39. Pusty świat pustych słów

Budzi się w ciszy. Jakby ktoś przykrył świat płachtą grubego, czarnego materiału, który owija się wokół ciała niczym wąż o śliskiej skórze. Jednak im dłużej Harry tkwi w tej ciszy i się jej przysłuchuje, tym wyraźniej słyszy natrętne brzęczenie. Rośnie w siłę i coraz głośniej dźwięczy w uszach. 

Harry odrzuca pościel i przyciąga kolana do siebie, po czym szybko obejmuje je ramionami. Rozgląda się wokół, ale widzi tylko ciemność, która z niewiadomego powodu wywołuje w chłopcu panikę. 

— Ogarnij się, Potter — mówi do siebie i powoli wypuszcza powietrze z ust. Niestety nic nie pomaga i serce nadal bije w tym szaleńczym tempie. 

Wreszcie podnosi porzuconą wcześniej kołdrę i opatula się nią szczelnie, zawijając w kokon. Ciepło powoli rozchodzi się po całym ciele, a Harry przymyka oczy.  Serce nadal dudni, a w piersi coś się zaciska. Całe ciało Harry'ego zachowuje się, jakby szykowało się na niebezpieczeństwo, jakby zaraz coś miało się wydarzyć. 

Harry nie zasypia, zbytnio się boi nieistniejących mar — to tylko ciemne masy bez kształtu pojawiające się w jego głowie, gdy tylko zamknie oczy, ale z jakiegoś powodu wywołują strach. Strach tak wielki, że nie da się go opisać słowami. 

Po paru godzinach siedzenia z głową przykrytą kołdrą Harry widzi, że słońce w końcu wychyla się zza horyzontu, oświetlając pokój pomarańczowym blaskiem.

— Skrzydło Szpitalne? — pyta Harry, rozpoznając białą salę. 

— Otóż to — dochodzi go głos. Harry unosi głowę, by zobaczyć stojącą nad nim panią Pomfrey. Na jego policzki wstępuje rumieniec i szybko ściąga materiał z głowy, czochrając czarne włosy jeszcze mocniej niż zazwyczaj. Kobieta uśmiecha się do niego ciepło. — Kto jak kto, ale ty powinieneś znać ten pokój na wylot.

Harry uśmiecha się trochę niezręcznie i drapie się po głowie. 

— Powinienem — przyznaje, bo tylko to mu przychodzi na myśl. Czuje się... dziwnie. Jakby w piersi ziała ogromna pustka zżerana przez strach. 

— Jak się czujesz? — pyta pielęgniarka. Podchodzi do Harry'ego i diagnozuje jego stan paroma zaklęciami. 

— Em... nie wiem? — odpowiada Harry zgodnie z prawdą. — Fizycznie chyba okej... ale dziwnie skołowany — dodaje i zerka przez okno na słońce, które wisi już wyżej. Rozpoznaje hogwarcki krajobraz: błonia i ciemna linia Zakazanego Lasu.

— Zrozumiałe, zrozumiałe — mamrocze pani Pomfrey pod nosem, a Harry unosi brew.

— Serio? — pyta, nie rozumiejąc zupełnie, o co chodzi pielęgniarce. Kobieta stawia na stoliku obok fiolkę z eliksirem, a Harry przełyka ślinę, bo wie, że będzie musiał wypić to obrzydlistwo.

— Eliksir pieprzowy — pośpiesza z wyjaśnieniami, uprzedzając pytanie Harry'ego. — Byś szybciej odzyskał siły.

— Dziękuję — mówi  bierze do ręki zimne szkło. — Ale co się właściwie stało? Dlaczego tu jestem? Ostatnie, co pamiętam...

Właśnie. Ostatnie, co Harry pamięta, to powrót do domu Dursleyów. On, Ron i Hermiona byli w pociągu, śmiali się z Malfoya... Ale co było potem?!

— Chyba — zaczyna Harry. — Ja nie wiem... Coś nie gra...! — krzyczy do pani Pomfrey z rozszerzonymi z przerażenia oczami. Strach jakby zawładnął jego ciałem.

Pielęgniarka wzdycha ciężko i kładzie ciepłą dłoń z zimnej Harry'ego. 

