44. Ostatni krzyk bezsilności

Po skończonych lekcjach Harry wymyka się Hermionie i Ronowi, mając dość nauki, książek i nieustannego bólu głowy. Wychodzi na hogwarckie błonia i wreszcie może odetchnąć pełną piersią. Mroźne powietrze od razu go orzeźwia i klaruje przemęczony umysł. Harry chowa ręce w kieszeniach, by uchronić je przed chłodem, i zaczyna przechadzać się po połaciach zżółkniętej trawy.  

Część uczniów również wyszła z zamku, łapiąc nieliczne promienie słońca. Młodsi biegają pogrążeni w zabawie w berka i chowanego, a starsi siedzą na kamieniach przy jeziorze i grzeją się wyczarowanym promieniem. Plotkują, o czym tylko dusza zapragnie. Gdy Harry koło nich przechodzi, ściszają głosy i zaczynają szeptać. Harry ignoruje dziwne zachowanie i wypuszcza powietrze, by po chwili obserwować jak zmienia się w nikłą mgiełkę.

W tym momencie na skraju Zakazanego Lasu zauważa wielką postać Hagrida, a na twarz Pottera wpełza szeroki uśmiech. Wyciąga ręce z kieszeni i podbiega do gajowego.

— Hagrid! — woła na przywitanie. — Co tam u ciebie? — Unosi wzrok ku górze, by napotkać ciepły wzrok pół-olbrzyma i twarz ukrytą przez gęstą brodę.

— A jakoś leci, jakoś leci — wzdycha gajowy. Otrzepuje długi płaszcz z sosnowych igiełek i rozciera ręce, by się ogrzać. — Ciężkie czasy nastały. Zimno, a zamiast siedzieć w domu trza pilnować wilkołaków, psia ich mać. Może wstąpisz na herbatkę? Upiekłem nowe ciastka, a i Kieł się ucieszy.

— Jasne.

Harry z ulgą wchodzi do ciepłego pomieszczenia i od razu się krzywi.  Z westchnieniem ściąga zaparowane okulary i czeka chwilę, aż znowu będą zdatne do użycia. Zakłada je z powrotem i mruga, gdy zostaje zaatakowany przez rozentuzjazmowanego psa, który zaczyna go lizać po każdym odsłoniętych skrawku skóry.

— Nie! Kieł, przestań! 

— KIEŁ! Do nogi! 

Bestia potulnie zostawia Harry'ego i siada przy nodze Hagrida, który właśnie nastawia czajnik. Harry podnosi się z podłogi i siada na krześle. Na półmisku leżą ciastka niebezpiecznie przypominające grudki ziemi.

— Częstuj się — zachęca gajowy, zajmują miejsce obok Harry'ego. — Orzechowe — dodaje z wielkim uśmiechem. 

— Dzięki. — Harry bierze jedną grudkę i zaczyna powoli skubać zębami.

Dziwną i niezręczną ciszę przerywa wrzask imbryku. Harry aż podskakuje, a w głowie odzywa się dziki wrzask umierającego człowieka. Hagrid spokojnie nalewa herbaty, a Harry siedzi jak skamieniały; wpatruje się w jeden punkt, gdy w uszach pobrzmiewa jeszcze echo wrzasku. 

— Cukru? 

— Nie, dziękuję.

Harry chwyta parujący kubek i wpatruje się w brązową ciecz w środku. Hagrid zaczyna zjadać ciasteczko, które po pewnym czasie rzuca psu.

— Jak tam nauka? Pewnie ciężko.

— Yhym, trochę — mówi i upija łyk. W chatce jest tak gorąco, że zaczyna się parzyć w szkolnej szacie. 

— A pozostała dwójka? Czemu nie przyszli?

Harry wzrusza ramionami. 

— Pewnie z Dumbledore'em są, psor ceni ich pomoc — mów Hagrid, nie świadomy reakcji Harry'ego, który marszczy brwi. Zaciska palce na uchwycie kubka i spogląda hardo na siedzącego na przeciw mężczyznę. 

— Naprawdę? W czym na przykład?

