11.1 Szara pułapka
Halinka podniosła powieki, czego natychmiast pożałowała. Ból promieniował po całej czaszce, zaczynając się w szczęce. Może jeśli zamknie powieki, znowu odpłynie w bezpieczną krainę zapomnienia? Spróbowała.
Nic z tego. Za bardzo bolało. Dźwignęła się, opierając o miękką pierzynę. Gdy udało jej się wyostrzyć wzrok, wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Siedziała na łóżku z najprawdziwszym baldachimem. Malutki pokoik, który początkowo omyłkowo wzięła za cały otaczający ją świat, był odgrodzony od dalszej części przezroczystą firanką w kolorze z pogranicza różu i czerwieni.
Chwyciła się za potylicę i stęknęła. Pulsowanie w czaszce mroczyło. Z pewnością znajdowała się w czyjejś gościnie, tylko czyjej? I czemu? Przecież nie znała nikogo, kto by gustował w tureckich wystrojach...
Wspomnienia powróciły gwałtownie. Zerwała się na nogi i lekko zatoczyła. Niech to szlag! Przegrała! Przegrała i się znalazła w niewoli! Łypnęła na ręce. Nikt jej nie skrępował. Może Szary jednak jej nie uwięził? Zaraz. Czemu założyła spódnicę bardziej przezroczystą od firanki naprzeciwko? Czemu jej piersi „osłaniał" bazarowy top? Poprawiła ramiączka „ubioru", któremu bliżej było do stanika niż do porządnego okrycia. Mało tego, że atrybuty kobiecości niemal wyskakiwały na zewnątrz, to jeszcze błyszczały jak lusterko na słońcu przez kamienie szlachetne. Najgorzej jednak prezentował się brzuch, który „wylewał się" poza linię wyznaczoną spódnicą. Wyglądała jak nieudana próba egzotycznej tancerki! Czy Szary upadł na głowę? A może też oberwał od Swietłany?
– Pilnuj jej.
Halinka zmrużyła oczy. Najwyraźniej mózg na wspomnienie o Swietłanie postanowił odtworzyć jej monotonny głos, zwyczajnie po to, aby wywinąć psikusa. Przynajmniej ten jeden raz, mógłby stanąć po jej stronie. Nie potrzebowała żartów, lecz pomysłu, jak się stąd wydostać!
– Oczywiście, pani Swietłano.
Druga wypowiedź z kolei brzmiała nieznajomo. Odsunęła szarpnięciem firankę i przeszyła wzrokiem swoją przeciwniczkę. Swietłana zauważyła jej zainteresowanie. Otaksowała ją chłodnym spojrzeniem, a następnie wskazała palcem.
– Nie rozrabiaj – rozkazała i po prostu wyszła.
Halinka spróbowała ją dogonić, lecz po kilku krokach zatoczyła się i niemal wpadła do niewielkiego okrągłego basenu na środku pomieszczenia. W ostatniej chwili ktoś złapał ją w talii, odciągnął na bok i usadowił na poduszce. Dochodziła do siebie, rozglądają się wokół. Widoki sprawiły, że wróciły irytujące wątpliwości, dotyczące samooceny poczytalności. Wpierw koloseum, a teraz pokój sułtana? Kilkakrotnie mrugnęła. Nie pomogło. Prostokątne filary podtrzymujące gigantyczne sklepienie usiane wzorami słoneczników jakoś nie chciały znikać podobnie jak piękne zdobienia arkad wyglądające jak geometryczny raj matematyka. Kamienna posadzka z kolei przypominała roztańczony kalejdoskop. Zerknęła pod nogi. Opierała stopy o piękny dywan perski, zapewne droższy niż cały jej majątek razem wzięty. Chcąc nie chcąc, musiała przyznać Szaremu, że miał rozmach.
– Gdzie ja jestem? – szepnęła.
– W haremie, Krystiana Szarego.
Znowu stała się świadoma obecności kobiety, która ciągle trzymała ją asekuracyjnie pod ręką. W pierwszym odruchu pomyliła ją z Hinduską, jednakże dłuższe oględziny odsłoniły prawdę. Miała przed oczami najzwyklejszą drobną Europejkę, która zdecydowanie przesadziła z wizytami w solarium, a w dodatku ubrała się w bogato zdobioną suknię. Próbę podszycia się winszował szal z perłami zarzucony do połowy włosów zniszczonych czarną farbą.
– Coś słaby ten harem – mruknęła. – Jesteśmy tu we dwie.
– Pozostałe konkubiny zostały chwilowo wyproszone – wyjaśniła kobieta. – Rzecz jasna, nie są tym zachwycone. Na twoim miejscu już zaczęłabym kombinować nad załagodzeniem przyszłego konfliktu.
