52. Ostateczna maskarada

'Cause I can't see forgiveness
And you can't see the crime
(...)
Standing at the end of the final masquerade
                                             ~Linkin Park
                     

Jedyne na czym Harry może się skupić to Tom.

Tom. Tom. Tom. Wszystko aż w nim krzyczy i żąda, by podszedł do mężczyzny, którego kocha, przytulił go  pocałował mocno.

Harry robi krok do przodu, ale Hermiona go powstrzymuje. 

— Nie możesz!

Chłopak mruga, próbując wyrwać się z dziwnego transu i skupić na przyjaciółce. 

— Harry!

— ...co? 

— Nie możesz walczyć z Voldemortem! — krzyczy Hermiona. — Zginiesz — dodaje śmiertelnie poważnym tonem.

— Przecież nie zamierzam — mówi. Czuje się dziwnie, chciałby być z Tomem, ale Hermiona ciągle mówi i mówi,w ogóle nie mając pojęcia, o czym mówi. — Ja...

Nie kończy zdania. Nie może zdobyć się na odwagę, by powiedzieć Hermionie prawdę, po której stronie stoi. Patrzy na jej młodą twarz i brązowe oczy pełne strachu. Strachu o niego, o Harry'ego.

— Kompletnie oszalałeś, Harry... Nie zamierzasz...? To po co do niego idziesz? — Granger marszczy brwi, by po chwili otworzyć szeroko usta, gdy wreszcie rozumie. — Harry...

Potter wyrywa się. Wokół walka ustała, wszyscy wyczekują, co zrobi Voldemort, a Harry robi krok w jego stronę, wtedy właśnie oślepiające światło wypełnia Wielką Salę. 

Gdy gaśnie, na środku sali stoi Albus Dumbledore z różdżką wymierzoną prosto w Toma. Magia wibruje w powietrzu jak zabójcza siła. Każdy wstrzymuje oddech i czeka na rozwój wydarzeń. 

— Tom. — Dumbledore kłania się uprzejmie, ale jego mina nie ma nic wspólnego z życzliwością.

— Któż to się zjawił? — sarka Voldemort z przekornym uśmiechem. — Gdzie twój przyjaciel, hm?

— Tutaj. — Gellert Grindelwald pojawia się z głośnym trzaskiem, a wraz z nim jego oddziały. W Wielkiej Sali zaczyna robić się tłoczno, ale nikt jeszcze nie walczy. 

Trzech najpotężniejszych czarodziei stulecia mierzy się wzrokiem, a Harry czuje zwiększającą się panikę. Tom jest sam przeciwko dwóm silnym przeciwnikom.

— Gdzie jest Nott? 

— Po co ci Nott? Harry! — krzyczy za nim, gdy Harry zaczyna przeciskać się przez tłum, szukając pewnego Ślizgona.

Walka zostaje wznowiona, gdy Grindelwald wraz z Dumbledore'em wręcz rzucają się na Voldemorta.  Wspólny atak pełen dzikiej furii. Jednak ich zaklęcia zatrzymują się na potężnej ścianie ognia, która pali ludzi znajdujących się w pobliżu. Rzucają się w płomieniach jak marionetki pociągane za sznurki.

Harry ignoruje swąd spalonego ciała i krzyki, gdy płonący żywcem zdzierają sobie gardła. Ignoruje walczących i ich często śmiertelne zaklęcia. Piekący ból przypomina mu, że może powinien uważać. 

Zatrzymuje się i zerka na wcześniej obite ramię — czarna szata została przecięta, a z otwartej skóry wypływa szkarłatna krew. 

— Cholera. — Harry nie zna żadnych zaklęć leczniczych, więc prowizorycznie obwiązuje ranę wyczarowanym materiałem, by powstrzymać krwawienie. To nie tak, że ból jakoś mu przeszkadza, wie, że gdy utraci krew, będzie słabszy, a prawdziwa walka dopiero się zaczęła.

Wodny feniks (o ironio, królowo nauk) niszczy ścianę ognia, która opada wraz z wodą z hukiem godnym dźwięku przelatującego śmigłowca. Voldemort stoi na rozwalonych drzwiach i z grymasem brzydkiej wściekłości jest zmuszony cofać się o krok z każdym kolejnym atakiem, gdy Dumbledore i Grindelwald napierają bezlitośnie. 

