Rozdział 16: Wycieczka do Karpacza (dzień 1)

Dzień 1.

Stałam na szkolnym placu z przewieszoną torbą podróżną przez ramię i patrzyłam na gromadzące się wokół dzieci. Ragnar miał na sobie skórzaną kurtkę swojego ojca, a ciemne włosy związał w pętelkę z tyłu głowy. Niesamowicie przypominał Adama, z każdym dniem coraz bardziej. Nie częstym widokiem było ujrzeć go zrelaksowanego, ale teraz wyglądał promiennie. Śmiał się i bujał na długich nogach, bajerując kokieteryjnie Amandę. Aaron był Aaronem. Nie potrzebował nawet chwili, jak znalazł atencję starszych koleżanek, które w pięć minut uwiódł swoim beztroskim spojrzeniem niezwykle niebieskich oczu.

A ja? Ja, czułam, że oszalałam. Moja torba podróżna zawierała ubrania, których absolutnie nigdy nie zabrałabym na wyprawę z uczniami. Spakowałam spódniczkę, młodzieżowe jeansy, kilka zbyt wyzywających sweterków, a nawet jeden o trzech czwartych długości. Zamiast porządnej kurtki miałam na sobie wiosenny płaszczyk w kolorze lawendowym. Dobrze, że chociaż nie straciłam resztek rozumu i miałam teraz na sobie kremowe trapery, a nie buty na obcasie. Wiedziałam, że zawartość mojej torby to jakiś żart, ale nie miałam już możliwości się cofnąć i naprawić swój błąd. Musiałam sobie jakoś radzić z lookiem "seksi nauczycielki na wycieczce w górach, która nigdy po górach nie chodziła".

Dokładnie piętnaście minut przed planowym wyjazdem na plac zajechał granatowy samochód średniej klasy. Nie było to auto, jakim mój Adam jeździł kiedyś – duży, luksusowy SUV – ani nie było to auto, którym teraz ja się przemieszczam – nieco zdezelowany Renault Scénic, kupiony za tańsze pieniądze. Był to samochód dokładnie pośrodku. Mówiący, że w domu jego właściciela nic nie brakuje, ale jednocześnie nie ma tam przepychu. Stawki żołnierzy w dzisiejszych czasach, mimo że nie najniższe, nie stanowiły takiego dobrobytu jak w latach dziewięćdziesiątych. Nie miało to dla mnie jednak większego znaczenia, pieniądze nigdy nie były w moim życiu celem, moją uwagę zwrócił mężczyzna, który wysiadł z owego samochodu. Znowu byłam w "zerówce", znowu szedł w moją stronę ideał. Zielone bojówki, czarna bomberka i prosta czapka opadająca nieco na oczy stanowiły taki wygląd, sprawiający wrażenie, że jestem szturmowana męskością. Wyciągnął z bagażnika dwie torby, jedną niebieską, którą podał synowi, a drugą czarną – tę już zarzucił na swoje ramię. Przełknęłam ślinę i odchrząknęłam, żeby się opanować. Tak, to był Bartek, ale to był żonaty Bartek...

Pozostało mi jedynie ogarnąć towarzystwo i sprawdzić, czy już wszyscy dotarli na miejsce zbiórki. Poczułam obecność Bartka, który ustawił się obok. Powiedział zbyt oficjalne i nieco nieśmiałe "dzień dobry", na co jedynie kiwnęłam mu nieznacznie głową, i zaczęłam obserwować młodzież. Michał odmachał Amandzie, która się z nim przywitała z daleka. Widziałam, że Ragnar też wykonał w jego stronę przyjazny gest, ale to Viola pojawiła się przy nim, nieco zbyt nachalnie nakreślając ich zażyłość. Chciałam spojrzeć na Bartka, by zobaczyć jego reakcję i stosunek do widzianego obrazka, ale nie mogłam się zdobyć na odwagę.