— W tych... no, ze skomplikowaną nazwą! — Hagrid drapie się po głowie. — Zapomniałem słowa. Zresztą powinieneś wiedzieć... ach — mówi, wreszcie orientując się, że popełnił gafę. — Znowu walnąłem coś, czego nie powinienem. 

Harry uśmiecha się smutno nad swoim kubkiem, po czym odstawia go. 

— To ja już pójdę — mówi i wychodzi, nie czekając na odpowiedź. 

Na zewnątrz powoli się ściemnia, a Harry wzdycha, wiedząc, że za chwilę musi udać się na szlaban z Umbridge. Czuje się dziwnie — jakby kamień osiadł w brzuchu i spowalniał każdy ruch. Mruga, by przegonić niechciane łzy i spogląda przed siebie. 

Przy jeziorze zauważa jasnowłosą postać, która kuca i coś pali. Harry podchodzi zainteresowany do dziewczyny, którą kojarzy z zajęć i przystaje blisko niej, patrząc jak pali kartki papieru zapisane eleganckim pismem.

— Jesteś Luna, tak? 

Dziewczyna odwraca się w jego stronę i uśmiecha się lekko.

— Cześć, Harry.

— Co robisz? — pyta Harry, wpatrując się w hipnotyzujący ogień.

— Palę strony — wyjaśnia, a ogień odbija się w pustych oczach. — Strony są skomplikowane, przejście z jednej na drugą kosztuje życie. Dlatego je palę, nim zabierze je wojna. 

— Nie rozumiem — przyznaje Harry z głupim uśmiechem na ustach. Lovegood wzrusza ramionami.

— A powinieneś — mówi. 

— Dlaczego? — Harry siada przy dziewczynie i obserwuje jak pergamin zmienia się pył. Języki ognia zjadają fragmenty tekstu, a małe iskierki wzbijają się w chłodne powietrze, by po chwili zgasnąć. 

— Bo jesteś ważny, dla niego chyba byłeś, strony były dla niego ważne. To głupie! — dodaje po chwili sfrustrowana. — Że o tym kim jesteś decyduje strona, po której się znajdujesz. Prawa, lewa. Czarna, biała. 

— To list od Draco? — Harry wskazuje podbródkiem palące się kartki. Luna kiwa głową.

— Napisał go, kiedy postanowił, że zmieni strony — mówi. — Napisał, że to po to, by mnie chronić. A potem sam zginął — dodaje cicho.

— Nie znałem go od tej strony — przyznaje Harry.

— Nikt nie znał — mówi Luna, oplatając kolana ramionami. — Nawet ja.

~*~

Harry siedzi na przeciw Dolores Umbridge i oboje przypatrują się sobie nawzajem. Harry ma założone ręce na piersi i przekrzywia głowę, próbując zrozumieć, dlaczego profesor o Obrony przed Czarną Magią zachowuje się tak dziwnie i niepodobnie do siebie. Z kolei Umbridge opiera się o różowy fotel i obserwuje Pottera znad filiżanki od herbaty. 

— To co mam robić? — Harry w końcu nie wytrzymuje osobliwej ciszy i zadaje nurtujące go pytanie. 

— To co zwykle, oczywiście — mówi ze słodkim uśmiechem. Co dziwne jej usta nie są już pomalowane wściekle różową szminką, a włosy wydają się być w lekkim nieładzie. 

Harry czeka parę sekund, ale nauczycielka nie robi żadnego ruchu czy gestu. Chłopak spogląda na puste biurko przed sobą, a potem ponownie na Umbridge.

— Um... pani profesor? W takim razie poda pani pióro?

Umbridge nachyla się w stronę Harry'ego, a jej wzrok wydaje się przyszpilać go do krzesła. 

— Powiedz mi, Harry, jak odnajdujesz się w tym zupełnie nowym świecie, hm? Pewnie jesteś zagubiony i wystraszony.

— E... Jest okej?

— Pytasz czy odpowiadasz? — warczy Umbridge. 

— I to, i to? Dlaczego zadaje pani takie dziwne pytania? I dlaczego zwraca się pani do mnie per "Harry" a nie "Panie Potter? To irytujące! — krzyczy Harry, czując jak emocje rozsadzają go od wewnątrz. — Czy możemy zacząć pisać? — dodaje już spokojnie.

