13.1 Inna rzeczywistość
– Dobrze, Halinka! Teraz spróbujmy kombinacji.
Halinka zaczekała, aż trener weźmie dwie piankowe pałki. Gdy zaatakował, ciało reagowało samoczynnie, jak gdyby tańczyło pod ulubioną muzykę. Skręt tułowia oraz krok do przodu, który subtelnie wychylał ciało z toru uderzenia. Następnie kolejny krok, podczas którego zatoczyła głową minimalny łuk, szybki obrót i wystawienie spiętego barku pod uderzenie, aby samej skontrować drugą pałkę krótkim sierpowym. Nie potrzebowała do tego niemal żadnej świadomości. Jej umysł się oczyszczał, gdy wyrzucała z siebie całą skumulowaną frustrację w takt uderzeń rękawic o pianki. A niech to... Gdyby wiedziała, że po prostu potrzebuje się wyżyć, być może nigdy nie przypuściłaby ataku na posiadłość Szarego. Niemniej wszystko się dobrze zakończyło. Znajdowali się z powrotem w szkolnej salce gimnastycznej o śliskiej podłodze przykrytej starymi materacami. Przy drabinkach Masza „ćwiczyła" z Brajankiem, który nadal nie wpadł na to, jak się wydostać spod chrapiącej na nim niedźwiedzicy. Reszty nie widziała, ale miała przeczucie, że są gdzieś bezpieczni. Tylko że...
Gdzie tak właściwie się znalazła?
Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało znajomo, ale pewne szczegóły się różniły i to znacząco. Na przykład materace nie śmierdziały, okna były czyste (niemniej za nimi panowała gęsta czerń), a NOWE worki treningowe zamocowano NA STAŁE do sufitu w taki sposób, że nie spadłyby nawet przy najmocniejszym uderzeniu. Zupełnie jak gdyby ktoś naprawił najbardziej irytujące elementy wyposażenia sekcji.
PACH!
Zachwiała się i zerknęła zaskoczona na trenera.
– Nie skupiasz się – skarcił ją.
Racja. Kolejna rzecz, na którą wpadła dopiero teraz. Trener gadał czystą polszczyzną i to bez wódki (jeśli wierzyć węchowi). Obcość znajomego miejsca przytłaczała. Nagle poczuła się bardziej zagubiona niż po pobudce w haremie Krystiana Szarego.
– Gdzie my jesteśmy? – szepnęła.
– Nie mam pojęcia – wyznał Wasilij. – Dasz radę nas stąd wyciągnąć?
– Ja?
Trener kiwnął.
– Ale dlaczego właśnie ja?
– Bo już raz opuściłaś to miejsce – odparł Wasilij, zanim świat zawirował przed oczami.
Halinka się ocknęła. Kilkakrotnie zamrugała, lecz nie pomogło. Irytująca świadomość, że przebywa daleko poza domem, zalewała wszystkie zmysły. Na przykład uszy, gdyż w powietrzu roznosił się kojący dzwoneczkowy ton. Może znalazła się w filmiku medytacyjnym? Pogładziła ręką miękką pierzynę. Jeśli tak, musiała przyznać, że mieli wygodne łóżko...
Usiadła i natychmiast wytrzeszczyła oczy. W otoczeniu dominowały odcienie morskiej zieleni, a ich źródło stanowiły grzyby. Poprawka: OLBRZYMIE grzyby o rozmiarach przeciętnego domu. Jednakże ich dziwaczność na tym się nie kończyła, gdyż emanowały światłem, czego nie mogła powiedzieć o czarnym firmamencie, na którym wypatrzyła raptem cztery malutkie gwiazdeczki. Pierzyna pod dłońmi okazała się natomiast solidną warstwą mchu. Halinka gorączkowo sprawdziła włosy i ubranie w poszukiwaniu owadów, lecz na szczęście nic nie znalazła.
– Gdzie ja jestem – wydusiła. – Wasilij? Aneta! SZARIK! – Jej krzyk wygasł w monotonnym dźwięku otoczenia, nie wzbudzając żadnego echa.
Zerwała się na nogi i ruszyła przed siebie. Koniecznie musi kogoś znaleźć! Koniecznie! Krzywiła się za każdym razem, gdy deptała piękny mech, lecz to jej nie zatrzymywało. Parła przed siebie, przemierzając las promieniujących grzybów — istne królestwo wiecznego półmroku. Kilkukrotnie się podjęła wspinaczki, lecz olbrzymie nóżki były zbyt gładkie i śliskie. Musiałaby użyć noża, którego — pomijając wątpliwości natury etycznej (już samo deptanie ściółki bolało w serce) — zwyczajnie nie posiadała.