Gdy wybiła godzina wyjazdu, sprawdziłam listę obecności, objaśniłam zasady zachowania i pozwoliłam nastolatkom wsiąść do autobusu. Weszłam z Bartkiem jako ostatnia, liczyłam, że usiądziemy razem i będziemy mieć okazję do pogaduszek o sobie nawzajem, ale on pochylił głowę i, nie patrząc na mnie, powiedział:

— Usiądę z tyłu.

— To dobry pomysł — przytaknęłam mu.

To był dobry pomysł. Ktoś musiał kontrolować, co dzieje się w części autobusu, gdzie usiadła najbardziej szczwana banda.

Było nas łącznie dwadzieścia cztery osoby – dwadzieścia jeden uczniów, dwóch opiekunów i Aaron; dziesięć dziewczyn i jedna kobieta, dwunastu chłopców i jeden mężczyzna. Otrzymaliśmy sześć pokoi – dwa pięcioosobowe dla dziewczyn, dwa pięcioosobowe dla chłopców oraz dwa dwuosobowe dla dwójki uczniów i dwójki opiekunów. To było teoretycznie oczywiste, ale nie było takie do końca, bo uzmysłowiłam sobie, że będę musiała spać w tym samym pokoju co Bartek. On musiał obawiać się tego samego, bo podczas podziału pokoju, zaproponował:

— Może Michał będzie spał w jednym pokoju ze mną, a twój syn z tobą...

Wyszeptał to do mnie, stojąc przy recepcji. Chciałam się zgodzić, ale wewnątrz mnie coś mocno zaprotestowało.

— Nie — westchnęłam. — Nie chcę go odseparować od grupy. Cholera, on tak ciężko nawiązuje kontakty, a po śmierci Adama stał się jeszcze bardziej poważny i odpowiedzialny. Nawet jakby miał się upić z kolegami w pokoju, to do diabła, niech to zrobi...

Nie spodziewałam się tego, co wykonał w tym momencie Bartek. Poczułam jego silną dłoń między swoimi łopatkami, a po moim ciele przebiegł dreszcz, paraliżując mój układ nerwowy. Pocieszał mnie, wiedziałam, że mnie w ten sposób uspokaja. Bartek nie był nigdy osobą, która tylko wykonuje gesty, czy mówi słowa. On działał. Teraz też przejął kontrolę.

— Dziewczyny biorą pokój numer pięć i siedem. Chłopacy sześć i osiem. Michał, ty weź sobie kolegę i będziesz w pokoju dziesiątym i żebym nie musiał ścigać cię po całym ośrodku — zagrzmiał.

Michał jęknął, już wiedział, że nie urządzi nocnej imprezy, ale najwyraźniej wyuczony, że ma się nie sprzeciwiać, szybko podjął decyzję.

— Biorę Raga!

Igor zmrużył oczy, zaskoczony, że jego najlepszy kolega go nie wybrał. Ragnar też wyglądał na zdziwionego decyzją Michała, ale jedynie warknął i sięgnął po swoją torbę.

— Mam na imię Ragnar!

Schronisko górskie, w którym się zatrzymaliśmy nie oferowało kolacji, gdyż przybyliśmy za późno, ale udostępniło nam miejsce, gdzie mogliśmy urządzić ognisko. Bartek bez problemu rozpalił wielki stos drewna, a ja przygotowałam każdemu kiełbaskę zakupioną w pobliskim sklepie oraz bułkę i butelkę wody mineralnej.

Siedziałam, patrząc przez ogień na Bartka. Miałam subtelne wrażenie, że gdy odwracam głowę, on także spogląda na mnie, choć przez cały czas skupiał wokół siebie kilku chłopców, którym tłumaczył i objaśniał zasady wojskowości. Widziałam, że Aaron szybko się odnalazł w towarzystwie i skradł większość atencji mówcy. Może to spokój, że nic się nie dzieje sprawił, że pochłonęłam się w myślach.

