Rozdział 1: Pożegnanie

Wspomnienia na zawsze pozostaną we mnie żywe. Mimo że teraz przekręcałam klucz w drzwiach do mojego dotychczasowego życia, nie oznacza, że o nim zapomnę. Jego roześmiana twarz, będzie budzić mnie z rana, i o niej pomyślę, zamykając oczy. Miałam doskonałe małżeństwo, doskonałą przeszłość. Cała moja doczesność była doskonała. Teraz już to wszystko nie istniało. Pozostała tylko egzystencja. Musiałam przetrwać. Miałam dla kogo żyć i kim się zająć. Miałam dzieci, dlatego przekręciłam zamek, ostatni raz chłonąc energię z pustych już pomieszczeń i żegnając się na zawsze z miejscem mojego dotychczasowego szczęścia. Pozostało mi tylko oddać klucze w ręce pośrednika i podziękować mu za współpracę. Mój cudowny dom został sprzedany, a mój ukochany mąż od roku leżał w wilgotnej ziemi. Musiałam wszystkim zająć się sama. Po raz pierwszy w życiu byłam skazana tylko na siebie.

Wsiadłam do samochodu, nieco zdezelowanego Renaulta Scénica z automatyczną skrzynią biegów, który cieszył się moim uznaniem z powodu niezawodności. Jeszcze tego by mi brakowało, żeby auto się popsuło. Jak ja je naprawię, do mechanika czeka się miesiącami, a mój ukochany mąż zawsze załatwiał to przez ojca. Bez Adama byłam jak bez ręki, ale to nie zmieniło moich powinności. Usiadłam za kierownicą i spojrzałam na twarze chłopców. Aaron płakał. Po nastoletniej twarzy chłopca spływały łzy, barwiąc tęczówki jego niebieskich oczu na turkusowo i sprawiając, że policzki płonęły mu czerwienią. Dwa lata starszy, szesnastoletni Ragnar, nie reagował. Wpatrywał się spokojnie w boczną szybę samochodu i milczał. Miał smutny wyraz twarzy swojego ojca, już na zawsze przypominając mi, czyim jest synem.

Przekręciłam kluczyk w stacyjce, siląc się na udawany uśmiech i starając się zachować maksimum optymizmu.

— Gotowi na przeprowadzkę? — zapytałam zbyt radośnie, jakbyśmy właśnie mieli wyruszyć na wycieczkę.

Chłopcy nie zareagowali, ale nie oczekiwałam tego po nich, sama siebie w duchu ganiłam, za swoją głupotę.

Mieszkanie w Grzegorzewie było przytulne i spełniało wymagania. Była tam dobrze oświetlona kuchnia, trzy pokoje, łazienka i oddzielna ubikacja. Salon był dość przestronny i mogłam sobie urządzić własną sypialnię w jednym z pomieszczeń. Z początku myślałam, że zamieszkam na wersalce, ale chłopcy zgodnie uzgodnili, że nie chcą mieć oddzielnych pokoi, jak było w naszym pierwotnym zamyśle. Wiedziałam, że będą z tego powodu kłótnie. Już teraz patrzyłam, jak Ragnar wrzuca ze złością brudny strój sportowy na łóżko Aarona i rozstawia teleskop przy oknie, irytując się, że ma widok na sąsiednie bloki zamiast na gwiazdy. W naszym ukochanym domu syn miał zbudowaną antresolę z oknem dachowym, by mógł w spokoju oglądać ciała niebieskie. Tutaj było zaledwie okno i okna budynków naprzeciwko.

Adam zapewnił nam wszystko, a bez niego było tak smutno...

Powstrzymałam się od łez, co prawda minął już rok od jego śmierci, ale miałam wrażenie, że wciąż noszę na sobie tę jedną czarną sukienkę, którą kupiłam na jego pogrzeb. W salonie wciąż piętrzyły się kartony nierozpakowanych rzeczy, które trzeba było poukładać na półkach. Sięgnęłam do jednego z nich i wyciągnęłam stare albumy na zdjęcia. Nie planowałam ich oglądać, to były albumy, które zabrałam z mieszkania matki po jej śmierci. Nie lubiłam wyrzucać wspomnień, więc zdjęcia pozostały razem ze mną. Wsuwałam jeden z nich na regał, gdy z jego wnętrza wysunęła się jedna z fotografii. Podniosłam ją i odruchowo spojrzałam. To było zdjęcie grupowe z przedszkola. Stałam na nim w fioletowej sukience i białych rajstopkach, radośnie obejmując postać chłopca obok. Bartłomiej Lis był moim pierwszym chłopakiem, pierwszą miłością. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Przez chwilę chciałam otworzyć album i obejrzeć pozostałe zdjęcia, przypomnieć sobie i powspominać, ale miałam obowiązki i życie do ogarnięcia. Wsunęłam fotografię na przypadkową stronę i zaczęłam rozpakowywać kartony.

Chwilę później przez drzwi frontowe wpadł do mieszkania Aaron. Miał na sobie brudne dresy i trzymał w ręce piłkę futbolową. Posiadał jakiś cel przybiegając i otworzył usta, żeby go wyrazić, ale wtedy do salonu wszedł Ragnar, wycelował palcem w brata i zawołał:

— Trzymaj swoje graty po swojej stronie pokoju, Aaron!

Aaron oczywiście go zignorował, odwrócił się w moją stronę i z uśmiechem na ustach oznajmił:

— Na boisku spotkałem chłopaka, który uczestniczy na tutejszą Akademię Piłkarską. Zapiszesz mnie do klubu, mamo? Skoro musiałem zrezygnować z poprzedniego...

Nie dałam mu dokończyć zdania, bo od razu się zgodziłam. Skinęłam głową, a Aaron uradowany pobiegł ogłosić nowinę kolegom. W duchu się uspokoiłam. Wiedziałam, że chociaż z nim nie będzie problemów asymilacyjnych. Mój problem stał w progu swojego pokoju. Spojrzałam na Ragnara i uśmiechnęłam się lekko, dając mu swoje mentalne wsparcie.

— Zagrasz ze mną w szachy, mamo? — zapytał mój starszy syn, lekko smutniejąc.

Skinęłam głową. Oby nowa szkoła miała kółko szachowe albo klub astronomiczny, albo cokolwiek, co zainteresuje Ragnara i co pozwoli mu poznać rówieśników. On też dostrzegał swój problem. Brat już miał znajomych. On wciąż jeszcze nie wyszedł z pokoju. Zamiast tego rozkładał szachownicę na jadalnianym stole, a ja spoglądałam na jedyne zdjęcie w ramce, które stało na kremowobiałej komodzie. Jedyne, na które chciałam patrzeć. Adam Żurkowski, mój Adam, spoglądał na mnie swoimi wielkimi, orzechowymi oczami i uśmiechał się znad nieokrzesanego, czarnego wąsa, który łączył się z równie rozwichrzoną brodą. Mój mąż, mój wiking, miał na wygolonych bokach misternie uplecionego irokeza pięknie wytatuowane drzewo Yggdrasil, które powinno go strzec przed niebezpieczeństwami. Miał na sobie niezliczone symbole i wypisane runy, był moim własnym, prywatnym arcydziełem, obrazem doskonałości, moim talizmanem, moim szczęściem, moim wszystkim... zakopanym w ziemi. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top