LODOWISKO I POWRÓT PREZ PARK (ROZDZIAŁ 4)
Obudziłam się około godziny dziewiątej rano, i byłam o dziwo wypoczęta, zważając na wczesną porę.
Po tym, jak już wstałam zeszłam na dół zrobić jakieś śniadanie dla siebie, Aarona i jego gości, którzy dalej spali w salonie. Dziś postanowiłam nasmażyć naleśników.
Gdy tylko stanęłam w progu kuchni, od razu zabrałam się do pracy. Pierwsze trzy standardowo mi nie wyszły, ale później szło mi idealnie, dopóki nie poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Gwałtownie obejrzałam się za siebie, lecz o dziwo nie zauważyłam nikogo. Pierwsze, co mi przyszło na myśl to to, że ktoś z parku mnie odnalazł, ale to przecież nie możliwe, nie udałoby się im wytropić mnie tak szybko, chyba... Nie to pewnie tylko moja wyobraźnia. Powróciłam do smażenia.
#dwadzieścia minut później
Nareszcie skończyłam. Postanowiłam obudzić bandę z salonu. Przez chwilę zastanawiałam się jak to zrobić. Po minucie rozwiązanie samo mi przyszło do głowy. Zdecydowałam, że wywabie ich ze snu trąbka kibica w parze z ogromnym bebnem. Nie, nie jestem chamska po prostu chcę sprawdzić ich nerwy i przy okazji to, jak dużego mają kaca.
Okazało się, że kac jest ogromny, a oni najnormalniej i w świecie strzelili focha i poszli jeść naleśniki. Aha, bardzo dojrzale
#godzina czternasta piętnaście
Właśnie weszłam do budynku lodowiska, przez całą drogę czułam się obserwowana. Jednak nie miałam odwagi się odwrócić. W środku czekał już na mnie Luke. Ubrany był w ciepłą, zimową kurtkę, czarne dresy, grubą czapkę, szalik i rękawiczki. Ja ubrałam się podobnie. Przez ponad dwie godziny jeździliśmy na łyżwach, wygłupialiśmy się i wywracaliśmy, przez co ludzie patrzyli się na nas jak na idiotów.
Gdy już czas naszej zabawy minął udaliśmy się oddać łyżwy, po czym poszliśmy do naprawdę dobrej pizzeri, gdzie rozmawialiśmy oraz żartowaliśmy.
O godzinie siedmnastej udałam się do domu. Najkrótsza droga prowadziła niestety przez park, w którym ostatnio spotkałam tych podejrzanych mężczyzn.
Postanowiłam zaryzykować.
Przekroczyłam bramę tego cholernego parku i o dziwo nie czułam się obserwowana i śledzona, jak w tych wszystkich horrorach. Nikogo nie było w pobliżu, fakt ten nie napawał optymizmem. Mówi się trudno. Kamienie cicho zgrzytały pod moimi butami. Powoli zbliżałam się do końca alejki wysypanej grubszym żwirem, co oznacza, iż za chwilę opuszczę tę niebezpieczną okolicę. Zaczęłam oddychać spokojniej. I gdy myślałam, że niebezpieczeństwo minęło usłyszałam odgłos kroków i po chwili ktoś przycisną mi materiał nasaczony czymś śmierdzącym. Zaczęłam robić się senna. Nie miałam siły walczyć z opadajacymi powiekami. Podałam się temu.
:::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::
Jest i kolejny rozdział. Liczę na wasze opinie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top