Rozdział 21: Bohaterska postawa Michała

W poniedziałek nic nie zapowiadało, by dzień miał się potoczyć tak, jak przebiegły dalsze wydarzenia. Wyszłam do pracy wcześniej, bo miałam ochotę się przewietrzyć. Zaszłam do piekarni i kupiłam drożdżówkę z malinami. W pokoju nauczycielskim wypiłam kawę i przystąpiłam do zajęć. Godzina wychowawcza przebiegała spokojnie. Michał wciąż siedział na telefonie, ale go nie upominałam. Nie miałam ochoty na konfrontację. Zauważyłam za to, że Viola wyjątkowo agresywnie przymila się do Igora, chcąc zwrócić uwagę swojego poprzedniego adoratora. Jednak młody Lis wyraźnie nie robił sobie z tego niczego, a wręcz wyglądał na bardziej rozluźnionego, gdy czarnowłosa dziewczyna go nie osaczała. Złapałam się na tym, że niepotrzebnie to analizuję i się przejmuję życiem uczuciowym swoich uczniów, więc dla wyrównania swoich emocjonalnych rozterek zrobiłam niezapowiedzianą kartkówkę z "Konrada Wallenroda", słysząc jęki i utyskiwania ze strony młodzieży. I dobrze! Nie tylko ja będę miała dziś zły dzień, a przynajmniej zorganizuję sobie pracę do domu przy sprawdzaniu uczniowskich wypocin.

Wyszłam dokładnie o trzynastej trzydzieści. Mogłam zostać w pokoju nauczycielskim, ale przy dobrej kawie i kawałku sernika z piekarni, na własnej kanapie, będzie się mi o wiele lepiej sprawdzało kartkówki. Gdy tylko przekroczyłam drzwi wyjściowe szkoły, moją uwagę przykuł granatowy samochód, który niestety dobrze znałam. Jego kierowca też nie był mi obcy, ale nie planowałam robić nic, poza zignorowaniem go i powrotem do domu.

Bartek wysiadł z pojazdu, gdy tylko mnie dostrzegł i ruszył w moim kierunku. Zatrzymałam się, bo ucieczka nie miała sensu.

— Dostałem twojego SMS-a — powiedział, jakby to znaczyło, że przepłynął Atlantyk wpław, żeby dokonać niezwykłych czynów. Nie chciałam być sarkastyczna, więc jedynie skinęłam głową.

— Tak, dziękuje ci w imieniu chłopców. To miło z twojej strony, że zadbałeś o ich spadek.

Chciałam odejść. Mocniej owinęłam się płaszczem i ruszyłam przed siebie, ale na ramieniu poczułam mocną klamrę Bartka dłoni.

— Chciałem wyjaśnić... — powiedział, nie puszczając swojego uścisku.

— Nie musisz nic tłumaczyć. Tak jak mówiłam, wróciłeś do żony, impreza się skończyła — prychnęłam, choć nie zamierzałam.

Bartek pokiwał przecząco głową. Wyraźnie nie potrafił odnaleźć odpowiednich słów i nie do końca rozumiał moją postawę. Nie zdążył nic powiedzieć, bo z jego drugiej strony pojawiła się dobrze mi znana kobieta, której widok zapowiadał awanturę. Żona Bartka chwyciła go za nadgarstek i odciągnęła jego dłoń od mojego ramienia.

— Nie zbliżaj się do mojego męża — wycedziła przez zęby, kierując atak w moją stronę.

— Nie zamierzałam — odpowiedziałam jej chłodno, jednocześnie nie chcąc wchodzić z kobietą w potyczki i nie chcąc dawać sobą pomiatać. — To on podszedł do mnie.

— Nie interesuje mnie to! — warknęła agresywnie pani Lis, jakby w ogóle nie słyszała, co do niej powiedziałam. — Masz przestać spoufalać się z moim mężem.

— Proszę wybaczyć, ale nie mam ochoty na kłótnie. — Owinęłam się szczelniej płaszczem i chciałam zrobić krok w przód, by odejść od małżeństwa. — Proszę wyjaśnić to sobie z mężem.