Halinka wolała jednak zająć się czymś pożytecznym. Na przykład planowaniem ucieczki. Wirowanie w głowie powoli ustawało. Może spróbuje się przejść? Rozejrzała się za odpowiednim punktem docelowym. Przy łóżku, na którym leżała nieprzytomna chwilę wcześniej, stały wiktoriańska toaletka z olbrzymim lustrem oraz taboret na pięknie wyrzeźbionych nóżkach. Ostrożnie udała się w wypatrzone miejsce, walcząc z irytacją. Dlaczego Szary nie umiał się zdecydować na jedną kulturę, zamiast mieszać wszystko wokół? Ubrał ją po hindusku w miejscu urządzonym na turecką modłę z arabskimi akcentami, a żeby dokończyć dzieła zniszczenia, wstawił też do środka kilka angielskich mebli, zupełnie jakby sam nie umiał zdecydować czy się uważa za króla, sułtana czy też emira?
Tym razem wyminęła samodzielnie niewielki basen, a mimo to kobieta drepcząca jej po piętach, ciągle wyciągnęła asekuracyjnie ręce. Pokonała trzy stopnie, odbiła dłonią firankę, po czym wreszcie usiadła za toaletką.
– Co to jest?! – wyjęczała na widok swojego odbicia.
Czy ktoś podmienił jej twarz z obliczem Ani? Dotknęła skóry, upewniając się, że jest gładka jak plastik. A brwi? Do licha, chyba zostały potraktowane sadzą razem z rzęsami! Wyglądała, jakby właśnie się urwała z imprezy w remizie! Gorączkowo przeszukała szufladki i wyjęła płatki kosmetyczne. Niemal podbiegła do basenu, żeby je namoczyć. Skwapliwie wróciła do lustra i zaczęła szorować twarz.
– Nic z tego, złociutka – wtrąciła się kobieta.
– Czy to kiedykolwiek zejdzie? – Halinka cisnęła płatkiem do kosza.
– Oczywiście! Równo za dwadzieścia cztery godziny. Gdyby to było na stałe, przecież nic bym nie zarobiła! Jestem kosmetyczką – wyjaśniła, dostrzegając na obliczu dziewczyny niezadane pytanie.
– Całe szczęście... – Halinka odetchnęła. Chyba przeżyje z twarzą kukiełki przez jeden dzień. Gorzej sprawa się miała z górnym odzieniem (dalej świeciła wystającym brzuchem i piersiami). Musi koniecznie znaleźć coś do przebrania... – Szkoda, że zamiast robić ze mnie królową szkolnej dyskoteki, nie wyleczyłaś twarzy. Pulsuje jak diabli... – Dotknęła miejsca, które się wydawało opuchnięte. Zastała jedynie porcelonową skórę. Świetnie... Przez głupią kosmetyczkę doświadczała bólu fantomowego!
– Złociutka, jestem kosmetyczką, nie czarodziejką. Oczywiście, że ból został. Jednakże doceń, że ciągle prezentujesz się nieskazitelnie. A teraz przestań psuć moją pracę krzywusami. Nie ma, że boli. Trzeba wyglądać!
– To czemu ty nie wyglądasz? – zirytowała się.
– Głupoty pleciesz. – Kosmetyczka zmarszczyła nos. – Jestem niczym bogini piękna.
Halinka nie chciała się sprzeczać. Może jako „bogini" natrafiła kiedyś na pogan, a ci ją pojmali, związali i wrzucili do pieca zaraz obok sucharków? Przeżyła, lecz skóra już na zawsze została wysuszona i pomarszczona. Ciekawe czy gdyby zatarła ręce, wznieciłaby ogień?
Drzwi huknęły w oddali. Halinka zerwała się na nogi i ruszyła w kierunku pewnego milionera, któremu należało się solidne lanie. Jej zapał ostudził czerwonousty babiszon o imieniu Swietłana, który kroczył ramię w ramię z Szarym. Nie pokona jej, a przynajmniej nie w stanie, jakim znajdowała się teraz. Już nie kręciło jej się w głowie, ale ciągle czuła nieprzyjemną leniwość w całym ciele (pomijając już irytujące pulsowanie szczęki). Miękkie nogi potrafiły jakoś utrzymać ciężar ciała, ale nie było mowy o rzutach czy kopniakach, a przynajmniej nie przeciwko komuś takiemu jak Swietłana.
Z tego powodu w połowie drogi skręciła nieco w lewo, oparła się barkiem o jedną z licznych kolumn i zaczekała na podły duet.
– Całe szczęście, że doszłaś już do siebie! – Krystian wyciągnął do niej ręce.
