Rozdział 20: Rozczarowanie
Nie planowałam informować Bartka o ciąży. Być może sam się o niej dowie, być może ją zignoruje. Nie planowałam niczego od niego żądać. Podjęłam decyzję i chciałam się jej trzymać. Nie brakowało mi pieniędzy. Miałam oszczędności ze sprzedaży domu i aut Adama. Część przeznaczyłam na studia synów, a część odłożyłam, żeby wsparły ich w dorosłym życiu. Utrzymanie nowego członka rodziny nie stanowiło problemu. Wiedziałam jedynie, że będę zmuszona przerobić sypialnię na pokój dziecięcy. Trudno. W gorszych warunkach ludzie mieszkali, więc nie mogłam narzekać. Musiałam póki co ogarnąć lekarza, najlepiej w mieście powiatowym, żeby plotka nie rozeszła się jak gorąca, maślana bułeczka, i po prostu żyć dalej.
W połowie maja otrzymałam dziwny telefon. Zadzwonił Adrian, brat Adama. Poinformował mnie, że wspólnie z ojcem przemyśleli sprawę i chcą się zrekompensować chłopcom za utracony majątek. Zaproponowali mi spłatę w wysokości zachowku za jedną trzecią wartości firmy. Zgodziłam się i podziękowałam. Nie spodziewałam się tego po nich. Może powinnam była ugryźć się w język, ale bez zastanowienia i przemyślenia sprawy, zapytałam:
— Skąd ta propozycja?
W słuchawce zapadła chwila ciszy, aż w końcu usłyszałam:
— Podziękuj swojemu żołnierzykowi — burknął Adrian i się rozłączył.
Zaniemówiłam. Odłożyłam telefon na blat kuchennego stołu i usiadłam na krześle. Bartek. To on zaingerował i nakłonił rodzinę Adama do zmiany decyzji, ale... dlaczego?
W głowie pojawiła mi się czarna, cekinowa bluzka mojej mamy, którą zakładała na sylwestra...
— O co ci znowu chodzi, Magda? Jesteś czarownicą! — powiedziała mama, zmuszając mnie, bym obejrzała się w lustrze.
— Nieprawda! — zaprotestowałam. — To nie jest przebranie na karnawał, to tylko bluzka!
Stałam z rozpuszczonymi, długimi do ramion, blond włosami w salonie niewielkiej kawalerki. Byłam w czarnych rajstopach mamy, zbyt kobiecych jak na siedmiolatkę, i cekinowej bluzce, która sięgała zaledwie do połowy uda. Czułam się naga bez dolnej części garderoby i nie przypominałam nikogo, poza karnawałową wersją mini kobietki.
— Daj spokój, tobie wystarczy rozpuścić włosy, byś już wyglądała jak czarownica — zażartowała mama, zmęczona moim zachowaniem. — Idziemy.
Przez całą drogę do szkoły protestowałam, mając nadzieję, że mama zmieni zdanie i pozwoli mi nie uczestniczyć w zabawie, skoro nie miałam kostiumu. Niestety. Przekroczyłam próg sali, a mama pożegnała wychowawczynię i wyszła.
"Kto zakłada dziecku takie rajstopy?", usłyszałam szepty nauczycielek i mam zdeklarowanych do pomocy w imprezie. Zrobiło mi się przykro, ale mimo wszystko podeszłam do koleżanek, przebranych za wróżki, księżniczki i motylki. Kasia miała prawdziwy kostium czarownicy – z kosturem, czapką i wiedźmim nosem, wyglądała świetnie.
— Kim jesteś? — zapytała.
— Mama przebrała mnie za czarownicę... — odpowiedziałam niepewnie.
— Nie widać — zauważyła Karolina.
— Wystarczy, że rozpuszczę włosy i wyglądam jak czarownica — wyjaśniłam.
— Bardziej jak kobieta — powiedziała Ania.
— Tak i do tego te rajstopy, mama ci pozwoliła je nosić? — zdziwiła się Gusia.
— Wiem, że wyglądam, jakbym nic nie miała pod spodem — pożaliłam się, naciągając bluzkę niżej.
— Nie martw się — pocieszyła mnie Kasia i zwróciła się do kogoś za moimi plecami. — Powiedz jej, że ma dobry kostium.
