do kufla, strącając swój kapelusz. Nikt nie protestował.
– Masz szorstki język! Łaskocze, łaskocze!
Ostatnim odgłosem, który wydała z siebie sercja, było histeryczne chichotanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top