50. Wilk w owczej skórze
The clock ticks life away
~Linkin Park
— Co robimy?! — wrzeszczy Ron. Panicznie rozgląda się dookoła z szeroko otworzonymi oczami. Trzyma się prawą ręką drżącej ściany i próbuje utrzymać równowagę.
Przez dziwną mgłę wewnątrz zamku panuje mrok rozjaśniany jedynie mętnym światłem nielicznych świec. Harry widzi tylko kontury przedmiotów, a przyjaciół rozpoznaje po błyszczących oczach.
— Wielka Sala — mamrocze Hermiona, rozglądając się wokoło nieobecnym wzrokiem. Jednak kolejny wybuch ją pobudza. — Wielka Sala! Już! — krzyczy i zaczyna biec w jej stronę.
— Ale po co? — Harry dogania dziewczynę i spogląda na jej zdeterminowaną minę. Próbuje wyczytać z niej cokolwiek, ale widzi jedynie twardy upór i żądzę przetrwania.
— Musimy się przegrupować, wymyślić plan i obronić Hogwart. Do Wielkiej Sali! — krzyczy na grupę przerażonych Krukonów z młodszych roczników. Dzieciaki spoglądają po sobie przerażone, ale ostatecznie słuchają się Hermiony.
Trójka Gryfonów biegnie przez ciemne korytarze Hogwartu wypełnione duchotą i odorem strachu. Harry rozgląda się po twarzach mijanych uczniów i obserwuje rozszerzone oczy, mokre ślady łez na policzkach, drżące dłonie i zdławione szlochy. Z jednej strony panuje jeszcze spokój, ale panika powoli przejmuje władzę nad ludzkimi emocjami i wszystko nieuchronnie zmierza do chaosu.
Powinien im współczuć, prawda? Dlaczego więc czuje jedynie płynącą w żyłach adrenalinę i podekscytowanie na myśl, że wreszcie spotka Toma?
Harry zaciska palce mocniej na różdżce. Tęskni za swoją starą, dobrą przyjaciółką, ale ona została złamana już dawno, dawno temu. Nie ma sensu płakać za zwykłym kawałkiem drewna, który prawdopodobnie leży na dnie oceanu. I choć Harry wie to bardzo dobrze, to jednak dziwna pustka w sercu pozostaje — zupełnie jakby ktoś wyrwał kawałek jego duszy.
Gdy zdyszani dobiegają do Wielkiej Sali, znajdują tam tłumy uczniów i pracowników szkoły. Nauczyciele rozmawiają ze sobą ściszonymi głosami. McGonagall obejmuje się ramionami i ponuro kiwa głową, słuchając wywodu Slughorna, który gestykuluje o czymś z przejęciem.
Harry rozgląda się, ale w morzu czerni nie widzi nic różowego. Ani skrawka. Czyżby Barty coś planował?
Ale przecież Tom nic nie wspominał... — myśli Harry, ale za chwilę gani się za naiwność. Przecież to nie byłby pierwszy raz, kiedy Voldemort coś przed nim skrywa. Ale Harry dzisiaj planuje udowodnić swoją wartość, pokazać wszystkim, kim naprawdę jest i na co go stać, bo stać go na wiele.
Mruga do Notta, mijając stół Ślizgonów i ignoruje pytający wzrok Hermiony, gdy cała trójka siada przy stole Gryffindoru.
— Co to było? — pyta dziewczyna.
Przy stole Gryfonów siedzi już większość ich znajomych z roku. Lavender i Parvati trzymają się mocno za ręce, a Neville skubie skórki przy paznokciach. Każdy jest zdenerwowany i zżerany od środka przez niepewność. Tylko Harry czuje się, jakby wreszcie wszystko zmierzało do właściwego punktu.
— Ale co? — Harry udaje zdezorientowanie. Hermiona przewraca oczami, po czym wbija w Pottera twardy wzrok.
— Mrugnąłeś.
