✧Jak się poznaliście? ((1))

𝐏𝐞𝐫𝐜𝐲;

Po prostu jak co wieczór spacerowałaś po zatoce przy Obozie Herosów, mając w dłoniach pamiętnik Willa Solace, oczywiście on o tym nie wiedział! Uśmiechałaś się pod nosem, co jakiś czas z lekkim rozbawieniem kręcąc głową. Naprawdę nie mogłaś pojąć, jakim cudem ten słodki blondyn zakochał się w Nico. Owszem, był on "spoko gostkiem", ale osobiście nie przepadaliście za sobą.

W pewnym momencie poczułaś, jak woda uderza w twój bok ciała. W ostatniej chwili podniosłaś wyżej zeszyt, a następnie rozejrzałaś się z mordem w oczach. Dostrzegając nieopodal ciebie Jacksona, zmrużyłaś powieki. Brunet stał z ręką wyciągniętą w stronę morza.

- co ty robisz, na Zeusa?! - wrzasnęłaś zirytowana, podchodząc w jego kierunku, a on? Jedynie szczerzył się zadziornie, obserwując ciebie.

- och, spokojnie! Nikomu trochę wody nie zaszkodziło. - wymruczał, puszczając ci perskie oczko. - Percy Jackson do usług, piękna pani. - dodał, lekko kłaniając się, a wtedy ty mocno uderzyłaś go w głowę. Czym? Pamiętnikiem Willa.

- (y.n.) miło poznać - warknęłaś, po czym zdenerwowała ruszyłaś w stronę obozu.

𝐉𝐚𝐬𝐨𝐧;

Podczas wtorkowej kolacji jak zawsze wzięłaś w dłoń dwa gofry z nutellą, po czym podeszłaś do malutkiego ogniska, które było zrobione ku czci Zeusa, a następnie oderwałaś kawałek ciasta i wrzuciłaś je do ogniska. Ktoś ciebie nie zauważył i mocno pchnął cię w kierunku ognia, na co zareagowałaś głośnym piskiem.

Chwilę przed tym jak miałabyś wpaść do ogniska poczułaś, jak się unosisz w powietrzu i znacznie odsuwasz od ognia. Zdezorientowana rozejrzałaś się po zebranych personach, aż w końcu twój wzrok padł na wysokim blondynie, który najwyraźniej uratował cię, dzięki swojej mocy związanej z powietrzem. Niekontrolowanie uśmiechęłaś się do chłopaka, a ten zasalutował tobie z rozbawionymi iskrami w tęczówkach, które wręcz mówiły: "Nie ma za co". Od tamtego momentu stwierdziłaś, że musisz częściej lecieć na ogień.

- Jason! - krzyknęła córka Afrodyty, podbiegając na niego i rzucając się mu na szyję. Od razu odwróciłaś wzrok i podeszłaś do ogniska, które było poświęcone Hadesowi, aby wrzucić kawałek gofra. Przynajmniej poznałaś jego imię.

𝐅𝐫𝐚𝐧𝐤;

Nigdy nie przepadałaś za Obozem Jupiter. Zwłaszcza, gdy wypalano na skórze następną kreskę, która symbolizowała kolejny rok bycia w tym miejscu. Zestresowana ruszyłaś w stronę dużego budynku, gdzie dzisiaj miało dokonać się twoje morderstwo. Miałaś mieć robiony siódmy tatuaż, a naprawdę nie lubiłaś tego. Niby starano się robić go szybko, ale wiedziałaś, że niektórym sprawia to przyjemność, to że mogli patrzeć się na spoconą i przestraszoną twarz osób, przychodzących w owe miejsce.

Wbiegłaś po schodkach i niepewnie weszłaś do wnętrza budynku, kierując się w odpowiednią stronę, dobrze znaną tobie. Zauważyłaś przed sobą dość dobrze zbudowanego chłopaka, dlatego też zeszłaś mi z drogi, jednakże on był tak zamyślony, że wpadł na ciebie, bo nieco zboczył z kursu. Upadłaś na podłogę, a on na ciebie. Miałaś dłuższą chwilę mroczki przed oczami, a Frank mógł w tym czasie zejść z twojego drobnego ciała.

- przynajmniej jedno z nas miało miękkie lądowanie - zażartowałaś cicho i ostrożnie podniosłaś się, przy pomocy jego dłoni, która była dość ciepła.

- Wybacz, myślałem o czymś kompletnie innym! - uśmiechnął się nerwowo, przy czym podrapał się opuszkami palców po karku. To było dość urocze.

- (y.n.) - zaśmiałaś się szczerze, starając się zignorować ból głowy przez owy upadek.

- Frank Zhang - mruknął, zagryzając dolną wargę.

𝐋𝐞𝐨;

Zirytowana na Annabeth szłaś dość szybkim krokiem w losowym kierunku, mając totalnie gdzieś, czy się zgubisz czy wręcz przeciwnie. Nie lubiłaś, gdy ktoś podważał twoje zdanie tylko i wyłącznie, dlatego że byłaś córką Afrodyty i byłaś brana za pustą lalunię bez rozumu. Do Piper się nie czepiali, a wręcz niektórzy prosili o rady.

Warknęłaś pod nosem, mocno kopiąc kamyk, który śmiał stanąć na twojej drodze. Dosłownie chwilę później wpadłaś na ogromną ścianę, która była dość płaska i równa. Mrużąc powieki, podeszłaś do niej, a twoje emocje na chwilkę schowały się do kieszeni. Z zainteresowaniem podniosłaś się na palcach, aby dotknąć dłonią gładkiej ściany. Dałabyś rękę uciąć, że tuż za nią coś się kryło.

- Hola, hola, mademoiselle, to miejsce służbowe! - dobiegł do twoich uszu nieco rozbawiony głos, ale najwidoczniej pewny siebie. Odwróciłaś się na pięcie i skrzyżowałaś ramiona na klatce piersiowej.

- Oh, wybacz, zainteresowała mnie. Jest dosyć gładka i perfekcyjna - mruknęłaś, spowrotem rzucając wzrok przez ramię.

- Tak? - uniósł prawa brew latynos. - moim zdaniem to ty, mademoiselle, jesteś perfekcyjna. - uśmiechnął się zadziornie, a w jego oczach mogłaś dostrzec rozbawione iskierki.

- Nie mów na mnie "mademoiselle", to brzmi, jakbyś wychował się w tamtym wieku. - puściłaś mu oczko, a chłopak przypominający chochlika, zaśmiał się cicho.

- Leo Valdez - zacisnął dłoń na opakowaniu z pizzą. - Chciałabyś? - zerknął znacząco na karton, na co pokiwałaś głową. Zajadanie irytacji? Idealnie.

- (y.n.) - szepnęłaś, a Valdez otworzył właz do wewnątrz jaskini, na co rozchyliłaś usta.

[ 756 słów ]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top