Rozdział 15: Zebranie klasowe

Nie byłam przekonana co do słuszności wygranej, ale kierowana starym wspomnieniem o panie Mieczysławie, postanowiłam bliżej przyjrzeć się sytuacji materialnej swoich uczniów. W pierwszej kolejności sprawdziłam najbliższe otoczenie Michała, czyli Violę i Igora.

Violetta Mrozińska wydawała się dość przeciętna, choć twarz miała ładną. Ubierała się niczym Mavis z "Hotelu Transylwania" i nawet nosiła podobną fryzurę, zawsze miała na sobie sporo makijażu i nawet dziś włożyła pasiastą bluzkę z długim rękawem i czarną spódniczkę mini, ale na nogach miała fioletowe Jordany, a biżuteria, którą nosiła, nie wyglądała na tanią. Sprawdziwszy, czym się zajmuje jej ojciec, wywnioskowałam, że na biedę nie cierpi. Jej ojciec był architektem, posiadającym własną firmę, a jej matka pracowała w miejscowym szpitalu jako przełożona położnych.

Większych wątpliwości nabawił mnie Igor. Mieszkał z babcią, jego matka zostawiła go, jak był mały, a ojciec pracował w Anglii na budowach. Może nie miał świetnej sytuacji rodzinnej, ale również nie należał do biednych.

Rozpracowywałam ten schemat powoli. Dostarczycielką niezłych plotek okazała się Natasza, choć często jej opinie były okraszone niesprawiedliwością i uprzedzeniami. Sama co rusz poznawała nowych mężczyzn, ale jak się okazało, zaglądała do łóżka każdemu i pod postacią uroczej i dobrodusznej osoby, potrafiła wygłaszać krzywdzące osądy, czując przy tym moralne oburzenie. Uśmiechałam się, ale nie komentowałam. Po prostu potrzebowałam informacji. Rozszerzałam coraz to bardziej grono uczniów, aż trafiłam na Amandę. Dziewczyna zawsze wyglądała porządnie, czysta i zadbana, skromna, ale z klasą. Nie spodziewałam się jednak, że jej ojciec jest alkoholikiem, a rodzice od kilku lat rozwiedzeni. Mieszkała z matką, ubogą praczką, która żyła od wypłaty do wypłaty. Ta wiadomość mnie poraziła. Już nawet nie był ważny Michał i jego intencje. Po prostu nie potrafiłam przetrawić informacji, że ta młoda, ambitna i inteligentna dziewczyna ma tak pod górkę w życiu i prawdopodobnie liceum stanowi jej szczyt możliwości edukacyjnych. To była jawna niesprawiedliwość. Musiałam zadbać o to, by coś poprawić. Rozejrzeć się za stypendiami dla ubogich, może jakoś bezpośrednio jej pomóc. Teraz cieszyłam się z wygranej w konkursie ekologicznym. Dziewczyna przynajmniej oderwie się od domu. Mogłam ją zrozumieć – też kiedyś byłam na jej miejscu.

Poprzez szum wody usłyszałam rytmiczne stukanie do drzwi łazienki. Z początku pomyślałam, że to mama znowu upomina się, że zużywam zbyt dużo wody, ale spomiędzy dźwięków wydobyłam surowy, męski głos:

Otwieraj to, kurwo! Otwieraj to, kurwo, natychmiast!

Już wiedziałam, co się dzieje. Ojciec dobijał się do drzwi łazienki i nie był trzeźwy... i wyraźnie wściekły. Poczułam niepokój. Ciało opanował wstrząs. Powoli wyłączyłam wodę i nasłuchiwałam. Walenie nie ustawało...

Tu jestem! — zawołała mama. — Darek! Tam jest Magda!

Walenie na chwilę ustało. Niepewnie sięgnęłam po ręcznik i owinęłam swoje ciało. Niepokój tylko narastał. Bałam się. Obawiałam się, że ojciec wyłamie drzwi i wtargnie do środka. Nigdy wcześniej tak bardzo nie wstydziłam się swojej nagości. Strach odbierał mi siłę. Po twarzy spływały bezwiedne łzy przerażenia. Chciałam się ubrać, ale obawiałam się zsunąć ręcznik. Tym bardziej że po chwili walenie rozpoczęło się na nowo.

— Naszczam na te pierdolone drzwi, jak mnie nie wpuścisz, dziwko!

— Darek! Tam jest Magda! — Za drzwiami dało się słyszeć dźwięki szarpaniny. Trzęsącą się ręką sięgnęłam po bieliznę.