— Przeciętny człowiek mruga do dwudziestu razy na minutę — wyjaśnia niewinnie. — O co ci chodzi, Hermiono?
Dziewczyna już otwiera usta, ale wtedy na podest wchodzi Minerwa McGonagall. Na sali zapada względna cisza, bo parę osób jeszcze rozmawia ściszonymi głosami, kiedy opiekunka Gryffindoru zaczyna przemawiać.
— Najpierw chcę poprosić o spokój — mówi. — Zdaję sobie sprawę, że sytuacja nie jest najlepsza, ale panika w niczym nie pomoże. Wręcz przeciwnie. — Robi krótką przerwę, w trakcie której zapada martwa cisza. — Dziękuję. Młodsi uczniowie zostaną przeniesieni do domów za pomocą sieci Fiuu, nie możemy sobie pozwolić, aby stała im się jakakolwiek krzywda. Zajmie się tym profesor Flitwick. — Z delikatnym uśmiechem wskazuje niskiego nauczyciela, który się kłania. — Pierwszeństwo mają młodsi, co nie oznacza, że starsi zostają w zamku. Każdy ma prawo do ewakuacji, ale — unosi palec — jeśli chcecie zostać i walczyć, nie mogę tego zabronić. Jednak mogę obiecać, że kadra nauczycielska, wezwani aurorzy i inni czarodzieje będą bronić Hogwartu do ostatniej kropli krwi. Nie pozwolimy, by Hogwartu upadł.
Rozlegają się gromkie brawa, a Harry czuje dumę w sercu. Ta cała mowa motywacyjna rozpala w nim chęć do walki, ale Harry nie robi nic. Po prostu siedzi na swoim miejscu i obserwuje mimikę Hermiony, która ewidentnie nad czymś intensywnie myśli.
McGonagall rozwodzi się nad szczegółami ewakuacji najmłodszych dzieciaków, kiedy drzwi do Wielkiej Sali otwierają się gwałtownie, uderzają mocno o ścianę, a do środka wchodzi grupa czarodziei... i pies. Wielki, czarny pies, którego Harry zna bardzo dobrze.
— On oszalał? — zadaje pytanie w stronę Hermiony, która też nie wygląda na zadowoloną. — Jak go znajdą, to przecież po nim!
Harry wstaje od stołu i już zamierza iść, ale zatrzymuje go ręka Hermiony, którą dziewczyna mocno zaciska na jego nadgarstku.
— Co ty sobie wyobrażasz? Nie możesz do niego tak po prostu pójść! — syczy, mierząc go śmiertelnie poważnym wzrokiem. Harry wyrywa się, jakby dotyk dziewczyny co najmniej parzył.
— Nie mogę? — Hermiona robi krok w tył zszokowana widokiem czegoś mrocznego w oczach Harry'ego, który zaraz dodaje: — Więc patrz i sama się przekonaj — warczy nisko, po czym odchodzi z ponurą miną. Twarz rozjaśnia się, gdy klęka przed Syriuszem i kładzie rękę na włochatej głowie.
— Hej — mówi cicho, a serce wypełnia ciepłe i słodkie uczucie jak świeży miód. — Co ty tu robisz, hm?
Łapa szczeka donośnie i zaczyna merdać ogonem, a Harry wzdycha żałośnie.
— I co ja mam z tobą zrobić?
— Przykuć i wyrzucić klucz — wzdycha cicho Remus Lupin. — Cześć, Harry.
— Hej. — Chłopak uśmiecha się ciepło do wilkołaka. — Nie powinniście uciekać?
Syriusz szczeka oburzony.
— Będziemy walczyć, to chyba oczywiste — odzywa się Lupin.
Harry podnosi się i spogląda w te ciepłe, miodowe oczy. Przełyka ślinę i otwiera usta, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to, co chce powiedzieć.
— Ty... — zaczyna. — Ty i Syriusz jesteście dla mnie najważniejsi... jak rodzina — dodaje szczerze. Remus uśmiecha się i kładzie rękę na ramieniu Harry'ego. — Nie chcę, abyście zginęli.