Wkrótce królestwo błękitu i zieleni zamieniło się w rdzawe imperium. Potężne czerwone czapki grzybów z białymi kropkami wznosiły się jeszcze wyżej. Oparła się pokusie dotknięcia podejrzanych „muchomorów". Kto wie, czy znajdzie tu wodę, żeby się umyć? Wróć. Kto wie, czy w ogóle znajdzie tu wodę?! Przyspieszyła kroku, choć głos rozsądku szeptał, że powinna oszczędzać siły. Może kiedyś wygra z paniką, ale zdecydowanie nie w tej chwili! Puściła się biegiem.
– SZARIK! – zapiała. – WASILIJ! KTOKOLWIEK?!
Lecz odpowiedział jej wyłącznie dzwoneczkowy ton zrodzony najpewniej z grzybów.
Długo gnała przed siebie, a gdy skończyła, serce niemal wyskakiwało z piersi. Opadła na kolana i pociągnęła nosem. Tym razem miała przed oczami wielgachne, kolczaste purchawki o kształcie żarówki. Świeciły się zresztą podobnie i w dodatku całkowicie na biało. Nie odważyła się zapuścić dalej. Zarodnikowa mgła odstraszała! Może była trująca? Z pewnością taką się wydawała, głównie ze względu na brązowy odcień. Na szczęście „muchomory" prowadziły dalej w znacznie ciekawsze miejsce. Na brzeg morza albo i oceanu!
Puściła się biegiem i nie przestawała aż do momentu, w którym poczuła, jak jej klapki grzęzną w piasku. Zdjęła obuwie i dotknęła nawierzchni gołą stopą. Przyjemnie chłodna, ale nie zimna. Ostrożnie zbliżyła się do wody i aż jęknęła. Wreszcie odnalazła życie! Tysiące meduz płynęło w nieznanym kierunku, emanując odcieniami fioletu i pomarańczu. Usiadła na brzegu i z zapartym tchem obserwowała tę niekończącą się wędrówkę. Po chwili odważyła się zakłócić działanie natury niewinnym eksperymentem. Sięgnęła do tafli i nabrała w dłonie wody. Powąchała, a następnie oszczędnie skosztowała. Słodka! Potrząsnęła głową. Cóż za dziwaczny świat! Grzyby, meduzy i słodki ocean?! Bez sensu...
Usiadła na piasku i objęła kolana rękami. Sama jak palec! Jak w ogóle do tego doszło? Przecież wcale nie tak dawno miała pracę, dom, przyjaciół... Może gdyby nie walczyła z rzeczywistością, ta nie odebrałaby jej wszystkiego? Dałaby Szaremu to, czego pragnął, poczekałaby, aż się nią znudził, a później żyłaby dalej. Najpewniej złamana i pełna bólu, ale ze świadomością, że skrzywdziła wyłącznie siebie.
– Ja chcę ich spotkać jeszcze raz – szepnęła. – Tylko ten jeden raz. A przynajmniej Szarika i... Anetę? Tak. Muszę jej podziękować. Uratowała mnie.
Rozejrzała się wokół. Czy mogła nazwać TO ratunkiem? Chyba tak. Nie umrze z odwodnienia, a niektóre grzyby pewnie dałoby się zjeść bez szkody dla zdrowia. Wątpiła jednak w to, że ryzyko nie istniało. Dżin może i dostarczył ją w bezpieczne miejsce, lecz — znając jego przewrotność — wykonał życzenie w ograniczonym zakresie. Być może polana, na której się ocknęła, faktycznie nie stanowiła zagrożenia? Gdy już zgłodnieje, wpierw spróbuje pożywić się grzybami właśnie tam.
Ciekawe, po ilu tygodniach sama zacznie emanować zielenią?
– A niech cię, Halina!
Poderwała się na nogi. Nienawidziła siebie za ten moment słabości. Zachowywała się, jak gdyby zamierzała tu spędzić resztę swoich dni, żując grzyby niczym pustelnik! Znajdzie Szarika i Anetę! A później znajdzie cholerne wyjście!
– Myśl, stara! Myśl! – Krążyła po brzegu. – Zacznij od dżina! Aneta poprosiła, żebyśmy się znaleźli bezpiecznie poza jego wpływem, a jednocześnie Szarik zażądał, żeby żadne intencjonalne działanie dżina nas nie skrzywdziło... – Nie pokładała nadziei w drugim życzeniu. Dżin zbyt szybko odkrył jak to obejść, „przypadkiem" wpuszczając do restauracji ludzi Szarego. – Ale jedną rzecz Szarik sprecyzował bardzo dobitnie. Zamknięcie nas w obcym wymiarze, z którego nie możemy wrócić, podciągnął pod krzywdę, a więc możemy wrócić! – Natychmiast powstrzymała rozsądek, który błyskawicznie podziurawił logiką jej wywód niczym kawałek szwajcarskiego sera. – Orion! – zawołała. – Właśnie! Orion... On przecież wrócił do swojego świata... Chyba... Chyba? Na pewno! Na pewno wrócił! – Coraz bardziej zachowywała się jak histeryczka... – A dlaczego wrócił? Bo wypełnił misję! A to oznacza, że ja również mam jakąś misję w tej innej... – Poszukała właściwego określenia. – Rzeczywistości? Postanawiam więc, że moją misją jest odnalezienie Szarika i Anety!
