45. Oddech wolności

doczekaliście się... tak jakby xD

Poranna pobudka łączy się z bólem głowy i wspomnieniem ogrodu pełnego czerwonych róż — Harry nie może wyzbyć się tego obrazka, jakby ktoś przykleił go taśmą przed jego oczami i kazał oglądać bez przerwy. Róże nie dają Harry'emu spokoju, jakby go wołały, krzyczały: przypomnij sobie! Ale Harry nie pamięta. I nie rozumie. I od tego wszystkiego boli go głowa. 

Schodzi na śniadanie w parszywym humorze. Róże jednak szybko zostają wyparte przez Notta, który znów zachodzi Harry'emu drogę. Uśmiecha się tajemniczo, a cienie pod oczami nadają mu wręcz upiornego wyglądu.

— Nie mam czasu, Potter. 

— Ale ja przecież... — zaczyna Harry, bo przecież wcale nie chciał rozmawiać z Ślizgonem, ale chłopak już znika za zakrętem. 

— O co chodzi Nottowi? — warczy Potter, siadając koło swoich przyjaciół przy stole Gryffindoru. Ze złością sięga po nóż i zaczyna smarować grzankę dżemem trochę za mocno niż to konieczne. — Pojawia się zawsze tam, gdzie ja i zachowuje się... dziwnie! Jakby coś ode mnie chciał, ale z drugiej strony nie! Co to ma być? — burczy i gryzie kanapkę, po czym zaczyna szybko przeżywać i zaraz połykać, prawie nie czując truskawkowego smaku.

Ron i Hermiona wymieniają ponure spojrzenia. Granger wzdycha i odkłada najnowsze wydanie Proroka Codziennego z krzykliwym nagłówkiem o możliwym powrocie Voldemorta. 

— Odnoszę dziwne wrażenie, że i z Pansy coś niedobrego się dzieje — dzieli się swoimi obawami dziewczyna. — Zauważyliście, że ostatnio przycichła? Nie wszczyna sama kłótni tak jak wtedy z tym bagnem. — Hermiona krzywi się na samo wspomnienie nieprzyjemnego incydentu. 

— Może śmierć Malfoya ją przerasta? — próbuje Harry. — W końcu byli bliskimi przyjaciółmi chyba.

— Stawiam na to, że coś kombinują — wtrąca swoje trzy grosze Ron. — Ślizgonom nie można ufać. 

— Malfoyowi ufaliście — wypomina Harry.

— To był wyjątek od reguły — mówi Ron.

— Mieliśmy solidne podstawy, by mu wierzyć. Choć, oczywiście, nie ufaliśmy mu bezwarunkowo, zachowywaliśmy bezpieczny dystans i obserwowaliśmy jego zachowanie bardzo uważnie. I wiesz co, Harry? Draco bardzo się zmienił... Na lepsze oczywiście. 

— Pamiętasz jak się praktycznie postawił Parkinson? 

Hermiona uśmiecha się ciepło i potakuje.

— Przyniósł mi nawet chusteczkę.

— Wybaczcie — mówi Harry, który czuje wzbierający się w piersi śmiech niedowierzania — ale to nie brzmi jak Malfoy! W ogóle! — dodaje wyższym tonem, ale przerywa, widząc kamienne twarze przyjaciół. Hermiona robi zmieszaną minę, a Ron ciągle ucieka wzrokiem w bok.

— Nie było cię wtedy, ale... uwierz nam, to był dobry człowiek — mówi cicho Hermiona. Wyciąga rękę, jakby chciała położyć ją na dłoni Harry'ego, ale szybko ją cofa. 

Harry czuje nieprzyjemny uścisk w sercu. Chciałby wtedy tam być i samemu móc ocenić zachowanie Malfoya. Nie podoba mu się to uczucie obcości, jakby nie należał już do tego miejsca, jakby powinien być gdzieś indziej. Przed oczami ponownie ma różany ogród, a czerwone kwiaty wyglądają jakby ktoś wypatroszył nad nimi człowieka.

