✧Jak się poznaliście? ((2))

Nico;

Właśnie wracałaś z domu do obozu, po drodze oczywiście musiałaś wstąpić do McDonald. Uwielbiałaś jedzenie stamtąd, a dzięki cudownemu metabolizmowi nawet nie było widać, że często tam jadłaś. Podeszłaś do tak zwanego “kiosku” i od razu zamówiłaś sobie “2foru”. Uśmiechnęłaś się pod nosem, płacąc kartą, po czym odwróciłaś się przodem do ekranu, ale zamiast go to ujrzałaś wyższego od ciebie chłopaka z cudownie ciemnymi włosami.

— Przepraszam — szepnęłaś i nieco się odsunęłaś.

— Nico di Angelo, jest tutaj potwór, więc lepiej się stąd wynośmy — mruknął cicho, patrząc na ciebie znacząco. Zmarszczyłaś lekko brwi, rozglądając się wokół siebie, na co chłopak westchnął i przewrócił tęczówkami. — Zaufaj mi.

— Skąd ty w ogóle wiesz, kim jestem? — podniosłaś brew, nerwowo zerkając za siebie.

— słuchaj, nie mam ochoty zginąć tutaj, bo ci się zamarzyło maka — mruknął, krzyżując przedramiona na klatce piersiowej, w prawej dłoni trzymał brązowawą torebkę z fast food’ami.

— A ja nie mam zamiaru głodować, bo jakiś gostek... — nie dał ci dokończyć, bo wcisnął tobie w ręce swój posiłek.

— Ten gostek uratuje ci tyłek, spadamy. — mruknął cicho i szybko, po czym pociągnął cię lekko w kierunku wyjścia.

Will;

To był twój pierwszy dzień w obozie. Wbiegłaś przez bramę i... Puff! Upadłaś, uderzając głową o kamień. Obudziłaś się dopiero na drugi dzień, mając duży plaster na boki czoła oraz zabandażowaną wewnętrzną stronę dłoni. Ostrożnie podniosłaś się do siadu, przykładając zdrową rękę do ust, aby zasłonić rozchylone usta, tym samym mogąc ziewnąć.

Dosłownie chwilę później znalazł się przy tobie dość... Uroczy blondyn, którego obdarzyłaś niepewnym, ale ciepłym uśmiechem.

— Powinnaś leżeć — mruknął, stawiając na szafkę nocną małą tacę z kubkiem kakao oraz batonikiem, który przypominał chałwę.

— Skąd ty to niby wiesz? — podniosłaś brew ku górze, a następnie cicho syknęłaś, gdyż rozcięte – chociaż najpewniej już zszyte – czoło, dało o sobie znać.

— Jestem lekarzem, wiem, co jest dla ciebie najlepsze — prychnął, uśmiechając się delikatnie. — Batonika jedz powoli, to ambrozja. — dodał, podnosząc się ze stołka, na który dosłownie chwilę wcześniej usiadł. Bezsensowne.

— Masz maksymalnie szesnaście lat — zmarszczyłaś brwi, opierając się łopatkami o poduszki, po czym złapałaś w dłoń batonik i ułamałaś kawałek.

— Mam osiemnaście — mruknął, nadymając lekko policzki, które zaszły warstwą delikatnego różu, co było jeszcze bardziej urocze! — Jeśli będziesz czegoś potrzebować, mów, aby przyprowadzili ci Willa. — odsunął się od łóżka i najzwyczajniej w świecie odszedł. Miałaś nadzieję, że to on jest owym Willem.

Luke;

Miałaś jakieś dziesięć lat, gdy uciekłaś z domu i powędrowałaś według mapy twojego ojca do pewnego miejsca, które było zaznaczone dużym, czerwonym “x”. Stanęłaś przed bramą albo czymś, co tak wyglądało, po czym przechyliłaś głowę w bok. Zagryzłaś dolną wargę i mruknęłaś pod nosem, że to nie może być tutaj. Okręciłaś mapę, aby trzymać ją “do góry nogami” i westchnęłaś ciężko.

Nagle, zza bramy wyszedł średniej wysokości blondyn, który wbił w ciebie jasne tęczówki. Uśmiechnął sie minimalnie i skrzyżował przedramiona na klatce piersiowej.

— Zgubiłaś się?

— Nie, znaczy tak... Znaczy...! W zasadzie sama nie wiem. — wymamrotałaś w lekkim stresie, gdy ten podszedł bliżej. Dwunastolatek wziął w dłoń twoją mapę, a następnie spojrzał na ciebie. Domyślił się, że jesteś heroską.

— Luke Castellan — uśmiechnął się delikatnie. — Chodźmy do obozu.

— jakiego obozu? — zmarszczyłaś nos, rozglądając się. — przecież... Przecież tutaj są same drzewa i to coś. — machnęłaś dłonią w stronę łuku triumfalnego, będąc nieco zbulwersowana.

— zaufaj mi — przewrócił tęczówkami i ruszył w kierunku, z którego przyszedł, a ty? Ty mu zaufałaś.

Lester;

Wyszłaś powolnie ze swojej ulubionej kawiarni, mając dłonie otoczone na papierowym kubku, w którym znajdowała się herbata, którą wręcz ubóstwiałaś. Ruszyłaś skrótami, aby szybciej dojść do swojego domu, ale ktoś ci w tym przeszkodził. Tuż za śmietnikiem, z którego swoją drogą śmierdziało jak diabli, ktoś wyskoczył i wpadł wprost na ciebie. Straciłaś równowagę i upadłaś na chodnik, zdzierając sobie wewnetrzną stronę dłoni oraz kolana. Herbata? Poszła się bujać. Wraz z twoim upadkiem ona spadła na ziemię i rozbryznęła się wszędzie, gdzie mogła.

— na Zeusa — warknęłaś pod nosem, a następnie spojrzała w kierunku nieznanego ci nastolatka. — uważaj trochę, co? — dodałaś, łapiąc w dłoń zgnieciony kubek.

— oczywiście, przepraszam. — wyszeptał niepewnie chłopak. — Może kupić ci nową herbatę?

— nie, dziękuję — burknęłaś, spoglądajac na niego z zirytowaniem.

— Lester — szepnął, po czym wskoczyła mu na plecy niska okularnica, która mogłaby być jego siostrą.

— (y.n) — mruknęłaś, a następnie szybkim ruchem poszłaś w kierunku domu.

(( 698 słów ))

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top