Odwróciłam się i ujrzałam zdezorientowaną minę chłopca o oczach koloru letniego nieba. Granatowa koszula i plastikowa odznaka na piersi nie pozostawiała złudzeń, za kogo jest przebrany. Kostium policjanta był sklepowy, jego mama go nie zrobiła samodzielnie, a przez to wyglądał wyjątkowo ekskluzywnie. Bartkowi było do twarzy w mundurze, nawet policjanta.
— Za kogo jest przebrana? — zwrócił się do Kasi, tak jakbym nie stała tuż przed nim.
— Za czarownicę — wyjaśniła dziewczynka, a on zaśmiał się pod nosem.
— Nie widać! — prychnął prześmiewczo, potwierdzając moje obawy.
— Powiedz jej, że ma dobry kostium — warknęła Kasia, chcąc wymusić na nim odpowiednią reakcję.
— Wygląda jak dorosła kobieta i chyba zapomniała dolnej części kostiumu. Całe nogi ma na wierzchu!
Na twarzy Bartka pojawił się chytry uśmiech, cieszył się, że może sprawić mi przykrość. Jego maska cwaniaka była mocno osadzona i nie planował jej ściągać.
— Bartek! — sarknęła Kasia. — Mama ją tak ubrała, a jej jest przykro.
Bartek na chwilę się zatrzymał i spoważniał.
— Kto tak ubiera małą dziewczynkę?! — burknął.
— Bartek, miałeś tylko powiedzieć jej coś miłego. — Kasia postukała kosturem o ziemię.
Chłopiec lekko spuścił głowę i powiedział gorzko:
— Nie mam obowiązku jej pocieszać, już nie...
Słowa Bartka były przykre i smutne jednocześnie. Czując, że wyglądam niestosownie i nieprzyzwoicie, usiadłam na ławce i naciągnęłam bluzkę na kolana, żeby przypadkiem nikt nie dostrzegł mojej bielizny. Do moich oczu napłynęły łzy, planowałam tak spędzić karnawał – na ławce, z dala od zabawy.
Poczułam palące spojrzenie z boku, więc się odwróciłam. Na drugim końcu siedziska siedział mały policjant. Opierał łokcie na kolanach i wpatrywał się intensywnie w moją sylwetkę. Na twarzy miał wypisaną troskę, ale oczy zaszły mu mgłą i nie do końca potrafiłam określić, gdzie spoglądają. Niepewnie przysłoniłam udo, które wyłoniło się z boku nogi, a Bartek zamrugał i odwrócił spojrzenie, po czym wstał z miejsca. Obserwowałam, jak podchodzi do księżniczki, która raczej wolała być wojownikiem. Edyta trzymała Piotrusia za nadgarstki i udawała, że to zabawa, choć chciała udowodnić mu swoją siłę. Bartek zaczął szeptać jej na ucho, a ona po chwili puściła kolegę i podeszła do Kasi, żeby jej również coś przekazać.
— Chodźmy tańczyć! — oznajmiła do wszystkich dziewczyn.
Gusia podeszła do mnie i usiadła z boku.
— Chodźmy się bawić — szepnęła. — Już wszystko dobrze. Nie ważne, że twój kostium jest inny. Jesteś przebrana za dorosłą kobietę, chciałabym, żeby moja mama przebrała mnie tak odważnie — pocieszała mnie.
Wiedziałam, że stara się dorobić filozofię do sytuacji, ale czułam się pocieszona. Wstałam i poszłam z koleżankami. Ustawiłam się w kręgu i złapałam Anię za rękę. Miałam przez chwilę wrażenie, że Bartek podejdzie do mnie i chwyci mnie za drugą dłoń, ale jego palce nie wsunęły się pomiędzy moje.
— Pilnujcie, tylko żeby tyłkiem nie świeciła... — szepnął do Gusi, a Ania szybko poprawiła brzeg bluzki, która cekinem zahaczyła o delikatny materiał rajstop.
Chciałam się odwrócić, ale Ania zaśmiała się nerwowo.
— To nic, nikt nic nie widział — szepnęła.
W zabawie łzy wyschły, a karnawał był udaną imprezą, ale serce wciąż nie chciało zaakceptować rzeczywistości...
Czułam się upokorzona. Szłam korytarzem z koleżankami, jak każdego dnia, kierując się do klasy lekcyjnej i wszystko było całkowicie w porządku. Moje życie było sumą radości i nie czułam wstydu, aż jakaś kobieta podeszła do mnie na schodach i zapytała:
— Jesteś siostrą Marcina, prawda?