— Ale Ślizgoni na pewno coś kombinują! — zmienia temat Ron. — Myślicie, że ma to związek z Sami-Wiecie-Kim? — dodaje konspiracyjnym szeptem, nachylając się w stronę dwójki Gryfonów. 

— Możliwe... Gazety wreszcie zaczynają pisać coś sensownego. — Hermiona wskazuje na leżącego obok Proroka Codziennego. — Założę się, że V-Voldemort się wścieka, a przez to jego działania stają się coraz bardziej desperackie. Emocje nigdy nie są dobrym doradcą. 

Harry przytakuje, myślami jednak jest gdzie indziej. Niepoprawna ciekawość pcha go ku Voldemortowi. Co myśli sobie taki potężny i przerażający czarnoksiężnik? Jaki jest? I dlaczego gdy Harry o nim  myśli, to robi mu się smutno?

— Trzeba mieć ich na oku — dzieli się swoimi przemyśleniami Harry. — Ja na przykład próbuję zrozumieć Notta, odkryć, co on robi. Bo to dziwne, że ciągle na niego trafiam. Powinniśmy ich obserwować — dodaje z werwą, nagle czując, że wreszcie żyje. Bo ostatnie dni były dziwnie monotonne, jakby żył nie swoim życiem, ale teraz wreszcie czuje się jak Harry Potter, a nie tylko pusta skorupa. 

Hermiona wygląda na nieprzekonaną, ale Ron ochoczo kiwa głową. 

— Zróbmy tak, stary. W ten sposób na pewno pokrzyżujemy jakieś plany Sami-Wiecie-Kogo! — Oczy Rona błyszczą dziwnym zawzięciem, ale Harry uśmiecha się szeroko w odpowiedzi, postanawiając, że to zignoruje. 

— Pogadamy o tym potem — mówi, wypija resztki soku i wstaje. — Muszę lecieć.

— Znowu quidditch? — Hermiona zadaje te pytanie nie unosząc wzroku znad gazety, a jej głosie pobrzmiewa niezadowolenie. Harry krzywi się na jej słowa, ale odpowiada spokojnie:

— Soboty to jedyny dzień, w który mogę polatać — wyjaśnia chyba po raz setny. — Nie rozumiem, dlaczego Dumbledore uważa qudditch za niebezpieczny i zabronił mi brać udziału w meczach, ale jestem w stanie to zaakceptować. Ale Błyskawicy mi nie zabierze — dodaje z szczeniackim uśmiechem.

— Wyluzuj.  — Ron staje po stronie Harry'ego. — Przecież to tylko latanie.

— Tylko latanie?! — unosi głos Hermiona.

Harry z ulgą wychodzi z Wielkiej Sali, zostawiając kłócących się przyjaciół sobie. Uśmiecha się jeszcze przy wyjściu, gdy odwraca się i widzi zażartą wymianę zdań i gestykulującą Hermionę. 

Na boisku o tej porze nie ma nikogo — żadna  drużyn nie ma treningu. I dobrze, Harry nie ma ochoty na towarzystwo. 

Zawiewa mroźny wiatr, gdy Harry chwyta mocno trzon miotły. Gładkie drewno pod palcami dodaje mu pewności i przypomina dawne czasy, kiedy wszystko było jakoś łatwiejsze, decyzje wydawały się prostsze, w ogóle życie miało jaśniejsze barwy. 

Harry wypuszcza powietrze z ust i z całej siły odpija się stopami od ubitej ziemi, by po chwili mocno przecinać powietrze — wyżej, wyżej, wyżej! Aż wreszcie Harry prostuje Błyskawicę. Z tego miejsce widzi zamek w całej okazałości, widok zapiera dech w piersiach, więc Harry spędza chwilę obserwując promienie słońca odbijające się w szybach wysokich okien Hogwartu.