Wakacje zawsze spędzałam u babci na wsi i tym razem znalazłam u niej ukojenie. Po rozstaniu z Bartkiem czułam, że pragnę, by rok szkolny zakończył się jak najprędzej. Wierzyłam, że przerwa sprawi, że ból minie, a czas na odludziu da mi ukojenie. I tak właśnie było. Miałam dwa miesiące beztroski i odpoczynku. Powróciłam do szkoły w przekonaniu, że już jest dobrze, ale stojąc na szkolnym apelu znów to poczułam. Bartek stanął obok mnie, lekko wysuwając się do przodu, a ja ponownie ujrzałam ideał, twarz chłopaka, który był doskonały. Wiedziałam, że nadal go kocham, ale teraz mogę już tylko platonicznie. Obserwowałam linię jego żuchwy, oraz dostrzegałam lazurowy błękit jego oczu... tak, bo teraz miały odcień lazuru. Bartek był lekko opalony, a opalał się na ładny brąz, mlecznoczekoladowy. Włosy były wtedy jaśniejsze, niczym złote kłosy na okrągłej głowie. Guzik białej koszuli miał rozpięty przy szyi. Wiedziałam, że musi być rozpięty, bo szeroki kark nie pozwalał na jego zapięcie, nie jeśli do mózgu Bartka miał być dostarczany tlen.

Bartek subtelnie odwrócił się w moją stronę, więc ja podążyłam wzrokiem w drugą. Za mną stał Jasiek. Miał na sobie krawat. Nietypowa część stroju u ośmiolatka w latach dziewięćdziesiątych, więc skupiał na sobie uwagę Karoliny, która stała za mną, i innych koleżanek. Janek pokazywał im, że krawat jest przypinany. Powróciłam spojrzeniem na Bartka, patrzył przed siebie, więc znowu mogłam go podziwiać, ale on po chwili ponownie odwrócił się do mnie, więc znowu uciekłam wzrokiem. Tym razem skoncentrowałam się na rodzicach. Widziałam mamę Piotrusia z jego rodzeństwem, gdzieś tam pojawiły się rude loki mamy Karoliny, a przy murze stał oparty tata Bartka, ale jego mamy nie było.

— Gdzie jest twoja mama? — zapytałam, nie rozumiejąc sytuacji, w której nie ma mamy na tak ważnym wydarzeniu.

— Na rozpoczęciu roku — odpowiedział Bartek, zerkając na mnie z ukosa.

— Nie ma jej... — powiedziałam skołowana.

— Jest, ale w przedszkolu. Ona jest w pracy na rozpoczęciu roku.

— Dlaczego nie przyszła do ciebie?

— Bo musi być w pracy.

— Nie mogła wziąć wolnego?

— Ona jest dyrektorką w przedszkolu, nie mogła wziąć tego dnia wolnego.

Jego odpowiedzi stały się nerwowe. Rozumiałam, że poruszam dla niego smutną kwestię, którą stara się zrozumieć. Nie chciałam go złościć i zasmucać, więc jedynie westchnęłam i ponownie się odwróciłam.

Spojrzałam przez płomienie. Bartek opierał łokcie na kolanach i unosił lekko głowę. Patrzył w moim kierunku. Miałam wrażenie, że się uśmiecha, więc ja także uśmiechnęłam się do niego. Taki uśmiech po uśmiechu... znałam go.

Siedziałam na metalowej barierce razem z koleżankami z klasy. Bardziej słuchałam, niż mówiłam, bo nie miałam w poruszanym temacie nic do powiedzenia. Nagle podbiegł do nas Bartek razem z Jaśkiem, a z nosa zaczęła im wyciekać różowobordowa piana. Wyglądali jak wściekłe buldogi, do tego śmiali się... Nie, oni się nie śmieli, oni kwilili ze śmiechu niczym prosięta.

— Czy wyście do reszty powariowali?! — oburzyła się Kasia.

— Fuj! To obrzydliwe! — wtórowała jej Ania, a inne dziewczynki również podniosły głosy zniesmaczenia.

