53. Furia
Memories consume like opening the wound, I'm picking me apart again.
(...)
I don't know what's worth fighting for or why I have to scream.
~Linkin Park
Okrzyki radości zagłuszają melodię ciszy. Harry podnosi się i wyciera ślady łez z policzków. Przecież on, Harry, jeszcze żyje. Jest horkruksem, kartą przetargową, by sprowadzić Toma z powrotem. Nie ma co płakać, to nie koniec świata. Ale gdy patrzy na kupkę popiołu, na miłość swojego życia... Łzy same ciekną.
Żeby przetrwać, Harry zamienia żal w wściekłość, skupiając ją w jednej osobie.
Ronald Weasley unosi zaczerwienioną twarzy i podnosi się niepewnie, jego kolana drżą od emocji. Hermiona stoi przy nim i z niedowierzaniem wpatruje się w to, co zostało z Lorda Voldemorta.
— Skąd wiedziałeś?! — warczy Harry. W trzech szybkich krokach jest przy Ronie i chwyta go za kołnierz mundurku. Weasley przełyka ślinę.
— Harry! — krzyczy Hermiona. — Przestań! Odpuść już, proszę. Przegrałeś, więc... odpuść, dobrze? — Pod koniec jej głos załamuje się, a z oczu wypływają świeże łzy. Harry odwraca wzrok, ignorując jej prośbę.
— Skąd wiedziałeś jak go zabić? — Skupia swoją uwagę ponownie na Ronie.
— Hermiona pomogła, mieliśmy książki i ciebie. I wiem nawet więcej. Te znaki na twoich palcach? — Śmieje się mrocznie. — Oznaczają tyle, że i ciebie muszę zabić, by wreszcie zapanował pokój.
Charczy, gdy Harry ściska jego gardło mocniej.
— Nie miałeś pierdolonego prawa...
— A właśnie, że miałem! — Ron wyprowadza cios, uderzając Harry'ego prosto w lewy policzek, co powoduje, że Potter rozluźnia uścisk i Weasley odsuwa się. Jego klatka piersiowa unosi się szybko, a usta drżą, gdy krzyczy: — Zabił moją siostrę! Miałem prawo do zemsty! Cholerne prawo!
— Ginny zginęła przez własną głupotę. — Harry musi uchylić się przed zaklęciem jak tylko kończy wypowiadać to zdanie. — A więc walczymy? — Wypluwa krew, która zebrała się w ustach od uderzenia Rona, wyciera rękawem twarz i przygotowuje się do walki. Mierzy przyjaciela wzrokiem, który ugina nogi lekko w kolanach i nachyla się w stronę Harry'ego jakby przygotowując się do ataku. Przypomina groźnego drapieżnika czającego się na ofiarę z tą pozycją i chęcią mordu płonącą w niebieskich, zwykle łagodnych, oczach.
— Panie!
Do Wielkiej Sali wbiega Barty Crouch Junior w długim płaszczu, którego pasek ciągnie się po ziemi, zbierając krew i kurz zalegający na posadzce. Rozgląda się zdezorientowany, a po chwili jego wzrok pada na Harry'ego, który stoi zakrwawiony i oblepiony czarnym popiołem. Śmierciożerca otwiera oczy szerzej, a jego ręka wędruje automatycznie do kieszeni, szukając różdżki.
— Panie...? — Z dziwnym zagubieniem spogląda na kupkę popiołu u stóp Harry'ego.
Harry wypuszcza głośno powietrze z płuc. Otwiera usta, ale słowa o śmierci Toma nie chcą mu przejść przez gardło. Jakby były zalegającą w przełyku gąbką nasiąkniętą goryczą.
Barty w tym czasie unosi prawą ręką dzierżącą różdżkę i z dziką wściekłością zaczyna atakować kogo popadnie, kto jest bliżej i się nawinie. Zabija w ten sposób paru bezimiennych dla Harry'ego aurorów, aż czerwony promień Drętwoty nie trafia go w ramię. Barty zatacza się i pada do tyłu, uderzając głową o zawalone gruzy. Rozlega się głuchy trzask pękającej kości, a czarodziej wykrwawia się, kiedy inni tylko się przyglądają.
Śmierć jest taka łatwa, prosta i nieskomplikowana... a zarazem przeraża i boli, jakbyśmy się jej nie spodziewali.
Harry przenosi wzrok na Hermionę, która nadal stoi z uniesioną różdżką. Cała drży i oddycha ciężko, z szokiem spogląda na Barty'ego — jej pierwszą ofiarę. I choć prawdopodobnie chciała go tylko unieszkodliwić, skończyło się brutalną śmiercią. Fred podchodzi ostrożnie i chwyta nadgarstek dziewczyny, po czym powoli wyciąga jej różdżkę z dłoni. Robi to z spokojną, łagodną miną. Hermiona przypatruje mu się wilgotnymi oczami, by po chwili wpaść w jego ramiona i zacząć łkać.