— I nie zginiemy, masz moje słowo.
Syriusz potwierdza te słowa głośnym szczekiem i trąca nogę Harry'ego zimnym nosem.
— Poważnie mówię — upiera się Harry. — Nie wiem, co zrobię jak was zabraknie.
Remus przyciąga go do uścisku. Harry oplata ramionami mężczyznę i ukrywa głowę w zgięciu między ramieniem a szyją.
— Nie chcę was stracić — mówi przytłumionym głosem, próbując odgonić niechciane łzy. Syriusz skomle cicho na podłodze.
— Ani się waż przemieniać — warczy na niego Remus i mrozi spojrzeniem, na które to Syriusz jedynie przewraca oczami.
— Ukryj go jakoś — szepcze Harry i wyplątuje się z uścisku. — Widzimy się po walce. Wszyscy razem — zaznacza z poważnym wyrazem twarzy.
Harry odchodzi na bok i opiera się o ścianę, nagle czując się słabo. Dziwny strach mrozi mu krew w żyłach, sprawiając, że nagle chce stąd uciekać i ukryć Remusa z Syriuszem, by nikt ich nie skrzywdził. I to nie tak, że Harry wątpi w ich umiejętności, po prostu zna wynik nadchodzącej walki i nie chce, aby którykolwiek z nich zrobił jakąś głupotę.
— Hej, Harry!
— Fred. — Harry odwraca się w prawą stronę.
— Hej, Harry! — woła głos z lewej.
— George! — Głowa Harry'ego wędruje w stronę głosu. — Wy też?
— Jak wszyscy to wszyscy. — Uśmiecha się George, ukazując wszystkie zęby w całej swojej okazałości.
— Widziałeś Hermionę? — Fred rozgląda się po twarzach osób, które ich otaczają. Zebrały się sporo tłumy, a ludzi nadal przybywa. Przez otwarte drzwi Harry dostrzega aurorów w uniformach, którzy przygotowują swoją własną strategię.
— Siedziała razem z Ronem przy stole Gryfonów — mówi, wskazując palcem. Fred uśmiecha się w jego stronę i odchodzi.
— Ach, miłość... — George opiera rękę na ramieniu Harry'ego i wzdycha teatralnie.
— To Hermiona i Fred...?
— Jeszcze nie. — George uśmiecha się tajemniczo, a Harry parska cichym śmiechem.
— Rozumiem.
— Pójdę do nich, nie przystoi tak bez przyzwoitki. — Puszcza Harry'emu oko i Potter wreszcie zostaje sam. Z ulgą wychodzi na korytarz, a w uszach pobrzmiewa głos McGonagall, która przydziela zadania. Harry ze zmarszczonymi brwiami obserwuje aurorów i ich zdeterminowane miny. Nie myślał, że przyjdzie ich tak wiele. Przyspiesza kroku i chowa się w opustoszałej sali.
Gdy tylko upewnia się, że jest sam, zdejmuje naszyjnik.
Jak sytuacja? — Tom od razu wyczuwa chwilę, w której magia ochronna znika.
— Sporo aurorów — relacjonuje Harry. — Ogólnie sporo ludzi... — dodaje zmartwiony.
Spokojnie. — W głowie rozlega się mroczny śmiech Voldemorta. — Moja armia jest niepokonana. Olbrzymy, wampiry, wilkołaki, inferiusy... Chcę zobaczyć jak aurorzy ministerstwa sobie z tym poradzą.
— Syriusz tu jest — zwierza się Harry.
I co z tego?
— To, że może coś mu się stać! Powiedz śmierciożercom, że jest nietykalny czy coś w tym stylu.
Żartujesz sobie w tym momencie.
— Właśnie, że nie! — Harry nie rozumie, dlaczego Tom się nie zgadza. Przecież to mu zajmie najwyżej parę minut. — Nie chcę, aby jedyna rodzina, jaką mam, zginęła. Remus też się do niej zalicza, żeby było jasne. Proszę? — dodaje po chwili.