Nie odeszłam daleko, bo ponownie poczułam rękę na swoim ciele, tym razem ktoś chwycił mnie za obojczyk. Uścisk był słabszy, ale o dziwo dotkliwszy.

— Słuchaj, stara kurwo...

Nie zdążyłam się odwrócić, gdy usłyszałam charakterystyczny dźwięk, a mój umysł nie potrafił go zarejestrować. Wiedziałam, czym był, ale nie wierzyłam w jego prawdziwość. Klepnięcie, pojedyncze klepnięcie, które sprawiło, że moje ciało było wolne, a wokół panowała niezrozumiała cisza. Odwróciłam się zaskoczona. Przede mną stała kobieta z załzawionymi oczami, która tak samo, jak ja, nie rozumiała sytuacji. Bartek zrobił dwa kroki w tył, unosząc dłonie w geście obronnym, jakby chciał całym sobą powiedzieć, że nie był za to odpowiedzialny.

— Jak mogłeś? — zapytałam, otwierając szeroko oczy i odruchowo obejmując ramieniem kobietę, która wyraźnie potrzebowała pocieszenia.

— On zawsze... — jęknęła pani Lis.

— Ja, nigdy! — usprawiedliwił się mężczyzna, robiąc krok do przodu. Drobna blondynka w moich ramionach także zrobiła krok, ale tym razem do tyłu, przez co i ja oddaliłam się od Bartka, jakbyśmy się go bały. — Nigdy wcześniej nie, powiedz jej... ja, nigdy wcześniej...

— To nie ma znaczenia, Bartek — powiedziałam twardo. — Raz to za dużo.

— Obraziła cię... — Oczy koloru letniego nieba szukały u mnie zrozumienia, jednocześnie będąc przerażone. Moje serce ścisnęło się z żalu, bo zawsze pragnęłam je pocieszać, jednak teraz nie mogłam.

— Nieważne, nie miałeś prawa.

— Przepraszam... — szepnął Bartek, pochylając głowę.

— Nie mnie powinieneś przepraszać.

Bartek uniósł głowę i ściągnął brwi w jedną kreskę.

— Magda... tylko ciebie muszę przeprosić. Nie zawalczyłem o nas...

— Walczyłeś — przerwałam mu. — W moim życiu były demony, z którymi nie mogliśmy wygrać. Nie będąc dziećmi, ale nigdy nie pomyślałam, że przestałeś o mnie walczyć. To ja ostatecznie ci odmówiłam, ja wszystko zniszczyłam. Teraz mamy własne życia i o nie musimy się zatroszczyć. Ty o swoje, ja o swoje. Nie ma naszego.

Patrzyłam, jak skała przede mną pęka. Pojedyncza łza spłynęła po policzku Bartka, a ja chciałam jedynie go objąć ramionami i powiedzieć, że kocham, ale tak samo jak zawsze mój umysł kreował inną rzeczywistość, a ja pozostawałam w innej – bierna i bezradna. Kobieta w moich ramionach zaczęła się szarpać, więc ją wypuściłam.

— Puść mnie! — warknęła. — Jesteście siebie warci! Taka sama z ciebie kurwa...

Bartek natarł na kobietę. Tym razem złapał ją za ramiona i potrząsnął.

— Uspokój się! — wrzasnął na żonę. — Przestań ją obrażać, to ty się puszczasz, nie ona!

— Bartek, zostaw ją... — poprosiłam, chcąc złapać go za przedramię, ale ktoś mnie lekko szturchnął i stanął przede mną.

Tuż przed nosem znajdowała się czerwona kurtka Michała, więc odruchowo zrobiłam dwa kroki do tyłu. Patrzyłam, jak chłopak odrywa dłonie ojca od ramion matki i staje w obronie kobiety.

— Uspokójcie się! Oboje! — krzyknął. — Czy wy nie potraficie rozmawiać ze sobą normalnie?!

