Rozdział 13: Choinka
Dokładnie piętnastego grudnia przyniosłam do klasy, na lekcję wychowawczą, nadmiar ozdób świątecznych z mojego domu. Dzień wcześniej ubierałam choinkę ze swoimi chłopakami i odkryłam, że wiele bombek i łańcuchów jest mi zbędna. Co roku z Adamem ubieraliśmy ogromną, żywą choinkę, którą mój mąż przywoził z ojcem do domu. Jednak teraz nie miałam do tego serca i wraz z synami zakupiłam sztuczne drzewko w supermarkecie. Nadmiar światełek i innych ozdób przyprawił nas w lekką melancholię i tęsknotę za tym, co było, ale szybko zapakowałam to wszystko do kartonu i dziś postawiłam na biurku, oznajmiając swoim uczniom, że pora pomyśleć o organizacji wigilii klasowej. Widziałam, jak Michał w tym czasie bawi się telefonem i wysyła do kogoś jakieś wiadomości, ale nie miałam siły wojować z chłopcem, więc zwyczajnie to zignorowałam. Miałam dla niego coś zupełnie innego.
Gdy tylko zadzwonił dzwonek, a my mieliśmy już ustalone, kto przyniesie ciasto, kto przygotuje sałatkę, czyja mama ulepi pierogi i czy podamy barszcz czerwony, czy może bulion grzybowy, poprosiłam Michała o poczekanie w klasie. Chłopak przeciągnął dłonią po blond grzywce, którą niewątpliwie straci w przyszłości, a mnie napadła kolejna nostalgiczna myśl...
— Hej, Bartek! Masz nową fryzurę! — krzyknęła Kasia, a chłopak zsunął dłonią czerwony kaptur z głowy, ukazując trzymilimetrowe golenie.
Moją pierwszą myślą było: "O, nie...". Uwielbiałam jego włosy, miał cudowny odcień słomkowego blondu. Zawsze elegancko przycięte na jeża, teraz zgolone maszynką praktycznie na zero.
— Mogę dotknąć?! — zawołała koleżanka, bez pozwolenia dotykając głowy kolegi.
Widok ten mi nie przeszkadzał, ale i tak poczułam ukłucie zazdrości. Również chciałam dotknąć Bartka. Nie z powodu włosów, ale tak zwyczajnie, pragnęłam go dotknąć.
Bartek skinął głową, pomimo wcześniejszej ingerencji dziewczyny.
— A ja? — zapytała Gusia i również zostało jej przyzwolone.
Patrzyłam, jak po kolei kolejne koleżanki głaszczą głowę Bartka, ale nie ośmieliłam się wyrazić własnego pragnienia. Nie musiałam. Bartek spojrzał na mnie i spokojnym głosem zapytał:
— Też chcesz?
Skinęłam głową na znak potwierdzenia i niepewnie dotknęłam powierzchni jego włosów. Nie były już miękkie, a lekko drapały moją dłoń, ale i tak uczucie to sprawiało mi przyjemność. Delikatnie przesunęłam opuszkami po skórze. Moje ciało w tym momencie zapragnęło więcej. W moim umyśle zapłonęła myśl, by zsunąć rękę na kark i palcami zawędrować w stronę jego pleców. Wsunąć mu je pod bluzę i przemieścić po obojczyku, by ostatecznie zakończyć wędrówkę na szyi, tuż za uchem. Wystraszona swoimi pragnieniami, spokojnie odsunęłam rękę i opuściłam. Bartek wpatrywał się w moje oczy, chwilę trwając w milczeniu.
— Już? — zapytał spokojnie. — Możesz jeszcze...
Ponownie skinęłam, tym razem z dużo większą nieśmiałością i zawstydzeniem. Opuściłam wzrok i spojrzałam na swoje buty. Emocje były zbyt przytłaczające.
— Wszystko w porządku, proszę pani?
Za zamyślenia wyrwał mnie głos Michała. Popatrzyłam na chłopaka bez zrozumienia i szybko się otrząsnęłam, kilkukrotnie mrugając.
— Tak, przepraszam. — Sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam z niej białą kopertę. — Mogę mieć do ciebie prośbę, byś przekazał ten list tacie? Przedstawiłam w nim swoje spostrzeżenia na temat twoich możliwości podjęcia przez ciebie studiów na kierunku, który sam obierzesz dla siebie za najlepszy...
Nie musiałam nic więcej mówić. Chłopak chwycił kopertę i pospiesznie, z entuzjazmem, schował ją do plecaka.
Następnego dnia rano zaskoczył mnie niezwykły widok. W sali lekcyjnej mojej klasy stanęło piękne, żywe drzewko bożonarodzeniowe, przygotowane dokładnie pod to, by udekorować je ozdobami choinkowymi. Obok stał Michał i szerzył buzię w szerokim uśmiechu.