— Nic mnie to nie obchodzi! Otwieraj, dziwko, bo naszczam na drzwi!

Zaczęłam pośpiesznie nakładać na siebie ubrania. Strach mnie paraliżował, a wilgotne ciało stawiało opór materiałom odzieży. W końcu mi się udało. Odkluczyłam drzwi i otwierając je na oścież, wybiegłam z łazienki. Ojciec miał zaskoczoną minę, jakby dopiero teraz dostrzegł swoją pomyłkę. Mama stała w piżamie, a w korytarzu pachniało moczem, który gromadził się pod białymi drzwiami, które przed chwilą się poruszyły siłą moich ramion. Nie chciałam pozostawać w tym miejscu ani sekundy dłużej. Wsunęłam na nogi stare, zniszczone buty, sięgnęłam po kurtkę i wybiegłam z domu. Dobrze, że w rękawie znajdowały się czapka i szalik. Nie miało dla mnie znaczenia, że idę w rozsznurowanych butach, że kurtka była niezapięta. Nacisnęłam czapkę na mokre włosy, z których wciąż skapywała woda i pomimo grudniowego mrozu szłam przed siebie, patrząc na odblaski zamrożonych opiłków na czarnym betonie alejki. Z moich włosów unosiła się para, a końce zaczynały zamarzać; z moich ust wydobywała się biała smuga, boleśnie zimnego powietrza mieszającego się z przyjemnie ciepłym oddechem. W sercu miałam tylko strach, gorycz i rozpacz. Nie wiedziałam, gdzie zmierzam. Stanęłam na końcu alejki, w oknie jednego z mieszkań domu naprzeciwko dostrzegłam złote światełka na pięknej, żywej choince. Mężczyzna wygolony na "zero" pojawił się w oknie odwrócony plecami. Uzmysłowiłam sobie, na kogo patrzę, w czyje okna, i poczułam ogromny smutek. Zamknęłam oczy i byłam tam: pan Mieczysław opowiadał coś żonie, która kończyła kolację, siedząc przy ławie w jednym z dwóch foteli, Bartek siedział na dywanie i obejmował mnie ramionami. Wtulona w ciepłe barki chłopaka czułam się bezpieczna i senna. W pomieszczeniu paliło się w kominku, którego prawdopodobnie nigdy nie było w ich mieszkaniu, ale w mojej głowie ogień symbolizował ciepło domowego ogniska, więc i kominek musiał się pojawić. Siedzieliśmy tak wtuleni, a w pomieszczeniu zaczęły pojawiać się dzieci. Pan Mieczysław wraz z żoną byli starsi, a ja z Bartkiem dorośli. Wszyscy śmiali się w wybryków roześmianej trójki. W głowie byłam bezpieczna, ale gdy tylko otworzyłam oczy, wciąż stałam w czerni nocy, na betonowej alejce i wpatrywałam się okna domu, w którym nie było mojej przyszłości. Otchłań niczym czarna dziura pojawiła się w moim wnętrzu i zaczęła zasysać moje wnętrzności, wypuszczając z siebie już tylko ból, żal i smutek. Otworzyłam szeroko oczy i, zatykając sobie usta tak mocno, by nie wydobył się z nich nawet najcichszy szmer, zaczęłam krzyczeć.

Pierdolony "syndrom sztokholmski" powrócił...

Zacisnęłam mocno dłonie w pięści i czym prędzej wróciłam do domu.

Otworzyłam oczy i uzmysłowiłam sobie, że jest kwadrans po szesnastej, a ja za piętnaście minut muszę pojawić się w szkole, żeby omówić z rodzicami półrocze i przygotować plan wycieczki klasowej!

W sali lekcyjnej zgromadziło się wielu rodziców, zaskakująco pojawili się chyba wszyscy, gdy wpadłam zdyszana do jej wnętrza i pośpiesznie zaczęłam ściągać płaszcz, mrucząc słowa przeprosin i usprawiedliwienia z powodu spóźnienia. Rodzice burczeli coś pod nosem ni to z niezadowoleniem, ni z obojętnością. Nikogo chyba moje słowa nie interesowały, każdy chciał załatwić sprawę i wrócić do domu. Aby nie przedłużać, wyprostowałam się i zaczęłam omawiać przebieg półrocza. Wtedy go zobaczyłam. Siedział w ostatniej ławce, głowę miał pochyloną i wpatrywał się w drewniany blat przed sobą. Nie patrzył na mnie, ale z pewnością to był on. Mój Bartek! Siedział obok niego Michał i grał w coś na telefonie, ale gdy dosłownie zaniemówiłam, chłopak oderwał wzrok od ekranu i, z radosnym uśmiechem, pomachał do mnie. Wtedy się zorientowałam, że wszyscy się na mnie patrzą, a ja stoję skamieniała przed tablicą.