Czując, że palce zaczynają zamarzać, postanawia latać na poważnie. Przyspiesza i po kolei wykonuje wszystkie niebezpieczne manewry, o których czytał. Pętle, beczki, zwroty — to co mu akurat wpadnie do głowy. Poczucie absolutnej wolności oszałamia. Harry czuje się jak pijany człowiek. Człowiek pijany szczęściem i wolnością. 

Ostatecznie musi wylądować z ziemi i skończyć latanie . Policzki palą zaczerwienione, a koszulka lepi się do pleców. Jednak pomimo zmęczenia jego okrągłą twarz zdobi szeroki uśmiech zadowolenia. Harry żwawym krokiem kieruje się w stronę szatni chcąc wziąć prysznic i zmyć obrzydliwy pot. To dziwne, niby latając nie robi się za wiele, ale człowiek męczy się okropnie, a ciało boli jak po kilkugodzinnym wysiłku.

Szatnia zieje pustką, Harry ostrożnie odkłada Błyskawicę i opiera ją o ścianę. Jego myśli wracają do Notta i podejrzanego zachowania Ślizgona. Unosi koszulkę i próbuje ściągnąć ją przez głowę, jednak coś na to nie pozwala, więc Harry po prostu ciągnie mocniej, nie myśli o tym, by przestać i zobaczyć, dlaczego nie może ściągnąć koszulki. Zauważa swój błąd, gdy wreszcie uwalnia głowę i odrzuca materiał na ziemię, a wraz z nim na podłodze ląduje coś złotego i błyszczącego. Harry przeczesuje naelektryzowane włosy.

— O cholera.

Przez chwilę stoi, ale szybko się reflektuje i schyla, by chwycić wisiorek i ponownie założyć go na szyję. Serce głośno dudni w uszach, gdy ciepłe i lepiące się palce dotykają zimnego metalu. 

Już jest za późno. On już tu jest. Znalazł go.

Tęskniłeś? 

Niski głos rozlewa się falą ciepła po ciele Harry'ego, którego umysł zostaje wciągnięty w gwałtowny wir wspomnień.

*W oddali słychać czyjeś przeraźliwe krzyki, jakaś kobieta wręcz zdziera sobie gardło nienaturalnie wysokim głosem błagając o miłosierdzie, skomląc, że nie chciała zabić swojego synka. 

Ciemność otula go niczym ciepły kokon z delikatnego jedwabiu. To całkiem miłe uczucie, dopóki nie czuje jak macki ciemności nie zaciskają się na jego szyi. Delikatne palce mroku mają zadziwiającą siłę i Harry przez chwilę nie może oddychać. Jego myśli wirują, nie potrafiąc się skrystalizować, a oddech więźnie w gardle przez co Harry zaczyna się dusić. 

Cokolwiek by nie zrobił, ona tam jest. Leży i porusza ustami jak ryba, która umiera bez wody.

— Zabierz ją stąd — mówi rozpaczliwie. — Zrób coś z nią.

Przecież już ją zabiłem. Czego jeszcze oczekujesz?

Harry czuje jak coś podchodzi mu do gardła. Widzi i czuje to wszystko od nowa. Dławiący strach i zimny pot, gdy patrzy w puste oczodoły dementorów. Przecież już ją zabiłem. Czego jeszcze oczekujesz?  — słowa obijają się w głowie Harry'ego jak echo w pustym lochu. 

Temperatura w celi spada o kilka stopni, a przynajmniej według odczucia Harry'ego. W jego głowie odtwarzają się krzyki Lily Potter jak na zepsutym nagraniu na magnetofonie — zniekształcony dźwięk i ta sama sekwencja powtarzana w kółko. Ciągle ten sam rozpaczliwy krzyk.

Z sekundy na sekundę dźwięk przybiera na sile, aż Harry nie słyszy dzwonienia w uszach. Z okrzykiem pada na zimną posadzkę i zakrywa uszy dłońmi, otwierając usta w niemym krzyku.