— Pisać? — Umbridge robi wielkie oczy i zaczyna chaotycznie przeglądać koślawe notatki.

— No... tak, pisać — potwierdza Harry, ale sam zaczyna wątpić w swoje słowa. To jakaś alternatywna rzeczywistość? — Jest pani pewna, że to ja mam amnezję? — pyta.

Umbridge podnosi się gwałtownie i prostuje plecy. Stuka grubymi palcami o blat biurka, by ostatecznie głośno wypuścić powietrze z ust.

— To poważnie komplikuje sprawy, prawda? — pyta cicho, a Harry już naprawdę nie wie, co tu się dzieje. — Powiedz mi, Harry — Umbridge kładzie specjalny nacisk na jego imię, gdy je wymawia — jak bardzo pamiętasz Azkaban.

— W ogóle — odpowiada automatycznie, zanim zdąży ugryźć się w język. 

— A pamiętasz przez kogo się tam znalazłeś?

— Przez Voldemorta oczywiście. 

Umbridge pociera skórę między brwiami, sprawiając wrażenie zmęczonej jego odpowiedziami.

— Ty naprawdę jesteś takim idiotą czy udajesz? — Harry już otwiera usta, ale nie dane jest mu dojść do słowa. — Serio tego nie widzisz? Jak on tobą manipuluje i sprawdza codziennie, czy aby na pewno nie pamiętasz?

— To jakaś nowa taktyka ministerstwa? — pyta Harry. — Beznadziejna. Niech Knot się bardziej postara — mówi, po czym wstaje z krzesła, którego nogi trzeszczą, gdy Harry je odsuwa. — Jeśli dzisiaj nie będzie szlabanu, to ja już pójdę.

Dolores Umbridge wpatruje się w niego, mrugając co chwilę oczami, a Harry wychodzi. Trzaska drzwiami i idzie w stronę pokoju wspólnego Gryfonów. Energia wręcz w nim buzuje, chce znaleźć jakieś ujście i szaleć, więc Harry uderza pięścią w kamienną ścianę.

— Ała — mówi, patrząc na zdarty naskórek na kostkach prawej dłoni. 

Harry czuje się zagubiony, jakby ktoś wrzucił go do zupełnie nowego, innego świata, w którym wszystko jest na opak. Ludzie zachowują się inaczej — Malfoy jest dobry, Ron i Hermiona dziwni, Umbridge to zupełnie inna osoba, niż ta, którą była wczoraj, a Dumbledore nic Harry'emu nie mówi. I w dodatku ten głos... Harry tak bardzo chciałby odzyskać pamięć! Może wtedy cokolwiek wreszcie miałoby sens? 

Zatopiony w myślach nie zauważa idącego Ślizgona, na którego wpada dość boleśnie.

— Patrz, gdzie leziesz, Potter — warczy Nott i poprawia torbę wypełnioną po brzegi jakimś zielskiem. 

— Wracasz z Zakazanego Lasu?

Nott wzrusza ramionami i odchodzi, a Harry ma ochotę warczeć z frustracji.

— Czy wszyscy mogą wreszcie zachowywać się normalnie?! — krzyczy. Teodor odwraca się i spogląda na Harry'ego dziwnie.

— Oszalałeś Potter, serio, lepiej wróć tam, skąd przyszedłeś.

— ZAMKNIJ SIĘ! 

Harry oddycha ciężko, nie potrafi stać w miejscu, więc zaczyna biec. Gdy staje przed portretem Grubej Damy, jest cały spocony. Podaje hasło, ignoruje pytania Rona i Hermiony i idzie prosto do łóżka. Z westchnieniem kładzie się na miękki materac. Serce bije głucho, głowa boli, jakby ktoś uderzył w nią kamieniem, tak ze sto razy, a łańcuszek pali jego szyję. 

Gdy Harry wreszcie zasypia, to śni o różach roniących krwawe łzy.

~*~

— Rozpocznijmy cykliczne spotkanie Zakonu Feniksa.

Dumbledore zaczyna imiennie witać przybyłych członków, co zajmuje mu sporo czasu. Kuchnia w Grimmauld Place wypełniona jest czarodziejami i czarownicami po brzegi. Niektórzy, tacy jak Nimfadora Tonks, siedzą na parapetach, inni opierają się o kuchenne blaty Wszystko dlatego że brakuje miejsca na krzesła. 