— Po zebraniu rozdam państwu karteczki z ocenami i będzie można indywidualnie omówić je ze mną, jeśli wyrażą państwo taką wolę — powróciłam do tematu i starałam się ponownie skoncentrować myśli na omawianych kwestiach, bez patrzenia w stronę chłopaka ze swojej przeszłości. — A teraz kwestia wycieczki. Uczniowie wyrazili chęć wyjazdu kilkudniowego, a za kwotę, którą mamy do rozdysponowania wybrali Karpacz jako kierunek podróży. Mam zarezerwowane miejsca dla uczniów oraz dwóch opiekunów. Będę jechać ja i któryś z rodziców musi się zadeklarować. Czy jest ktoś chętny?

Oczywiście, że nie było. Nikt nie podniósł ręki.

— W związku, że dobrze jest, aby jeden z opiekunów znał podstawy pierwszej pomocy. Może któraś z mam jest pielęgniarką albo...

— Mój tata pojedzie! — zawołał Michał.

Zaskoczona spojrzałam na Bartka i, pomimo że zaledwie nieznacznie się poruszył i ani razu na mnie nie spojrzał, to wiedziałam, że jest równie bardzo zaskoczony zachowaniem syna.

— Nie — burknął tylko, a ja sobie uświadomiłam, że przez cały ten czas wstrzymywałam oddech, a moje serce właśnie podskoczyło do gardła. Przetarłam spoconą rękę i odchrząknęłam.

— Proszę rodziców, aby się zastanowili i aby jeden się zgłosił do uczestnictwa w wyjeździe — powiedziałam, dając jednocześnie do zrozumienia, że to koniec zebrania.

Usiadłam do biurka i zaczęłam rozdawać karteczki z ocenami rodzicom, którzy bez zainteresowania odbierali je i wychodzili. W pewnym momencie przed moimi oczami ukazała się ręka mężczyzny, która była mi doskonale znana, mimo że już nie wyglądała jak kiedyś. Była tak samo masywna, ale trzy razy większa. Paznokcie tak samo przystrzyżone, skórki przy nich tak samo obdarte, posiadała też więcej zgrubień i śladów po odciskach. Widniała na niej złota obrączka. Wręczyłam kartkę i niepewnie spojrzałam w górę. Bartek patrzył prosto na mnie. Nie odzywał się, ale wyraźnie próbował wejrzeć we mnie. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie.

— Dziękuję, pani — powiedział surowo, a we mnie coś się obudziło, jakby spośród popiołów, którymi przysypałam kryjące się wewnątrz uczucie, nagle zaczęło kiełkować. Jakby wystarczyło, że ponownie go zobaczę, a pragnienie bliskości pojawiało się, jakby nigdy nie zniknęło.

— Cześć... — szepnęłam, czując się ponownie jak nastolatka. — Boże, Bartek! Co u ciebie do chuja...?!

Wesołe prychnięcie uzmysłowiło mi, że obok mężczyzny wciąż stoi chłopak. Michał wyglądał na zaskoczonego i rozbawionego.

— Nie powiedziałam tego! — Wskazałam na nastolatka palcem. — A ty tego nie usłyszałeś!

— Tak jest, proszę pani! — zaśmiał się i zasalutował.

— Co u ciebie, Bartek? Minęło chyba z trzydzieści lat!

— Dobrze — powiedział tylko, sprawiając, że nie wiedziałam, czy przypadkiem nie robię z siebie idiotki swoim niesłychanym entuzjazmem.

— W końcu cię spotkałam! — zaśmiałam się nerwowo, a moje dłonie zaczęły się pocić.

— Tak wyszło — mruknął.

— Dobrze wyglądasz! — przyznałam.