Skinęłam głową, ale nic z tego nie rozumiałam. Pani, która jak się okazało, była pedagogiem szkolnym, zaprowadziła mnie do tłumu dzieci, przyglądających się histerii jednego z uczniów. Mój starszy brat, który zawsze mnie pilnował, leżał na posadzce i krzyczał, jakby go coś opętało.
— Zrób coś, jesteś jego siostrą — poprosiła kobieta.
W tej sytuacji odczuwałam jedynie wstyd i zażenowanie, ogromną złość na brata. Podeszłam i wymierzyłam mu kopniaka w brzuch. Nie zareagował, skrzywił się i wrzeszczał dalej. Nie radziłam sobie emocjonalnie z tym obrazem, więc chciałam zaatakować Marcina ponownie, ale odciągnęła mnie kobieta, jego wychowawczyni, i poleciła, abym wróciła do klasy. "Po co mnie więc prosili?", zastanawiałam się. "Po co pokazywali mi go w tym stanie?". Nie rozumiałam, ale miałam nadzieję, że nikt z moich kolegów i koleżanek nie widział, jak kompromitujący i żałosny był mój brat.
Marzenie, że ta sytuacja rozejdzie się po kościach, była tak nierealna, jak śnieg w lipcu, więc od razu została wywleczona na światło dzienne. Bartek podszedł do mnie i zapytał:
— Co jest twojemu bratu?
— Nic, jest idiotą — fuknęłam, nie chcąc, by Bartek interesował się tą sprawą.
— Magda... — zaczął spokojnie. — Czy twój brat jest upośledzony? Bo jeśli ktoś zaczepia twojego brata, a on jest opóźniony, to już mniejsza o to, co było między nami, ale jeśli coś mu jest, to porozmawiam z tymi chłopakami, a jak to nie pomoże, to wezmę chłopaków i też sobie z nimi porozmawiam, tyle że inaczej...
— Nie! — fuknęłam tym razem ze złością. — On jest głupi, a nie upośledzony!
— Magda, nie musisz się wstydzić, po prostu powiedz.
— On jest zdrowy! — warknęłam, patrząc Bartkowi prosto w oczy.
— Więc musi sam nauczyć się bronić, jest starszy, w takim razie nie mogę go bronić — powiedział Bartek ze smutkiem słowa, które były oczywiste, a których nie rozumiał od samego początku.
W tym momencie zrozumiałam, że bardzo bym chciała, żeby mój brat był osobą opóźnioną, bym mogła prosić Bartka o wsparcie, którego on by mi udzielił. Był moim bohaterem, człowiekiem, który zawsze postępuje słusznie. Moją opoką moralności i przyzwoitości. Moją siłą. Tyle że już nie należał do mnie...
— Możesz też go kopnąć, może wtedy nauczy się bronić — oburzyłam się i odwróciłam na pięcie.
— Magda! Jak tak możesz? To twój brat! — zawołał za mną Bartek, więc zwróciłam w jego stronę głowę.
— Wolałabym, żeby nim nie był — powiedziałam z goryczą.
Przetarłam oczy, zła na siebie, że potrafię jedynie wspominać dobre rzeczy z Bartkiem. Wspominać jego troskę i moje poczucie bezpieczeństwa, gdy był przy mnie. Bartek zawsze o wszystko dbał, był niezwykle komfortowym człowiekiem. Przy nim nie trzeba było o niczym myśleć, bo on zadbał o wszystko, a przecież były też złe chwile i szaleńczo chciałam sobie je przypomnieć, ale mój mózg je wyparł, zapomniał. Pamiętałam za to, jak podczas rozwodu rodziców pisałam w gabinecie psychologa ankietę. "Najbardziej w swoim życiu nie lubię Bartka, Krzyśka, Patryka i nawet Janka, ale z nich wszystkich najgorszy jest Bartek". Te słowa nie wzięły się znikąd. Bartek wywoływał ogromną frustrację, Bartka chciałam rozszarpać gołymi rękami, tylko on miał najbardziej irytujący śmiech – jeśli świnie mogłyby rżeć, to rżałyby właśnie tak, jak najgorsza spośród świń, jak Bartek. Chciałam znaleźć minusy, ale jako dorosła osoba nie potrafiłam, bo nawet w gabinecie psychologa, gdy kazali mi ułożyć kolory według tego, jak bardzo nas drażnią barwą, to na drugiej pozycji, zaraz po ulubionym pudrowym różu znalazł się krwistoczerwony (kolor bluzy Bartka), a po fiołkowym i beżowym ustawił się khaki, kolor wojskowej zieleni, a potem żółty (bo jego mama lubiła żółty, "Bartek promienieje w nim", tak mówiła). A zatem już wtedy mój mózg się kłócił ze świadomością. Chciałam nie znosić Bartka, ale tylko on wywoływał w moim życiu poczucie spokoju. Tylko on mnie uszczęśliwiał i tylko on mnie rozwścieczył do czerwoności.