— Chcę przypomnieć, że pilnie pracujemy nad kwestią zwiększenia sił naszego zakonu. Prowadzę aktywne rozmowy w tym temacie i Minister Magii jest skłonny przychylić się do naszej prośby o wspomożenie nas paroma aurorami, gdy wywikła się jakaś walka. W końcu ludzie życie jest najważniejsze. — Dumbledore uśmiecha się smutno. — Pracuję też nad kolejnym sojusznikiem, ale to jeszcze niepewna kwestia, więc pozwólcie, że na razie to przemilczę.

— Wilkołaki? — zastanawia się na głos Tonks, a Lupin rzuca jej urażone spojrzenie.

— Sorka! — mówi i składa dłonie wewnętrzną stroną do siebie, po czym mu się kłania z szczeniackim uśmiechem. 

Moody odchrząkuje, przywołując podwładną do porządku. Kobieta błyska czerwonymi włosami, dając znać, że nie lubi być uciszana, ale nie przeszkadza już więcej, tylko robi wielkiego balona z gumy, który pęka głośno. 

— Jak wiecie, Remus i Syriusz postanowili na własną rękę zbadać kwestię Azkabanu. I choć byłem temu przeciwny z oczywistych względów, wynikło z tego coś dobrego. — Robi przerwę, po czym się poprawia: — Nie dobrego, ale pożytecznego, powinienem powiedzieć. Te znalezisko daje nam zupełnie nowy pogląd na sprawę Azkabanu. Remusie — mówi i siada, zarzucając brodę za ramię. 

Remus podnosi się niepewnie i odchrząkuje cicho. 

— Tak — mówi. — Z Syriuszem znaleźliśmy na wyspie ciało należące do Stewarda Milesa, byłego strażnika Azkabanu, którego wszyscy uznali za zdrajcę i jego obarczono winą za upadek więzienia. Wszystko wskazuje na to, że Miles nie żył od dawna, zabił go ktoś w Azkabanie, w dodatku ukrył ciało bardzo dobrze... paskudna czarna magia. 

— Czyli kto go zabił?

— Tego nie wiemy. — Remus krzywi się, jakby myśl o niewiedzy była kwaśna jak cytryna.  — Sekcja zwłok będzie przeprowadzona przez Niewymownych... Chociaż z tych zwłok niewiele zostało...

— Dziękuję, Remusie. — Lupin siada na swoje miejsce, a Dumbledore spogląda po zebranych ponurym spojrzeniem. — Mroczne czasy nastały, moi drodzy. Jednak nie należy się poddawać! Każda trudność może zostać przezwyciężona, jeśli znajdzie się wystarczająco dobroci i silnej woli. Dlatego nie smućcie się, ale wytrwale walczcie, bo zwycięstwo wcale nie jest tak daleko. Bądźmy dobrej myśli, kochani — dodaje z pokrzepiającym uśmiechem zdobiącym pomarszczoną twarz. — Kto wie, jaki niespodziewany sojusznik do nas dołączy?

________________

standardowo kajam się za błędy i błagam o wybaczenie, i'm only human after all...

myślę, że te nudniejsze rozdziały są już za nami i teraz czas na to, co miśki lubią najbardziej! naprawdę fajne rzeczy zaplanowałam na 45 rozdział, więc wyczekujcie! a potem jest tylko lepiej!

zaczynam dostawać coraz więcej komentarzy (dziękuję za ten ogrom miłości!), więc czasami mogę przegapić jakiś komentarz i ewentualnie odpowiem na  niego za dwa miesiące. proszę, nie bierzcie tego do siebie, cenię każdy komentarz (choć niektóre mocno irytują), ale nie zawsze znajdę chwilę by odpowiedzieć. 

kolejny rozdział powinien pojawić się w okolicach środy/czwartku! może szybciej jak się uda.

miłego święta jutro! uwaga na marszach, bo was zabiją czy coś, lepiej siedzieć w domu i ryczeć do wojennych piosenek — ja tak robię co roku, polecam!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top