Bartek był wyższy, potężniejszy, wręcz można powiedzieć, gruby. Nie miał włosów i był wygolony. Wszystkie te cechy wyglądu u niego były do przewidzenia, miał takie predyspozycje i już jako dziecko przygotowałam się na nie mentalnie, więc teraz nie stanowiły dla mnie zaskoczenia. Inaczej wyglądał, był dorosły, ale to był Bartek! Niezaprzeczalnie przypominał samego siebie. Miał swoje oczy i błysk w nich, miał swoje mięsiste usta oraz szeroki rozstaw nasady nosa. Był Bartkiem, jakiego pamiętałam, pomimo posiadania czterdziestu pięciu lat na karku. Miałam ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć jego twarzy, ale się powstrzymałam. Jak zawsze, w mojej głowie odgrywała się scena, która nie realizowała się w rzeczywistości.

— Mama wyjechała. — Moje myśli przerwał głos nastolatka, który nawiązywał do rozmowy, którą teoretycznie toczyliśmy. — Zawinęła się i wyjechała z "koleżankami". — Michał nakreślił znak cudzysłowu w powietrzu przy ostatnim słowie.

— Co to znaczy? — zapytałam zdziwiona zachowaniem nastolatka, a w sercu poczułam niepokój. Niepokój, który zawsze odczuwałam jako dziecko, gdy umysł podpowiadał mi, że coś jest nie w porządku.

— Nic — burknął Bartek, lekko się krzywiąc.

Nastała krótka chwila ciszy, podczas której wystraszyłam się, że mój dawny przyjaciel wyjdzie i już nigdy więcej go nie zobaczę.

— Umiesz udzielać pierwszej pomocy... prawda? — bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.

— Umiem. — Skinął głową na znak potwierdzenia.

— Boże! Bartek! Ty zawsze byłeś taki opanowany w sytuacjach krytycznych, tak jak wtedy, gdy pani Hallmann spadła ze skarpy podczas klasowego ogniska. Byłeś przy niej pierwszy i odprowadziłeś ją do domu. Zawsze wiedziałeś, co zrobić w takiej sytuacji... Ja jestem jak wystraszona szynszyla! — zaśmiałam się, nie potrafiąc powstrzymać słowotoku, który mnie opanował. — Nie mam pojęcia, co zrobić, gdy komuś coś się stanie. Prędzej dostanę ataku paniki, niż zrobię coś racjonalnego! Nigdy nie wyjeżdżałam z tak dużą grupą młodzieży, to mój pierwszy rok pracy jako nauczycielka...

— O co prosisz, Magda? — Jego głos był spokojny i opanowany, a ja czułam się znowu dzieckiem. Nie wiem, dlaczego właściwie tak się zachowałam, ale wtedy po prostu wyciągnęłam się na biurku, układając dłonie jak do modlitwy i spojrzałam na Bartka cielęcymi oczami.

— Proszę! Pojedź ze mną na wycieczkę... Jesteś moją jedyną nadzieją... Proszę... proszę!

Nie spodziewałam się po Bartku innej reakcji, niż to, że będzie wpatrywał się we mnie, jakby na surowo analizował każdy mój ruch. Zawsze tak patrzył, nie rozumiałam tego. Jego spojrzenie było za zasłoną chłodu, ale skrywało coś tajemniczego. Pierwotny instynkt łowcy. Przyglądał mi się niczym ofierze i jakby zastanawiał, czy warto ją atakować... lub kiedy warto ją pożreć. To było spojrzenie, które wielokrotnie wprawiało mnie w zakłopotanie, sprawiało, że wątpiłam w słuszność swoich starań. Czy byłam wtedy zbyt słodka i urocza, czy może zbyt mało? Nie rozumiałam tego wtedy i nie rozumiałam teraz. Bartek spokojnie, nie odrywając ode mnie wzroku, powiedział:

— Nie mogę, praca...

— Tato! Masz teraz urlop. Mama wyjechała nad morze, ty też nie musisz siedzieć w domu. Możesz wyrwać się na kilka dni, spędzimy czas razem. A tak, co? Ja bym pojechał na wycieczkę, a ty byś zaprosił kolegę Jacka Danielsa?

Bartek wyraźnie wycofał się spojrzeniem. Wiedziałam, że obawiał się mojej oceny tej sytuacji. Uśmiechnęłam się, żeby go wesprzeć.

— Jaki to dobry plan! — zaśmiałam się. — Sama chciałabym pozbyć się czasem dzieci i zaprosić na kolację Carlo Rossi!

Mężczyzna przede mną nie zareagował, mimo że ja szczerzyłam do niego zęby w głupkowatym uśmiechu, on był poważny. Jednak coś w jego spojrzeniu się uspokoiło, a ja poczułam się pewniej. Wyprostowałam się i odetchnęłam, jakbym właśnie zatrzymała się po biegu.