— Profesor Dumbledore wszystko ci wyjaśni, obawiam się, że ja nie będę potrafiła — mówi cicho, po czym dodaje z nikłym uśmiechem: — Chcesz może eliksir na ukojenie nerwów? 

— Jeśli sprawi, że moje serce przestanie robić maratony, to chętnie — mówi Harry. Przymyka oczy i próbuje oczyścić umysł, poukładać każdą informację, by zrozumieć, co się stało. Dlaczego tu jest? Co się stało?

— Wymazano ci pamięć. — Do sali wchodzi Albus Dumbledore w żółtej szacie i ze zmęczonym uśmiechem opiera się o ramę łóżka Harry'ego. Ręce dyrektora, pomarszczone i kościste, zaciskają się mocno na metalowym pręcie. 

— Co...? — Tylko to jest w stanie wykrztusić z siebie Harry.

— A dokładniej ja to zrobiłem, na twoje polecenie. 

Harry wytrzeszcza oczy i prostuje nogi. Przygląda się twarzy Dumbledore'a, ale nie może z niej nic wyczytać.

— Dlaczego? — pyta wreszcie. — Dlaczego o to poprosiłem?

— To będzie długa opowieść — wzdycha Dumbledore. 

— Mam czas — od razu odpowiada Harry, nie zastanawiając się dwa razy. — Chcę wiedzieć, mam prawo wiedzieć.

— Ależ oczywiście. — Dumbledore uśmiecha się, po czym zajmuje miejsce na sąsiednim łóżku, siadając tak, by być odwróconym w stronę Harry'ego. 

— Popełniliśmy parę błędów, ja i parę innych osób — zaczyna, a Harry przytakuje głową, wsłuchując się w historię o swoim życiu, którego nie pamięta.  — To był tragiczny dzień, ale wtedy myśleliśmy, że jeszcze da się ciebie uratować. Bo widzisz, mój chłopcze, Lord Voldemort znalazł sposób, by cię kontrolować.

— Pamiętam — mówi Harry — a pan zaproponował plan, by mnie zamknąć... czyli nie wyszedł on zbyt dobrze? — dodaje. To dziwne uczucie — słuchać historii na dobranoc, która jest własnym życiem.

— Tak — przytakuje Dumbledore. — Taki był plan, ale Voldemort się wtrącił oczywiście... Przez jego czyny zostałeś osądzony o morderstwo, a Lucjusz Malfoy na jego polecenie zażądał, byś wyrok odbył w Azkabanie. I gdyby nie odwaga młodego Draco... nie wiadomo, co by się z tobą działo. 

— Malfoy mnie uwolnił? — sceptycznie pyta Harry. — Przecież to sensu nie ma! Najmniejszego!

— To był długi okres czasu, Harry, a ludzie... ludzie się zmieniają. 

— Jak bardzo długi? — pyta Harry, a czerwona lampka oznaczająca niebezpieczeństwo zaczyna migać w głowie.

— Półtora roku. Tyle cię nie było. — Dumbledore mówi to spokojne, jest niczym lekarz, który setny raz informuje rodzinę o śmierci pacjenta. 

Harry nic nie mówi, ale oczy zachodzą łzami. Wyciera je szybko, mocno trąc oczy ze złością. 

— To jakiś pieprzony żart...

Dumbledore kładzie rękę na ramieniu Harry'ego, ale ten gest obrzydza chłopca, która odsuwa się szybko z wykrzywionymi ustami.

— Nie mam siły na pocieszenia — mówi. — Co się dokładnie stało? I dlaczego chciałem usunięcie tej pamięci?

— Azkaban to straszliwe miejsce — wzdycha Dumbledore.  — Szczególnie okrutny dla niewinnego chłopca, który od zawsze był wrażliwy na wpływ dementorów... Azkaban cię zniszczył, Harry, a ty nie chciałeś więcej o tym pamiętać.

 — Ach... — Harry spogląda w bok. Na kwiatki w donicach, na kurz wirujący w powietrzu, na puste łóżka. Gdy odwraca się w stronę dyrektora Hogwartu, jego wzrok jest pusty,

— Myślę, że to dobrze — mówi cicho. — Nie chcę tego pamiętać. A co z Voldemortem? Powrócił na dobre?

Dumbledore wstaje i spogląda na Harry'ego smutno.