Ma ochotę wyć z bólu i frustracji, gdy silne ręce go unoszą i próbują postawić na nogi. Harry za wszelką cenę próbuje się wyrwać, wkładając w to całą siłę, jaka mu pozostała. Zupełnie nie przejmuje się tym, że jest na przegranej pozycji, a jego gardło wypełnia kwaśny smak strachu. Musi dać radę.

Łzy ciekną ciurkiem po bladej twarzy Harry'ego, gdy zaklęcie go paraliżuje, a kolejne lewituje do trumny. Chce krzyczeć, wręcz wrzeszczeć z bezsilności, gdy spoczywa na przemoczonych deskach, ale jego usta są zakneblowane przez zaklęcie. 

Kap. Kap. Kap. Kapie woda z sufitu.

Kap. Kap. Kap. Kapie krew ze zwiotczałego ciała.

Pogruchotane ciało, a raczej masa mięsa i kości, leży pod ścianą. Harry dyszy ciężko i opuszcza rękę. Jego źrenice są rozszerzone, a wargi bolą od szerokiego uśmiechu.

Harry przestaje się śmiać. Patrzy na ciało, a jego nerwy koi ciepły ton głosu Voldemorta. Z nosa cieknie krew....

Nagle wspomnienia diametralnie się zmieniają, a przerażenie zmienia się w coś o wiele poważniejszego i ciepłego.

Voldemort wstaje i podchodzi do pachnących róż, zrywa jedną i daje Harry'emu z krzywym uśmiechem.

— Pomyślę nad tym — obiecuje. — A teraz wracaj spać, mój mały czarodzieju — szepcze cicho.

Harry rozciąga się na miękkim kocu pościelonym w cieniu drzewa; wiatr delikatnie muska jego włosy, a Harry czuje się prawie wolny. Choć na chwilę może zapomnieć o świecie rzeczywistym — tu liczy się delikatny szum liści, zapach róż w pełnym rozkwicie i łagodne promienie słońca. Harry mógłby tu spędzić wieczność.

— N-nie wiem... Raczej... chciałbym, by poczuli to, co ja. Ten ból, strach... tę samotność — mówi spokojnie, mając w pamięci wszystkie wydarzenia, wszystkie uczucia. — A najbardziej to chciałbym, aby poczuli to uczucie, gdy zdradza cię osoba, której ufasz najbardziej na świecie.

— To co chcesz robić całą noc?

— Przytul mnie.

Harry nagle czuje tęsknotę, która zaczyna go dusić; z jego gardła wydobywa się zdławiony szloch.

— Tom? — woła, bo już pamięta, że czerń nie jest czernią, a biel bielą. Liczy się tylko Tom. Nie słyszy odpowiedzi, jeśli jakakolwiek była, bo pochłania go kolejna fala wspomnień.

Pomogłeś mi, byłeś przy mnie, kiedy innych nie było. Wyciągnąłeś mnie stamtąd. To chyba naturalna kolej rzeczy, że chcę się odwdzięczyć? — Drapie się po głowie i uśmiecha nieśmiało. — Chcę ci pomóc. Pierdolę moralność i resztę. — Macha ręką i spogląda na Toma z nadzieją. — Chcę być wolny — dodaje, a w jego głosie pobrzmiewa dzika energia i nadzieja. 

To najmilsze i najdziwniejsze uczucie, którego Harry kiedykolwiek doświadczył. A potem te miękkie usta znajdują się na tych Harry'ego, a świat zatrzymuje się na trzy pełne sekundy.

Stoi jak słup i patrzy na czerwień ginącą w grząskim błocie, na połamane gałązki i biedne liście zmiażdżone przez ciężar mugola.

Potem jest ciemność, a następne co Harry widzi, to jeszcze bardziej zniszczone krzaki, a w nich trupa z rozwartym brzuchem — jelita wychodzą na zewnątrz jak odnóża pająka, rozbryzgując krew na czerwonych płatkach róży.

Harry ma krew na rękach. *

— Nie! — krzyczy Harry, przykładając dłonie do uszu. Rozpaczliwie kręci głową, a z oczu ciurkiem lecą łzy. To nie może być on. Nie może! — Przestań! Nie chcę tego widzieć! Nie chcę tego słyszeć! 