— Proszę... — szepnęłam.

Bartek skinął głową i prawie niesłyszalnie szepnął: "dobrze", a ja wiedziałam, że naprawdę wszystko będzie już... dobrze.

Wróciłam do domu w poczuciu jednocześnie szczęścia i winy. Coś w głębi serca mówiło mi, że zbyt słabo kochałam Adama. Zbyt szybko o nim zapomniałam, zbyt łatwo poddawałam się uczuciu, które w moim przekonaniu już dawno wymarło. Czy nie powinnam teraz płakać po stracie męża, zamiast czuć tej lekkości w sercu, bo za parę dni pojadę do Karpacza z Bartkiem? Może powinnam, ale moje sumienie nieznośnie milczało, jakbym nigdy nie była osobą moralną.

Po przekroczeniu progu ujrzałam damskie buty przy wewnętrznej wycieraczce, które stanowczo nie były moje. Lekko zdarte, ale zadbane dziewczęce adidasy. Ruszyłam do salonu, gotowa krzyczeć na Aarona za sprowadzanie swoich "koleżanek" pod moją nieobecność, ale młodszy syn siedział na kanapie sam i grał na Nintendo.

— Kto jest w małym pokoju? — zapytałam zdziwiona.

— Ragnar i jakaś... Arianna? — mruknął, nie odrywając nosa od ekranu.

— Amanda? — upewniłam się.

— Przecież mówię — ponownie mruknął.

Tego się nie spodziewałam, ale musiałam interweniować w razie potrzeby. Lekko zapukałam do drzwi, żeby mieć usprawiedliwienie sama przed sobą, że to zrobiłam (tak w razie czego) i weszłam do środka. Spodziewałam się, że zastanę mizdrzących się do siebie nastolatków, którym zmuszona będę przerwać, by ich amory nie zaszły za daleko – sama w takiej sytuacji wykorzystałabym okazję – a zastałam Amandę stojącą przy teleskopie i wpatrująca się przez lunetę oraz Ragnara, który jej coś tłumaczył i odpowiadał. Czy to dziwne, że jako matka poczułam ziarno rozczarowania? Chyba tak, ale przynajmniej nie zostanę młodą babcią.

— Dobry wieczór — powiedziała nieśmiało Amanda. — Pora na mnie, Ragnar, pójdę już.

Skinęła nieśmiało głową i ruszyła w stronę wyjścia, a mnie nagle tchnęła nowa potrzeba.

— Właściwie, Amando, to chciałam z tobą porozmawiać. Zostawisz nas, Ragnar, na chwilę?

Mój syn przytaknął. Wykonał podobny gest do koleżanki, a dla mnie stało się jasne, jak bardzo są do siebie podobni. Wyszedł, zostawiając mnie i Amandę same.

— Usiądźmy — poprosiłam, wskazując na idealnie zaścielone dolne łóżko mojego starszego syna, bo tylko takie moje dzieci posiadały siedziska w ich nowym pokoju. Amanda usiadła nieśmiało, a ja obok niej. — Sprawdzałam sytuacje socjalne swoich uczniów i zastanawiam się, jak ci pomóc. Chciałabym z tobą przejrzeć programy stypendialne. Chciałabyś pójść na studia?

Amanda lekko się skrzywiła i opuściła głowę, ale potrząsnęła nią twierdząco.

— Chciałabym, ale mieszkam z mamą w kawalerce i młodszym bratem, tata nie płaci alimentów, a nas nie stać...

— Obiecuję, że postaram się pomóc ci, jak tylko będę mogła. Ucz się, jak do tej pory i wszystko będzie dobrze. — Poklepałam ją po kolanie. — A w domu wszystko w porządku?

— Tak — przyznała nieśmiało. — Tylko nie zawsze mam swoją przestrzeń, potrzebuję jakiegoś... bezpiecznego miejsca. Rozumie pani?

— Rozumiem... — przyznałam i poczułam, jak napływa do mnie kolejna fala wspomnień. — W swoim dzieciństwie nie zawsze czułam się bezpiecznie w domu i stworzyłam sobie właśnie takie bezpieczne miejsce. O tu... — Wskazałam palcem na swoją skroń. — ...w głowie.

— Co to za miejsce? — zaintrygowała się dziewczyna.

— To łóżko... w chłopięcym pokoju...

— Mogę zobaczyć twój pokój? — zapytałam po raz kolejny, próbując uzyskać to, co nie udało mi się za pierwszym razem.