– Łapy przy sobie, bo połamię – zagroziła.
Swietłana zrobiła krok w jej stronę, ale Szary powstrzymał ją, mówiąc:
– Wystarczy. Jeśli znowu potraktujesz ją tak, jak poprzednio, będzie nie do użytku.
Halinka się roześmiała. Traktował ją jak przedmiot, a mimo to ciągle próbował udawać wielką miłość. Cóż za hipokryta! Cóż za zakłamany kawał bydlaka! Zachowywał się tak oburzająco, że aż zabawnie. Niepotrzebnie zdradził brzydką prawdę. Sprowokuje Swietłanę, da się poharatać, a wtedy może odzyska życie? Nigdy się nie wyróżniała urodą, mogła zatem śmiało stracić resztki tego, czym oszczędnie obdarowała ją natura.
– Ależ nie krępuj się, głupia małpo – odparła Halinka. – Daj się ponieść! Może wreszcie coś zyskasz w moich oczach.
Mięśnie żuchwy Swietłany zrobiły się bardzo widoczne.
– Ale wpierw powiedz mi, jak to jest zdradzać męża? Dobrze?
Tym razem Swietłana zacisnęła też i pięści.
– Ach racja! Zapomniałam, że Wasilij nic cię nie obchodzi. Prawie go zabiłaś, gdy okazał ci przebaczenie. Bezwzględna suka. – Halinka splunęła.
– Ty go tutaj sprowadziłaś – wycedziła Swietłana, wyrywając się przed rękę Szarego. – To twoja wina! – Zamachnęła się.
Halinka wyszczerzyła zęby. No dalej. Zrób to!
– Pamiętaj, żeby powtarzać to sobie co wieczór przed zaśnięciem. – Dolała oliwy do ognia.
– Kontrakt! – warknął Szary.
To przywołało Swietłanę do porządku. Niebezpieczne iskierki w jej oczach zgasły, a oblicze bezpowrotnie straciło wszelki wyraz. Cofnęła się i ustawiła obok Krystiana.
– Przestań drażnić moją podwładną, Halinka – westchnął Szary. – Panowanie nad nią już jest wystarczająco trudne. Walka z wami kosztowała mnie małą fortunę.
Halinka powstrzymała odruch skrzyżowania rąk pod skąpo zasłoniętymi piersiami. Próbował się żalić? Po co? Jego problemy obchodziły ją tyle, co zeszłoroczny śnieg.
– To wszystko? – zapytała. – Bo wiesz, chciałabym pójść do domu i się przebrać. – Wskazała rękami na swój idiotyczny strój. – Sam rozumiesz.
– Haliiiinko – jęknął Krystian. – Przecież mieliśmy umowę. Gdybyś wygrała, naprawdę zszedłbym na arenę.
– Nie pamiętam, żebym cokolwiek podpisywała. – Błysnęła zębami. – Co więcej, nie wyraziłam nawet werbalnej zgody na twoje przedsięwzięcie. Z mojego punktu widzenia wygląda to tak: uwięziłeś mnie na arenie i zmusiłeś do walki z twoimi płotkami. – Wskazała na Swietłanę.
– A ty włamałaś się do mojego domu – przypomniał Krystian. – Mógłbym cię wydać policji, wiesz?
– Zrób to – odparła. – Wszystko lepsze od twojego towarzystwa, a już zwłaszcza obsikana cela.
– Zapominasz o bardzo istotnym szczególe. – Krystian się uśmiechnął. – Mam twoich przyjaciół. Zgodnie z umową, z której próbujesz się wykręcić, resztę życia spędzą w moich lochach. A zatem idź do domu. Droga wolna. Ale oni zostają.
Halinka zmarszczyła brwi. Drań! A więc tak próbował to rozegrać?
– Wiedziałem, że spróbujesz się wyłgać – podjął miękko. – Dlatego się zabezpieczyłem.
– Gdy stąd wyjdę, wrócę z policją – zagroziła.
Krystian zaśmiał się serdecznie.
– Czemu nie? – Ledwo panował nad wesołością. – Możesz spróbować, ale zanim to zrobisz, mam do ciebie pytanie. Jak sądzisz, dlaczego wszystkie twoje próby zgłoszenia mnie jako prześladowcy zawiodły?
Halinka przygryzła dolną wargę.
– Nie znasz odpowiedzi, czy zwyczajnie wolisz zachować ciszę?
– Znajomości – burknęła.
– Blisko, ale nie. Prawidłową odpowiedzią jest... – Krystian wyjął z marynarki teczkę, którą następnie wręczył Halince. – Kontrakt. Ten będzie twój.