— Na razie nie zawracaj sobie tym głowy. Odpocznij. I za wszelką cenę nie zdejmuj wisiorka. 

— Jakiego wisiorka? — pyta Harry, a jego ręka automatycznie wędruje ku szyi, gdzie faktycznie natrafia na łańcuszek.

— Chroni twój umysł przed Voldemortem — tłumaczy Dumbledore. — To stary artefakt, ledwo działa, ale na razie musi wystarczyć. Nie mamy innego sposobu.

— Rozumiem... — mówi Harry, ale niezbyt słucha słów dyrektora, bo w drzwiach pojawia się tak dobrze znana mu burza brązowych loków. 

— To ja nie przeszkadzam. — Dumbledore mruga okiem w stronę Harry'ego,, wkłada do ust żółtego dropsa i wychodzi, mówiąc jeszcze: — Ależ wręcz przeciwnie, panno Granger, wcale pani nie przeszkadza. Ani pan Weasley, zapewniam.

Głos dyrektora cichnie, a w Skrzydle Szpitalnym zostają najlepsi przyjaciele. Hermiona nerwowo wykręca palce, a Ron przestępuje z nogi na nogę. Harry z kolei wpatruje się w nich oniemiały. Jego przyjaciele wyglądają zupełnie inaczej. Zupełnie. Znaczy, jasne, dalej jest w stanie rozpoznać Hermionę w Hermionie, ale dziewczyna jest wyższa i smuklejsza, a jej twarz nabrała charakteru. Ron z kolei urósł, a jego rysy twarzy wyostrzyły się. 

— No to... hej? — mówi Harry niepewnie, nie wie jak ma zacząć taką rozmowę, skoro nie widzieli się ponad rok. Jednak Hermiona burzy wszelkie mury niezręczności, gdy pochodzi i przytula go mocno. 

— Tęskniłam. — Głos dziewczyny stłumiony jest przez koszulkę Harry'ego, bo Hermiona nadal chowa twarz w jego ramieniu, a jej uścisk jest naprawdę silny. Harry obejmuje przyjaciółkę delikatnie. 

— Em.. jak chyba też? Tak myślę. — Harry uśmiecha się w stronę Rona, który odpowiada tym samym, ale nie rusza się ze swojego miejsca. 

— Nawet sobie nie wyobrażasz... — Hermiona wreszcie się odsuwa i wyciera zaczerwienione oczy. Harry nawet się nie zorientował, że płakała. — To było okropne! — dodaje i pociąga nosem. 

— Czyli jest jakiś plus mojej amnezji — śmieje się Harry, a Hermiona uderza go w ramię. — Ała! To bolało!

— Przepraszam! — reflektuje się dziewczyna i nachyla się do niego przerażona. — Nie chciałam! Taki odruch... Nic ci nie jest?

— Przecież nic mi nie jest, nie jestem z porcelany przecież. — Harry obserwuje z lekkim przerażeniem jak Hermiona zaczyna fukać i zadawać milion pytań o jego samopoczucie.

— Zżerają cię wyrzuty sumienia? — pyta Harry, nie wiedząc skąd te słowa się wzięły. Jakby same wyszły z jego ust, bez udziału świadomości.

— Co? — Hermiona mruga oczami i oszołomiona wpatruje się w Pottera przez chwilę.

— Nie wiem — odpowiada Harry. — Jeszcze nie myślę chyba. — Próbuje zatuszować swoje zmieszanie nerwowym śmiechem, ale wychodzi sztucznie, więc unosi rękę, by odgarnąć grzywkę. 

— Co ci się w palce stało? — Zanim Harry zdąży odpowiedzieć, dziewczyna chwyta jego dłoń i przybliża ją do siebie. — Dziwne spirale masz... Bolą cię?

Wzrok Hermiony jest dziwny, gdy spogląda na Harry'ego, zadając to pytanie. Harry wyrywa dłoń z jej uścisku.

— Skąd mam wiedzieć? — warczy. — W końcu nic nie pamiętam.

Hermiona rumieni się skruszona i odwraca w stronę Rona, chcąc zmienić tory rozmowy na te bardziej bezpieczne.

— Nie przywitasz się? 

— Przecież to zrobiłem.

— Niby kiedy?