— Po co? — Bartek wpatrywał się we mnie, analizując. Widziałam, jak bardzo bije się z myślami. On także chciał spełnić moją prośbę, to nie była tylko jednostronna potrzeba.

— Chciałabym tylko zobaczyć twój pokój, choć na chwilę...

— Ale po co? — Bardzo mocno starał się zrozumieć sytuację.

— Żeby wiedzieć, jak wygląda twoje łóżko.

— Moje łóżko? — zdziwił się.

Przytaknęłam.

— Chcę, aby to z mojej głowy wyglądało tak samo, jak twoje...

— A jak wygląda to z twojej głowy? — zapytał, a ja byłam zaskoczona, że moje słowa go nie wystraszyły, ani nie potraktował ich jako coś dziwnego.

Wzruszyłam bezradnie ramionami.

— Jest w twoim pokoju...

— Nie mam własnego pokoju, mam pokój z bratem... — sprostował moje wyobrażenie.

— Ale stoi tam łóżko...

Tym razem to Bartek potaknął.

— Jak wygląda to łóżko? — zapytał zaintrygowany.

— To normalne łóżko... wersalka, na której jest pościel.

— Nie mam własnego łóżka — ponownie mnie sprostował. — Śpię na piętrowym łóżku z bratem.

Skrzywiłam się, jego poprawki burzyły harmonię mojego wyobrażenia.

— Na górze? — zapytałam z nadzieją.

— Na dole.

Skrzywiłam się ponownie.

— Dlaczego na dole?

— Jestem większy. Jakie to ma znaczenie, Magda?

— W moim wyobrażeniu jest tam okno... — wyjaśniłam spokojnie.

— Jest w moim pokoju okno — powiedział z nutą nadziei w głosie.

— Przy łóżku, takie dachowe? — dopytałam z lekką ekscytacją.

— Zwykłe okno, nie mieszkam na poddaszu... — ponownie popsuł mi wyobrażenie. — Dlaczego musi być tam okno?

— Żeby było przez nie widać księżyc i gwiazdy — wyjaśniłam.

Bartek skinął głową ze zrozumieniem.

— Jest całkiem blisko łóżka.

— I widać przez nie księżyc i gwiazdy? — zapytałam z nadzieją.

— Czasem widać. — Skinął głową. — Co robimy w tym łóżku?

— Leżymy...

— Wiesz o tym, że nie możemy razem leżeć w łóżku? — Bartek miał troskę w oczach i lekki smutek, ale przede wszystkim chciał się upewnić, czy rozumiem zasady.

— Kiedyś będziemy razem leżeć w łóżku... — odpowiedziałam niepewnie.

— Tak, ale gdy będziemy już dorośli i dopiero po ślubie.

— Ale nie musimy nic robić w tym łóżku... — usprawiedliwiam się, ale nie chciałam z nim wkraczać na takie tematy. Nie byłam pewna, ile Bartek wie z "tych" spraw, a uważałam, że jest jeszcze zbyt młody, by w pełni go uświadamiać. To nie był wiek na rozmowy o "tych" rzeczach.

— Więc co chcesz robić w moim łóżku?

— Możemy tam leżeć i się przytulać, gdy będę smutna. Ty też możesz mówić mi, co cię zasmuca. Mogę cię pocieszyć.

— Mama mnie pociesza, gdy jestem smutny. Od tego jest mama...

— Ale ja też mogę, możesz przy mnie płakać, ja cię przytulę...

— Jak będziemy już dorośli, Magda — powiedział twardo Bartek — i nie będę przy tobie płakał — oburzył się, jakby to, co powiedziałam, było zabawne i głupie, zabawnie głupie.

— To tylko miejsce w mojej głowie... — usprawiedliwiłam się, a Bartek skinął głową.

— W porządku.

— Możesz przy mnie płakać...

— Nie będę. Muszę już wracać do domu, babcia na mnie czeka.

Skinęłam głową i pozwoliłam mu odejść.

Miejsce w mojej głowie pozostało wciąż takie samo. Wciąż było wersalką ustawioną przy skosie, a z okna widać było księżyc i gwiazdy. Wciąż leżałam wpatrzona w niebo w ramionach Bartka i słuchałam, jak opowiada mi o swoich problemach. Wciąż nakrywałam głowę białą pościelą, gdy chciałam się schować przed całym światem. Jeszcze długo, długo po tym, jak już nie było Bartka w moim życiu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top