Harry z desperacją rzuca się w tłum, gdy wreszcie dostrzega Notta. Ślizgon stoi przy ścianie i obserwuje walczących oczami rozszerzonymi do granic możliwości. Wygląda jak syn śmierci widzący dzieło ojca pierwszy raz w życiu. 

— Nott. 

Teodor podskakuje delikatnie, gdy słyszy głos tuż przy lewym uchu, a Harry nie może powstrzymać pełnego samozadowolenia uśmiechu wpełzającego na usta. Nott odwraca się w jego stronę i wbija w Pottera pełne lęku spojrzenie.

— Masz?

Kiwa głową i wyciąga fiolkę z torby. Szkło brzęczy w zetknięciu z klamrą na pasku.

— Najbardziej skondensowane jak się dało. — Podaje Harry'emu wściekle zielony eliksir i przez chwilę przygląda się mu niepewnie. — Myślisz, że to serio zadziała?

— Bez obaw. — Harry puszcza mu oczko. — Czarny Pan na pewno cię wynagrodzi. 

Nott nie wygląda jakby mu wierzył, ale ostatecznie tylko wzrusza ramionami i opiera się o ścianę, by wrócić do obserwowania walki. Harry zaciska palce mocno na fiolce i zerka w stronę Toma, który właśnie unosi rękę z różdżką i robi nią wielki okrąg nad głową. Sypią się iskry, kiedy Voldemort z całą siłą wysyła falę naelektryzowanej magii w stronę Dumbledore'a. 

Sala rozświetla się tak mocno, że Harry musi zamknąć oczy. Dumbledore obronił się tarczą ze złotej mgiełki, Tom uśmiecha się zirytowany i w tym momencie atakuje go Grindelwald, więc Voldemort znów zostaje zmuszony do defensywy.

— Harry! — Odwraca się, słysząc krzyk Hermiony. Dziewczyna zatrzymuje się zaskoczona, a jej wzrok wędruje między zieloną fiolką a twarzą chłopaka. 

— Czyś ty oszalał?! Durniu! — wrzeszczy, a w jej oczach pojawiają się perełki łez frustracji. 

— Najprawdopodobniej. — Harry uśmiecha się smutno. — Przeżyj, Hermiono — mówi jeszcze, choć nie wie, co go podkusiło. 

Gryfonka stoi osłupiała, a Harry znika w tłumie, mając jeden cel  — Toma. 

Z różdżek sypią się gorące iskry, a posadzkę zdobią ślady pożaru; jednak nikt tym się nie przejmuje — trzech największych czarodziei świata całkowicie pochłania walka. Harry korzysta z okazji i podkrada się od strony pleców Dumbledore'a. Dyrektor cofa się o krok, wykonując skomplikowane zaklęcie, więc Harry zmuszony jest odskoczyć, by nie zdradzić swojej pozycji. Wymienia z Tomem spojrzenia, po czym wylewa zawartość fiolki Notta na głowę Dumbledore'a.

Wrzask. 

Przez chwilę słychać zwierzęce wręcz zawodzenie wkraczające na nieznane muzykom gamy. Potem jest cisza przerywana kobiecym łkaniem, a Dumbledore odwraca się w stronę Harry'ego jak w zwolnionym tempie. 

Włosy spaliły się i wtopiły w skórę czaszki, która wygląda jak mumia pozbawiona bandaży. Oczy wyróżniają się na tle czerwonej, spalonej skóry błękitem, w którym nie ma jednak iskier. Zielony kwas spływa po długiej brodzie, sycząc cicho. Czarodziej unosi pomarszczoną rękę i otwiera usta, co sprawia, że skóra wokół nich się napina i pęka. Maź dostaje się do środka, wyżerając mięśnie i tłuszcz, odkrywając białe kości. 

Dumbledore jęczy coś niezrozumiałego.

— H... H-harry... — charczy, a Gryfon uśmiecha się w stronę swojego byłego profesora.