— A to ci dopiero. — Harry uśmiecha się z drwiną. — Wyrzuty sumienia... Myślałem, że już dawno je zatraciłaś.
— Nie mów tak do niej! — wrzeszczy Ron i unosi różdżkę wyżej.
— Ale dlaczego? Przecież to szczera prawda.
— I jeszcze co niby? Miałem rację co do ciebie, Potter! — krzyczy głosem pełnym nienawiści.
— Och — mówi cicho Harry, obracając w palcach różdżkę. — Dlatego zesłałeś niewinnego chłopaka do Azkabanu?
— Przyznałeś się!
— Tym uciszasz swoje sumienie?
Twarz Rona przyciera kolor dorodnego pomidora, a chłopak się wręcz zapowietrza, próbując znaleźć w głowie jakąś błyskotliwą ripostę, ale jednocześnie będąc oburzonym, bo słyszy prawdę.
— Nie mam nic na sumieniu, w przeciwieństwie do niektórych! — Znacząco spogląda na Harry'ego pod koniec wypowiedzi.
— O Dumbledorze mówisz? Bo on zasłużył w stu procentach — warczy cicho jak rozjuszone zwierzę.
— Bo chciał ci pomóc? Tym zasłużył?
— BO MNĄ MANIPULOWAŁ! — wrzeszczy Harry, tracąc nad sobą kontrolę. Nowa warstwa gorących łez spływa po brudnych policzkach, gdy wykrzykuje kolejne oskarżenia: — Wmówił mi, że mam poświęcić swoje życie i cierpieć, bo tylko wtedy świat będzie bezpieczny. Czy to nie brzmi absurdalnie? Zgotował mi życie w piekle, by zyskać więcej czasu. Ostatecznie — Harry spogląda na spalone ciało Dumbledore'a — przepłacił za to życiem.
— Bo go zabiłeś. I pewnie Ginny też!
— Pośrednio. — Harry wzrusza ramionami i nie zauważa jak Ron się na niego rzuca. Upadają razem na podłogę pełną gruzu. Harry uderza obolałym ramieniem o podłogę i syczy z bólu.
Próbuje zrzucić z siebie Weasleya, ale jego ręce są wszędzie, spocone i śliskie uderzają gdzie popadnie, w każde miejsce na ciele Harry'ego, które znajdą. Harry krzyczy, gdy pieść trafia go w ranne ramię i kopie Rona kolanem, przez co chłopak spada. Harry korzysta z chwili, obraca się na plecy i szybko wstaje.
Oddycha szybciej niż to zalecane i czuje palący ból w piersi. Pot spływa z jego czoła, gdy odwraca się i celuje różdżką w Rona.
— Sectumsempra!
W momencie gdy rzuca zaklęcie, ktoś na niego wpada, przez co Harry chybia, a klątwa trafia w nogę Rona, ucinając z niej pokaźny kawał mięsa. Hermiona wyrywa się z uścisku Freda i dopada Rona, próbując zatamować krwawienie. Drżącymi palcami wylewa całą butelkę dyptamu i rozrywa swoją szatę, by zrobić prowizoryczny opatrunek.
Harry z kolei próbuje podnieść swoje obolałe ciało z podłogi. Jęczy cicho, unosi głowę i spogląda na Cho. Dziewczyna wygląda jak widmo z rozpuszczonymi, poplątanymi włosami i krwią, która wręcz z niej spływa. Różdżką celuje prosto w bliznę na czole Harry'ego.
— Zabiję cię — mówi.
— Śmiało. — Harry wypluwa krew i wstaje. Cho jest podobnego wzrostu, co on, więc ich oczy znajdują się na tym samym poziomie. Harry spogląda w te dwa czarne węgle i uśmiecha się. — Zginiesz tak samo żałośnie jak on.
Furia w jej oczach jest dokładnie tym, co chciał osiągnąć. W końcu sam to czuje, choć jego uczucia pokrywa lód, który zamroził wszelkie ludzkie odruchy — i to jest jego przewaga nad Cho, która rumieni się słodko od całego tego gniewu wypełniającego jej myśli.
— HARRY!
Neville stoi tuż za Cho, a w jego oczach można zobaczyć zdradę rozdzierającą waleczne i szczere serce Gryfona.
— Dlaczego to zrobiłeś?
— Bo mogłem? — Harry uśmiecha się krwawym uśmiechem i właśnie wtedy leci pierwsze zaklęcie. Tak szczerze mówiąc, to nie ma pojęcia, kto dokładnie je rzucił. Wie, że może łatwo odbić je zaklęciem tarczy, więc tak robi. Żółty promień rozpryskuje się na srebrzystej barierze, a iskierki opadają na ziemię.