— Jak to... — zdziwiłam się, a uśmiech chłopaka tylko się poszerzył.
— Tata ma wtyki u nadleśnictwa — wyjaśnił.
To było oczywiste. Pamiętałam, jak ojciec Bartka co roku przywoził choinkę do naszej klasy, sprawiając, że jako jedyni mieliśmy żywe drzewko. Wydawał mi się wtedy wysoki, choć był mężczyzną średniego wzrostu, szczupły i pozornie zdyscyplinowany, ale miał w sobie ten luz, którym Bartek wtedy epatował. Choć nie byli podobni, to ich uśmiech zdradzał ich pokrewieństwo. Lubiłam tego mężczyznę, miał w sobie dobro. Nie potrafiłam dostrzec tej agresji, o której mówił Bartek, nazywając przemoc "karą".
Rozejrzałam się ponownie po klasie, przytomniejąc i przypominając sobie, gdzie jestem.
— Twój tata je przywiózł? — zapytałam zdezorientowana.
Michał tylko skinął głową, nie tracąc uśmiechu z twarzy.
— Gdzie on jest?
Nie myślałam, po prostu zadałam pytanie, na które usilnie pragnęłam odpowiedzi. Nie, to nie odpowiedzi pragnęłam, szaleńczo chciałam ujrzeć mężczyznę z mojej przeszłości. Chciałam zobaczyć Bartka – doznać go.
— Pojechał już do pracy, podrzucił tylko mnie i choinkę! — zaśmiał się nastolatek.
— Chciałam... — jęknęłam niepewnie, w ostatnim momencie gryząc się w język.
— Tak? — Michał przestał się uśmiechać, zorientował się w moim dziwnym zachowaniu i ostrożnie zrobił krok do przodu.
— Chciałam... — Poczułam, jak pocą mi się dłonie. — Przekaż mu podziękowania, chciałam mu podziękować.
Michał skinął głową i ponownie rozświetlił swoją twarz uśmiechem. Na moje szczęście zadzwonił dzwonek, pozostali uczniowie zaczęli wchodzić do klasy, a mnie dopadła rzeczywistość. Oderwałam nogi przyrośnięte do podłogi i ruszyłam do tablicy.
— Siadajcie do ławek, jeśli uda nam się przerobić "Sokoła" Boccaccia do końca i będziecie przy tym aktywni, to połowę następnej lekcji przeznaczymy na ubranie tego cuda!
Może to szalone, ale nigdy nie widziałam, by uczniowie tak gorliwie wykonali moje polecenie i tak uważnie notowali oraz wypowiadali się o... poświęceniu.
Dzień uważałam za wyjątkowo radosny, więc dlaczego wracając do domu, przyczepił się do mnie ten melancholijny demon, starego wspomnienia?
— Magda, co do mnie czujesz? — zapytał Bartek, gdy zatrzymaliśmy się przed bramką na podwórko jego domu.
— Kocham cię — odpowiedziałam bez zastanowienia.
— Skąd wiesz, że mnie kochasz? — dopytał chłopiec.
— Nie wiem... — Wzruszyłam ramionami. — ...tak po prostu. A ty mnie kochasz?
Pytanie dodałam z lekkim zaniepokojeniem. Coś było nie tak w zachowaniu Bartka.
— Nie wiem... — powiedział niepewnie, a mój świat się zawalił.
— Jak to nie wiesz? — zdziwiłam się. — Nie chcesz być moim mężem?
Przed oczami stanęło mi dziecięce marzenie. Widok dorosłej mnie, która rozpuszcza włosy i przeczesuje je palcami, siedząc pod białą pościelą małżeńskiego łóżka, a obok dorosły Bartek w białej koszulce, ogolony na głowie – dlatego że już musi, a nie z powodu wygody. Przyglądałam się swojemu mężowi, jak ściąga zegarek z nadgarstka i wzdycha ciężko:
"Jak było w pracy?", pytam zmartwiona.
"W porządku", odpowiada. "Powiedz lepiej, jak spędziłaś dzień z dziećmi".
Mąż uśmiecha się do mnie błogo, opierając o wezgłowie łóżka i wyciąga w moim kierunku swoje szerokie i bezpieczne ramię, w niemym geście, bym się do niego przytuliła, nim podzielimy się ze sobą swoimi przeżyciami.
Teraz ten obraz zaczął pryskać, a ja odczuwać wręcz paniczny lęk, który zacisnął mi boleśnie płuca.