— Nie wtrącaj się — ostro polecił chłopakowi Bartek, ale nie wywarło to żadnej reakcji na nastolatku.

— Nie! — warknął i odwrócił się w stronę matki. — Po co tu przyszłaś? — zapytał z wyraźnym wyrzutem. — Mówiłem ci, że masz nie nachodzić pani Magdy. Masz się od niej odczepić, to dobra nauczycielka i kobieta...

— Ale... — zająknęła się pani Lis, a Michał od razu zmienił front.

— A ty masz się ogarnąć! Zdecyduj się! Obiecałeś coś w domu, to się tego trzymaj!

Bartek zrobił krok w tył i spojrzał niepewnie w moim kierunku.

— Chciałem tylko porozmawiać... — próbował się wytłumaczyć.

W tym momencie zrozumiałam, że najbardziej zbędną osobą w tym całym zamieszaniu jestem ja. Odsunęłam się i tym razem to ja uniosłam ręce w geście obronnym.

— To tak naprawdę nie moja kłótnia — powiedziałam. — Wyjaśniajcie to sobie między sobą.

Dostrzegłam Ragnara stojącego w pobliżu wejścia do szkoły, który z troską wpatrywał się we mnie, więc podbiegłam do niego, objęłam za ramię i wróciłam z nim do domu. Cokolwiek teraz miało się dziać w moim życiu, wiedziałam jedno: chcę żyć spokojnie.

Wieczorem zadzwoniła moja teściowa, a ja w końcu mogłam porozmawiać z zaufaną osobą. Powiedzieć jej prawdę, zdradzić swoje sekrety, uczucia i troski. Bez oceniania mnie zrozumiała. Wysłuchała i zaproponowała rozwiązanie. Nie byłam tylko pewna, czy moim synom się ono spodoba. Aaronowi może być ono nawet na rękę, ale Ragnar miał tu dziewczynę i od dawna nie widziałam, by był tak bardzo z kimś związany.   

Moje wypowiedzenie wylądowało na biurku pani Dyrektor dokładnie na następny dzień od rozmowy, jaką przeprowadziłam z synami. Aaron był zachwycony, od zawsze marzył, aby zamieszkać w Madrycie. W zasadzie przyznał, że chciał po liceum zamieszkać z babcią i tam ewentualnie studiować architekturę, jeśli nie uda mu się zostać sławnym na cały świat piłkarzem (co również mógł w Hiszpanii osiągnąć dużo bardziej niż w Polsce). Byłam zaskoczona, że ten często bujający w obłokach i beztrosce chłopak, miał tak mocno sprecyzowane plany na przyszłość. Obawiałam się jednak reakcji Ragnara, ale ku mojemu zaskoczeniu, ten przyznał, że już wcześniej rozmawiał z babcią na ten temat. Jak również wyjaśnił: "Amanda to tylko przyjaciółka".

Zdarzenia ostatnich miesięcy upewniły mnie w przekonaniu, że nie chcę mówić Bartkowi o ciąży. To będzie tylko moje dziecko. Dokładnie trzydziestego czerwca stałam na płycie lotniska i rozglądałam się po swojej nowej rzeczywistości. Wspominałam dwoje tulących się nastolatków, którzy przypominali mi mnie i Adama. Ragnar obiecał Amandzie, że pozostanie z nią w kontakcie, ale obawiałam się, że o ile dziewczyna nie będzie go notorycznie zaczepiać, to ich znajomość z czasem się rozpłynie. Taki niestety był mój syn.

Poprosiłam panią Dyrektor o to, aby nie ogłaszała mojego odejścia i nie robiła mi publicznych pożegnań. Chciałam odejść w tajemnicy. Tak samo, jak kiedyś Bartek próbował zniknąć z mojego życia, tak teraz ja tchórzyłam w dorosłości. Czasem to najlepsze wyjście.

Rozpłynąć się niczym poranna rosa. Po prostu przestać istnieć. Uciec od wszelkich problemów. Zniknąć, tak po prostu.

Zniknąć.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top