Ludzie zebrani w Wielkiej Sali nie ingerują — to obserwatorzy. Zbyt przerażeni, by coś zrobić i zbyt zdezorientowani, by mieć własne przekonania. Aurorów pozostało niewielu, a śmierciożercy decydują się na cichą ucieczkę, póki mają okazję, niż walkę bez sensu, skoro ich pan właśnie zginął.
Cho i Neville atakują na przemian, więc Harry'emu powoli zaczyna brakować czasu na obronę każdego zaklęcia. Dlatego pozwala, by te mniej szkodliwe rozcinały mu skórę, żądliły i parzyły. Uchyla się przed Expeliarmusami i odbija Drętwoty.
Cho to groźna przeciwniczka, ale liczne rany i zmęczenie spowalniają ją, z kolei Neville walczy jak baranek bojący się skrzywdzić kogoś na poważnie. Może gdzieś w głębi nadal uważa Harry'ego za przyjaciela? Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Harry uśmiecha się pod nosem i udaje, że się potyka. Cho chce skorzystać z okazji, więc skupia się w całości na ostatecznym ataku; zupełnie porzuca ochronę, co wykorzystuje Harry. Całą pozostałą mu energię przelewa w jedno zaklęcie.
Cho w ostatnim ułamku sekundy blednie, ale jest już za późno i nic nie pomoże. Zaklęcie posyła ją i Longbottoma na ścianę. Neville uderza mocno głową, a Cho upada na gruzy, łamiąc rękę.
Harry uśmiecha się zmęczony i rozgląda się po otaczających go ludziach.
— Ktoś jeszcze? — Rozkłada ręce i spogląda na wszystkich z wyzwaniem iskrzącym w zielonych oczach.
Tak naprawdę Harry czuje się źle, a ten uśmiech wyraża jedynie zmęczenie, bo Harry w żadnym wypadku nie jest szczęśliwy. Zdaje sobie z tej iskierki nadziei i, póki oddycha, zrobi wszystko, by przywrócić życie Voldemortowi, ale teraz czuje się bez siły. Wypełnia go przerażająca pustka.
Harry pada na kolana i drżącą dłonią nabiera czarnego popiołu, który po chwili przesypuje między palcami, czując jak ciernie zaciskają się wokół jego serca.
Tyle zostało z Toma — piasek. Delikatny jak uczucie dłoni Toma gładzącego włosy Harry'ego, mroczny jak jego zepsuta dusza, ale skrywający surowe piękno.
— Harry... — Unosi głowę, słysząc swoje imię wypowiedziane tak łagodnie, jakby z lekką obawą. Przed sobą ma klękającą Hermionę, która patrzy na niego z zaczerwienionymi oczami.
— To nie tak miało być — szepcze. — Jeszcze... Jeszcze da się wszystko naprawić, przecież wiesz, nie ma sytuacji bez wyjścia, zawsze można wypracować jakiś kompromis...
— I znowu zamknąć mnie w Azkabanie? — Harry nie zwraca uwagi na szczere zamiary dziewczyny.
— Przecież nie to miałam na myśli...! — Hermiona wyciera łzy gwałtownymi ruchami, a całe jej ciało przepełnia frustracja i zmęczenie. Harry też jest zmęczony, ale na słowa dziewczyny obudziła się w nim gorąca furia.
— Sam wszystko naprawię! Nie potrzebuję pomocy! W każdym razie na pewno nie od ciebie! — wyrzuca z siebie z nienawiścią. Hermiona jedynie uśmiecha się smutno.
Harry próbuje wstać, ale zmęczenie odbiera mu ostatnie siły. Zatacza się i upada prosto w ciepłe ramiona Hermiony.
— Wiesz? Tylko Tom umiał przytulać tak, że wszystko inne znikało — mówi cicho i uśmiecha się na wspomnienie. Tak łatwo byłoby się teraz poddać i porzucić walkę, ale nie może. Tom tyle dla niego zrobił, więc teraz przyszła kolej na Harry'ego.
— P-p-przepraszam... Harry... ja... — Hermiona przerywa i pozwala, by szloch objął we władanie jej ciało. Przez chwilę tak siedzą; dwójka ludzi niosąca na barkach ciężar trudnych decyzji. Hermiona przyciąga rozczochraną głowę Harry'ego do piersi, który zaczyna zanosić się głośnym płaczem. Jej palce gładzą włosy w spokojnym, kojącym rytmie, gdy wolną ręką unosi różdżkę.
— Przepraszam — szepcze.
A potem jest już tylko ciemność.
______________
...przepraszam?
nie, nie jest mi przykro, uwielbiam dawać nadzieję, by potem ją odebrać. zakończenie NG znałam praktycznie od 15 rozdziału i dawałam wam wskazówki, co zrobi Ron. dlatego był tak ważną postacią i tak często się pojawiał.
został jeszcze jeden rozdział i epilog. trzymacie się tam?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top