Siłą woli wyrywa się z wiru bólu i gdy otwiera oczy, ponownie jest w szatni, a w jego dłoni spoczywa złoty wisiorek. Harry szybko go zakłada, a potem czeka. Serce dudni, jednak przez długi czas nic się nie dzieje. Harry z ulgą wypuszcza z ust powietrze i siada na podłodze. Odchyla głowę do tyłu i śmieje się cicho.

— To jakiś żart... — szepcze zachrypniętym głosem. — Nie mogłem zabić człowieka... Nie jestem mordercą! — powtarza na głos, próbując przekonać samego siebie. 

Odgarnia włosy ze spoconego czoła, po czym przeciera czerwone od łez oczy. 

— Popieprzone to... 

W końcu wstaje z podłogi, ubiera się, nie ma siły brać prysznica, więc wychodzi spocony i rozgrzany na mróz. Jego palce co chwila sięgają w stronę łańcuszka — Harry musi się upewnić, że dziwny artefakt wisi na szyi. Boi się tego, co może nastąpić, gdy znowu go zerwie. Chociaż powinien inaczej to ująć, nie boi się wspomnień, nie, boi się prawdy o tym, jakim człowiekiem się stał. Więc postanawia to wypierać, ile może. 

Jak w amoku dociera do pokoju wspólnego Gryffindoru, w którym Hermiona ślęczy nad książkami, a Ron z Deanem rozgrywają partię szachów.

— Stary, zagrasz? — Ron uśmiecha się zachęcająco, ale Harry kręci głową.

— Zmęczony jestem, kiedy indziej — wymiguje się z słabym uśmiechem i od razu udaje się do dormitorium. Hermiona marszczy brwi i już otwiera usta, jednak ostatecznie zaciska je w cienką linijkę. 

Harry pada na swoje łóżko, i przymyka oczy. Ma wrażenie, jakby ból głowy zaraz miał rozsadzić mu czaszkę. Wspomnienia krążą i wirują, przypominając każde najmniejsze uczucie. Bo Harry właśnie ponownie przeżył największe koszmary swojego życia. Ma ochotę podziękować Voldemortowi i go zwyzywać, ale boi się, że takie zachowanie mogłoby zakłócić magię łańcuszka. Dlatego przewraca się na drugi bok i zamyka oczy, próbując zasnąć. 

Znów śni o różach. Jednak tym razem nie wydają się one złe, wręcz przeciwnie — kojarzą się z miłością. Wiatr wprawia ciemne liście w delikatne drgania, a Harry czuje słodki zapach. I właśnie wtedy uderza w niego myśl, że tęskni. Jego popaprane serce lgnie do Voldemorta i chorego poczucia bezpieczeństwa, które roztaczają jego szerokie ramiona. 

Budzi się z dudniącym sercem i zaschniętymi łzami na policzkach.

— Tęskniłem — mówi cicho, ledwo poruszając wargami, tym samym odpowiada na wcześniejsze pytanie Toma. Łańcuszek nagrzewa się, ale Harry nie ma odwagi go ściągnąć. Jeszcze nie.

_____________________

ale na to czekaliście, co nie? choć to nie jest jeszcze to, prawda? yup, trochę was jeszcze pomęczę, ale tylko troszeczkę, obiecuję~!

rozdział szybko, bo części nie musiałam pisać, skopiowałam z wcześniejszych rozdziałów xD ale dzięki temu mogliście sobie przypomnieć różne fajne rzeczy, które się wydarzyły. rozpoznajecie, z których to rozdziałów albo jakie konkretnie to fragmenty?

kiedyś pisałam, że etap z amnezją też ma znaczenie, jeśli chodzi o Harry'ego i jego psychikę, to tak jakby kolejny etap, trochę go naprawiam, jeśli możecie zauważyć, ale nic więcej nie zdradzam! bye! widzimy się prawdopodobnie na weekend! lol

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top