— Miłej podróży — mówi, ale uśmiech szybko zostaje zmieciony z jego twarzy, gdy Grindelwald posyła jego ciało na przeciwległą ścianę. Harry mocno uderza głową o mur, na chwilę traci wzrok. Potrząsa głową, próbując przegonić wirujące przed oczami iskierki i mruga parę razy, chcąc wyostrzyć wzrok. 

Dumbledore upada na ziemię od zaklęcia Voldemorta. Zielony błysk i życie gaśnie. O, tak łatwo. Pokraczne ciało wydaje głuchy dźwięk, zderzając się z podłogą. Harry wpatruje się w puste oczy i poszarpane mięśnie, ukazujące rząd białych zębów. 

Grindelwald to mężczyzna o wysokiej posturze, ale teraz wydaje się być mały i zagubiony. Wpatruje się w zwłoki Albusa Dumbledore'a z czystym szokiem wymalowanym na twarzy. Na zmianę otwiera, to zamyka usta, by ostatecznie paść na kolana z niemym krzykiem. Z łez zaczynają ciurkiem płynąć łzy, ale czarodziej nie poddaje się rozpaczy. Zaciska dłoń w pięść i wstaje, by odwrócić się w stronę Voldemorta. Idealnie na czas, by zobaczyć błysk zielonego światła, które uderza go prosto w serce. 

Siła zaklęcia odrzuca Gellerta Grindelwalda, który pada wśród gruzu i krwi, rozkładając ręce jak śnieżny anioł. Obrazu dopełniają jego jasne włosy i oko zrobione jakby z lodu.

Po śmierci dwóch ostatnich nadziei jasnej strony panuje impas. Czas jakby się zatrzymał, nikt już nie walczy. Każdy wpatruje się w dwa ciała leżące obok siebie — jedno przypominające bardziej monstrum niż człowieka, a drugie tak bardzo ludzkie i tak bardzo żałosne. 

Harry podnosi się cały obolały i patrzy na Toma. 

Voldemort wygląda jak król, który pokonawszy pretendentów do tronu, zakłada zasłużoną koronę. Ciemna szata uwydatnia bladą cerę i krwiożercze oczy świecące czerwienią. 

Harry nie potrafi oderwać od niego wzroku. On i Tom są jak dwa końce magnesu — przyciągają się wzajemnie z niewyobrażalną siłą. Harry nie widzi sensu, by opierać się tej sile, więc robi chwiejny krok do przodu. Powstrzymuje go żelazny uchwyt na nadgarstku. Gdy odwraca się, napotyka przerażony, ale zdeterminowany wzrok Hermiony.

— Harry. — Jej oczy są spuchnięte, a policzki mokre od łez i pokryte krwią, która powoli zasycha. 

Czarodzieje jakby budzą się z transu i zaczynają zawodzić. Niektórzy powoli się wycofują, chcąc ratować skórę, ale giną szybko od zielonych promieni wysłanych przez śmierciożerców stojących na straży.

Harry już chwyta za różdżkę, ale coś w spojrzeniu Hermiony go powstrzymuje. Nie zabija jej, zamiast tego mówi:

— Opiekuj się Syriuszem. 

— Harry... Syriusz nie żyje — mówi dziewczyna łamiącym się głosem, a po twarzy spływają świeże łzy, rozmazując krew. 

Harry wyrywa rękę z jej uścisku. 

— Żyje — warczy i odchodzi, bo Syriusz musi żyć. Po prostu musi. Nie istnieje inna możliwość. Jednak gdy spogląda w czerwone oczy, o wszystkim zapomina. Krwista otchłań chwyta go w lepkie macki, gdy Harry podchodzi do Toma na nogach jak z waty. Zatrzymuje się tak, że czubki ich butów prawie się stykają. 

Tom uśmiecha się i wyciera krew z twarzy Harry'ego, bo Harry cały przesiąknięty jest obrzydliwą, czerwoną posoką. 

— Tęskniłem — szepcze Harry, nie zwracając uwagi na otaczające ich szepty. 

— Wiem.

— Kocham cię.

— Wiem — odpowiada z zadowolonym uśmiechem majaczącym w kącikach ust.