— To znaczy, kocham i chcę! — zaprotestował Bartek. — Oczywiście, że chcę. Kiedyś w przyszłości...
— Więc co się stało? — Poczułam się zdezorientowana.
— Moja mama mówi, że to za wcześnie na miłość.
— Dlaczego? — Nie rozumiałam słów wypowiedzianych przez Bartka, ale wiedziałam, że strach do mnie powrócił.
— Mama mówi, że powinno się pokochać swojego przyjaciela. Ona i tata jeździli na wspólne wycieczki rowerowe, byli w jednej paczce...
— Nie mam roweru... — przerwałam Bartkowi. Urwał w pół zdania i spojrzał na mnie zdezorientowany. — Co ty lubisz robić?
— Jeździć na rowerze!
Odpowiedź padła z jego ust natychmiast. Zagryzłam wargę z niepewnością.
— Może jak kiedyś będę miała rower, to pojedziemy razem do parku...
— Nie jeżdżę po parku — tym razem to on mi przerwał. — Jeżdżę wyczynowo, jeśli za mną nie nadążasz, nie będę na ciebie czekał, bo wtedy nie ma zabawy.
— Nie umiem inaczej... — zmartwiłam się, czując, że brakuje mi argumentów. — Dlaczego musimy się przyjaźnić? Wolę cię kochać, ja cię kocham...
— Wiem, ale mama mówi, że dobrze jest, gdy małżeństwo ma wspólne pasje.
— Twój tata kocha twoją mamę, bo razem jeżdżą na rowerach?
— Tak, ale nie zawsze tak było...
— Nie? — zdziwiłam się.
— Nie, ale nikomu nie możesz tego powiedzieć, mama nie pozwala. — Skinęłam głową na znak zgody i obietnicy. — Tata miał kiedyś dziewczynę. Była bardzo ładna i tata był bardzo zakochany. Jeździli razem na wycieczki, a mama się z nią przyjaźniła, ale ona wyjechała. Jej rodzice się przeprowadzili i ona musiała wyjechać. Mój tata pisał do niej listy i obiecywał jej wielką miłość, a mama pomagała mu je napisać, ale ona przestała odpisywać, aż w końcu napisała do niego, żeby do niej więcej nie pisał, bo ona już nigdy więcej nie odpisze. Mój tata bardzo przeżywał, aż w końcu zrozumiał, że to mama zawsze jest przy nim, bo jest jego przyjaciółką.
— Ja też cię nigdy nie zostawię... — zaprzeczyłam, poruszona jego opowieścią.
— Ale się nie przyjaźnimy... — zasmucił się Bartek.
— Nie... — potwierdziłam. — Ale może twoja mama się myli... Moja mama nigdy mi czegoś takiego nie powiedziała — zasugerowałam, tchnięta nagłą nadzieją.
— Moja mama jest pedagogiem! — zaprotestował z lekką kpiną w głosie. — Studiowała! A twoja?
— Nie... — przytaknęłam mu, nie chcąc zaakceptować jego racji. — Co teraz?
— Nic. Po prostu nie musimy za każdym razem trzymać się za rękę. I nie musimy się całować, mama mówi, że za wcześnie na pocałunki. Możemy się bawić razem, zaprzyjaźnić się...
W moim dziecięcym umyśle zapanowała wojna. Nie! Nie chciałam się przyjaźnić! Chciałam trzymać go za rękę i całować, chciałam być blisko – jak najbliżej – i już nigdy nie puszczać. Chciałam być żoną! Jego żoną! A jego mama w mojej głowie miała być moją przyjaciółką: widziałam siebie, wiozącą dzieci do babci i pijącą z nią herbatę przy kuchennym stole! Chciałam, by była moją przyjaciółką, a nie wrogiem... a stanowczo teraz stawała się moją rywalką. Chciała mnie oddzielić od Bartka, manipulowała nim. On mnie kochał, ale ona mu na to nie pozwalała. Ona miała męża od kochania, nie Bartka. Bartek był mój! Nie jej. Nie moja wina, że przed nią była inna, ładniejsza, bardziej kochana... Nie musiała mi dlatego zabierać mojej miłości.
Pokiwałam przecząco głową i zrobiłam krok w tył.
— Nie — oświadczyłam twardo. — Nie chcę! Chcesz się rozstać? — zapytałam, starając się powstrzymać łzy.
— Nie! — Bartek zrobił dwa kroki w moim kierunku i się zatrzymał. — Nie chcę! Nie ważne! Nie musimy się przyjaźnić. Nie musimy o tym rozmawiać.
— Więc czego chcesz? — Opuściłam głowę, bojąc się jego odpowiedzi.
— Nie chcę nic zmieniać, po prostu nie musimy się całować...