Musiałam jednak czegoś się uchwycić. Zaczęłam intensywnie myśleć, bo przecież kiedyś czułam rozczarowanie, byłam nim rozczarowana.
Tylko za co?
Nieczęsto mama dawała mi pieniądze na coś ze szkolnego sklepiku, ale tego dnia dostałam dwa złote na śniadanie i mogłam sobie coś ufundować. Mój zakup polegał na przekalkulowaniu i wyborze: drożdżówki za dziewięćdziesiąt groszy oraz małej paczki paprykowych chipsów za złotówkę. Szczęśliwa usiadłam na ławce i otworzyłam opakowanie ziemniaczanego przysmaku. Od razu podbiegli do mnie chłopcy. Wiedziałam, że będą chcieli się poczęstować, ale nie widziałam problemu w dzieleniu się z nimi. Oni też mi zawsze pozwalali od siebie próbować. Bartek wsunął rękę i wyciągnął dużą garść, potem to samo zrobił Janek, Patryk i Krzysiek. Spojrzałam do opakowania i zobaczyłam, że w środku są zaledwie dwa niewielkie chipsy. Zjadłam je, oblizując palce i wyrzuciłam opakowanie do kosza.
— Naprawdę zeżarliście jej wszystkie chipsy? — oburzyła się Kasia.
Chłopcy się śmiali, a niebieskie oko powędrowało badawczo w moją stronę, sprawdzając, czy to prawda, że nie mam już przekąski.
— Dała nam! — usprawiedliwił się Krzysiek.
— Ona też zawsze od nas dostaje — wyjaśnił Bartek.
— Nie nasza wina, że jest frajerką — zaśmiał się złośliwie Patryk.
— Jesteście świnie! Nie pomyśleliście, że ona może nie mieć takich rzeczy codziennie, jak wy?
Chłopcy nic nie odpowiedzieli, a ja nie byłam pewna, czy się gniewam. Nie czułam się źle z utraconą paczką chipsów, bo była to prawda. Zawsze od nich dostawałam, gdy dzielili się słodyczami. Mogłam też się spodziewać takiego zachowania, ale nie chciałam nikomu odmawiać, ani wydzielać. Kasia też niepotrzebnie zareagowała, skoro nawet nie czułam się poszkodowana. Kasia prawdopodobnie też nie zareagowała ze względu na mnie, a na swoją potrzebę sprawiedliwości i moralizowania innych.
Mimo wszystko ingerencja Kasi doprowadziła do tego, że na następnej przerwie Bartek podszedł do mnie, trzymając w ręce niebieską paczkę chipsów o smaku fromage. Wystawił ją przed siebie i powiedział:
— Poczęstuj się.
Miałam wrażenie, że był to bardziej rozkaz niż propozycja, więc niepewnie wyciągnęłam rękę do chipsów. Gdy wsuwałam dłoń do opakowania, naszła mnie myśl, że nie będę się bała i mogę być równie bezczelna, co on. Chwyciłam garstkę ziemniaków, w mojej dłoni znalazły się zaledwie trzy albo cztery smażonki, a na nadgarstku zacisnęła się stalowa klamra.
— Powiedziałem "poczęstuj się", to znaczy, że masz wziąć jedną.
Uścisk jego dłoni nie zelżał. Spojrzałam na chłopca i zrozumiałam, że w jego postrzeganiu on mnie właśnie uczy, uczy mnie manier. Był bezczelnym hipokrytą, a w moim gardle urosła gorzka gula. Nie chciałam od niego chipsów. Wypuściłam wszystkie z dłoni.
— Nie chcę już — powiedziałam ze złością.
— Powiedziałem "poczęstuj się", więc weź jednego i będziemy kwita.
— Puść mnie, nie chcę...