W porządku — zgadza się Volemort z cichym westchnieniem. Harry uśmiecha się szeroko, jakby co najmniej była Gwiazdka, a on dostał szczeniaka pod choinkę. — Coś jeszcze ważnego? — dopytuje Tom.
— Młodsi uczniowie mają zostać ewakuwani, no i oczywiście nikomu nie przyszło na myśl, by się poddać. Walczymy.
Nie spodziewałem się niczego innego.
— Będę informował na bieżąco — obiecuje Harry z uśmiechem czającym się w kącikach ust. — Nie mogę się już doczekać! Tak dawno się do ciebie nie tuliłem...
Już niedługo, mój mały czarodzieju. Nie powinieneś założyć naszyjnika? Będziesz bezpieczniejszy.
— Nie, nie chcę go. — Harry spogląda na złoty łańcuszek, który trzyma. — Chcę cię słyszeć.
Nie będę miał czasu, jeśli rozpęta się walka, wiesz o tym?
— Sama świadomość, że jesteś, wystarczy.
No idź już, bo się zorientują.
— Idę, idę. — Harry rzuca naszyjnik w ciemny kąt sali i wchodzi na korytarz, gdzie wita go gwar. — To zobaczenia — mówi jeszcze cicho i odcina się od Toma, skupiając na tym, co dzieje się przed nim.
Powietrze w Wielkiej Sali drży od uniesionych głosów czarodziejów, którzy się nawzajem przekrzykują. Harry siada koło Rona i Hermiony.
— Jak tam Syriusz? — pyta dziewczyna. Wygląda na to, że puściła wcześniejszą sprzeczkę w niepamięć. Bez różnicy dla Harry'ego, Hermiona w końcu i tak dzisiaj umrze.
— Chce walczyć — mówi jedynie Harry i skupia się na McGonagall próbującej przekrzyczeć tłum. — Co się dzieje?
— Zbierają chętnych do wzmocnienia barier — mówi Ron. — Niedługo pękną pod naporem tej dziwnej mgły.
— Chyba się zgłoszę — mówi Harry, wpatrując się w wicedyrektorkę, która wzburzona dyskutuje z wysokim mężczyzną o szerokich barkach.
— Serio? — pyta Neville z nadzieją. — Bo ja też chciałem, ale sam nie... Więc możemy pójść razem!
— To co, idziemy? — Harry uśmiecha się do chłopaka zachęcająco.
Neville kiwa głową i wstaje, a Harry podąża za nim.
— Też idziemy? — pyta Hermionę Ron.
— Musimy porozmawiać. Potem do was dołączymy! — zwraca się do Harry'ego i Neville'a.
— O czym? — pyta Harry.
— O taktyce! — mówi szybko Granger. — Co nie, Ron?
— Tak, tak — przytakuje rudzielec, ale wygląda na równie zaskoczonego co sam Harry.
Harry zostawia dwójkę przyjaciół, którzy zaczynają między sobą szeptać, jak tylko Harry znika w tłumie.
— Dziwne — mówi Neville.
— Ale co?
— Po prostu. — Longbottom wzrusza ramionami. — Ron i Hermiona dziwnie się zachowywali... jakby mieli przed tobą tajemnice.
— Mi to mówisz.
— Myślałem, że nie macie przed sobą żadnych tajemnic.
— Wiesz co, Neville?
— Hm?
— Zdradzę ci sekret — mówi Harry i zatrzymuje się na chwilę, by powiedzieć ledwo słyszalnym szeptem prosto do ucha Gryfona: — Azkaban zmienia ludzi.
— Potter! Longbottom! — Przerywa im ostry głos Minerwy McGonagall.
— Pani profesor. — Harry odwraca się i kłania opiekunce Gryffindoru, która uśmiecha się lekko w odpowiedzi, przez co jej surowe oblicze nieco łagodnieje.