Dla mnie to nie było obrzydliwe. Fakt, wywoływanie krwotoku z nosa nie było najmądrzejsze, ale bardziej zastanawiałam się, czy nie jest to zbytnio bolesne i czy Bartek zdaje sobie sprawę, że będzie długo smarkał skrzepami z nosa. Jednak jego radość w tej sytuacji wywoływała we mnie uśmiech, więc się uśmiechnęłam.

— Co to w ogóle jest? — dopytywała wciąż oburzona Kasia.

— Oranżadka truskawkowa — objaśnił Janek, wyciągając z kieszeni rozpoczętą saszetkę.

— Zdajecie sobie sprawę z tego, że nie jest to śmieszne, a może być niebezpieczne?! — moralizowała wciąż Kasia. — Żadna z nas się nie śmieje!

— Magda się śmieje — zauważył Bartek i sam również obdarzył mnie uśmiechem.

Uśmiech Bartka wywoływał we mnie jeszcze większy uśmiech, a niewłaściwość sytuacji wywoływała kolejne rozbawienie.

— Nie śmieję się — zaprzeczyłam, przysłaniając dłonią usta, by ukryć swoje prawdziwe zachowanie.

— Śmiejesz się — zauważyła Gusia, która siedziała naprzeciwko mnie.

— I co cię niby tak bawi w ich zachowaniu?  obruszyła się Kasia.

— Nic. Nie śmieję się — zaprzeczałam faktom namacalnym.

— Śmiejesz się! Jesteś zupełnie taka sama jak oni! — Kasia nie kryła swojego oburzenia, które już sięgnęło zenitu.

— Nie śmieję, przepraszam... — wykrztusiłam.

Spojrzałam na Bartka. Śmiał się z zaistniałej sytuacji. Obydwoje się do siebie uśmiechaliśmy. Wpatrzeni w swoje oczy byliśmy rozbawieni sytuacją, a gdy już nasze uśmiechy zrzedły, widziałam jak Bartek ciężko odetchnął, jakby ze zmęczenia, a na jego twarzy wystąpił nowy uśmiech, zupełnie inny. Uśmiech po uśmiechu. To był uśmiech, w którym nie było nikogo oprócz nas. Byliśmy sami w nieistniejącej przestrzeni wszechświata. Staliśmy przed sobą i mówiliśmy sobie: "Wszystko będzie dobrze, będzie dobrze... jestem tu".

— Jest już dwudziesta druga. — Z zamyślenia wyrwał mnie głos, który jeszcze przed chwilą mówił do mnie w myślach. Głos Bartka. Spojrzałam na stojącego obok mnie mężczyznę i skinęłam głową.

Dziewczyny posłusznie wróciły do pokoi, wyraźnie wyglądały na zmęczone. Chłopcy zaś tylko udawali, coś knuli. Mówili, że już chcą się położyć i ostentacyjnie ziewali, przekraczając drzwi swich sypialni. Czułam, że noc będę miała zarwaną, starając się opanować nastoletnią imprezę. Ruszyłam do pokoju numer dziewięć, czyli pokoju wychowawców, lecz gdy chciałam sięgnąć po klamkę, czyjaś duża dłoń uchyliła je za mnie. Odwróciłam się. Bartek stał za mną.

— Połóż się spać — powiedział spokojnie. — Jesteś pewnie wykończona po podróży.

— A ty? — zapytałam, czując, że faktycznie padam z nóg.

— Posiedzę na korytarzu. Przypilnuję, by nie biegali z pokoju do pokoju i położę się, gdy już zrobi się spokojnie. Nie martw się mną. — Obdarzył mnie ciepłym uśmiechem, więc skinęłam głową.

Pokoje dziewięć i dziesięć miały ten dodatkowy plus, że posiadały osobne łazienki. Przebrałam się w piżamę – zbyt kusą, jak na wyjazd w góry, ale nie z jakichś fikuśnych koronek – i położyłam do łóżka. Patrzyłam na puste posłanie przed sobą i zastanawiałam, czy zdołam wytrzymać do powrotu Bartka, by mieć tę chwilę intymności na nocnych pogaduchach. Nie wytrzymałam, zbyt szybko zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top