13.2 Inna rzeczywistość
Wkrótce dotarli do lasu gigantycznych purchawek. Aneta krążyła przed mgłą niczym Szarik przed odkurzaczem. Halinka postanowiła wyręczyć koleżankę. Wciągnęła głęboko powietrze i pierwsza wkroczyła do środka. Zanim odważyła się wziąć kolejny oddech, uważnie zbadała swoje ciało. Nie poczuła niczego podejrzanego (jeśli nie liczyć swędzenia w łokciach i pod łopatką). Płuca również nie protestowały, gdy dostało się w nie powietrze przefiltrowane dziwacznym strojem. Chwilę postała w miejscu, a gdy ostatecznie utwierdziła się w przekonaniu, że nic złego się nie dzieje, zawołała Anetę gestem.
– Ciekawe, gdzie może być ten bunkier...
Halinka aż podskoczyła, słysząc słowa koleżanki, jak gdyby wypowiadała je prosto do ucha.
– Hełm ma mikrofon i głośniczki. – Aneta wciskała palcem czerwony przycisk położony pod uchem.
– Szybko łapiesz – pochwaliła ją Halinka. – Czasem nie rozumiem, w jaki sposób skończyłaś za kasą w restauracji...
– Życie. – Aneta wzruszyła ramionami. – Nie traktuje tej roboty jako czegoś ostatecznego. To tylko etap przejściowy.
Halinka zmarszczyła brwi. Kiedyś myślała podobnie. Ciekawe, w którym momencie po prostu się pogodziła z losem i zaakceptowała zdruzgotane marzenia?
Potknęła się o korzeń wystający z ziemi i zaklęła. Zaraz... korzeń? Powiodła wzrokiem za przeszkodą i rozdziawiła usta. Potężne drzewo wznosiło się niczym wieżowiec, a jego szczyt niknął we mgle. Brakowało mu liści, a kora była czarna jak smoła, jednakże nie wyglądało na martwe. Pokrzywione gałązki natomiast rozczapierzały się na wszystkie boki, sprawiając, że roślina przypominała kolosalny dmuchawiec. Zwalczyła dziecięce pragnienie, by się wspiąć. Przez latające wokół zarodniki, tak czy inaczej, nie zobaczy, co się kryje dalej.
Halinka dotknęła przycisku pod uchem i przez przypadek wcisnęła go dwukrotnie. Na ekranie hełmu pojawiła się niewielka mapka, wskazująca jej aktualną lokalizację.
– Coraz bardziej kojarzy mi się to z kiczowatym scenariuszem z gatunku fantastyki naukowej – westchnęła, po czym wcisnęła przycisk. – Aneta, znalazłam mapę tego miejsca. Te skafandry mają w sobie chyba wszystko.
– Nie mają kawy – poskarżyła się Aneta, po czym nagle zachichotała. – Cofam, co powiedziałam. Mają wszystko! – Siorbnęła do mikrofonu.
– Co?! Jak to włączyć!
– Musisz wcisnąć... Ha ha ha! Przestań się wiercić, Szarik! Łaskocze. Łaskocze!
– Ech... – stęknęła.
Krótko rozważyła czy chcę próbować sama odszukać najważniejszą funkcję, ale rozsądek wygrał. Za bardzo się obawiała, że przypadkiem wyłączy mapę i już jej nie odzyska. Umiliła sobie czekanie na odpowiedź Anety, studiując dalszą drogę. Nie widziała na niej żadnych regularnych figur geometrycznych, które mogłyby sugerować budowlę. Z drugiej strony to przecież był bunkier. Najpewniej skrywał się w ziemi niczym grzybnia. Niemniej pewna rzecz na mapie przykuła wzrok — czerwony punkcik blisko prawego górnego rogu.
– Poprowadzę – poinformowała. Nic się nie stanie, jeśli wpierw sprawdzą właśnie to miejsce, czyż nie?
Skupiła się na drodze, zapominając na chwilę o kawie i chichoczącej do ucha Anecie. Kolejne gatunki purchawek wraz z postępem podróży zmieniały swoją barwę. Aktualnie otaczała ich seledynowa poświata i zarodnikowa mgła koloru zgnilizny, gdy ziemia pod nogami stała się nieco grzęska i bagnista. Na szczęście dalej dostrzegała już coś wspaniałego — kwiaty!