Otworzyła teczkę i się skrzywiła. Co najmniej dwadzieścia kartek zapisanych tak gęsto prawniczym bełkotem, że musiała zmrużyć oczy, aby przeczytać choćby jedno zdanie. Nudna, drobiazgowa treść przywodziła na myśl regulaminy pożyczek internetowych.
– Podpisz to, a pójdziesz do domu razem z przyjaciółmi – zawyrokował Szary.
Halinka milczała.
– Tu masz długopis.
Cisza.
– Słuchasz mnie?
– Próbuję czytać! – warknęła. – Wybrałeś czcionkę drobniejszą od maku! Chyba będę potrzebowała szkła powiększającego...
– Daję ci pięć minut na podpisanie kontraktu. – Szary wcisnął jej długopis, po czym kiwnął Swietłanie i razem ruszyli do wyjścia.
– W pięć minut tego nie przeczytałby sam rekordzista Guinnessa w szybkim czytaniu! – zaoponowała Halinka.
– Masz rację, dlatego nie śmiem cię prosić o przeczytanie. Masz tylko podpisać.
– Ależ z ciebie sukinsyn. – Nie wytrzymała.
Krystian zachichotał i otworzył skrzydło potężnych drzwi. Obok jego nogi prześlizgnął się szary kot.
– A ten skąd tu? – zdziwił się.
Swietłana bez słowa ruszyła śladem zwierzęcia, które gwałtownie przyspieszyło, po czym wspięło się na samą górę różowej firanki, zostawiając za sobą brudne smugi i zadrapania.
– Dobra, zostaw go! – rozkazał Krystian. – Chodźmy!
– To może być jej kot – odparła Swietłana.
– Nawet jeśli, co z tego? Uwięził się razem ze swoją panią.
Swietłana niechętnie się wycofała, po czym opuściła pomieszczenie razem z Krystianem. Zamek drzwi szczęknął, oznajmiając Halince, że została uwięziona razem z kosmetyczką i podejrzanym kotem. Zwierzę zeskoczyło na podłogę i natychmiast do niej potruchtało. Z bliska dostrzegła, że szarość zwierzęcia wynikała z ilości pajęczyn i kurzu zebranej na sierści.
– To ty, Szarik? – zapytała.
– Co trzymasz w ręku? – odbił kocur.
– Długopis i kontrakt Szarego...
Zwierzę podskoczyło, wspięło się po sukni i wyrwało z dłoni Halinki plik papierów. Następnie umknęło przed wrzeszczącą kosmetyczką w przeciwny róg pomieszczenia, gdzie zaczęło przeżuwać i wypluwać kolejne kartki.
– Poczekaj! – Halinka zepchnęła z drogi kobietę, przydeptując jej suknię. – Co ja niby mam powiedzieć Szaremu, jak wróci? Że kot zjadł mój kontrakt? – Niespodziewanie zalała ją fala sentymentów. Znowu się czuła jak w szkole, gdy próbowała wymyślić wymówkę na nieodrobioną pracę domową. Wzdrygnęła się. Cóż za okropne wspomnienie...
– Tak... mu... też... i... powiedz. – Zwierzę nie przestawało rzuć.
– Głupi kocur! – Kosmetyczka spróbowała wyminąć Halinkę.
– Zostaw! – wycedziła. – Sama sobie z nim poradzę. Lepiej wracaj do lustra się pindrzyć.
Kobieta fuknęła.
– Nie wróżę ci długiego życia w haremie, słodziutka. – rzekła. – Jesteś zbyt konfliktowa. Inne zeżrą cię tu żywcem.
– Nie planuję długo żyć w haremie – odparła Halinka.
Kosmetyczka zarzuciła szalem i się oddaliła z wysoko zadartą głową. Halinka stawiała rękę i nogę, że kobieta się obraziła. Świetnie. Oby jak najdłużej traktowała ich jak powietrze.
– Poszła sobie? – upewnił się kot.
– Poszła.
– No to czas na ucieczkę. Vivien!
Niespodziewanie na ścianie za Szarikiem pojawiły się śnieżno-białe drzwi, które się otworzyły na oścież.
– A niech to – stęknęła. – Znowu się zaczyna. – Spoliczkowała się w twarz. Może to pomoże na uboczne efekty nokautu? Chociaż z drugiej strony leczenie powikłań uderzenia kolejnym uderzeniem wydawało się mało rozsądne.
– Nie, Halinka. – skarcił Szarik. – Nie mamy czasu na kolejny popis żelaznej logiki! Po prostu zamknij się i chodź za mną, jeśli chcesz stąd uciec.
Na ustach Halinki zatańczył uśmiech. Cholera, czemu nie? W końcu jakiś porządny ratunek!
– Prowadź, kocie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top