Jego dłoń lekko zelżyła uścisk, ale mnie nie wypuściła. Zrozumiałam, że nie mam wyboru. Muszę wziąć chipsa, żeby dał mi spokój. Chwyciłam za ziemniaka z zamiarem wyrzucenia go do kosza zaraz po tym, jak wydostanę nadgarstek. Bartek jakby czytał mi w myślach, bo gdy tylko stanęłam przed nim z chipsem w dłoni, powiedział:
— Zjedz go. Nie waż się go nawet wyrzucić.
Czułam się w opresji, gdy wsunęłam do ust przekąskę. Słony smak sprawił, że nie mogłam go przełknąć i miałam wrażenie, że tysiące igieł wbijają się w moje gardło. Wtedy Bartek lekko się uśmiechnął z satysfakcją i odwrócił, żeby wrócić do kolegów.
W tym momencie obiecałam sobie, że już nigdy niczego nie wezmę od chłopców, ani sama im niczego nie dam, więc gdy na następnej lekcji Janek otworzył dużą paczkę chipsów o smaku zielonej cebulki i wystawił w moją stronę, odmówiłam. Kolega usiadł na ławce obok mnie i trzymał opakowanie wystawione w moim kierunku.
— Nie lubię paprykowych, więc kupiłem te. Możesz jeść, Magda.
— Nie lubię tych — skłamałam.
— Jak chcesz, ale możesz je jeść.
Janek siedział i rozmawiał z chłopakami, a w moim sercu panowała wojna. Nigdy wcześniej tak bardzo nie złościła mnie ich obecność przy mnie. Byłam na nich wściekła, na każdego z nich, a najbardziej na Bartka, który śmiejąc się głośniej niż to konieczne, nie odrywał ode mnie wzroku.
W końcu Janek wstał, gdyż nie było w ich nawyku, by przerwy spędzać na dyskusjach na ławkach. Wystawił w moją stronę paczkę i powiedział:
— Idę już, więc weź sobie garść, bo później już nie będzie.
— Nie chcę — burknęłam.
Jasiek westchnął i wzruszył ramionami.
— Jak wolisz, ja nie będę cię do niczego zmuszał. Trzymaj się.
Pani wychowawczyni stała na środku sali, w klasie panował spokój, bo właśnie tłumaczyła przebieg dzisiejszego dnia zakochanych.
— Żeby nie tworzyć zamieszania i niepotrzebnej presji, postanowiłam, że w tym roku nie będziecie rozdawać sobie walentynek. Oczywiście, jak ktoś chce komuś dać indywidualnie to wasza sprawa, ale w klasie urządzimy wybory. Drogą tajnego głosowania wybierzecie "Najładniejszą dziewczynkę" i "Najsympatyczniejszego chłopca".
Siedząc w pierwszej ławce na godzinie wychowawczej, miałam względem tego pomysłu dwojakie odczucia. Wiedziałam, że nie będę uznana za "najładniejszą", a jednak chciałam nosić ten tytuł. Moje odczucia jednak się szybko zmieniły, gdy usłyszałam szepty chłopców.
— Hej, zróbmy to dla jaj — powiedział dobrze znany mi głos Bartka.
— Dlaczego? — zapytała Karolina, która zaczęła uczestniczyć w spisku.
— Bo to głupie, zróbmy to dla zabawy.
— Więc kogo proponujesz? — zapytał ktoś, ale nie odwróciłam głowy, żeby sprawdzić, kim był.
Bartek przygarnął kolegów do siebie i wyszeptał:
— Chodźcie bliżej, żeby nie słyszała. Darek to błazen, więc niech zostanie najsympatyczniejszy, a Magdzie damy tytuł "najładniejszej"...
— Dlaczego ona? — zapytał Janek.
— Bo będzie się z tego cieszyć, jakby to była prawda — zakpił Bartek.
Usłyszałam tę rozmowę, a w sercu poczułam smutek. Tydzień wcześniej Bartek poprosił mnie o chodzenie. Odmówiłam mu i żałowałam tego od tygodnia, więc od tygodnia próbowałam doścignąć osobę, która jak nie chciała być doścignięta, to była najszybsza na świecie. Myślałam, że może w walentynki uda mi się wykonać jakiś gest, bo przecież, jakie by było to romantyczne, gdyby to właśnie ten dzień był "naszym dniem"?, ale nie. Najwidoczniej pomyliłam się próbując powiedzieć mu "tak". Właśnie pokazał, jakim jest człowiekiem: "dla jaj", "dla zabawy", "dla żartu".