Puściła się biegiem, wynurzając z ponurej mgły i wkraczając w istne morze czerwonych makowców, które w dodatku miały normalne rozmiary! Oczywiście, jeśli nie liczyć jednego wysuszonego, wielkiego jak dom, który grzechotał z każdym podmuchem wiatru. Spojrzała podejrzliwie na pozostałe kwiaty.
– Też planujecie być takie wielkie? – zapytała. – Jeśli tak, to nie zabawię z wami długo...
Zerknęła na mapę. Czerwony punkt najpewniej oznaczał olbrzymi, dojrzały mak pełny nasion. Piękny widok i w ogóle, ale liczyła na coś więcej. Na przykład wejście do bunkra albo ślady cywilizacji. Obeszła gigantyczną roślinę dookoła, ignorując nawoływania Anety. Spełniła założone zadanie — odnalazła dwójkę wybranych przyjaciół. Nie chciała rzecz jasna zostawić reszty na pastwę losu, jednakże przeprowadzony eksperyment udowodnił, że kwestia „misji", o której wspominał Orion, prezentowała się o wiele bardziej złożenie, niż pierwotnie zakłada. Może powinna znaleźć też bunkier, zanim obcy świat postanowi ją wypuścić?
A może po prostu straciła zmysły?
Cała sceneria wokół wyglądała jak dziwaczny sen, a wydarzenia poprzedzające wcale nie rysowały się lepiej. Zapewne trafiła do szpitala i przebywała w śpiące... Wzdrygnęła się. To dopiero byłby kiczowaty pomysł na fabułę...
Nagle coś boleśnie uszczypnęło ją w ramię.
– Auu! – zaprotestowała. – To bolało...
– Skup się, Halina – burknęła Aneta. – Od dwóch minut cię wołam. Przestań! Mnie! Ignorować! – Każde kolejne słowo akcentowała kolejnym uszczypnięciem.
– Au! Au! Au! To boli! – pisnęła Halinka z oburzeniem. – No przestań! Już cię przecież słucham!
– To dobrze. – Aneta usiadła, opierając się o gigantyczną łodygę. „Zamieniła" hełm z powrotem w kaptur, z czego natychmiast skorzystał Szarik, wydostając się przez kołnierz na zewnątrz. – Chyba nie znajdziemy tu bunkra – poinformowała.
– A to niby dlaczego?
– Dyskutowaliśmy chwilę z Szarikiem...
– I doszliśmy do wniosku, że bunkier znajduje się w kosmosie – poinformował kot.
– C-co? – wyjęczała Halinka.
– Jest w nim takie jedno dziwne pomieszczenie – wyznała Aneta. – Wygląda trochę jak wnętrze łodzi podwodnej...
– Prędzej stacji kosmicznej – poprawił Szarik. – Zwłaszcza że widok za oknem to planety i gwiazdy.
– Początkowo sądziliśmy, że to po prostu taki pokój rozrywkowy – ciągnęła Aneta. – Wiesz, trochę jak obserwatorium...
– Obserwatorium to nie jest pokój rozrywkowy – stęknęła Halinka. – To placówka naukowa...
– Oj dobra! Przecież wiesz, o czym mówię – urwała jej Aneta. – Stąd doszliśmy do wniosku, że...
– To kosmiczny bunkier. – Szarik kiwnął.
Halinka prychnęła, po czym wybuchła histerycznym śmiechem. Kosmiczny bunkier? Zdecydowanie śniła! A koszmar miał gorszą fabułę od tego gniota o naukowcu, którym zachwycały się jej koleżanki (w tym i Aneta). To koniec. Lepiej już nie będzie, a więcej tego nie wytrzyma. Walczyła z wiernymi fankami zespołu wymoczków, później z wampirem, następnie z milionerem (a właściwie jego czempionami w koloseum), dalej trafiła do haremu, po czym wylądowała w magicznym kebabie, z którego została wydalona do świata grzybni. Potrafiła „zaakceptować" to wszystko, lecz kosmiczne bunkry? Nie! Miarka się przebrała!
– Bunkier w kosmosie! Bunkier! Ale bez sensu! – chichotała. – Dobra! Dość! Ja chcę stąd wyjść! Dawać mi tu kurwa jakieś wyjście!
Kamienie przy makowcu, na które początkowo nie zwróciła uwagi, zadrżały i wzniosły się w powietrze, formując półokrąg. Środek zaświecił się na zielono.
– Doskonale! – oznajmiła Halinka. – Wchodzę tam...
– Zaczekaj! – Aneta zawiesiła się na jej ramieniu, a Szarik ugryzł w nogawkę. – No gdzie leziesz?!