— Jak rozumiem chcecie pomóc z barierami? — McGonnagal poprawia okulary i przygląda im się przenikliwie.
— Tak jest — odpowiada Neville lekko drżącym głosem.
— Bardzo dobrze. — Kiwa głową i poprawia fałdy na szacie. — Potrzebujemy każdej różdżki do pracy. — Macha swoją różdżką, a w powietrzu pojawia się kawałek pergaminu. — Lista zaklęć.
Ponownie macha różdżką i lista ląduje na rękach Harry'ego.
— Każdy z was powinien rzucić każde przynajmniej trzy razy. Im więcej tym lepiej. Powodzenia — mówi, po czym odchodzi, by wydawać kolejne rozkazy.
— Idziemy? — Harry pyta Neville'a, który stoi jak kołek i wpatruje się w plecy nauczycielki transmutacji.
— Ale gdzie dokładnie?
— Na zewnątrz oczywiście. — Harry wskazuje okno, za którym wiruje ciemna mgła. Neville przełyka ślinę, ale dzielnie wychodzi z Wielkiej Sali i kieruje się na plac.
Harry przystaje na moment i spogląda na migoczące bariery próbujące utrzymać magiczną mgłę w ryzach. Ale ciemne wstęgi powoli przedostają się przez pojedyncze pęknięcia.
— Czeka nas żmudna praca — wzdycha Harry i zaczyna rzucać po kolei zaklęcia z listy, a Neville idzie za jego przykładem.
Zaklęcie po zaklęciu i złote pęknięcia zaczynają się zasklepiać, jakby w ogóle ich wcześniej nie było. Czarna materia napiera na przeniknioną barierę.
Wiesz o czym myślę?
Harry uśmiecha się do słów Toma, bo wie. Doskonale wie.
Zerka w stronę Neville'a, który zajęty jest skomplikowaną sekwencją ruchów przy jednym z uroków, i kuca.
— Lumos — szepcze i zaczyna rysować światłem runy, które w odpowiednim momencie praktycznie dezaktywują każde zaklęcie ochronne. I nastanie mrok.
Prostuje się i spogląda na niebo zasłonięte mgłą wirującą, jakby tam w zewnętrznym świecie szalało tornado.
— Teraz co? — pyta Neville, który skończył rzucanie swoich zaklęć.
— Czekamy — odpowiada Harry, czując iskierki podekscytowania buzujące pod skórą jak elektryczność.
Wszyscy jakby czują, że niedługo rozpocznie się atak — to jak napięcie wirujące w powietrzu. Do Harry'ego i Neville'a wkrótce dołączają Ron z Hermioną i bliźniakami, a wokół ustawiają się rzędy wojowników. Oczy wszystkich utkwione są w czarnej mgle.
Wiatr zaczyna świszczeć, a wokół rozlegają się trzaski, jakby co sekundę w ziemię uderzał piorun. Temperatura obniża się, ale Harry czuje gorąco. Wreszcie. Tom jest już tak blisko.
— Jak to przeżyjemy, to bez wymówek, zabieram cię na randkę — rzuca Fred ze śmiechem.
Hermiona rumieni się, Harry uśmiecha szeroko, a za chwilę świat wybucha.
______________________
mało was jest, pewnie siedzicie na lekcjach, więc poczekam trochę z kolejnym rozdziałem ^^
i przepraszam za ten spam! mam NG w bibliotece i nie dostałam powiadomienia o nowym rozdziale, więc postanowiłam cofnąć publikację rozdziału i opublikować go na nowo... przez przypadek cofnęłam publikację całej książki, no mówi się ups. dlatego musiałam dodawać każdy jeden rozdział ręcznie, a wy zostaliście zalani powiadomieniami... jeśli kogoś to zirytowało, zdezorientowało czy co tam czujecie, to przepraszam, ale wattpad na telefonie jest zdradliwy.
i wreszcie zaczynamy właściwą bitwę! jej :) przyszykujcie się na stosy trupów w następnych rozdziałach <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top