— Chcę iść do domu... — odparłam smutno.
— Ja też muszę... — przyznał mi rację.
— Pocałujesz mnie? — zapytałam, nie potrafiąc zaakceptować rzeczywistości bez pocałunków Bartka.
— Nie musimy... — Ściągnął brwi, nie będąc pewnym, czy dotarło do mnie, choć słowo z tego, co powiedział.
— Nie musisz... — Uniosłam głowę, a po policzkach pociekły mi łzy. Zrobiłam krok w tył, ale się zatrzymałam, w oczekiwaniu. Bartek zacisnął pięści i dwoma zdecydowanymi krokami podbiegł do mnie. Jego dłonie objęły moją głowę, a usta zetknęły się z powierzchnią blond grzywki na czole. Poruszona tym gestem uniosłam wyżej głowę, pragnąc prawdziwego pocałunku – jego ust na moich ustach – ale Bartek się odsunął.
— Więcej nie dostaniesz, nie powinniśmy... — powiedział, kończąc tym samym dyskusję.
Wróciłam do domu załamana. Czułam, jak łzy palą moją skórę, czułam pustkę w sercu. Brak, tęsknotę. Nie wiedziałam, jak teraz będzie wyglądać moje życie. Byłam rozgoryczona i wściekła.
Następnego dnia nie potrafiłam powrócić do normalności. Wciąż czułam odrzucenie. Wciąż bolało niezrozumienie, wciąż doskwierał mi brak bliskości chłopaka. W szkolnej ławce usiadłam z Dorotką, jedynie odburknąwszy Bartkowi "cześć". Zaskoczyłam go swoim zachowaniem i zwróciłam uwagę koleżanek, które przysiadły się do mnie, aby zrozumieć problem.
— Pokłóciłaś się z Bartkiem? — zapytała Gusia.
— Nie — zaprzeczyłam, kątem oka widząc postać chłopca stojącego za Kasią i przysłuchującego się rozmowie.
— Zerwaliście? — Ania opatuliła się cienkim sweterkiem, jakby to pytanie nawet jej mroziło krew w żyłach.
— Nie, nie zerwaliśmy — ponownie zaprzeczyłam.
— Więc co się stało? — zainteresowała się Kasia.
— Nic, nie pokłóciliśmy się. Po prostu rozmawialiśmy i jest mi teraz smutno.
— Powiedział ci coś przykrego? — włączyła się do rozmowy Dorotka.
— Nie, nic takiego nie powiedział... — zawahałam się. — To znaczy, to co powiedział, było przykre, ale nie był dla mnie niemiły... Nic się nie zmieniło...
Dziewczynki nie rozumiały. Spoglądały na Bartka, ale on również nie udzielał odpowiedzi. Stał z zatroskaną miną, nie wiedząc, co zrobić, by mnie pocieszyć, aż zadzwonił dzwonek i trzeba było rozproszyć umysł w edukacji.
Po lekcjach nie miałam ochoty wracać z innymi dziećmi do domu. Zły humor mnie nie opuszczał, więc wymknęłam się przed wszystkimi i, wybierając inną drogę, pobiegłam do domu. Stąpając po kamiennych schodkach, wyczułam czyjąś obecność za mną, odwróciłam niepewnie głowę, ale nim zdążyłam dostrzec, kto to, w moją dłoń wsunęła się dłoń Bartka. Szedł obok mnie, ciężko dysząc i próbując złapać powietrze.
— Już dobrze? — zapytał, spoglądając na mnie niepewnie z ukosa.
Serce na chwilę mi stanęło, a potem zaczęło bić ponownie. Z nową energią, z nową lekkością. Kamień spadł i przestał ciążyć, a ja poczułam, że to już koniec.
— Tak, już jest dobrze — odpowiedziałam, mocniej ściskając dłoń chłopca.
Jego kamień również runął. Chód stał się swobodniejszy i bardziej sprężysty. To był koniec.
Tylko czy na pewno? Wtedy czułam, że wszystko jest już dobrze i choć Bartek nigdy więcej nie pocałował mnie w usta, to nie miało to znaczenia. Był ze mną, trzymał mnie za ręce i wciąż planowaliśmy naszą przyszłość – przyszłość razem.
Tylko czy na pewno? Czy było wszystko dobrze? W końcu dokładnie ten problem... problem "przyjaźni i wspólnych pasji", słowa jego matki i jego matka sama w sobie, stały się przyczyną – jedną z wielu przyczyn – dla których kilka miesięcy później wyrwałam swoje serce i zniszczyłam nasz świat doszczętnie, pragnąc spalić za sobą wszystkie mosty. Czy zatem na pewno tego dnia było "wszystko dobrze"?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top