— Jak weszliśmy, kobieto, zejdź ze mnie.

Harry uśmiecha się do siebie, obserwując kłótnię przyjaciół. Jak za starych, dobrych czasów. A jednak... choć wszystko jest takie jak było, to jednak coś z tyłu głowy Harry'ego mówi mu, że to nie tak powinno wyglądać. Że coś się szykuje.

Zaciska rękę na srebrnym łańcuszku, a pustka w sercu tylko się zwiększa, tworząc złudzenie, że Harry nie może oddychać. Ten dziwny świat wydaje się obcy, pełen sprzeczności, a ludzie, których kocha, spoglądają na niego tak jak spogląda się na dzikie zwierzę w klatce.

~*~ 

— Barty — mówi Voldemort ze swojego miejsca na tronie. Podpiera się prawą ręką i wpatruje w świeżą plamę krwi na posadzce. Tylko tyle pozostało z Draco Malfoya. 

— Panie mój? — Bartemiusz Crouch Junior unosi głowę i spogląda przekrwionymi z przemęczenia oczami na Czarnego Pana.

— Twoja misja — zaczyna Tom i powoli wstaje ze swojego tronu, by podejść bliżej do śmierciożercy — zakończyła się fiaskiem. Jedno, wielkie rozczarowanie. 

Barty pada na kolana, a całe jego ciało drży.

— Starałem się — mówi. — Ale... przyjmę wszelką karę, panie — dodaje skruszony, nie patrząc na Voldemorta, na którego to twarzy pojawia się drapieżny uśmiech.

— W sumie to dobrze — mówi, a Barty otwiera szeroko oczy i rozdziawia usta. — Bo widzisz... potrzebuję szpiega w Hogwarcie.

— Szpiega? — Barty powoli podnosi się z klęczek i siada na piętach, wpatrując się w swojego pana z nadzieją. 

— Tak. — Tom spogląda na śmierciożerców, którzy przysłuchują się rozmowie. 

— A co z młodymi? — pyta Parkinson; starszy jegomość z bokobrodami. — Moja córka z pewnością...

— Ma swoje zadanie — przerywa mu Voldemort. — A ja potrzebuję kogoś z władzą... innymi słowy potrzebuję kogoś na stanowisku nauczyciela. Barty, kto uczy Obrony przed Czarną Magią?

— Ja.... nie wiem.

— Dolores Umbridge, panie! — wyrywa się Yaxley, chcąc zabłysnąć w oczach Voldemorta. Tom uśmiecha się kpiąco i kiwa głową. 

— Czy dołączy do nas? 

— Wątpię, to oddany człowiek Knota. — Yaxley drapie się po głowie i robi kwaśną minę. — Ale straszna idiotka z niej.

— Och? — Tom unosi brew. — Wyśmienicie. Barty, zajmiesz jej miejsce. 

— Z przyjemnością, panie. — Bartemusz Crouch Junior chyli czoło, po czym wstaje i pospiesznie wychodzi. 

— Spotkanie uważam za zakończone. — Voldemort opuszcza pomieszczenie przy akompaniamencie szeptów i pozdrowień. Kieruje się do swojego gabinetu i ciężko opada na fotel. Magią nalewa wina i przyzywa lampkę, chwytając szkło w długie palce. Potrzebuje czegoś na ten potworny ból głowy od ciągłych prób kontaktów z Harrym. 

Tom zaciska palce mocniej. Dumbledore pożałuje, że śmiał odciąć Harry'ego od niego. Bo Harry należy do Lorda Voldemorta, a przeszkody głupiego dyrektora ostatecznie nic nie dadzą.

Harry Potter jest mój.

__________________

no hej, hej, hej! trochę niespodziewanie ten rozdział, wiem. a może wy się spodziewaliście i tylko ja żyłam w ułudzie? 

wiecie co jest najgorsze na świecie? zapisy na ten jebany wf, no bo jak mam to zrobić, skoro w dwie sekundy zniknęły wszystkie wolne miejsca???

co sądzicie o zabiegu, że Harry wie o amnezji? i myśli, że on sam o  to poprosił, hm? musiałam tak zrobić, inaczej nic by się nie trzymało kupy.

i nie wiem jak będzie wyglądać publikacja następnych rozdziałów, pożyjemy zobaczymy ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top