– Do magicznego portalu – wyjaśniła. – Dłużej nie zniosę tego dziwacznego świata. Nic nie wiem, nic nie rozumiem. Mam doooość!
– Ale ty nawet nie wiesz, czy to magiczny portal! – zaprotestował kot.
– Nie wiem, ale się dowiem, gdy wejdę do środka.
– Żelaż-na lo-gika – stęknął Szarik. – Aneta, pomóż mi!
– Próbuję, ale jest... zbyt... silna!
Halinka parła do przodu niczym burza z przyjaciółką wiszącą na ramieniu i kotem wczepionym zębami do nogawki.
– Lepiej mnie puśćcie – zażądała. – Inaczej sprawdzicie, co jest po drugiej stronie razem ze mną.
– Halinka, porożmawiajmy – spróbował Szarik. – To nierożsądne!
– To rozsądek zaprowadził mnie tam, gdzie dżin mówi dobranoc – rzekła. – Wchodzę! – Wsadziła palec do środka.
„Portal" błysnął i zaczął ją zasysać niczym potężny odkurzacz.
– Puśćcie mnie! – warknęła. Zapierała się jedną ręką o kamienną ramę, gdy druga już po łokieć tkwiła w zieleni.
– Co ty zrobiłaś?! – Szarik wypluł nogawkę i się wycofał. – Dlaczego?!
– Sama nie wiem. – Tkwiła w środku już po bark. – Chyba po prostu miałam dość. Ale nie powiem... – Jej głowa do połowy znajdowała się w „portalu". Jednym okiem widziała wirującą spiralę światła. – Teraz trochę żałuję...
Aneta pisnęła, puszczając dłoń z jej łokcia. Palce Halinki się ześlizgnęły. Została wciągnięta.
– Głupia! – syknął Szarik, miotając się w te i wewte niczym lew w klatce. – Gdy cię znajdę do mnie popamiętasz!
– Zaczekaj! – jęknęła Aneta. – Nie mów mi, że naprawdę planujesz tam wejść?!
– To mam ją puścić sssamą?! – zirytował się. – Dobra, wchodzę! – Wzdrygnął się, nastroszył sierść. Czuł motywację, ale łapy jakoś nie chciały współpracować. – Niech mnie zakopią w kuwecie, jeśli się teraz nie ruszę! – Ostrożnie postawił krok w kierunku zielonego półkola. Nagle został podniesiony do góry.
– Nigdzie nie idziesz! – wycedziła Aneta. – Jej nie potrafiłam powstrzymać, ale na ciebie sił mi starczy w zupełności.
– Nie wygłupiaj się! – Szarik się miotał w uścisku. – Musssimy jej pomóc! A potem ty chwycisz ją pod pachami, a ja porysssuje jej głupi łeb pazurami!
– Nie – odparła miękko. – Nigdzie nie pójdziemy. Zdaje mi się, że to był ostatni wybryk Haliny Ulańskiej.
Kot pociągnął nosem. Nie będzie płakać! Nie będzie!
– D-dlaczego t-to z-zrobiła? – chlipnął. – To nie ucz-ciwe...
Aneta przytuliła go i łagodnie pogłaskała po łbie. Właśnie dlatego to, co się następnie wydarzyło, kompletnie go zaskoczyło. Dziewczyna cisnęła nim w gąszcz czerwonych maków.
– Uciekaj! – Aneta orała palcami ziemię, gdy zielone półkole bezlitośnie wciągało ją do środka. – UCIEKAJ! – Chwyciła się kamiennej ramy, lecz długo nie wytrzymała.
– ANETA! – ryknął Szarik, ale dziewczyna już zniknęła.
Nawet z tej odległości widział siłę z jaką „odkurzacz" oddziaływał na rzeczywistość. Wszystkie maki wyciągały kwiaty w jego kierunku. Niektóre traciły same płatki, gdy pozostały urywały się w łodydze i szybowały w kierunku zielonej zguby. Coraz bardziej czuł na sobie parszywe zasysanie. Jeżyło futro. Mroziło całe ciało.
– Nie boję się odkurzaczy! – zapiał. – Nie boję! – Kłamał jak z nut, ale nie potrzebował w tej chwili prawdy, tylko odwagi, by uratować dziewczyny. – AAAAAAAAAAAA! – Natarł na zielone półkole. Chwilę później już machał łapkami w powietrzu, wciągany niczym ogon do zimnej rury. Całe szczęście, że inne koty nigdy się nie dowiedzą, że się sfajdał w obliczu śmierci.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top