Założyła klapki i ruszyła dziarskim krokiem wzdłuż plaży. Jeśli już gdzieś są, najpewniej znajdzie ich przy zbiorniku wody. To wydawało się logiczne, bo właśnie tego sobie życzyła.
– Zwracam się z uprzejmą prośbą do racjonalnej Haliny, by stuliła gębę! – warknęła, uciszając tym samym irytujący głos wątpliwości. – Pragnę przypomnieć racjonalnej Halinie, że to właśnie dzięki jej racjonalności znaleźliśmy się w miejscu, do którego nie zapuszcza się nawet dżin!
Szach mat! Co prawda postawiony samej sobie, ale ciągle dobrze. Wreszcie wygrała z sobą pierwszą dyskusję. Choć z drugiej strony też i przegrała...
– Sza! – zgromiła się. – Wystarczy wątpliwości. Koniec z szukaniem dziury w całym. Chcę zobaczyć Szarika! Natychmiast.
– A czemu właśnie mnie? – zdziwił się Szarik.
– Jeszcze pytasz – prychnęła Halinka. – Jesteś moim ukochanym zwierzątkiem oraz najlepszym przyja-cie... lem? SZARIK? – Wygrzebała kota z piasku i objęła, aż wydał z siebie miauknięcie podobne do piszczałki w pluszaku. – Skąd się tu wziąłeś?!
– Nie w-wiem – stęknął. – W jednej chwili załatwiałem się ssspokojnie w kuwecie, a w drugiej jestem na plaży, zakopany po same uszy. Ale przymiaumniej zdążyłem dokończyć, co zacząłem...
Halinka zmierzyła wzrokiem swój strój, aby się upewnić, że kot go nie zabrudził i aż przetarła oczy. Miała na sobie... dresowy skafander? Z poprzedniego ubioru zostały sportowe paski oraz majtkowy róż, lecz materiał stał się elastyczniejszy i bardziej wytrzymały, spodnie zaś złączyły się z bluzą w jeden spójny kombinezon. Wyglądąłoby to całkiem, całkiem, gdyby nie fakt, że klapki przecież zostały. Do kompletu brakowało również hełmu i rękawic.
Nie pozwoliła sobie na kpiny i dalsze zadawanie pytań. Zaakceptowała bezsens swojej prezencji i skoncentrowała na rzeczach ważnych, czyli na Szariku.
– Opowiadaj. – Klapnęła na piasku i usadowiła obok siebie kota.
– Czy to meduzy? – Szarik przylgnął do ziemi i zaczął się skradać w kierunku wody. – Nigdy nie polowałem na meduzy...
– Szarik!
Kot zamerdał ogonem, demonstrując swoje niezadowolenie, ale na miejsce jednak wrócił.
– Co chcesz wiedzieć? – zapytał.
– Gdzie byłeś, zanim się tu znalazłeś?
– W twoim mieszkaniu – odparł z wahaniem. – Choć... wyglądało jakby inaczej. Eeee... Jakby to wytłumaczyć. Znacznie przestronniejsze oraz odnowione. A gdy się wychodziło na zewnątrz, zamiast korytarza i klatki schodowej zastałem... wnętrze bunkrrra? – Podrapał się po uchu. – Nie patrz tak na mnie. Sam wiem, jak to brzmi, ale pozostali też tam byli. Wasilij, Brajanek, Masza oraz Aneta.
– Czyli są bezpieczni – westchnęła. – Cholerny dżin... Rozdzielił nas!
– Być może, ale... – Kot długo szukał właściwych słów. – Czemu w takim razie tu jestem? I jak się tu znalazłem?
– Nie wiesz? – żachnęła się.
– Nie. W jednej chwili byłem tam, a w drugiej — tu.
– To nieważne. – Halinka wstała i się otrzepała z piasku. – Znajdziemy ich, a już zwłaszcza Anetę.
– Czemu właśnie mnie? – zdziwiła się Aneta.
– Głupie pytanie – zgromiła ją Halinka. – Chciałam ci podziękować. Uratowałaś mnie i to już d-rugi r-raz...
Zamilkła i wytrzeszczyła oczy na Anetę, która siedziała tuż obok Szarika. Jak długo z nimi przebywała? Czy zakradła się do nich od tyłu i po prostu, jak gdyby nigdy nic dołączyła do rozmowy?! Już raz tak zrobiła w posiadłości Szarego.