Harry uśmiecha się i staje na palcach, by złożyć na ustach Toma pocałunek. Z delikatnego muśnięcia przeradza się on w ogień wyżerający krew w żyłach. Harry jęczy cicho i wplątuje palce w gładkie włosy Toma. Przysuwa się bliżej tak, by ich biodra się stykały, i pogłębia pocałunek, oddając w niego całego siebie. 

Tom nie pozostaje dłużny — jego ręka gładzi plecy Harry'ego uspokajającymi ruchami, w których jednak płonie pożądanie. 

— Harry?!

Odrywają się od siebie, obaj bez oddechu. Harry odwraca się z zarumienionymi policzkami, czując żar tlący się pod skórą. 

Ron stoi w pobliżu, zaciskając ręce w pięści, a za nim Hermiona wpatruje się w Harry'ego smutnym wzrokiem. Czerwone zacieki na policzkach wyglądają, jakby płakała krwią.

— Oszalałeś?! — pyta Weasley, robiąc krok do przodu. Tom prycha, ale Harry kładzie mu rękę na ramię uspokajająco. 

On zajmie się Ronem.

— W jakim sensie? — pyta z zarozumiałym uśmiechem. 

Hermiona występuje naprzód. 

— Może porozmawiamy o tym potem... jak już ochłoniemy? Ron... — zwraca się z desperacką prośbą do Rona, a w jej oczach jest jakiś dziwny smutek, którego Harry nie potrafi dokładnie zrozumieć. 

— Żebyście znowu wymazali mi pamięć? — warczy Harry. — Podziękuję. 

Zebrani czarodzieje obserwują ich ciszy, nikt nie ma odwagi, by się wtrącić. Harry szuka rozczochranej głowy Syriusza lub wielkiego, czarnego psa. Widzi Remusa ściskającego w ręce zakrwawioną maskę i wpatrującego się w Harry'ego ze smutkiem. Harry szybko odwraca wzrok. 

— Bo może to jest potrzebne, cholera! Nie byłbyś wtedy takim psycholem! 

— Tęskniłem za tę stroną ciebie, Ron, wiesz? Może chcesz dołączyć do Ginny? Oboje się uparliście, żeby zrobić ze mnie wariata!

Harry w gniewie nie zauważa diametralnej zmiany w nastroju Rona, który zaczyna otwarcie płakać, gdy z dzikim wrzaskiem rzuca się na Pottera z dziwnym sztyletem w ręce. Harry ma czas, by otworzyć szeroko oczy i poczuć dawkę adrenaliny wypełniającą żyły, a potem czuje ciężki ciężar, który go przygniata.

— ...Tom?

Sztylet przebija kryształ tkwiący w piersi Voldemorta, sprawiając, że kamień zaczyna pokrywać się siateczką pęknięć. 

Ron niezgrabnie wyciąga nóż i wbija go ponownie. Voldemort otwiera usta, nabierając powietrza i przytula Harry'ego mocniej, chroniąc go. 

Bo on go chroni. Chroni go. Tom chroni Harry'ego.

Harry zaczyna płakać, gdy sobie to uświadamia, a Ron rozpruwa skórę na plecach Toma, znacząc ją długą, szarpaną raną. 

— K-k...

Kryształ pęka. 

Harry wtula głowę Toma w swoją pierś i gładzi ciemne włosy, a przez głowę przelatuje milion myśli, a większość nich to zaprzeczenie. Bo nie, nie może tak być. Po prostu nie może. To nie tak miało się skończyć...

Lord Voldemort powoli rozsypuje się w drobny proch, jego palce zaciskają się jeszcze mocno na ramieniu Harry'ego. Tom wręcz wbija paznokcie w skórę chłopaka.

— ...ocham c-cię... p-pamiętaj... — mówi jeszcze, po czym rozsypuje się w ramionach Harry'ego. 

Harry'ego pokrywa popiół jak świeży śnieg. Wokół panuje cisza, Ron osuwa się na podłogę, łkając rozpaczliwie. Hermiona przygarnia jego zgarbione ciało do swojej piersi, a Harry...

Harry czuje zimną furię.

___________________

to może ja gdzieś ucieknę, zanim zaczniecie mnie atakować. tak, to dobry plan. ale kolejny wrzucam zaraz po, także bez obaw ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top