Pochyliłam głowę i starałam się nie popłakać, a gdy musiałam sama napisać, kto będzie "najsympatyczniejszy" to wpisałam imię Bartka – skoro ja będę musiała być sarkastycznie "najpiękniejszą", to on zostanie sarkastycznie "najsympatyczniejszy".
Oczywiście mój plan nie doszedł do skutku. Darek uzyskał dwadzieścia cztery głosy klasy, to absurdalne, bo Darek musiał zagłosować sam na siebie, a jeden głos trafił do Bartka, co wykpił głośnym: "Ktoś chyba kompletnie mnie nie zna! Kto mógł na mnie głosować?!", a gdy Karolina klepnęła go w ramię i zasugerowała moją osobę, jęknął "ach". Odwróciłam się i spojrzałam na Bartka z wyrzutem wypisanym na twarzy.
— Ona nas słyszała, Bartek — zasugerowała.
— Nie, nie słyszała nas — zaprzeczył bez przekonania. — Myślisz, że nas słyszała?
— Nie wiem — odpowiedział Janek — To już nie jest śmieszne, zrobiliśmy jej przykrość.
Bartek fuknął oburzony. Nie chciał się przyznać do swojego błędu, ale w oczach miał znowu troskę i tym razem lęk. Mógł żałować, ale pani właśnie odczytywała wyniki, niekorzystne dla mnie. Choć nie wszyscy uczestniczyli w żarcie i głosy rozłożyły się także na Anię, Kasię, Karolinę, Edytę i Renatę, to i tak wygrałam sporą przewagą. Skurczyłam się w sobie i milczałam.
— Gratuluję, Magda! — powiedziała wychowawczyni, zdając sobie sprawę z niefortunności jej pomysłu na zabawę i starała się odwrócić sytuację na moją korzyść. — Choć uroda to sprawa indywidualna, jak pokazały wybory, to należy tytuł odebrać z honorem, bo to zawsze miłe jest zostać "najładniejszą". Chodź, ustaw się z Darkiem i podziękuj klasie.
Darek ochoczo stanął na środku, ale ja pokiwałam przecząco głową. Nie chciałam dziękować, nie chciałam patrzeć żartownisiom w oczy, tym bardziej że te oczy były barwy letniego nieba. Starając się przełknąć gulę i nie popłakać, pokiwałam przecząco głową. Nauczycielka spojrzała na mnie i pozwoliła mi na mój żal. Uhonorowała Darka i wspomniała o moim "zaszczycie", a potem podchodząc do biurka, burknęła: "Nawet bawić się nie potraficie". Nie byłam pewna, czy słowa były wycelowane do mnie, czy do reszty klasy, ale byłam pewna, że z dzwonkiem kończą się lekcje, a ja szybko wrócę do domu i już nie planowałam rozmawiać z Bartkiem, ani go przepraszać, ani mówić mu, że go kocham. Nie chciałam go znać.
Pokiwałam głową, nie rozumiejąc siebie w tamtym momencie swojego życia. Jak tytuł "najpiękniejszej" miałby mnie obrazić? Chciałam znaleźć wspomnienia, które pozwoliłyby mi dalej odczuwać tę złość i nienawiść do Bartka, jaka wytworzyła się kiedyś. Tylko że z perspektywy osoby dorosłej, to on nie zrobił mi nigdy nic tak krzywdzącego i ja także wtedy nie rozumiałam jego krzywdy. Dlaczego tak bardzo bałam się powiedzieć mu na przerwie, żeby zaczekał na mnie po lekcjach, bo chcę z nim porozmawiać? Dlaczego on tak panicznie bał się rozmowy ze mną, że wolał udawać "dowcipnego"?
Nie miałam pojęcia. Moja analiza miała mi pomóc, a namieszała mi w głowie i już nie wiedziałam, co wydarzyło się ponad trzydzieści lat temu. Uznałam jednak, że wypada zachować się jak osoba dorosła i zwyczajnie podziękować za gest pomocy, jaki wykonał w moją stronę, bo wykonał go także, a może przede wszystkim, w stronę moich synów. Sięgnęłam po telefon i wygenerowałam wiadomość:
Jeśli spodziewałam się reakcji, to się przeliczyłam. Po wysłanej wiadomości nie nastąpiło nic. Nieco rozczarowana, ale także świadoma sytuacji, odłożyłam telefon na blat i udałam się do kuchni, żeby przygotować kolację, bo dobiegała dwudziesta i chłopcy niedługo wrócą do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top