– Czy jesteś jakąś nindża? – zapytała zupełnie na poważnie.
– Źle z tobą – westchnęła Aneta.
– Niezmiennie od piętnastu lat – potwierdziła. – Skąd tu się wzięłaś? I czemu masz na sobie skafander? – Otaksowała wzrokiem kombinezon Anety. Różnił się kolorystyką, gdyż na dole widniały beżowe paski, a żółty ciągnął się od nogawek przez boki, pachy i aż do rękawów, gdy reszta była czarna.
– A bo ja wiem... – westchnęła Aneta. – Już się pogodziłam z tym, że wokół ciebie dzieje się samo dziwactwo. Kilka minut wcześniej jadłam kolację z Wasilijem i Jankiem w kuchni jakiegoś bunkra. Akurat robiło się ciekawie, bo Janek się rozkręcił z komplementami i wtedy nagle siedzę na plaży obok Szarika i słucham twoich żali...
– Jankiem? – zdziwił się kot.
– Brajankiem – wyjaśniła. – Ale woli, gdy się go nazywa Janek.
Halinka usiadła z powrotem. Musiała solidnie się zastanowić. Zarówno Szarik, jak i Aneta najwyraźniej przebywali w tym samym miejscu. Czemu zatem ona sama...
Sen! Zanim się ocknęła, śniła przecież o treningu z Wasilijem!
– Czy ktoś mnie widział w bunkrze? – zapytała.
– No pewnie – potwierdziła Aneta. – Wasilij i Janek. Twierdzili, że potrafisz opuszczać bunkier. – Schowała kosmyk włosów za ucho. – Nie uwierzyłam im, więc chwilę cię szukaliśmy, ale ostatecznie dałam sobie spokój. Miejsce jest cholernym labiryntem! Mnóstwo zamkniętych drzwi, dziwne korytarze zakończone ścianą. Pewnie całość zaprojektował jakiś szaleniec... – Pogłaskała Szarika. – Stąd sądziłam, że może nie uciekłaś, a po prostu gdzieś się zaszyłaś. Jak widać, źle sądziłam.
– Niekoniecznie – odburknęła Halinka. Nie patrzyła już na rozmówców, tylko na mgłę unoszącą się w oddali nad lasem gigantycznych purchawek. Może właśnie tam znajdował się bunkier? – To musi być kolejna sprawka dżina! Nie krzywdzi nas, ale miesza w umysłach. Co, jeśli uciekłam, ale wymazano mi wspomnienia?
– Brzmi jak leniwy scenariusz filmu z gatunku fantastyka naukowa – zauważył Szarik.
– Czemu leniwy? – oburzyła się Aneta. – Ja bym obejrzała. Ostatnio widziałam coś podobnego i bardzo mi się spodobał. Otóż jeden naukowiec, pewnego dnia dowiaduje się od siostry swojej narzeczonej, że jej dziecko to jego dziecko...
– Nie. – Halinka wskoczyła na nogi.
– Ale...
– Po prostu nie. Chodźmy.
– Ale dokąd?
Wskazała dłonią mgiełkę.
– To załóż chociaż hełm!
Obejrzała się na Anetę. Istotnie dziewczyna już miała na sobie hełm!
– Skąd... – zaczęła, lecz przyjaciółka po prostu się zbliżyła, chwyciła za kaptur i wciągnęła jej go na głowę, po czym zapięła suwakiem na szyi. To był hełm?! Że też sama na to nie wpadła... – Dzięki... To teraz chodźmy!
– A stopy i dłonie? – zapytała Aneta matczynym tonem, następnie kucnęła przed Halinką, rozwinęła jej nogawki, które następnie naciągnęła na klapki i ponownie zakończyła swoje dzieło suwakami. Dalej wyjęła z kieszeni Halinki zwinięte w rulonik rękawice, które przymocowała do rękawów. – Ja poprowadzę.
– Dobrze... – Halinka poczłapała za przyjaciółką. – A Szarik?
– Siedzę już w kombinezonie Anety. – Przytłumiony głos kota rozwiał wszelkie wątpliwości.
Jak dobrze, że Aneta się odnalazła... Musiała się przeprosić z racjonalną Halinką. Owszem, ta irracjonalna osiągnęła cel, ale ta racjonalna potrafiła utrzymać wszystkich przy życiu. Ostrożnie pozwoliła rozsądkowi wyrzucić z siebie wszystko, a ten ukarał ją długą tyradą o braku odpowiedzialności i pochopnym działaniu. I owszem, należało się jej, jednakże mimo tego nie mogła odebrać irracjonalnej Halince skuteczności. Teraz musiała tylko się nauczyć nad nią panować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top